poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Rozdział 4

As conspiracies unwind, will you slam shut or free your mind or stay hypnotized?




- Mam na imię Sophie, a pan to na pewno…
-Kurwa… - wyszeptał tylko Shannon i stojąc nieruchomo przyglądał się Sophie. Dziewczyna robiła dokładnie to samo. Żadne z nich nie było w stanie wydusić z siebie choćby słowa. W głowie bruneta echem odbijało się jedno pytanie „Co ona tu robi?!”. W końcu dziewczyna uśmiechnęła się zjadliwie i odpowiedziała
-Och, miło, że w końcu raczyłeś się przyznać kim naprawdę jesteś. – Shannon nie do końca ogarniał to, co się tutaj dzieje. „Chyba właśnie mnie obraziła…” pomyślał, ale dalej stał jak głupek i patrzył się w duże zielone oczy przepełnione czystą nienawiścią. – Niesamowite. Czyżbyś stracił zdolność wysławiania się? Masa mięśniowa przyćmiła ci mózg? Cóż, to było do przewidzenia, ale nie spodziewałam się, że to się stanie tak szybko… - kontynuowała dziewczyna szyderczym tonem. Shannon w końcu się ocknął i uśmiechnął się lekko. Ale bynajmniej nie było w tym uśmiechu złośliwości. Był to uśmiech… bez emocji. Taki przyklejony, sztuczny.
-Miła jak zawsze. Co tu robisz? – zapytał w końcu próbując normalnej rozmowy.
-Pracuję… - odpowiedziała wzdychając – Moją pracą jest uczenie różnych ludzi jazdy konnej. Masz krótką pamięć mózgowcu… Nie mam wpływu na to kogo muszę uczyć, więc udawajmy, że się nie znamy i miejmy to za sobą. Chyba, że się rozmyśliłeś… - zapytała go ze słyszalną nadzieją w głosie. Shannon w pierwszej chwili miał ochotę odpowiedzieć twierdząco i jak najszybciej opuścić to miejsce. Gdy już miał się odezwać w jego głowie odezwał się jakiś cichy głos. Ten głos wypowiadał tylko jedno słowo, które odbijało się echem w głowie Shannona. „ZAKŁAD”. Nie. Nie może wyjść. To oznaczało by przegraną. Wytrzyma tę jazdę choćby nie wiem co. Przed następną zadzwoni tutaj sam i upewni się, że dostanie inną nauczycielkę. To będzie jedna z najtrudniejszych godzin w jego życiu. Znał Sophie. Wiedział jaka potrafi być „miła” kiedy ktoś zajdzie jej za skórę. A Shan zdecydowanie zaliczał się do tej grupy ludzi. „Pieprzone ego…” pomyślał tylko i odpowiedział dziewczynie
-Nie. Nie rozmyśliłem się. To od czego mam zacząć? – zapytał z lekkim uśmiechem. Musiał być ostrożny, bo „wszystko co powie może zostać użyte przeciwko niemu”. Sophie słysząc odpowiedź skrzywiła się. Nawet nie próbowała ukryć tego, że sama najchętniej by sobie stąd poszła. Nie chcąc jednak przedłużać tego wszystkiego dała brunetowi do ręki dwie szczotki. – To plastikowe nazywa się „zgrzebło”, a to drugie to „szczotka” – zaczęła tłumaczyć jak przedszkolakowi . Otworzyła drzwi i weszła do boksu konia, odwróciła się do Shannona i zapytała zniecierpliwiona – wejdziesz tu czy mam ci wysłać specjalne VIP-owskie zaproszenie? –mężczyzna próbując zachować „pokerową twarz” wszedł do pomieszczenia za nią i stanął przodem do konia. Dziewczyna kontynuowała – Najpierw czeszesz konia zgrzebłem, a potem szczotką. Aż nie będzie pozaklejanych włosów. Rozumiesz czy wytłumaczyć raz jeszcze? –zapytała z przemiłym uśmiechem.
-Dzięki, zrozumiałem. – odpowiedział jej już teraz nieco zirytowany mężczyzna i zabrał się do pracy. Miał straszną ochotę się jej odgryźć, ale wiedział, że zasłużył sobie na całą tą złośliwość z jej strony, więc postanowił, że to przetrzyma. Reszta czyszczenia i siodłania konia upłynęła w podobnej atmosferze. Sarkazm Sophie – grzeczna odpowiedź Shannona. Kiedy wierzchowiec był gotowy do jazdy Shannon wyprowadził go na zewnątrz.
-Teraz panie Leto musi pan na niego wsiąść. Chyba wiesz pan jak prawda? – Zapytała blondynka udając miłą i dopinając mocniej siodło do konia, żeby nie zsunęło się w czasie jazdy. Choć kłastwem byłoby stwierdzenie, że Soph nie chciałaby tego zobaczyć… Shannon skinął głową. Wsiadanie na konia to dość prosta sprawa. Widział przecież nie mało razy jak Jared to robił. Wsadził nogę w strzemię, złapał rękoma za siodło, odbił się nogą od ziemi i usiadł w siodle. Tylko, że coś mu się nie zgadzało. „O nie. Nie, nie, nie, nie kurwa mać nie! Shannon co jest dziś z tobą?! Ogarnij się człowieku!” Krzyczał w myślach. Wsiadł na konia. Tył na przód. Przed sobą widział duży, czarny, koński zad. Za plecami natomiast miał głowę konia, obok której stała blondynka nie ukrywająca dzikiego chichotu, który wyrwał się z jej ust. – Serio? Chcesz jeździć w tą stronę? – zapytała wciąż się śmiejąc – Leto, „odwrócony jeździec” to tylko taka pozycja seksualna, myślałam, że wiesz, że to się nie przekłada na prawdziwą jazdę konną… - Zdenerwowany i zażenowany swoją głupotą mężczyzna obrócił się we właściwą stronę i udawał, że ta sytuacja wcale go nie zażenowała. Był jednak kiepskim aktorem. –No cóż, każdemu może się zdarzyć… - odezwała się dziewczyna po chwili jednak dodała – co prawda jesteś pierwszą osobą, tutaj, która to zrobiła, ale ja nie osądzam… - jej złośliwości nie było końca. Jeszcze chwila, a Shannonowi puszczą nerwy. Dziewczyna musiała to zauważyć. – Czyżbyś miał już dość Shanny? – zapytała grzecznie. Odpowiedziało jej jednak tylko krótkie i stanowcze „nie”. Sophie przypięła lonżę do konia i razem z nowym jeźdźcem ruszyła na plac do jazdy. Tam jednak ku zdziwieniu bruneta (i nie małej uldze) skończyły się złośliwości. No może nie do końca, ale w dużym stopniu. Dziewczyna była profesjonalistką. Nie docinała Shannonowi pomimo jego kiepskiej jazdy. Chociaż w środku niej gotowała się czysta nienawiść.
- Za-bi-ję-go-kur-wa-mać! – wydyszał Shannon jadąc na koniu pomiędzy kolejnymi podrzutami, które wykonywał koń biegnący kłusem. – Kur-wa-Ja-red-jes-teś-mar-twy! – mówił coraz głośniej. Minęło pół godziny, a on już miał niemiłosiernie poobijany tyłek. Jakby tego było mało, klejnoty też sobie poobijał.
- Przestań już narzekać – wzdychała dziewczyna. Shannon pod wpływem kolejnego uderzenia o siodło skrzywił się.
- Łatwo ci mówić. Jesteś KOBIETĄ. Masz inną zawartość spodni… – odpowiedział jej tylko próbując podnosić się w rytm chodu konia, tak jak tłumaczyła mu dziewczyna.
- Karma zawsze wraca – powiedziała z samozadowoleniem, bardziej do siebie niż do niego. Shannon jednak to usłyszał i lekko się zmieszał. Wiedział co miała na myśli. I to bardzo dobrze wiedział.
Po skończonej jeździe Sophie wyprowadziła konia ze znienawidzonym jeźdźcem na grzbiecie.
- Poczekaj pięć sekund, odłożę lonżę i powiem ci jak zsiąść. –powiedziała nie patrząc już na Shannona tylko idąc w stronę wieszaka przyczepionego na ścianie kilka metrów dalej. Shannon jednak zignorował to, przecież sam może zsiąść..
- Nie musisz, dam sobie radę sam – odpowiedział jej tylko po czym zaczął przekładać prawą nogę przed sobą, nad szyją konia. W tym momencie Sophie odwróciła się.
- Ty… - zaczęła, ale nie dane było jej skończyć. W momencie gdy Shannon miał swoją nogę nad szyją konia i miał już zeskakiwać, Chesnut podniósł głowę do góry. Stopa Shanimala zahaczyła się o nagle podniesioną szyję i zamiast zeskoczyć na nogi, mężczyzna stracił równowagę i wydając z siebie cichy krzyk wylądował plackiem na ziemi -…idioto! – skończyła Sophie i ruszyła spokojnym krokiem w stronę leżącego twarzą w dół Shannona. – Mówiłam żebyś zaczekał kretynie… - Powiedziała z widocznym samozadowoleniem. - No już, nie użalaj się nad sobą tylko wstawaj. Ciesz się, że poleciałeś na trawę … - dodała złośliwie. Shannon po raz kolejny już tego dnia był zażenowany własną głupotą. Podniósł się, otrzepał z kurzu i przybrał poważną minę, jak gdyby nic się nie stało. Złapał konia za wodze i zaprowadził go z powrotem do jego boksu. Kiedy wyszedł bez słowa wręczył Sophie pieniądze za jazdę i skierował się ku bramie ośrodka.
Kiedy szedł ścieżką z powrotem do domu chciał tylko jednego: zabić Jareda. Jak on mógł mu to zrobić?! Pewnie, że często robili sobie durne numery z chłopakami, ale jak on mógł go wkopać w to bagno z Sophie?! Przecież wiedział, że ich ostatnie spotkanie nie skończyło się dobrze… To znaczy znał wersję oficjalną, ale to nie zmienia faktu, że zarówno oficjalna jak i nieoficjalna zakończone były tym samym: kłótnią i wyjazdem dziewczyny z Los Angeles. O nie… Shannon obiecał sobie, że Jared tego pożałuje. „Zobaczymy jak pięknie będzie się uśmiechał do paparazzi z limem pod okiem…”. Brunet miał ochotę zrobić mu wszystko co najgorsze. Ale zaraz przyszła mu do głowy myśl, że to będzie zbyt mała kara. Musi mu odwdzięczyć czymś więcej niż tylko chwilowym bólem kilku części ciała. To musi go zaboleć tak, jak Shannona zabolała jazda z Sophie… wewnętrznie. A co zrani jego młodszego brata najbardziej…
- JUŻ WIEM! – wydarł się Shannon zapominając, że dyskusja o zemście miała miejsce w jego głowie. Na szczęście w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby to zauważyć. Przynajmniej tak mu się na początku wydawało. Sekundę później zobaczył wielką czarną kulę sierści biegnącą w jego stronę z prędkością napalonych fangirls’ów. Kiedy czarna bestia miała się na niego rzucić usłyszał ostry, kobiecy głos
- BLACK! Wracaj tu! W tym momencie! – czarny potwór znieruchomiał. Kiedy się nie ruszał dało się dostrzec, że był to pies. I to bardzo ładny. Duży, nietypowy, cały czarny berneńczyk stał przed nim, ale głowę miał zwróconą za siebie. Shannon podniósł wzrok do góry i zobaczył idącą w jego stronę kobietę. To co od razu rzuciło mu się w oczy to jej nienaturalnie niebieskie włosy. To była ta dziewczyna ze stajni  – Syriusz! Ty wielka, wredna, czarna, kudłata małpo! – Mściwym tonem mówiła dziewczyna zbliżając się do psa by w końcu kucnąć obok i przypiąć do obroży smycz.
-Hej, wiem, że się dziś nie ogoliłem, ale żeby od razu „kudłata małpo”? – powiedział Shannon udając urażonego.
- Przepraszam za niego. Podobno psy mają genialny słuch, ale on czasami wydaje się wręcz głuchy… - powiedziała wywracając oczami.
- Może zainwestuj w megafon? – odpowiedział Shannon, któremu widocznie poprawił się humor. Ale bynajmniej nie z powodu psa. Raczej dziewczyny. – My się już chyba dziś widzieliśmy prawda? Shannon Leto. -powiedział wyciągając do dziewczyny rękę i pomagając podnieść się do góry
- Ach, no tak, Shannon. Jestem Florence – powiedziała odwzajemniając uśmiech. – A to czarne, które miało zamiar na ciebie wskoczyć to Syriusz – powiedziała wskazując na merdającego ogonem psa. – Masz szczęście, że się w porę zatrzymał, bo miałbyś już na koszulce odbite dwie błotne, psie łapki. – Shannon zaśmiał się cicho i kucnął koło psa i zaczynając go drapać za uchem.
- Myślę, że bym mu to wybaczył, mam słabość do takich pięknych psów. – Powiedział mężczyzna patrząc na czworonoga, który położył się na ziemię i drapiąc go po brzuchu.
- Tak właściwie to on nawet nie jest mój. Po prostu przyjaciółka miała coś do załatwienia i ja chwilowo się nim zajmuję. Swoją drogą, to ciekawe... Syriusz raczej nie lubi obcych, a na ciebie nawet nie szczeknął… - odpowiedziała z aprobatą Florence.
-Co zrobić? Mam rękę do psów. – odpowiedział nieskromnie Shannon podnosząc się.
- Mówisz? To może przejdziesz się z nami? Tak w razie czego jakbym znów nie mogła nad nim zapanować, to mi pomożesz? – Zapytała niebieskowłosa – To znaczy jeśli nie masz nic do roboty – dodała szybko z uśmiechem. Dziewczyna wydawała się całkiem sympatyczna. Pomimo tego, że Shannon poznał ją dopiero chwilę temu, to już ją trochę polubił. Stwierdził, że po tej całej sytuacji z Sophie spacer dobrze mu zrobi.
- Zastanówmy się… W domu czekają na mnie osoby, które aktualnie mam ochotę zabić więc… Wybieram spacer. - Odpowiedział jej i ruszyli przed siebie.
- Mieszkasz tu? – Zapytała dziewczyna – Nigdy cię tu nie widziałam. – Zapytała się dziewczyna ze słabo skrywaną ciekawością.
- Tymczasowo. Przyjechaliśmy z braćmi na małe wakacje na czas nieokreślony .
- Z braćmi? To ile was jest?
- W sumie trzech. Ja, Jared i Tomo. To znaczy Jared to mój rodzony brat, a Tomo to nasz przyjaciel, ale traktujemy go praktycznie jak brata. – Wyjaśnił jej Shann. Potem uświadomił sobie, że pewnie zaraz się zacznie standardowe „ O mój Boże! Jared Leto to twój brat?! Niemożliwe! Jak to jest być jego bratem?”. Nie żeby Shannon był zazdrosny o sławę brata. Wręcz przeciwnie. Cieszył się, że Jay odnosił tyle sukcesów jako aktor i pasowało mu to, że jego na każdym kroku nie rozpoznają tak jak Młodego. Po prostu to było denerwujące kiedy po raz tysięczny ludzie zasypywali go pytaniami o Jay’a. Jakie jednak było jego zdziwienie gdy usłyszał odpowiedź dziewczyny
- Tomo… To skrót od jakiego imienia? – Nie zapytała o Jareda. Zapytała o TOMO! Ha! Shannon zaczął się śmiać, a dziewczyna uniosła brwi do góry – A ciebie to pytanie bawi, ponieważ…? – Zrobiła pytającą minę. Shan przestał się śmiać widząc, że Florence patrzy na niego jak na głupka.
- Nie, nie… Po prostu… Nie, zapomnij o tym, wcale się nie śmiałem. – Powiedział w końcu – A Tomo to skrót od Tomislav. To jest…
-Chorwackie imię? – dokończyła za niego z uśmiechem. Mężczyzna skinął głową – Mieszkałam tam kiedyś przez jakiś czas. Piękne miejsce. –Odpowiedziała lekko zamyślona. Widocznie przypominała sobie właśnie czas, który spędziła w ojczystym kraju Tomo.
                Szli razem już od dobrych dwóch godzin, a rozmowa kleiła się przez cały czas. Okazało się, że Florence ma charakter bardzo zbliżony do Shannona. Uwielbia się śmiać, wycinać ludziom numery, potrafi nieźle imprezować ( i tak jak Shannon następnego dnia żałować tego niemiłosiernie…). Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Okazało się, że dziewczyna zna utwory 30 Seconds to Mars, ale nie miała pojęcia KTO jest w tym zespole. Jednak nawet kiedy dowiedziała się, że Shan jest perkusistą nie zmieniło to wcale jej nastawienia do niego. Przyznała Shannonowi, że sama też kiedyś trochę grała na perkusji, co wywołało u niego falę radości
- Serio?! – Wykrzyczał Shannon. - Też grasz?! O nie, nie odpuszczę. Musimy zagrać razem! – Podszedł do drzewa i urwał z niego dwie gałązki długością zbliżone do pałeczek od perkusji - To mogłoby być dobre… - zamyślił się i zaczął „grać” na niewidzialnej perkusji kontynuując spacer z Flo. Dziewczyna miała z niego niezły ubaw. Za chwilę jednak dołączyła do niego w tym szaleństwie.
 Pod koniec tego spaceru zachowywali się jakby znali się przynajmniej od kilku lat. Oczywiście to, czego się o sobie dowiedzieli to tylko ułamek, ale bardzo dobrze się rozumieli. Co ciekawe, pomimo tego, że Florence była piękną kobietą, to Shannon nie myślał o niej jak o kobiecie, z którą mógłby być, albo nawet przespać się. Nie było między nimi „tego czegoś”. Ze strony Florence było podobnie. Ich relacja była bardziej w stylu dwóch kumpli czy bardzo dobrych przyjaciół. Pod koniec Flo wpadło do głowy jeszcze jedno pytanie
- Hej Shannon. Jak się dziś spotkaliśmy, tam na ścieżce, gdzie Syriusz próbował na ciebie wskoczyć krzyknąłeś coś w stylu „JUŻ WIEM!”, pamiętasz? – Shannon skinął głową. – No. To może podzielisz się ze mną tym pomysłem, na który wpadłeś? – Zapytała z nieukrywaną ciekawością w oczach. Ciekawość to była jedna z jej cech. Interesowało ją praktycznie wszystko, więc Shanimala nie zdziwiło, że w końcu i o to zapytała.
- Ach. No wiesz, między mną, a moim bratem jest tak, że często robimy sobie różne numery, ale ostatnio troszkę przegiął i zastanawiałem się jakby tu się zemścić. No i wpadłem na genialny pomysł na rewanż… - uśmiechnął się Shannon. W głowie już miał wizję miny Jareda… Z zamyślenia wyrwał go jednak głos niebieskowłosej.
-Ekhem… Shannon! WAKE UP! To może podzielisz się ze mną tym planem? Mogłabym ci pomóc… - powiedziała konspiracyjnym szeptem
-A wiesz… Że to nie taki głupi pomysł? – Powiedział i zaczął objaśniać jej plan. Kiedy skończył dziewczyna stała zamyślona. Wszystko to co powiedział jej brunet układało się w jej głowie w jedną całość.
- Dobre. Nawet bardzo dobre Shanny! – krzyknęła w końcu z uśmiechem. – Wchodzę w to! Ale wiesz co? Jest jedna rzecz, której brakuje twojemu planowi. – Shannon zmarszczył brwi i spojrzał na dziewczynę.
-Czyżby? Czego brakuje?
- Nazwy. Powinniśmy go nazwać. Każdy dobry plan, albo dobra operacja ma nazwę Agencie Shannon.
- O, to teraz jesteśmy z FBI? – zaśmiał się mężczyzna – Dobra Agentko Niebieska. To jak nazwiemy naszą zemstę? Albo bardziej moją… - Dziewczyna zamyśliła się, żeby po sekundzie wybuchnąć
- MAM!
***
                Shannon właśnie zamykał za sobą bramkę prowadzącą na teren posesji Babu, na której aktualnie mieszkał razem z Jaredem i Tomo. Początkowo miał zamiar wejść do domu, zlokalizować brata i dać mu nieźle popalić za ten numer z Sophie, ale dzięki spacerowi z nowo poznaną Florence jego plany się zmieniły. Postanowił, że nie pokaże Jaredowi, jak bardzo jest wściekły. Będzie udawał, że wszystko było dobrze. Ba! Nawet, że się ucieszył kiedy ją zobaczył. Co było tak dalekie od prawdy jak tylko się da. Jego odczucia w tamtym momencie całkiem dobrze opisywało słowo… zażenowanie. Z dużą dozą szoku, nutką paniki, kawałkiem złości i sporą ilością wstydu. Miał nadzieję, że nigdy więcej w życiu jej nie spotka. Chociaż jakaś mała jego część chciała naprawić to co się stało cztery lata temu w LA… Oczywiście graniczyło to z cudem, bo nie raz już próbował, ale zawsze słyszał to samo: „Spierdalaj. Nie będę z tobą rozmawiać, nie chcę cię już nigdy więcej widzieć”. Choć miewał już różne idiotyczne przygody ze swoimi dziewczynami, to sytuacja z Soph była czymś więcej niż tylko głupim wybrykiem. Zachował się wobec niej jak śmieć. Brunetowi wpadło do głowy, że gdyby był wtedy na jej miejscu to chyba sam siebie by postrzelił… Postanowił, że zadzwoni jutro do ośrodka i poprosi o zmianę instruktora. A kiedy następnego dnia tam pójdzie, znów spróbuje przeprosić dziewczynę. Nie ma właściwie nic do stracenia, a poczułby się lepiej, gdyby go w końcu wysłuchała.
                Mężczyzna wszedł do domu, ale w środku było dziwnie cicho. Dopiero kiedy był na korytarzu zauważył wiszący na ścianie zegar, który wskazywał już wpół do dziesiątej. Wszedł na pierwsze piętro i przechodząc koło jednego z pokoi usłyszał głos Chorwata
- Tak wiem Vicky, mówiłem mu, że Shannon go rozszarpie za tą akcję z Sophie, ale dobrze wiesz, że Jay jest zawsze najmądrzejszy… Dokładnie. Przekona się na własnej skórze. – Shannon zatrzymał się koło zamkniętych drzwi zza których dochodził głos. Tomo widocznie rozmawiał przez telefon z Vicky. Shannon tylko uśmiechnął się na słowa Tomislava i poszedł dalej. Nigdy nie podsłuchiwał jego rozmów z Vicky. Pomimo swojego zamiłowania do żartów z innych, to (wbrew pozorom!) miał coś takiego jak kultura osobista. Co innego podsłuchiwanie rozmów Jareda z jego „tymczasowymi laskami” i nabijanie się z niego… Skierował się na drugie piętro do swojej sypialni, gdzie od razu się przebrał i padł na łóżko. Jareda nie było w domu, pewnie poszedł szukać weny… Tomo zaszył się w swoim pokoju z telefonem… Tak. Idealny czas na drinka. Ale tylko jednego. Coby nie było jutro powtórki z dzisiejszego poranka.
- Mała szklaneczka Burbonu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. – Powiedział podnosząc się z łóżka i kierując na dół. Po drodze zgarnął z szafki swój telefon, na którym zauważył wiadomość od Florence
„Może pójdziemy jutro rano na kawę do Villano w Dover i omówimy dokładniej plan zemsty? ” – Shannon uśmiechnął się do siebie i odpisał
„Poranna kawa i ciastko? Chętnie. O 9 po ciebie będę. Pasuje?” – prawie od razu dostał odpowiedź
„Perfect.” – przeczytał i po raz kolejny tego wieczora uśmiechnął się szeroko.
- Jared zapamięta to na długo… - powiedział do siebie i zszedł na dół do salonu. Kiedy był na ostatnim schodku drzwi wejściowe otworzyły się i stanął w nich Jared. Cały ociekał wodą, a na czoło opadały mu cyklamenowe pasma włosów. Shannon wybuchł tubalnym śmiechem na widok brata i zgiął się w pół nie mogą się opanować.
- Ha. Ha. Ha. To wcale nie jest zabawne Shannon… - powiedział ponuro Jared zdejmując mokre buty i wystawiając je za drzwi.
- To… To… To zależy braciszku… z czyjej perspektywy… - wydyszał Shannon dławiąc się śmiechem – Trzeba było wziąć kąpielówki – powiedział opanowując się już nieco. Jay spiorunował go wzrokiem. – Oh man… Co ci się w ogóle stało?- Zapytał z głupim uśmiechem.
- Miałem… nieplanowaną kąpiel. – odpowiedział niechętnie.
- A szczegóły zdradzisz mi sam czy mam cię błagać na kolanach? A może wolisz tortury? – zapytał Shannon opierając się o poręcz schodów i patrząc na brata zdejmującego warstwy mokrego ubrania.
- Zapomnij. – odpowiedział mu Jared, który teraz stał przed nim w samych spodniach – Idę się przebrać. – odpowiedział grobowym tonem.
- Stój. – powiedział zastępując mu drogę. – Ujmę to inaczej. Powiedz mi co się stało, bo nie dam ci spokoju i będę cię wkurzał przez cały nasz pobyt tutaj. – powiedział Shannon ze złowieszczym uśmiechem.
- Też mi groźba… I tak będziesz to robił… - Jared wywrócił oczami, ominął brata i ruszył powoli na górę ciągnąc za sobą mokre ubrania.
- To będę jeszcze bardziej denerwujący – odpowiedział Shannon wzruszając ramionami.
- Bardziej już się nie da. – Odpowiedział młodszy Leto i podreptał dalej na górę.
- Też prawda. Chociaż… – Powiedział starszy brat już bardziej do siebie i poszedł w stronę barku, w którym znajdował się pierwotny cel jego podróży – Burbon.


***

Ten rozdział, zawiera 
specjalną dedykację dla mojego prywatnego Voldiego (naczelnego hejta wszystkich literówek i nieścisłości)
Taką ładną. Serio Voldi, jest naprawdę specjalna ta dedykacja. Szczególnie fragmenty, które choć w najmniejszym stopniu wydadzą Ci się zboczone xD

No a tak poza dedykacją... Voldi mi powiedział, że chce tu więcej perwersu i sceny łóżkowe. Perwers będzie, co jakiś czas, raz więcej, raz mniej, ale co do tych scen łóżkowych to się muszę poważnie zastanowić, czy podołam... I czy w ogóle ktokolwiek chce AŻ TAKIEGO perwersu? O.O


Widzę, że mam tu jakiś czytelników oprócz ludzi, których znam prywatnie, co mnie niezmiernie cieszy of course... ;D


Komentujcie dobrzy ludzie. A źli ludzie mogą hejtować. Najlepiej w komentarzach... ;)


Miłego wieczoru! XO

2 komentarze:

  1. widzę, że przypada mi znów ten zaszczyt pierwszego komentu :) podobało mi się, śmiałam się z Shannona, szczególnie że sobie to wyobraziłam :) I teraz nie myśl że się wymigasz, musisz opowiedzieć cała historię poznania S. i S. jak zaczęłaś, czekam! Postać Flo- od razu ją polubiłam i mam cichą nadzieję, że zostanie na dłużej ;)Niebieskie włosy? Genialnie :D "Powinniśmy go nazwać. Każdy dobry plan, albo dobra operacja ma nazwę Agencie Shannon.
    - O, to teraz jesteśmy z FBI?" spodobała mi się ta zabawa.

    OdpowiedzUsuń
  2. teksty jakie tu zawarłaś są super. Tak się śmiałam że rodzinka wpadła sprawdzić czy wszystko OK ;D

    OdpowiedzUsuń