As conspiracies unwind, will you slam shut or free your mind or stay hypnotized?
- Mam na imię Sophie, a pan to na pewno…
-Kurwa… - wyszeptał tylko Shannon i stojąc nieruchomo
przyglądał się Sophie. Dziewczyna robiła dokładnie to samo. Żadne z nich nie
było w stanie wydusić z siebie choćby słowa. W głowie bruneta echem odbijało się
jedno pytanie „Co ona tu robi?!”. W końcu dziewczyna uśmiechnęła się zjadliwie
i odpowiedziała
-Och, miło, że w końcu raczyłeś się przyznać kim naprawdę
jesteś. – Shannon nie do końca ogarniał to, co się tutaj dzieje. „Chyba właśnie
mnie obraziła…” pomyślał, ale dalej stał jak głupek i patrzył się w duże
zielone oczy przepełnione czystą nienawiścią. – Niesamowite. Czyżbyś stracił
zdolność wysławiania się? Masa mięśniowa przyćmiła ci mózg? Cóż, to było do
przewidzenia, ale nie spodziewałam się, że to się stanie tak szybko… -
kontynuowała dziewczyna szyderczym tonem. Shannon w końcu się ocknął i
uśmiechnął się lekko. Ale bynajmniej nie było w tym uśmiechu złośliwości. Był
to uśmiech… bez emocji. Taki przyklejony, sztuczny.
-Miła jak zawsze. Co tu robisz? – zapytał w końcu próbując
normalnej rozmowy.
-Pracuję… - odpowiedziała wzdychając – Moją pracą jest
uczenie różnych ludzi jazdy konnej. Masz krótką pamięć mózgowcu… Nie mam wpływu
na to kogo muszę uczyć, więc udawajmy, że się nie znamy i miejmy to za sobą. Chyba,
że się rozmyśliłeś… - zapytała go ze słyszalną nadzieją w głosie. Shannon w
pierwszej chwili miał ochotę odpowiedzieć twierdząco i jak najszybciej opuścić
to miejsce. Gdy już miał się odezwać w jego głowie odezwał się jakiś cichy
głos. Ten głos wypowiadał tylko jedno słowo, które odbijało się echem w głowie
Shannona. „ZAKŁAD”. Nie. Nie może wyjść. To oznaczało by przegraną. Wytrzyma tę
jazdę choćby nie wiem co. Przed następną zadzwoni tutaj sam i upewni się, że
dostanie inną nauczycielkę. To będzie jedna z najtrudniejszych godzin w jego
życiu. Znał Sophie. Wiedział jaka potrafi być „miła” kiedy ktoś zajdzie jej za
skórę. A Shan zdecydowanie zaliczał się do tej grupy ludzi. „Pieprzone ego…”
pomyślał tylko i odpowiedział dziewczynie
-Nie. Nie rozmyśliłem się. To od czego mam zacząć? – zapytał
z lekkim uśmiechem. Musiał być ostrożny, bo „wszystko co powie może zostać
użyte przeciwko niemu”. Sophie słysząc odpowiedź skrzywiła się. Nawet nie
próbowała ukryć tego, że sama najchętniej by sobie stąd poszła. Nie chcąc
jednak przedłużać tego wszystkiego dała brunetowi do ręki dwie szczotki. – To
plastikowe nazywa się „zgrzebło”, a to drugie to „szczotka” – zaczęła tłumaczyć
jak przedszkolakowi . Otworzyła drzwi i weszła do boksu konia, odwróciła się do
Shannona i zapytała zniecierpliwiona – wejdziesz tu czy mam ci wysłać specjalne
VIP-owskie zaproszenie? –mężczyzna próbując zachować „pokerową twarz” wszedł do
pomieszczenia za nią i stanął przodem do konia. Dziewczyna kontynuowała –
Najpierw czeszesz konia zgrzebłem, a potem szczotką. Aż nie będzie
pozaklejanych włosów. Rozumiesz czy wytłumaczyć raz jeszcze? –zapytała z
przemiłym uśmiechem.
-Dzięki, zrozumiałem. – odpowiedział jej już teraz nieco
zirytowany mężczyzna i zabrał się do pracy. Miał straszną ochotę się jej
odgryźć, ale wiedział, że zasłużył sobie na całą tą złośliwość z jej strony,
więc postanowił, że to przetrzyma. Reszta czyszczenia i siodłania konia
upłynęła w podobnej atmosferze. Sarkazm Sophie – grzeczna odpowiedź Shannona.
Kiedy wierzchowiec był gotowy do jazdy Shannon wyprowadził go na zewnątrz.
-Teraz panie Leto musi pan na niego wsiąść. Chyba wiesz pan
jak prawda? – Zapytała blondynka udając miłą i dopinając mocniej siodło do
konia, żeby nie zsunęło się w czasie jazdy. Choć kłastwem byłoby stwierdzenie,
że Soph nie chciałaby tego zobaczyć… Shannon skinął głową. Wsiadanie na konia
to dość prosta sprawa. Widział przecież nie mało razy jak Jared to robił.
Wsadził nogę w strzemię, złapał rękoma za siodło, odbił się nogą od ziemi i
usiadł w siodle. Tylko, że coś mu się nie zgadzało. „O nie. Nie, nie, nie, nie
kurwa mać nie! Shannon co jest dziś z tobą?! Ogarnij się człowieku!” Krzyczał w
myślach. Wsiadł na konia. Tył na przód. Przed sobą widział duży, czarny, koński
zad. Za plecami natomiast miał głowę konia, obok której stała blondynka nie
ukrywająca dzikiego chichotu, który wyrwał się z jej ust. – Serio? Chcesz
jeździć w tą stronę? – zapytała wciąż się śmiejąc – Leto, „odwrócony jeździec”
to tylko taka pozycja seksualna, myślałam, że wiesz, że to się nie przekłada na
prawdziwą jazdę konną… - Zdenerwowany i zażenowany swoją głupotą mężczyzna
obrócił się we właściwą stronę i udawał, że ta sytuacja wcale go nie
zażenowała. Był jednak kiepskim aktorem. –No cóż, każdemu może się zdarzyć… -
odezwała się dziewczyna po chwili jednak dodała – co prawda jesteś pierwszą
osobą, tutaj, która to zrobiła, ale ja nie osądzam… - jej złośliwości nie było
końca. Jeszcze chwila, a Shannonowi puszczą nerwy. Dziewczyna musiała to
zauważyć. – Czyżbyś miał już dość Shanny? – zapytała grzecznie. Odpowiedziało
jej jednak tylko krótkie i stanowcze „nie”. Sophie przypięła lonżę do konia i
razem z nowym jeźdźcem ruszyła na plac do jazdy. Tam jednak ku zdziwieniu
bruneta (i nie małej uldze) skończyły się złośliwości. No może nie do końca,
ale w dużym stopniu. Dziewczyna była profesjonalistką. Nie docinała Shannonowi
pomimo jego kiepskiej jazdy. Chociaż w środku niej gotowała się czysta
nienawiść.
- Za-bi-ję-go-kur-wa-mać! – wydyszał Shannon jadąc na koniu
pomiędzy kolejnymi podrzutami, które wykonywał koń biegnący kłusem. –
Kur-wa-Ja-red-jes-teś-mar-twy! – mówił coraz głośniej. Minęło pół godziny, a on
już miał niemiłosiernie poobijany tyłek. Jakby tego było mało, klejnoty też
sobie poobijał.
- Przestań już narzekać – wzdychała dziewczyna. Shannon pod
wpływem kolejnego uderzenia o siodło skrzywił się.
- Łatwo ci mówić. Jesteś KOBIETĄ. Masz inną zawartość spodni…
– odpowiedział jej tylko próbując podnosić się w rytm chodu konia, tak jak
tłumaczyła mu dziewczyna.
- Karma zawsze wraca – powiedziała z samozadowoleniem,
bardziej do siebie niż do niego. Shannon jednak to usłyszał i lekko się
zmieszał. Wiedział co miała na myśli. I to bardzo dobrze wiedział.
Po skończonej jeździe Sophie wyprowadziła konia ze
znienawidzonym jeźdźcem na grzbiecie.
- Poczekaj pięć sekund, odłożę lonżę i powiem ci jak zsiąść.
–powiedziała nie patrząc już na Shannona tylko idąc w stronę wieszaka
przyczepionego na ścianie kilka metrów dalej. Shannon jednak zignorował to,
przecież sam może zsiąść..
- Nie musisz, dam sobie radę sam – odpowiedział jej tylko po
czym zaczął przekładać prawą nogę przed sobą, nad szyją konia. W tym momencie
Sophie odwróciła się.
- Ty… - zaczęła, ale nie dane było jej skończyć. W momencie
gdy Shannon miał swoją nogę nad szyją konia i miał już zeskakiwać, Chesnut
podniósł głowę do góry. Stopa Shanimala zahaczyła się o nagle podniesioną szyję
i zamiast zeskoczyć na nogi, mężczyzna stracił równowagę i wydając z siebie
cichy krzyk wylądował plackiem na ziemi -…idioto! – skończyła Sophie i ruszyła
spokojnym krokiem w stronę leżącego twarzą w dół Shannona. – Mówiłam żebyś
zaczekał kretynie… - Powiedziała z widocznym samozadowoleniem. - No już, nie
użalaj się nad sobą tylko wstawaj. Ciesz się, że poleciałeś na trawę … - dodała
złośliwie. Shannon po raz kolejny już tego dnia był zażenowany własną głupotą.
Podniósł się, otrzepał z kurzu i przybrał poważną minę, jak gdyby nic się nie
stało. Złapał konia za wodze i zaprowadził go z powrotem do jego boksu. Kiedy
wyszedł bez słowa wręczył Sophie pieniądze za jazdę i skierował się ku bramie
ośrodka.
Kiedy szedł ścieżką z powrotem do
domu chciał tylko jednego: zabić Jareda. Jak on mógł mu to zrobić?! Pewnie, że
często robili sobie durne numery z chłopakami, ale jak on mógł go wkopać w to
bagno z Sophie?! Przecież wiedział, że ich ostatnie spotkanie nie skończyło się
dobrze… To znaczy znał wersję oficjalną, ale to nie zmienia faktu, że zarówno
oficjalna jak i nieoficjalna zakończone były tym samym: kłótnią i wyjazdem
dziewczyny z Los Angeles. O nie… Shannon obiecał sobie, że Jared tego pożałuje.
„Zobaczymy jak pięknie będzie się uśmiechał do paparazzi z limem pod okiem…”. Brunet
miał ochotę zrobić mu wszystko co najgorsze. Ale zaraz przyszła mu do głowy
myśl, że to będzie zbyt mała kara. Musi mu odwdzięczyć czymś więcej niż tylko
chwilowym bólem kilku części ciała. To musi go zaboleć tak, jak Shannona
zabolała jazda z Sophie… wewnętrznie. A co zrani jego młodszego brata najbardziej…
- JUŻ WIEM! – wydarł się Shannon zapominając, że dyskusja o
zemście miała miejsce w jego głowie. Na szczęście w pobliżu nie było nikogo,
kto mógłby to zauważyć. Przynajmniej tak mu się na początku wydawało. Sekundę
później zobaczył wielką czarną kulę sierści biegnącą w jego stronę z prędkością
napalonych fangirls’ów. Kiedy czarna bestia miała się na niego rzucić usłyszał
ostry, kobiecy głos
- BLACK! Wracaj tu! W tym momencie! – czarny potwór
znieruchomiał. Kiedy się nie ruszał dało się dostrzec, że był to pies. I to
bardzo ładny. Duży, nietypowy, cały czarny berneńczyk stał przed nim, ale głowę
miał zwróconą za siebie. Shannon podniósł wzrok do góry i zobaczył idącą w jego
stronę kobietę. To co od razu rzuciło mu się w oczy to jej nienaturalnie niebieskie
włosy. To była ta dziewczyna ze stajni –
Syriusz! Ty wielka, wredna, czarna, kudłata małpo! – Mściwym tonem mówiła
dziewczyna zbliżając się do psa by w końcu kucnąć obok i przypiąć do obroży
smycz.
-Hej, wiem, że się dziś nie ogoliłem, ale żeby od razu
„kudłata małpo”? – powiedział Shannon udając urażonego.
- Przepraszam za niego. Podobno psy mają genialny słuch, ale
on czasami wydaje się wręcz głuchy… - powiedziała wywracając oczami.
- Może zainwestuj w megafon? – odpowiedział Shannon, któremu
widocznie poprawił się humor. Ale bynajmniej nie z powodu psa. Raczej
dziewczyny. – My się już chyba dziś widzieliśmy prawda? Shannon Leto. -powiedział
wyciągając do dziewczyny rękę i pomagając podnieść się do góry
- Ach, no tak, Shannon. Jestem Florence – powiedziała odwzajemniając
uśmiech. – A to czarne, które miało zamiar na ciebie wskoczyć to Syriusz –
powiedziała wskazując na merdającego ogonem psa. – Masz szczęście, że się w
porę zatrzymał, bo miałbyś już na koszulce odbite dwie błotne, psie łapki. –
Shannon zaśmiał się cicho i kucnął koło psa i zaczynając go drapać za uchem.
- Myślę, że bym mu to wybaczył, mam słabość do takich
pięknych psów. – Powiedział mężczyzna patrząc na czworonoga, który położył się
na ziemię i drapiąc go po brzuchu.
- Tak właściwie to on nawet nie jest mój. Po prostu
przyjaciółka miała coś do załatwienia i ja chwilowo się nim zajmuję. Swoją
drogą, to ciekawe... Syriusz raczej nie lubi obcych, a na ciebie nawet nie
szczeknął… - odpowiedziała z aprobatą Florence.
-Co zrobić? Mam rękę do psów. – odpowiedział nieskromnie
Shannon podnosząc się.
- Mówisz? To może przejdziesz się z nami? Tak w razie czego
jakbym znów nie mogła nad nim zapanować, to mi pomożesz? – Zapytała niebieskowłosa
– To znaczy jeśli nie masz nic do roboty – dodała szybko z uśmiechem.
Dziewczyna wydawała się całkiem sympatyczna. Pomimo tego, że Shannon poznał ją
dopiero chwilę temu, to już ją trochę polubił. Stwierdził, że po tej całej
sytuacji z Sophie spacer dobrze mu zrobi.
- Zastanówmy się… W domu czekają na mnie osoby, które
aktualnie mam ochotę zabić więc… Wybieram spacer. - Odpowiedział jej i ruszyli
przed siebie.
- Mieszkasz tu? – Zapytała dziewczyna – Nigdy cię tu nie
widziałam. – Zapytała się dziewczyna ze słabo skrywaną ciekawością.
- Tymczasowo. Przyjechaliśmy z braćmi na małe wakacje na
czas nieokreślony .
- Z braćmi? To ile was jest?
- W sumie trzech. Ja, Jared i Tomo. To znaczy Jared to mój
rodzony brat, a Tomo to nasz przyjaciel, ale traktujemy go praktycznie jak
brata. – Wyjaśnił jej Shann. Potem uświadomił sobie, że pewnie zaraz się
zacznie standardowe „ O mój Boże! Jared Leto to twój brat?! Niemożliwe! Jak to
jest być jego bratem?”. Nie żeby Shannon był zazdrosny o sławę brata. Wręcz
przeciwnie. Cieszył się, że Jay odnosił tyle sukcesów jako aktor i pasowało mu
to, że jego na każdym kroku nie rozpoznają tak jak Młodego. Po prostu to było
denerwujące kiedy po raz tysięczny ludzie zasypywali go pytaniami o Jay’a.
Jakie jednak było jego zdziwienie gdy usłyszał odpowiedź dziewczyny
- Tomo… To skrót od jakiego imienia? – Nie zapytała o Jareda.
Zapytała o TOMO! Ha! Shannon zaczął się śmiać, a dziewczyna uniosła brwi do
góry – A ciebie to pytanie bawi, ponieważ…? – Zrobiła pytającą minę. Shan
przestał się śmiać widząc, że Florence patrzy na niego jak na głupka.
- Nie, nie… Po prostu… Nie, zapomnij o tym, wcale się nie
śmiałem. – Powiedział w końcu – A Tomo to skrót od Tomislav. To jest…
-Chorwackie imię? – dokończyła za niego z uśmiechem.
Mężczyzna skinął głową – Mieszkałam tam kiedyś przez jakiś czas. Piękne
miejsce. –Odpowiedziała lekko zamyślona. Widocznie przypominała sobie właśnie
czas, który spędziła w ojczystym kraju Tomo.
Szli
razem już od dobrych dwóch godzin, a rozmowa kleiła się przez cały czas.
Okazało się, że Florence ma charakter bardzo zbliżony do Shannona. Uwielbia się
śmiać, wycinać ludziom numery, potrafi nieźle imprezować ( i tak jak Shannon
następnego dnia żałować tego niemiłosiernie…). Rozmawiali o wszystkim i o
niczym. Okazało się, że dziewczyna zna utwory 30 Seconds to Mars, ale nie miała
pojęcia KTO jest w tym zespole. Jednak nawet kiedy dowiedziała się, że Shan
jest perkusistą nie zmieniło to wcale jej nastawienia do niego. Przyznała
Shannonowi, że sama też kiedyś trochę grała na perkusji, co wywołało u niego
falę radości
- Serio?! – Wykrzyczał Shannon. - Też grasz?! O nie, nie
odpuszczę. Musimy zagrać razem! – Podszedł do drzewa i urwał z niego dwie gałązki
długością zbliżone do pałeczek od perkusji - To mogłoby być dobre… - zamyślił
się i zaczął „grać” na niewidzialnej perkusji kontynuując spacer z Flo.
Dziewczyna miała z niego niezły ubaw. Za chwilę jednak dołączyła do niego w tym
szaleństwie.
Pod koniec tego
spaceru zachowywali się jakby znali się przynajmniej od kilku lat. Oczywiście
to, czego się o sobie dowiedzieli to tylko ułamek, ale bardzo dobrze się
rozumieli. Co ciekawe, pomimo tego, że Florence była piękną kobietą, to Shannon
nie myślał o niej jak o kobiecie, z którą mógłby być, albo nawet przespać się.
Nie było między nimi „tego czegoś”. Ze strony Florence było podobnie. Ich
relacja była bardziej w stylu dwóch kumpli czy bardzo dobrych przyjaciół. Pod
koniec Flo wpadło do głowy jeszcze jedno pytanie
- Hej Shannon. Jak się dziś spotkaliśmy, tam na ścieżce,
gdzie Syriusz próbował na ciebie wskoczyć krzyknąłeś coś w stylu „JUŻ WIEM!”, pamiętasz?
– Shannon skinął głową. – No. To może podzielisz się ze mną tym pomysłem, na
który wpadłeś? – Zapytała z nieukrywaną ciekawością w oczach. Ciekawość to była
jedna z jej cech. Interesowało ją praktycznie wszystko, więc Shanimala nie
zdziwiło, że w końcu i o to zapytała.
- Ach. No wiesz, między mną, a moim bratem jest tak, że
często robimy sobie różne numery, ale ostatnio troszkę przegiął i zastanawiałem
się jakby tu się zemścić. No i wpadłem na genialny pomysł na rewanż… -
uśmiechnął się Shannon. W głowie już miał wizję miny Jareda… Z zamyślenia
wyrwał go jednak głos niebieskowłosej.
-Ekhem… Shannon! WAKE UP! To może podzielisz się ze mną tym
planem? Mogłabym ci pomóc… - powiedziała konspiracyjnym szeptem
-A wiesz… Że to nie taki głupi pomysł? – Powiedział i zaczął
objaśniać jej plan. Kiedy skończył dziewczyna stała zamyślona. Wszystko to co
powiedział jej brunet układało się w jej głowie w jedną całość.
- Dobre. Nawet bardzo dobre Shanny! – krzyknęła w końcu z
uśmiechem. – Wchodzę w to! Ale wiesz co? Jest jedna rzecz, której brakuje
twojemu planowi. – Shannon zmarszczył brwi i spojrzał na dziewczynę.
-Czyżby? Czego brakuje?
- Nazwy. Powinniśmy go nazwać. Każdy dobry plan, albo dobra
operacja ma nazwę Agencie Shannon.
- O, to teraz jesteśmy z FBI? – zaśmiał się mężczyzna –
Dobra Agentko Niebieska. To jak nazwiemy naszą zemstę? Albo bardziej moją… -
Dziewczyna zamyśliła się, żeby po sekundzie wybuchnąć
- MAM!
***
Shannon
właśnie zamykał za sobą bramkę prowadzącą na teren posesji Babu, na której
aktualnie mieszkał razem z Jaredem i Tomo. Początkowo miał zamiar wejść do
domu, zlokalizować brata i dać mu nieźle popalić za ten numer z Sophie, ale
dzięki spacerowi z nowo poznaną Florence jego plany się zmieniły. Postanowił,
że nie pokaże Jaredowi, jak bardzo jest wściekły. Będzie udawał, że wszystko
było dobrze. Ba! Nawet, że się ucieszył kiedy ją zobaczył. Co było tak dalekie
od prawdy jak tylko się da. Jego odczucia w tamtym momencie całkiem dobrze
opisywało słowo… zażenowanie. Z dużą dozą szoku, nutką paniki, kawałkiem
złości i sporą ilością wstydu. Miał nadzieję, że nigdy więcej w życiu jej nie
spotka. Chociaż jakaś mała jego część chciała naprawić to co się stało cztery
lata temu w LA… Oczywiście graniczyło to z cudem, bo nie raz już próbował, ale
zawsze słyszał to samo: „Spierdalaj. Nie będę z tobą rozmawiać, nie chcę cię
już nigdy więcej widzieć”. Choć miewał już różne idiotyczne przygody ze swoimi
dziewczynami, to sytuacja z Soph była czymś więcej niż tylko głupim wybrykiem.
Zachował się wobec niej jak śmieć. Brunetowi wpadło do głowy, że gdyby był
wtedy na jej miejscu to chyba sam siebie by postrzelił… Postanowił, że zadzwoni
jutro do ośrodka i poprosi o zmianę instruktora. A kiedy następnego dnia tam
pójdzie, znów spróbuje przeprosić dziewczynę. Nie ma właściwie nic do
stracenia, a poczułby się lepiej, gdyby go w końcu wysłuchała.
Mężczyzna
wszedł do domu, ale w środku było dziwnie cicho. Dopiero kiedy był na korytarzu
zauważył wiszący na ścianie zegar, który wskazywał już wpół do dziesiątej. Wszedł
na pierwsze piętro i przechodząc koło jednego z pokoi usłyszał głos Chorwata
- Tak wiem Vicky, mówiłem mu, że Shannon go rozszarpie za tą
akcję z Sophie, ale dobrze wiesz, że Jay jest zawsze najmądrzejszy… Dokładnie.
Przekona się na własnej skórze. – Shannon zatrzymał się koło zamkniętych drzwi
zza których dochodził głos. Tomo widocznie rozmawiał przez telefon z Vicky.
Shannon tylko uśmiechnął się na słowa Tomislava i poszedł dalej. Nigdy nie
podsłuchiwał jego rozmów z Vicky. Pomimo swojego zamiłowania do żartów z
innych, to (wbrew pozorom!) miał coś takiego jak kultura osobista. Co innego
podsłuchiwanie rozmów Jareda z jego „tymczasowymi laskami” i nabijanie się z
niego… Skierował się na drugie piętro do swojej sypialni, gdzie od razu się
przebrał i padł na łóżko. Jareda nie było w domu, pewnie poszedł szukać weny…
Tomo zaszył się w swoim pokoju z telefonem… Tak. Idealny czas na drinka. Ale
tylko jednego. Coby nie było jutro powtórki z dzisiejszego poranka.
- Mała szklaneczka Burbonu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. –
Powiedział podnosząc się z łóżka i kierując na dół. Po drodze zgarnął z szafki
swój telefon, na którym zauważył wiadomość od Florence
„Może pójdziemy jutro rano na kawę do Villano w Dover i
omówimy dokładniej plan zemsty? ” – Shannon uśmiechnął się do siebie i odpisał
„Poranna kawa i ciastko? Chętnie. O 9 po ciebie będę.
Pasuje?” – prawie od razu dostał odpowiedź
„Perfect.” – przeczytał i po raz kolejny tego wieczora
uśmiechnął się szeroko.
- Jared zapamięta to na długo… - powiedział do siebie i
zszedł na dół do salonu. Kiedy był na ostatnim schodku drzwi wejściowe otworzyły
się i stanął w nich Jared. Cały ociekał wodą, a na czoło opadały mu cyklamenowe
pasma włosów. Shannon wybuchł tubalnym śmiechem na widok brata i zgiął się w
pół nie mogą się opanować.
- Ha. Ha. Ha. To wcale nie jest zabawne Shannon… -
powiedział ponuro Jared zdejmując mokre buty i wystawiając je za drzwi.
- To… To… To zależy braciszku… z czyjej perspektywy… -
wydyszał Shannon dławiąc się śmiechem – Trzeba było wziąć kąpielówki – powiedział
opanowując się już nieco. Jay spiorunował go wzrokiem. – Oh man… Co ci się w
ogóle stało?- Zapytał z głupim uśmiechem.
- Miałem… nieplanowaną kąpiel. – odpowiedział niechętnie.
- A szczegóły zdradzisz mi sam czy mam cię błagać na
kolanach? A może wolisz tortury? – zapytał Shannon opierając się o poręcz
schodów i patrząc na brata zdejmującego warstwy mokrego ubrania.
- Zapomnij. – odpowiedział mu Jared, który teraz stał przed
nim w samych spodniach – Idę się przebrać. – odpowiedział grobowym tonem.
- Stój. – powiedział zastępując mu drogę. – Ujmę to inaczej.
Powiedz mi co się stało, bo nie dam ci spokoju i będę cię wkurzał przez cały
nasz pobyt tutaj. – powiedział Shannon ze złowieszczym uśmiechem.
- Też mi groźba… I tak będziesz to robił… - Jared wywrócił
oczami, ominął brata i ruszył powoli na górę ciągnąc za sobą mokre ubrania.
- To będę jeszcze bardziej denerwujący – odpowiedział Shannon
wzruszając ramionami.
- Bardziej już się nie da. – Odpowiedział młodszy Leto i
podreptał dalej na górę.
- Też prawda. Chociaż… – Powiedział starszy brat już
bardziej do siebie i poszedł w stronę barku, w którym znajdował się pierwotny
cel jego podróży – Burbon.***
Ten rozdział, zawiera
specjalną dedykację dla mojego prywatnego Voldiego (naczelnego hejta wszystkich literówek i nieścisłości).
Taką ładną. Serio Voldi, jest naprawdę specjalna ta dedykacja. Szczególnie fragmenty, które choć w najmniejszym stopniu wydadzą Ci się zboczone xD
No a tak poza dedykacją... Voldi mi powiedział, że chce tu więcej perwersu i sceny łóżkowe. Perwers będzie, co jakiś czas, raz więcej, raz mniej, ale co do tych scen łóżkowych to się muszę poważnie zastanowić, czy podołam... I czy w ogóle ktokolwiek chce AŻ TAKIEGO perwersu? O.O
Widzę, że mam tu jakiś czytelników oprócz ludzi, których znam prywatnie, co mnie niezmiernie cieszy of course... ;D
Komentujcie dobrzy ludzie. A źli ludzie mogą hejtować. Najlepiej w komentarzach... ;)
Miłego wieczoru! XO
widzę, że przypada mi znów ten zaszczyt pierwszego komentu :) podobało mi się, śmiałam się z Shannona, szczególnie że sobie to wyobraziłam :) I teraz nie myśl że się wymigasz, musisz opowiedzieć cała historię poznania S. i S. jak zaczęłaś, czekam! Postać Flo- od razu ją polubiłam i mam cichą nadzieję, że zostanie na dłużej ;)Niebieskie włosy? Genialnie :D "Powinniśmy go nazwać. Każdy dobry plan, albo dobra operacja ma nazwę Agencie Shannon.
OdpowiedzUsuń- O, to teraz jesteśmy z FBI?" spodobała mi się ta zabawa.
teksty jakie tu zawarłaś są super. Tak się śmiałam że rodzinka wpadła sprawdzić czy wszystko OK ;D
OdpowiedzUsuń