Sophie przetarła oczy i powolnie przeciągnęła się na łóżku.
Koniec laby. Czas wracać z powrotem do pracy…
Niechętnie wygramoliła się z ciepłej pościeli i ruszyła do
wyjścia. „Only coffee can save us”, powtórzyła sobie słowa Shannona i
uśmiechnęła się lekko.
Wychodząc na korytarz zastała niecodzienny widok. Florence
idąca w stronę schodów, ubrana w piżamy i szlafrok. Niby nic w tym dziwnego,
ale…
- Florence? – Będąca odwrócona do niej plecami
niebieskowłosa obróciła głowę w tył na dźwięk własnego imienia.
- Dzień dobry! – powiedziała uśmiechnięta. Sophie skrzywiła
się w konsternacji.
- Jest siódma rano, na dworze jest jeszcze ciemno. Jakim
cudem cokolwiek ściągnęło cię z łóżka w środku nocy, w dniu wolnym? – zapytała
samemu nie wierząc w widok przed nią.
- No… - zaczęła powoli Flo lekko wywracając oczami –Wstałam, bo muszę się ogarnąć. Chciałam pojechać do
szpitala, odwiedzić Jareda. – wzruszyła ramionami. Soph uniosła jedną brew.
- O siódmej rano? Zwariowałaś? – zapytała jęczącym głosem
lekko się uśmiechając i odgarniając z twarzy włosy, które wypadły jej z
niezgrabnego kitka na czubku głowy, który po nocy rozpadł się na wszystkie
strony.
- A czemu nie? – zapytała niebieskowłosa.
- Yyy… No może
dlatego, że odwiedziny są od dziesiątej? – zaśmiała się blondynka.
-Oh… - Flo nieco zrzedła mina. – Ale to nic. – machnęła po
chwili ręką, na powrót wesoła – Zdążę się
wykąpać, ubrać, umalować i w ogóle… - mówiła zamaszyście gestykulując
rękoma – Hmm, w sumie to Jay dziś wychodzi, nie? – zapytała. Sophie skinęła
głową oczekując ciągu dalszego od rozgadanej przyjaciółki – No więc pogadam z
Shannem, to może pożyczy mi auto i wezmę Jaredowi jakieś czyste ciuchy, bo nie
sądzę, żeby chciał wracać w szpitalnej piżamce, i od razu przywiozę go do domu.
– Zakończyła zadowolona ze swojego planu. Sophie roześmiała się.
- No co? - zapytała
Flo również się szczerząc.
- Nic, nic… - odparła Soph nadal chichocząc. – Ale dam ci
dobrą radę. Lepiej nie budź teraz Shannona jeśli chcesz dalej żyć. –
powiedziała. – To jest ten typ, który jest niebezpieczny gdy budzi się go w
środku nocy, czyli wcześniej niż o dziesiątej. – znów się zaśmiała.
- W sumie, trochę racji masz. – Zgodziła się niebieskowłosa.
– Chociaż… Mam pomysł! To może ty go obudź? Tobie nic nie zrobi! – rzuciła
wesoło niebieskowłosa. – O! I weź kubek kawy! To go udobrucha! – dodała śmiejąc
się widząc skrzywioną w zdziwieniu, wciąż nieco jeszcze zaspaną, twarz
przyjaciółki.
- Może… - rzuciła Sophie – Może i masz rację. Ale nie będę się
dla ciebie aż tak narażać. – dodała po chwili śmiejąc się.
- Ej no! – zbuntowała się Flo – A ja dla ciebie, to bym w
ogień skoczyła! – obruszyła się.
- Ależ kochanie ty moje! – powiedziała Sophie wielce
przejętym tonem – Ja dla ciebie też! – powiedziała cmokając ją w policzek w
wyrazie przyjacielskiej miłości. – Ale budzić Shannona przed dziesiątą… Żądasz
zbyt wiele… - powiedziała z tragizmem w głosie, patrząc Florence prosto w oczy.
Niebieskowłosa stała przez chwilę skonsternowana. Po chwili jednak obie wybuchnęła
śmiechem po czym skierowały się na dół razem żeby zjeść śniadanie i wypić
poranną kawę.
***
- Nie. Nie, Emma, nic mi nie jest. Nic takiego, tylko
niegroźne zatrucie pokarmowe. Dam radę. Tak. Nic mi nie będzie! Emma! No
błagam!
- Panie Leto! – krzyknęła pielęgniarka wchodząc do sali szpitalnej.
Jared, siedząc na łóżku z plecami opartymi o ścianę i z laptopem na kolanach
zaklął w myślach. – Ile razy mam panu powtarzać, że tu nie wolno używać
telefonów i komputerów! No już dziecko by szybciej zrozumiało! – krzyczała idąc
zamaszystym krokiem w jego stronę.
- Muszę kończyć, Emm. Na razie. - rzucił do telefonu Jay po
czym rozłączył się i szybkim ruchem schował komórkę pod poduszkę.
- Ależ Ruth… - odezwał się w końcu patrząc pielęgniarce
prosto w oczy i przyjmując niewinny i czarujący, jak miał nadzieję, uśmiech.
Kobieta o rudych włosach zaczesanych w schludnego koka na czubku głowy
spojrzała na niego z politowaniem.
- Nie schlebiaj sobie, nie jesteś aż tak przystojny jak ci
się wydaje, a historie o tym, że kobiety po pięćdziesiątce są zdesperowane i
lecą na pierwszego lepszego młodzika, który się do nich uśmiechnie, to mity. –
skwitowała beznamiętnie. Jaredowi zrzedła mina. Wygiął usta w grymasie
niezadowolonego dziecka. Kobieta, szybkim ruchem, zamknęła jaredowego laptopa,
zanim mężczyzna zdążył zareagować. Jay wydał z siebie jęk protestu.
- Przestań się mazać. – powiedziała rudowłosa biorąc
komputer pod pachę.
- Chyba mi go nie zabierzesz?! – zapytał Jay, prawie z
paniką w głosie. Niezbyt podobał mu się taki obrót sprawy.
- Skoro nie umiesz dostosować się do panujących tu zasad, to
obawiam się, że będę musiała. – oznajmiła – Telefon też. Dawaj. No już. –
dodała po chwili wyciągając rękę po sprzęt. Jay otworzył szeroko oczy. Ani
myślał oddawać Jeżynkę!
- CO? – zapytał – O NIE. CO TO, TO NIE! – Kobieta nie
zwróciła jednak zbytniej uwagi na jego bunt.
- No już, panie Leto. Nie mam całego dnia.
- Ale ja mam sprawy do załatwienia! Nowy singiel! VyRT! NASA! LOVE, LUST, FAITH AND
DREAMS KOBIETO! Ludzie czekają, a samo się to wszystko nie załatwi! –
powiedział wielce rozeźlony mężczyzna wymieniając na palcach rzeczy do
załatwienia.
- Nie mam pojęcia o czym w ogóle do mnie mówisz, ale
szczerze mówiąc mam to gdzieś. Oddawaj telefon. W trybie natychmiastowym.
Zachowuj się jak dorosły z łaski swojej. – zbyła go beznamiętnie.
Jared, z miną nadąsanego nastolatka, westchnął i wyjął
telefon spod poduszki. Nie bez bólu wyłączył go i podał kobiecie.
- Jesteś okrutna, Ruth. Kobiety są okrutne. – rzucił do niej
z nieprzychylnym wyrazem twarzy.
Pielęgniarka, nic sobie z tego nie robiąc, oddaliła się w
stronę drzwi z jego telefonem i komputerem.
- Nie zawsze. Bywamy okrutne, ale często w dobrej wierze.
Dla większego dobra. – odezwała się nagle kobieta, która ni stąd ni zowąd
weszła do pomieszczenia.
Ubrana w dżinsy, czarny płaszcz, na którym wyraźnie
odznaczał się śnieg wniesiony z zewnątrz. Długie za ramiona, proste, czarne
włosy również przyprószone były białym proszkiem. Szła ku końcowi sali, a Jared
taksował ją wzrokiem i nieświadomie posyłał pytające spojrzenie.
- To nie brzmi zbyt przekonująco, jeśli mam być szczery. –
powiedział w końcu mężczyzna uśmiechając się. Dziewczyna stanęła przed jego
łóżkiem.
- No może, czasami, bywamy nieco stronnicze, ale w głębi
serca… - powiedziała łapiąc się teatralnie za serce - …mamy dobre chęci. –
zakończyła pompatycznym tonem. Przez chwilę przypatrywali się sobie w ciszy. Po
upływie kilku sekund jednak wybuchnęli śmiechem.
- Sama nie wierzysz w to, co mówisz. – zaśmiał się Jared.
Dziewczyna nie odpowiedziała na to. Podeszła do boku łóżka.
- Mam na imię Natalie. – wyciągnęła dłoń do wokalisty. Mężczyzna spróbował nieco się wyprostować i
uścisnął delikatnie jej dłoń.
- Jared. – odparł z uśmiechem.
- Więc, Jaredzie… Cóż takiego uczyniła ci nasza kochana
Ruth, że wieszasz psy na rodzie kobiecym? – zapytała dziewczyna oddalając się w
stronę wieszaka, na którym powiesiła swój płaszcz.
- Pozbawiła mnie przyrządów pracy! Telefon i komputer. – wyjaśnił
nieco się krzywiąc. Natalie zachichotała.
- Jesteś w szpitalu. – przechodząc obok jego łóżka, ale
wyraźnie zmierzając do tego stojącego naprzeciwko – Powinieneś odpoczywać, a
nie pracować, prawda?
- Niektóre rzeczy nie będą czekać. – odpowiedział sprzeciwiając
się jej rzekomej teorii.
- Ale to nie króliki. Nie uciekną. – rzuciła u z lekkim
uśmiechem po czym przysunęła sobie krzesło do łóżka, przy którym stała, i
usiadł na nim.
Chwilowo odwróciła się od Jareda i spojrzała na starszego
mężczyznę leżącego na materacu przed nią. Miał siwe, bardzo rzadkie włosy. Wychudzony,
widocznie słaby, spał.
Natalie pogłaskała delikatnie jego dłoń mrucząc pod nosem
ciche „Dzień dobry”.
Jared obserwował sytuację w milczeniu. Jego wrodzona
ciekawość, zwana czasami Bart Cubbins, nie dała się jednak uciszyć do końca.
- To twój dziadek? – zapytał starając się aby jego ton był
jak najbardziej uprzejmy.
- Tak – kiwnęła głową. – Leży tu już dość długo. Rzadko się
budzi, ale jednak… Odwiedzam go tak często jak mogę. Spędziłam z nim większą
część mojego dzieciństwa, więc…. -
urwała smutnym uśmiechem.
- Więc wiele dla ciebie znaczy – dokończył za nią Jay.
Natalie skinęła głową.
- A ty? Dlaczego
wylądowałeś na szpitalnej pryczy? – zapytała zmieniając temat. Jared zamyślił
się na chwilę.
- Standardowe badania. Dziś wychodzę. – oznajmił
stwierdzając, że lepiej nie odkrywać wszystkich kart od razu. Lata bycia „TYM
JAREDEM LETO” nauczyły go zachowywania prywatności dla najbliższych.
- Rozumiem. Ale powiem ci, że wyglądasz całkiem zdrowo. –
powiedziała posyłając mu uśmiech. Jay zaśmiał się w duchu. Gdyby wiedziała
czemu naprawdę tu jest pewnie nieco inaczej by na niego spojrzała. – No może z
wyjątkiem tego, że jesteś taki chudy. – odparła po chwili. Jared znów się
zaśmiał – I masz strasznie rzadkie brwi. – dodała. Zaraz jednak złapała się na
tym co mówi.
- Przepraszam… - bąknęła – Czasami jestem zbyt bezpośrednia
i… Nie chciałam wyjść na niemiłą – dodała z lekkim zawstydzeniem.
- Nic nie szkodzi – oznajmił Jared machając ręką w
bagatelizującym geście. – Cenię sobie bezpośredniość u ludzi.
- Wiesz… Pomimo tego, co już zdążyłam ci wytknąć, to… i tak
jesteś bardzo przystojny. Nie powinieneś zwracać na to uwagi. – powiedziała z
uśmiechem.
- Cóż… dziękuję. – odparł Jared. Po chwili spostrzegł, że
dziewczyna przygląda mu się badawczo.
- Nie jesteś stąd prawda? – zapytała Natalie po chwili. –
Znaczy… twój akcent. Amerykanin? – zapytała. Jared skinął głową.
- Dumny mieszkaniec Miasta Aniołów. – roześmiał się
mężczyzna.
- Dziwne. A myślałam, że już cię gdzieś tutaj widziałam. –
zaśmiała się pod nosem dziewczyna – Twoja twarz jest jakby znajoma. – dodała
wzruszając ramionami jak gdyby nigdy nic. Jared modlił się w duchu, żeby nie
rozpoznała w nim „TEGO JAREDA LETO”. Była całkiem sympatyczna, a bycie „tym
facetem z tego filmu” często potrafiło popsuć miłą konwersację.
- Nyaaaaah. Po prostu mam pospolitą twarz – zaśmiał się.
- No cóż… To co sprowadza cię do Anglii, Amerykaninie? –
zapytała kobieta na powrót normalnym tonem, bez cienia podejrzliwości.
***
Przeciągłym i apatycznym ruchem Shannon podniósł telefon z
szafki nocnej. Podświetlił ekran i odczytał datę i godzinę.
29 grudnia 2012, godzina 12:33.
Powoli zaczął zwlekać się z łóżka. Naciągnął na siebie
dżinsy leżące na fotelu i nie trudząc się szukaniem koszulki zszedł do kuchni
bez niej. Przeciągając się i ziewając Shannon zaczął buszować w kuchni robiąc
sobie kanapkę z szynką i wstawiając wodę na kawę. Skrycie liczył na to, że
skoro jest tak późno, to dziewczyny zdążyły upichcić coś dobrego i obejdzie się
bez robienia sobie jedzenia samemu, ale jednak… mylił się.
Wlał do kubka z kawą wodę i łapiąc go w jedną rękę, a w
drugiej wciąż trzymając kanapkę z szynką, której kęs właśnie przeżuwał,
skierował się do stołu. Usiadł na krześle i jego wzrok napotkał kartkę leżącą
na blacie. Widniał na niej odręczny, markerowy, napis
Florence pojechała odebrać Jareda ze szpitala. Ja jestem w stajni.
Śniadania
nie ma, ale razem z Flo obiecujemy dobrą kolację! xo
~
Sophie
Shannon przez chwilę zamyślił się nad tym co przeczytał.
Zaraz jednak na jego twarz wpłynął uśmiech. Dobra kolacja? YUMMY!
***
Florence żywym krokiem przemierzała kolejne stopnie schodów.
Z lekkim uśmiechem na ustach szła ku drzwiom do sali numer 204. Po drodze
minęła jakąś kobietę rozmawiającą przez telefon i odruchowo się do niej uśmiechnęła. Ta odwzajemniła
uśmiech i kontynuowała rozmowę.
Czy ten dzień nie jest piękny?
Otworzyła drzwi do pokoju i weszła. Jared słysząc dźwięk
uniósł głowę i skierował na nią wzrok.
- Flo – powiedział lekko zdziwiony.
- A myślałeś, że kto? Święty Mikołaj? – zaśmiała się
dziewczyna podchodząc do niego.
Idąc, czuła dziwną radość, ale w tym momencie, kiedy stanęła
przy łóżku Jareda nagle pojawił się w niej jakiś niepokój. Poczuła się
niezręcznie.
Po chwili uświadomiła sobie dlaczego. Wczoraj dość wylewnie
okazała radość na wieść, że Jay jednak nie kopnął w kalendarz, a po tym… Po
prostu wyszła bez słowa. Ta sytuacja zdawała się wisieć w powietrzu. Jared,
pomimo początkowego skurczu radości gdzieś w środku na jej widok, też poczuł
się… dziwnie.
- To… Jak się czujesz? – zapytała Florence chcąc zacząć
jakoś konwersację. Stała przy łóżku Jareda i czekając na odpowiedź po raz
pierwszy od dłuższego czasu nie wiedziała co ze sobą zrobić. Ręce do kieszeni?
Nie. Może spleść je za plecami? Też nie. Patrzeć na Jareda? Zbyt ostentacyjne?
A może za okno? Nie. To by było niegrzeczne, pomyślałby, że go ignoruję…
CHOLERA.
- Hm... Fizycznie? – zapytał Jay lekko mrużąc oczy.
- No… A jak inaczej? – zapytała dziewczyna, lekko zbita z
tropu.
- No cóż… - zaczął Jared – Fizycznie czuję się całkiem
dobrze. To dziadostwo na dobre opuściło mój organizm i jestem jak nowo
narodzony. Emocjonalnie jednak… No cóż. Mam wrażenie, że mamy kilka
niedopowiedzeń… Prawda? – wyjaśnił pokrótce swój punkt widzenia. Florence lekko
odetchnęła. Świadomość, że nie tylko ona jest zmieszana nie wiedzieć czemu
trochę ją uspokoiła.
Przysiadła na łóżku obok Jay’a.
- Tak trochę… - zaczęła chcąc wytłumaczyć i patrząc na niego
przelotnie utkwiła wzrok w pościeli. Siedzieli tak przez chwilę w ciszy. Jared
wpatrywał się we Florence, a ona w białe, szpitalne prześcieradło.
- Ekhem… - odchrząknął w pewnym momencie Jared – Florence…?
– powiedział patrząc na dziewczynę z pytającym wyrazem twarzy.
Okej. Weź się w garść. Shannonowi wczoraj powiedziałaś, to
jemu też dasz radę powiedzieć. Ile ty masz lat, dziewczyno?! Ogarnij się!
Flo skarciła samą siebie w myślach za to idiotyczne
zachowanie. Nagle nie potrafiła nad sobą panować w jego obecności? Co to za
banialuki!
- No więc… Powiedzmy, że… Tak trochę, chyba, jednak
przekłamywałam samą siebie no i tak wyszło, że chyba jednak cię lubię i no… i
chyba bardziej niż mi się wydawało, że cię lubię, bo to jest tak bardziej niż
lubię no i… no wiesz. Yyy… - niebieskowłosa zaczęła mówić bez ładu i składu.
Jared wpatrywał się w nią, uważnie słuchał jej słów próbując cokolwiek z nich
zrozumieć. Flo zacięła się i widząc jego skonsternowaną minę schowała twarz w
dłoniach. Brawo, Flo, wzorcowy przykład tego jak zrobić z siebie idiotkę…
usłyszała jak jej własna podświadomość się z niej nabija.
- Czyli… - Jared zaczął powoli wyciągać wnioski z paplaniny
niebieskowłosej – Tak jakby… Chyba…. – zaczął mówić udając jej ton i usiłując
się nie śmiać. – …tak ci się wydaje, że chyba tak trochę ten… no… - dalej
przedrzeźniał Florence na co tak zaśmiała się i szturchnęła go w żebra.
- Kretyn! Mówię, że… - Florence zaczęła mówić już w miarę
płynnie i pewna siebie - …tak trochę chyba na pewno mi na tob… - już miała
powiedzieć. Już miała to z siebie wydusić…
Otworzyły się drzwi do sali.
- Przepraszam, ale musiałam to odebrać. – powiedziała
ciemnowłosa dziewczyna wchodząc do pokoju i patrząc na Jareda. Florence
skamieniała. FUCK! Musiała wejść akurat teraz?!
- Eee… - Jared zająknął się – Nic nie szkodzi. – Powiedział
uśmiechając się do niej niezręcznie. Spojrzał na Florence. Jej twarz wyrażała
konsternację. Wiedział jednak, że to niewielka część emocji, które
prawdopodobnie gotują się teraz w dziewczynie.
- Och, nie chciałam wam przeszkadzać, przepraszam… - Natalie
zakłopotała się.
- Nie… Nic się nie stało, naprawdę… - westchnęła Florence.
Podniosła się z łóżka Jay’a, a wstając poczuła jak, niby przypadkiem, dłoń
Jareda musnęła jej dłoń. – To nie była żadna ważna rozmowa. – machnęła ręką.
Jared zdziwił się.
- Serio? – ucieszyła się Natalie. – Kamień spadł mi z serca!
– powiedziała uśmiechając się i chichocząc lekko. - Swoją drogą, jestem Natalie
– powiedziała wyciągając dłoń w stronę drugiej dziewczyny.
- Florence – uśmiechnęła się – Miło cię poznać. – kolejny
uśmiech.
- Ciebie również. Masz piękne włosy! Choć kolor
niecodzienny. – powiedziała z nieukrywanym podziwem. Florence zaśmiała się.
- Dziękuję!
- Więc… Jesteście parą, czy coś? – zapytała siadając na
krześle przy drugim łóżku. Jared wymienił spojrzenia z Florence.
- Yyy… - dziewczyna zająknęła się. Znów spojrzała na Jareda.
Jay przeniósł spojrzenie na Natalie.
- No… Nie…? – powiedział jednak na końcu zaakcentował słowo
pytaniem i spojrzał na Flo.
- Nie? – zapytała jakby siebie, po czym spojrzała na Jareda.
Natalie zmarszczyła brwi.
- NIE. – powiedzieli w końcu jednocześnie i stanowczo Jared
i Florence patrząc na Natalie. Ta uniosła brwi i zaśmiała się.
- Po prostu się przyjaźnimy… - powiedziała Flo machając ręką.
Jared potwierdził to skinieniem głowy.
- Serio? A to dziwne! – powiedziała.
- Dlaczego? – zapytał od razu zaciekawiony Jared.
- No… Powiedzmy, że jak się na was patrzy, to sprawiacie wrażenie
jakbyście mieli się ku sobie czy coś w tym stylu. – powiedziała lekko się
śmiejąc. Jay i Flo znów wymienili szybkie spojrzenia po czym zawtórowali jej
śmiechem.
- Nieeeee, no coś ty! – powiedziała Flo uśmiechając się serdecznie.
– On jest dla mnie za stary… -- powiedziała zaczepnie nie patrząc na mężczyznę.
Ten jednak od razu spiorunował ją wzrokiem.
- Co? – zdziwiła się Natalie – A ile ty masz lat, co Jay?
Dwadzieścia parę? Góra trzydzieści! – prychnęła. Florence już chciała się
odezwać, jednak Jared ją wyprzedził.
- Wiek to tylko liczba… - machnął ręką – Nie ważne… - zbagatelizował
sprawę. Natalie przyjrzała mu się uważnie.
- No teraz to rozbudziłeś moją ciekawość! Gadaj ile masz
lat! – zaśmiała się i wwierciła spojrzenie w bruneta. Ten jednak milczał.
Widząc, że nic u niego nie wskóra odwróciła się w stronę dziewczyny.
- Poooooowiesz mi? Prooooooszę….? – powiedziała błagalnym
tonem do Florence. Niebieskowłosa
zastanowiła się przez chwilę.
- Mam ci powiedzieć ile lat ma Jared? – upewniła się
niebieskowłosa. Kobieta pokiwała głową z ciekawskim wyrazem twarzy. – No więc…
- zamyśliła się na chwilkę - Ma lat… o 19 więcej niż jest liter w słowie
limfangioleiomiomatoza. – powiedziała Florence z uśmiechem. Natalie najpierw
uniosła brwi do góry, a potem je zmarszczyła. Jared walczył ze sobą żeby się
nie roześmiać.
Mówiłem, że kobiety są okrutne! Krzyknął mu w głowie
Cubbins.
- E tam! – powiedziała w końcu czarnowłosa machając niedbale
dłonią – Nie ważne ile ma lat. Skoro jest wolny, to… Cóż, podejrzewam, że już
nie długo… - zachichotała puszczając mu oczko. – Mam na myśli to, że jeżeli
facet jest tak przystojny, to tylko kwestia czasu, aż znajdzie sobie dziewczynę…
- powiedziała, niby przypadkiem, odrzucając włosy za ramię.
W tym samym momencie Florence poczuła bardzo dużą dawkę
ciepła w środku. Bardzo ciepło… Gorąco. Za gorąco. STANOWCZO ZBYT GORĄCO. Czas
opuścić pomieszczenie, bo posypią się włosy. Czarne włosy.
- Taaak. Wybaczcie. Ja… Jared, w tej torbie są twoje ubrania
– powiedziała szybko wskazując na torbę, którą przyniosła ze sobą, a która
teraz stała na ziemii – Pójdę zapytać się pielęgniarki kiedy będziesz mógł
wyjść, okej? - zapytała i nie czekając
na odpowiedź wyszła z sali. Jay podążał za nią wzrokiem dopóki nie zamknęły się
drzwi.
- Jest bardzo sympatyczna. – powiedziała pogodnie Natalie. –
Długo się znacie?
- Cóż… Czasami mam wrażenie, że od urodzenia… - powiedział
Jared z lekkim uśmiechem na powrót zwracając się do czarnowłosej.
***
Spokój. Tylko dźwięki muzyki. Spokojny, kontrolowany,
głęboki oddech. Harmonia. Spokój.
Wszystko to zostało gwałtownie przerwane przez głośny trzask
otwieranych drzwi.
- Jest tu ktoooo? – zawołał kobiecy głos.
Shannon westchnął. Otworzył oczy i wstając z podłogi powoli
zwrócił kroki do przedpokoju skąd dochodził głos.
Stanął na korytarzu i przed sobą ujrzał obładowaną torbami
niebieskowłosą dziewczynę, która wyginając się jak akrobatka próbowała nogą
zamknąć drzwi. Nie mógł się nie roześmiać na ten widok.
- Pomógłbyś, a nie się cieszysz! – zganiła go kobieta.
Roześmiał się jeszcze bardziej, jednak podszedł do niej i odebrał kilka toreb
zanosząc je do kuchni. Dziewczyna podążyła za nim z resztą.
- Napadłaś na sklep, czy co? – zaśmiał się brunet
odstawiając zakupy na blat.
- Nope. Po prostu będziemy robić z Sophie kolację. –
powiedziała wzruszając ramionami i uśmiechając się.
- I potrzebna wam TO WSZYSTKO? – zapytał unosząc brwi.
- Tak jest! – odparła gorliwie Florence. – No dobra, może
nie wszystko… - dodała po chwili widząc Shannona, który wyciągnął z jednej z
toreb kilka paczek popcornu i ostentacyjnie pomachał jej nimi przed nosem. – No
co? Trzeba było uzupełnić zapasy. – wzruszyła ramionami.
- Mhm… Właśnie widzę… - mruczał pod nosem Shann wyciągając z
innej torby dwie butelki wina. Florence w odpowiedzi pokazała mu język. – To
powiesz mi co gotujecie? Bo tyle tego nakupiłaś, że nie jestem pewny czego
będziecie używać… - zapytał zaciekawiony Shann siadając na krześle w kuchni.
- Hmm… Dowiesz się w swoim czasie. – odparła dziewczyna i
wzięła się za wypakowywanie reszty zakupów.
- Kobiety… Wiecznie musicie komplikować… - Shannon wywrócił
oczami. Florence znów pokazała mu język, na co perkusista wychylając się z
krzesła dźgnął ją lekko palcem w żebra. Ta odskoczyła odruchowo. – A właśnie.
Mówiąc o sprawianiu problemów… Gdzie zgubiłaś mojego braciszka? Miałaś go
przywieźć, nie? – zapytał łapiąc za jedną z marchewek, które zauważył w torbie
z zakupami.
- Chciałam, ale pielęgniarki powiedziały, że musi zostać do
popołudniowego obchodu, bo lekarz chce się upewnić czy wszystko z nim dobrze.
Można go odebrać dopiero po 16:00. –
powiedziała lekko się krzywiąc co nie umknęło uwadze Shaniaka.
- Ohoooo, aż tak ci za nim tęskno? – zapytał zaczepnie
odgryzając kolejny kawałek marchewki.
- Słucham? – zapytała Florence próbując być nonszalancka. W
efekcie wyszedł jej jednak nienaturalnie wysoki głos. Shannon parsknął
śmiechem. – No bardzo zabawne… - skrzywiła się – po prostu… Myślę, że mogliby
już go puścić. Nikomu nie służy szpitalne towarzystwo… - powiedziała zaczynając
chować rzeczy do szafek. Mina jej jednak nieco zrzedła.
- „Szpitalne towarzystwo”? Znaczy, że kogo masz na myśli? –
zapytał Shannon nie do końca pewny.
- No ogólnie… Lekarze, pielęgniarki, ludzie chorzy,
odwiedzający ich inni ludzie…
- Ekhem… - Shannon odchrząknął znacząco – Florence… zgniatasz te biedne drożdże… - powiedział widząc,
jak dłoń dziewczyny bezwiednie zaciska się na paczce drożdży.
- Oh… - Florence spojrzała na swoją dłoń. Powoli odłożyła
drożdże na szafkę.
- No więc? Kim ona jest i dlaczego tak jej nie lubisz? –
zapytał Shannon łapiąc za kolejną marchewkę.
Florence uniosła brwi.
- Mam ci się spowiadać? – zapytała. Shannon zmierzył ją
wzrokiem.
- Mam ci przypomnieć co robiłaś dziś w nocy? Z resztą, wciąż
jestem obrażony za tamten numer. Gadaj. No już. – ponaglił ją głosem
nieznoszącym sprzeciwu.
- Ale… - zaczęła protestując, ale Shannon uciszył ją gestem
ręki.
- ŻADNEGO „ALE”. - Powiedział stanowczym i nieco władczym
tonem. – Gadaj albo będę męczył ci psychikę tym, jak bardzo jesteście
nieodpowiedzialne wrzucając ludziom do drinków narkotyki. Jakie konsekwencje
sądowe mogłoby to nieść za sobą gdyby Jaredowi faktycznie stało się coś poważnego
i co by było, gdyby… - Shannon zaczął wyliczać na palcach.
- DOBRA, DOBRA, NO JUŻ! – powiedziała błagalnie Florence
unosząc ręce do góry w geście kapitulacji. Shannon uśmiechnął się zwycięsko.
Dziewczyna westchnęła.
- Ma na imię Natalie. – zaczęła. Shannon pokiwał powoli
głową.
- Natalie… Okej. Więc co to za babsko, hm? – zapytał.
Florence odchrząknęła i zaczęła opowiadać o dziewczynie i o jej… BARDZO
NIEPOKOJĄCYM zainteresowaniu Jaredem .
***
No czeeeeeeeeeeeeeść!
Od razu chciałam Was bardzo przeprosić za dwie rzeczy...
1) Przepraszam, że musieliście tylko czekać na nowy rozdział...
2) ...i że okazał się trak nudny :P
Ja wiem, że tam się nic specjalnego nie dzieje, ale... On musiał tak wyglądać. Zaufajcie mi. Aczkolwiek jeżeli komuś się jednak spodobał, to możecie mi o tym napisać w komentarzu na dole :)
Okej, co się tyczy następnego rozdziału... No cóż, NIC NIE OBIECUJĘ, ale powinien się on pojawić bardzo niedługo. Jeszcze go nie napisałam (ba! nawet nie zaczęłam!) no ale będzie on bardzo krótki (ale raczej treściwy :P) więc powinnam go spłodzić dość szybko (moje "szybko" = "trochę mniej niż jaredowe SOON" xD
No cóż... To by chyba było na tyle... :)
Chciałam Wam odpowiedzieć na komentarze do poprzedniego rozdziału, standardowo, ale jestem aktualnie u Luniaka (taki czubek, wiecie... xD) i... nie wypada... XD I tak sam fakt, że wrzucam rozdział to już jest hgadgjbjkadhasdfghjhgfdfghkj hahahah, ale Wam obiecałam, to jest :)
Jutro albo po jutrze zrobię EDIT tego rozdziału i zamiast tych tłumaczeń będą odpowiedzi do Waszym komentarzy więc w poniedziałek wieczorkiem proponuję Wam, kochani, sprawdzić bloga jeżeli owej odpowiedzi oczekujecie :)
No to tyle ode mnie :)
Miłego wieczoru! xoxo PROVEHITO IN ALTUM!
Weirdo!