piątek, 17 sierpnia 2012

Rozdział 3

I never meant to be so bad to you, one thing I said that I would never do…



Zmachana blondynka stała przed drzwiami swojego domu i szukała w swojej torbie kluczy.
- Cholera jasna gdzie one są?! Nie zdążę… Jak nic się spóźnię… - kontynuowała swoją tyradę dziewczyna, aż w końcu z dzikim okrzykiem radości wyciągnęła z czeluści torby mały pęk kluczy. Natychmiast wpadła do środka i popędziła na pierwsze piętro, aby się przebrać. Tymczasem zegarek wskazywał 17:55. Sophie w 2 minuty przebrała krótkie spodenki na bryczesy i związała włosy w luźny kok. Pomimo tego, że robiła wszystko w wielkim pośpiechu to nie odbiło się to zbytnio na jej wyglądzie. Miała już w tym wprawę. Szybko założyła na nogi oficerki do jazdy konnej i znów w pośpiechu zaczęła zamykać drzwi. Gdy już miała wychodzić zauważyła, że Syriusz leży na trawie obok swojej budy i miski na wodę i czeka aż ktoś ją napełni. Dziewczyna nie miała na to czasu, a przecież nie zostawi spragnionego psa samego.
-Cholera. No dobra choć ze mną do stajni, tam się napijesz. Ale obiecaj, że będziesz się słuchał Syriusz! – Odpowiedziało jej tylko szczeknięcie. Sophie wybiegła przez furtkę, a za nią wielki czarny pies. Syriusz był ułożonym i grzecznym psem jednak Sophie rzadko zabierała go ze sobą do stajni, bo nie przepadał za obcymi ludźmi. A w tak dużej stadninie ciężko jest upilnować psa kiedy ciągle ma się coś do zrobienia.
Dwie minuty później dziewczyna weszła do dużej stajni. W całym ośrodku znajdowały się 3 stajnie – 2 duże, jedna z końmi sportowymi, a druga z końmi rekreacyjnymi, na których uczyli się jeździć wszyscy chętni. Trzecia stajnia, mniejsza niż pozostałe stała pusta. Po przywitaniu się ze wszystkimi współpracownikami Sophie podeszła do dużej tablicy korkowej zawieszonej na jednej ze ścian. Znajdowała się na niej rozpiska wszystkich osób, które były umówione na lekcję jazdy konnej razem z godziną ich przyjścia i przydzielonym koniem. Odszukała wzrokiem godzinę osiemnastą, przeczytała informacje. Godzina: 18:00 – Shannon – koń: Chesnut. Czytając to odrobinę poprawił jej się humor. Chesnut był jednym z największych koni w stajni, liczył sobie 180cm wzrostu. To oznacza, że na pewno na jazdę będzie miała kogoś dorosłego, a nie żadne dziecko. Było to trochę pokrzepiające bo Sophie (pomimo, że nie dawało po sobie tego poznać) nie cierpiała dzieci. Owszem, potrafiła je uczyć, ale w dalszym ciągu nie przepadała za kontaktem z nimi. Wychodząc ze stajni zwróciła się jeszcze do swojej najlepszej przyjaciółki siedzącej w siodlarni.
- Hej Flo! Potrzebuję małej pomocy. Znaczy się musisz się zająć Syriuszem przez godzinkę. Mam jazdę, a dopiero wróciłam z nim ze spaceru i nie zdążyłam mu nalać wody. No i jesteś chyba jedyną osobą tutaj, której jako tako będzie się słuchał, bo… - Sophie mówiła bardzo szybko i gdyby nie to, że Florence miała już wprawę w tego typu rozmowach z nią to pewnie by jej nie zrozumiała.
- Sophie! Zamknij się już i leć. Zajmę się nim. – odpowiedziała niebieskowłosa wysoka dziewczyna kucając koło psa i miziając go za uchem.
- Dzięki Flo! Życie mi ratujesz… To ja lecę! – Kiedy dziewczyna już prawie wybiegała ze stajni usłyszała za sobą jeszcze krzyk
- Hej Soph! – blondynka odwróciła się – popraw włosy! Ten Shannon to niezły przystojniak… - uśmiechnęła się i zmrużyła oczy. Sophie zaśmiała się tylko i pobiegła dalej. Cała Florence. Co by się nie działo, jej w głowie to, czy facet jest przystojny…
Obok boksu Chesnut’a, przodem do konia, a tyłem do niej stał postawny mężczyzna. Domyśliła się, że to właśnie musi być Shannon.
-Dzień dobry! – krzyknęła z daleka do mężczyzny. Idąc dalej w jego stronę, jednak patrząc na telefon który trzymała w ręku, a nie na nowego ucznia kontynuowała swoje tłumaczenie – Przepraszam za lekkie spóźnienie, ale w ostatniej chwili zadzwoniła do mnie znajoma, z prośbą o pomoc i tak wyszło. –  Kiedy skończyła stanęła przed swoim nowym podopiecznym i wyciągnęła do niego rękę mówiąc: - Mam na imię Sophie, a pan to na pewno… - dziewczyna podniosła głowę i zobaczyła stojącego przed nią mężczyznę. Kiedy zobaczyła jego twarz, stanęła jak zamurowana. Nie. Nie możliwe, to nie może być on. Tyle miejsc na świecie i to akurat TUTAJ Shannon Leto postanowił się uczyć jazdy konnej? Nie. To się nie dzieje naprawdę… Wszystkie te myśli huczały w głowie dziewczyny zagłuszając wszystko inne.
-Kurwa…

***
W całym domu zabrzmiał dźwięk gitary elektrycznej. Shannon otworzył  oczy i gwałtownie poderwał głowę do góry kierowany instynktem sprawdzenia skąd ów muzyka pochodzi. Już po połowie sekundy tego pożałował. Światło niemal paliło oczy, głowa pękała od coraz głośniejszych dźwięków muzyki no i przede wszystkim, od tego gwałtownego ruchu mężczyźnie chciało się wymiotować. Szybko jednak się powstrzymał i delikatnie położył głowę z powrotem na łóżko zakrywając ją poduszką, by chociaż trochę przygłuszyć muzykę. Chwilę później usłyszał jak jego brat wchodzi do pokoju i razem z wokalistą śpiewa początek piosenki:
- I never meant to be so bad to you, one thing I said that I would never do… - Jared z wielkim uśmiechem na twarzy wparował do pokoju swojego starszego brata i rozsunął firanki wpuszczając do środka ostre światło słoneczne. – Wstajemy, wstajemy Shanny! Taki piękny dzień się zapowiada, a ty jeszcze gnijesz w łóżku? – pomimo braku reakcji, ze strony leżącego wciąż z poduszką na głowie perkusisty, Jareda nie opuszczał dobry humor. – Ojojoj… Czyżby pan „Shanimal-kurde-Leto-przecież-mogę-wszystko!” miał lekkiego kaca…? – Złośliwie zapytał mężczyzna z różowym… znaczy się pomegranate irokezem.
-Spierdalaj. – To było jedyne co usłyszał w odpowiedzi.
- Na twoim miejscu Shann byłbym milszy… - powiedział Jay z przebiegłym uśmiechem.
-A powinienem być milszy, ponieważ…? – odpowiedział mu sarkastycznie stłumiony poduszką, cichy głos.
-Z dwóch powodów kochany bracie. Po pierwsze, zrobiłem śniadanie… - nie zdążył dokończyć, a już otrzymał z łóżka odpowiedź
- W dupie mam twoje śniadanie. Podejrzewam, że po pierwszym kęsie wyląduje w łazience całując kibel…- Shannon nie przebierał w słowach. No ale czego można wymagać od skacowanego mężczyzny?
- Racja. Powinienem zacząć od tego, że na dole mam pigułki na kaca – powiedział tylko Jared ze złośliwym uśmieszkiem i zaczął iść w kierunku wyjścia z pokoju pośpiewując do wciąż grającej piosenki, a ostatni wers wręcz wykrzykując w stronę skacowanego brata - It was the heat of the moment, telling me what your heart meant. Heat of the moment, shone in your eyes!!!!!
W głowie Shannona były teraz tylko 2 myśli. Pierwsza: jak najszybciej dostać się do zbawiennych tabletek Jay’a i druga: Zabić go za puszczanie „Heat of the moment” na cały dom, kiedy on jest w takim stanie.
Shanimal z ledwością zgramolił się z łóżka. Zarzucił na ramiona szlafrok i założył jakieś klapki, które stały koło łóżka (nie miał pojęcia skąd się tu wzięły nawiasem mówiąc) i zszedł na dół. Już na schodach czuł napływającą do nosa woń Jaredowych naleśniczków. I gdyby nie to okropieństwo, które zawsze po dobrej zabawie męczyło niewinnych ludzi, to pewnie właśnie biegłby do kuchni. A tak mógł co najwyżej pobiec do łazienki na parterze. Zwlókł się po ostatnich schodkach i skręcił w lewo. Przez salon prosto do kuchni gdzie zobaczył Tomo zajadającego się śniadaniem i Jareda stojącego przy patelni w fartuszku z napisem „Vegan pancakes or death”. Oboje byli w wyśmienitych humorach i…
-Jak to jest do cholery jasnej możliwe, że siedzicie tu sobie jak gdyby nigdy nic, a ja ledwo żyję? – zapytał brunet siadając koło stołu i zgarniając z niego paczkę z pigułkami, od których aktualnie zależała jego dalsza egzystencja.
-Wiesz… Podejrzewam, że ma to coś wspólnego z tą butelką Blue Curacao, którą opróżniłeś. Sam. – odpowiedział mu Tomo śmiejąc się i nakładając na talerz kolejnego naleśnika.
-Że co? Ja nie pamiętam żebym wczoraj pił Curacao… - Mężczyzna złapał się za głowę i opadł na stół.
-Ach. A to, że nie pamiętasz, to pewnie zasługa Johnny’ego Walkera… - zaśmiał się facet z irokezem
-Niemożliwe. Przecież to były tylko lekkie drinki i w dodatku piliście je razem ze mną – powiedział im Shannon po czym nagle dostał olśnienia i podniósł (teraz już powoli, żeby nie spowodować kolejnej fali mdłości) głowę do góry. – Nie. Zabiję was. Znowu. Laliście mi podwójnie czyż nie? – zapytał zrezygnowany perkusista znów kładąc głowę na drewnianym stole. Jared zaczął się śmiać w głos, a Tomo udawał niewiniątko
-Hej stary! Ja próbowałem wyperswadować to z głowy twojemu bratu, ale wiesz… Jak to rózowowłose…
-TO JEST PIEPRZONY POMEGRANATE – wydarł się Jared. – ILE KURWA RAZY MAM TO POWTARZAĆ, ŻEBY DOTARŁO?! – Zaczął się gorączkować, ale po chwili zauważył, że jego naleśnik troszeczkę się zwęgla, więc zajął się patelnią.
-Tak, tak… Serio Jay, nie wiem, po co znów farbowałeś włosy…  W każdym razie, jaki kolor by to nie był, dobrze wiesz Shan, że jak on się na coś uprze, to nie ma zmiłuj… - Tłumaczył się Tomo z ustami pełnymi jedzenia. Shannon uchylił tylko jedno oko
-I ty Brutusie przeciwko mnie? Kłamca. Dobrze wiem, że planowaliście to razem… - Po tych słowach wstał i powlókł się z powrotem do swojej sypialni żeby doprowadzić się do stanu używalności.
-Hej Shan! – krzyknął za nim jeszcze Jared – Ale o zakładzie pamiętasz nie? – Shannon był już na schodach kiedy usłyszawszy słowa brata zatrzymał się. Jedyne co mu teraz przychodziło do głowy to jedno wielkie „O kurwa”. Pamiętał. Jak przez mgłę, ale pamiętał. Na myśl o jeździe konnej wydał z siebie tylko głośne stęknięcie. – Uznam to za „tak” mruknął do siebie zadowolony Jay.
- O której? – zapytał zrezygnowany.
-O osiemnastej. Specjalnie załatwiłem ci najładniejszą panią instruktor!
Kiedy nie było już słychać kroków Shannona, odezwał się Tomo
-Stary, miałeś już dużo idiotycznych pomysłów, ale zdajesz sobie sprawę, że jak Shannon wróci dziś ze swojej lekcji to będziesz miał szczęście jeśli to przeżyjesz nie? – Chorwat próbował ostrzec Jareda – Wiesz, że ich ostanie spotkanie było dość… ekhem… burzliwe, a teraz on ma ją poderwać? Igrasz z ogniem. Nie, chwila, gorzej. Igrasz z SHANNONEM bracie! – Kontynuował dalej Tomo.
- I właśnie o to chodzi Tomo! Shann jest skazany na niepowodzenie w tym zakładzie! Nikt nie określał zasad, więc łatwa wygrana. A co do mojego „przeżycia”…  Najlepszym dowodem na to, że nie ma się czym martwić jest to, że ja w dalszym ciągu, po wszystkich tych latach z Shanny’m wciąż żyję! – zaśmiał się Jared, ale Tomo trochę spoważniał.
-Okej. Ale ja ci lodu nosić nie będę, jak ci braciszek facjatę obije – odparł po czym wyszedł z kuchni.
Około pół godziny później Shannon zaczął odczuwać zbawienny wpływ tabletek. I dopiero wtedy tak naprawdę zaczęło do niego docierać to, co według zakładu miał dziś zrobić. „Zdobyć” swoją instruktorkę… Co za debilizm! I co to w ogóle ma znaczyć „zdobyć” według Jareda? Zaciągnąć ją do łóżka? Sprawić, żeby się zakochała?
- My Lord… W co ja się wrypałem? – Powiedział sam do siebie. Wyciągnął z torby, której oczywiście jeszcze nie rozpakował, jeden z jeden z jego koncertowych t-shirtów. Już miał sięgnąć po swoje ulubione mega-luźne spodnie, kiedy uświadomił sobie, że ma ze sobą bryczesy (które kupił mu Jared podczas gdy przechodził fazę „maniaka jazdy na koniu”). Ten wredny osobnik z różową szczotką na głowie kazał mu je zabrać, bo przecież „nigdy nie wiadomo, co będziesz robił na wczasach”. Po raz kolejny dziś obudziła się w nim chęć zemsty na młodszym bracie. On musiał to wcześniej zaplanować. A to oznacza, że czekać go może wszystko co najmniej spodziewane. „Czas włączyć wzmożoną czujność” pomyślał zaczynając szperać w torbach w poszukiwaniu jego czarno-szarych spodni do jazdy konnej.
Piętnaście minut po siedemnastej Shannon stał przed lustrem i bacznie przyglądał się odbiciu. Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Wydawało mu się, że w tych spodniach wyglądał… debilnie. Były stanowczo zbyt dopasowane. Szczególnie w kroku… Podczas trasy przyzwyczaił się raczej do noszenia czego bardziej… ukrywającego zawartość jego bokserek, która – nie ukrywajmy – do najmniejszych nie należy... No ale przecież nie da bratu wygrać tego zakładu przez dziwne spodnie. Postanowił, że przed wyjściem w końcu coś zje, bo przecież nie może spaść z konia przez brak glukozy w organizmie! Skierował się na dół schodami. W połowie drogi usłyszał, że w salonie chłopaki grają w jakieś gry na konsoli, którą przywieźli ze sobą. Wiedział, że nie odpuszczą sobie żartów na temat jego stroju. Zanim zszedł do nich, ze schodów zaczął komunikat:
-Jeżeli wejdę to salonu i usłyszę śmiech lub jakiekolwiek komentarze od któregoś z was odnośnie mojego stroju, to obiecuję, że uduszę gołymi rękami, zwłoki spalę, a prochy rozsypię na cztery strony świata. – Z tymi słowami dumnie wkroczył do pokoju, w którym zapanowała cisza. Gra została zapauzowana, a Jared zakrył twarz poduszką i dusił się ze śmiechu. Spoczęło na nim mordercze spojrzenie Shannona. – ANI. SŁOWA. – Jared odwrócił głowę w drugą stronę nie chcąc narażać się już bardziej, ale wciąż ledwo się powstrzymując. Tomo wykorzystał swoją umiejętność robienia perfekcyjnego „Poker face’a”. Perkusista więcej na nich nie patrząc poszedł do kuchni, by uzupełnić braki w żołądku. Gdy opuścił salon rozległy się tam na powrót dźwięki gry przerywane śmiechami jego dwóch towarzyszy z zespołu. – Słyszę was! – krzyknął próbując przybrać jeden ze swoich tonów typu „Uważaj co mówisz, bo walnę cię mocniej niż walę w moją perkusję!”, ale wywołało to tylko większy śmiech u dwójki graczy. Shannon postanowił, że da już sobie z nimi spokój i po szybko skończonym posiłku wyszedł z domu. - Wychodzę! – krzyknął tylko i zamknął za sobą drzwi. Po jego wyjściu Jared z szerokim uśmiechem zwrócił się do Tomislava:
- No, stary! Szykuj się na caluuuutki miesiąc pysznej, Shannonowej kuchni!
***
Postawny mężczyzna stał przed bramą prowadzącą na teren ośrodka jeździeckiego, nad którą wisiała wielka tablica z napisem „Stadnina Koni Lady Devil”. Miejsce było naprawdę duże. Mieściło trzy stajnie, ogromną halę do jazdy, trzy place treningowe I kilka budynków, w których znajdował się sprzęt, pasza oraz siano dla koni. Po drugiej stronie małej dróżki, która biegła obok całego ośrodka rozciągały się hektary łąk. Miejsce było piękne. W obszarze samej stadniny poruszano się brukowymi ścieżkami, pomiędzy którymi rosły niewysokie choinki, żywopłoty i krzewy. Nie zabrakło tu też sporych rozmiarów fontanny w środku której znajdował się dwumetrowy koń stający dęba. Pod posągiem były wyryte jakieś słowa, jednak lecąca woda zasłaniała je na tyle, aby nie dało się ich odczytać z daleka. Po obejściu całego placu Shannon poszedł do dużej stajni, by znaleźć kogoś kto poprowadzi jego lekcję. Wszedł do największej ze stajni i już na wejściu o mało nie wpadł na jakąś dziewczynę. W dodatku w niebieskich włosach…
-Hej, jestem Shannon i byłem umówiony na jazdę, wiesz coś może na ten temat? – zapytał udając, że wcale nie jest zdezorientowany.
-Shannon… Ach, no tak. Miałeś być na osiemnastą, a jest… za pięć. – powiedziała patrząc na zegarek - Okej, zaprowadzę cię do Chesnut’a, a tam poczekasz na Sophie. Ona się już potem tobą zajmie – uśmiechnęła się promiennie dziewczyna i żywym krokiem. Shannon nie wiedział o co chodzi z tym całym „Chesnut’em”, ale podążył za niebieskowłosą wgłąb ośrodka. –No więc to jest Chesnut, ten kary. – Shannon zrobił pytającą minę. Co to do cholery znaczy „kary”? Dziewczyna widząc zmieszanie na jego twarzy dodała – „Kary” to to samo co „czarny”. Tak się nazywa maść czarna u koni. Kara. Wracając do tematu, na nim będziesz dziś jeździć. Nie musisz się go bać, jest naprawdę bardzo grzeczny. – Powiedziała dziewczyna z uśmiechem, który jakby się przypatrzeć mógł być lekko złośliwy.
-Wcale się go nie boję. – oburzył się od razu Shannon. Oczywiście, że się go nie bał! Przecież to tylko koń! No dobrze, może… wzbudzał w nim pewien respekt, ale żeby od razu nazywać to strachem…
-Taaak. Oczywiście, że nie. Przepraszam – Odpowiedziała mu cicho się śmiejąc. Widocznie zauważyła, że kiedy podeszli do konia, oczy Shannona zrobiły się nieco większe niż zazwyczaj. – No to tu cię zostawię. Możesz się z nim zaprzyjaźnić czy coś. Sophie zaraz powinna być. – Z tymi słowami dziewczyna machnęła swoimi długimi na całe plecy, niebieskimi lokami i poszła w stronę, z której przyszli. Shannon stał naprzeciwko wielkiego na 180 centymetrów, czarnego jak smoła konia. Kiedy spojrzał mu w oczy załapał czemu Jared kiedyś miał takiego hopla na ich punkcie. Miał niesamowite, duże brązowe oczy z poziomą źrenicą. Można było w nim zobaczyć wiele detali. Całość podkreślały gęste i długie czarne rzęsy. Pomimo, że było to zwierzę, to w jego oczach można było wręcz dostrzec inteligencję i delikatność, którą te zwierzęta miały w sobie pomimo swoich rozmiarów. Tak. To wszystko w połączeniu wzbudzało respekt i fascynację.
- Hej bracie. – odezwał się Shannon wyciągając dłoń w stronę czarnego pyska. – Ładny jesteś powiem ci. – Powiedział lekko się uśmiechając i głaszcząc Chesnut’a po pysku. – Wiem, że jesteś tylko koniem, ale mam prośbę. Nie zrzuć mnie co? Mam zakład do wygrania, a jak polecę na glebę, to będzie to raczej ciężkie do wykonania. Rozumiemy się? – Shannon teraz już z wielkim uśmiechem mówił te słowa. Wiedział, że to, że rozmawia z koniem jest dość niedorzeczne, ale spędzając tyle czasu z Jaredem i Tomo przyzwyczaił się już do wszelkiego rodzaju niedorzeczności. Miał wrażenie, że ten czarny olbrzym naprawdę go rozumie. Jakby na potwierdzenie tych słów koń machnął głową dwukrotnie do góry i na dół wydając przy tym odgłos jakby niskiego rżenia. – Mam nadzieję, że to znaczyło „tak” w końskim… - powiedział cicho Shan.
- Dzień dobry! – usłyszał z daleka kobiecy głos. Powoli zaczął się odwracać, a kobieta kontynuowała nie patrząc na niego, więc nie widział jej twarzy. Sylwetka jednak wydawała się być znajoma… - Przepraszam za lekkie spóźnienie, ale w ostatniej chwili zadzwoniła do mnie znajoma, z prośbą o pomoc i tak wyszło. –  Kiedy skończyła stanęła przed nim i wyciągnęła rękę mówiąc: - Mam na imię Sophie, a pan to na pewno… - nie skończyła jednak, bo podniósłszy głowę zobaczyła twarz Shannona i stanęła jak zamurowana.
-Kurwa… - wyszeptał tylko Shannon i stojąc nieruchomo przyglądał się Sophie. Dziewczyna robiła dokładnie to samo. Żadne z nich nie było w stanie wydusić z siebie choćby słowa. W głowie bruneta echem odbijało się jedno pytanie „Co ona tu robi?!”.



***
No i mamy już trzeci ;) "Heat of the moment" z dedykacją dla oglądających Supernatural (jeżeli są tu tacy w ogóle) :D  Mam nadzieję, że nie ma tragedii... ;P
To życzę miłego czytania, a ja wracam do oglądania Pottera ;)
PS. W dalszym ciągu błagam o komentarze :)

7 komentarzy:

  1. hej:) nawet nie masz pojęcia jak poprawiłaś mi humor, śmiałam się przez cały rozdział. W końcu ofiarą żartów pada Shannon bo zazwyczaj jest to "biedny Jared". I wyszło jaki złośliwy jest Jay. Akcja z kacem Shannona + złośliwy Jared + Heat of the moment = genialne. I z tego jak się skończyło wnioskuję że raczej S. i S. mają z sobą na pieńku :) będzie ciekawie. A tekst " Były stanowczo zbyt dopasowane. Szczególnie w kroku… Podczas trasy przyzwyczaił się raczej do noszenia czego bardziej… ukrywającego zawartość jego bokserek, która – nie ukrywajmy – do najmniejszych nie należy... No ale przecież nie da bratu wygrać tego zakładu przez dziwne spodnie. " mnie rozwalił :D poza tym dobry język masz bo płynnie się czyta. tak więc czekam na więcej! No i oczywiście POMEGRANATE rządzi, "TO JEST PIEPRZONY POMEGRANATE – wydarł się Jared. – ILE KURWA RAZY MAM TO POWTARZAĆ, ŻEBY DOTARŁO?!" hahaha jeszcze się śmieję bo mam wrażenie że to mogłoby się wydarzyć w realu ;)tzn ten teks.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :D Ach jak miło się czyta taki koment... :D Zaraz w samozachwyt popadnę... xd Cieszę się, że komuś się podobało :)
      Jeszcze raz thankyouthankyouthankyouthankyouthankyou ;D

      Usuń
    2. mówiłaś, że Mickiewicz to to nie jest pff... głupoty gadasz ;p teraz masz problem, bo będę ci ciągle truć o nowe odcinki ;D

      Usuń
    3. Takich problemów, to ja bym chciała jak najwięcej! :D
      Thank you ;)

      Usuń
  2. Pisz dziewczyno, pisz! A ja będę tylko czytać z wypiekami na twarzy. Ma twojego bloga na oku , więc uważaj ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądasz Spn? Ja kocham ten serial od 4 lat!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądam, oglądam! W wakacje zaczęłam, obejrzałam wszystko i teraz oglądam nowy sezon! KOCHAM TEN SERIAL! ;D
      PS. Zapraszam do dalszego czytania + komentowania (jeżeli na 3 rozdziale jeszcze żyjesz i nie rzygasz, to resztę chyba też przezyjesz ;) )
      Pozdrawiam :D

      Usuń