To all of you who've wronged me, I am, I am a zombie. Again, again you want me to fall on my head.
The Pretty Reckless - Zombie
- Tak, słucham?
- Baaaabuuuuuu!
- Shannon! – odkrzyknął mu jego
przyrodni brat udając tak samo wielką radość. – Jak żyjecie? Mam nadzieję, że
dom jeszcze stoi? – Zapytał lekko podejrzliwym tonem, ale słychać było, że się
uśmiecha.
- Trochę wiary bracie. Wszystko
gra i huczy! W zasadzie, to dzwonię w takiej jednej małej sprawie. Nie mogę
znaleźć pewnej rzeczy…
- Cukier jest w pierwszej
szafce po lewej stronie.- opowiedział mu Robert jakby wyjaśniał mu to już po
ram setny.
- Nie zupełnie o to mi
chodziło. Miałem na myśli raczej klucze od garażu. - W słuchawce nastała cisza.
Shannon zaczął zaniepokojonym głosem – Stary, nie mów, że zgubiłeś klucze. TAM
JEST MOJE MALEŃSTWO. – Maleństwo było chyba największym skarbem Shannona. No
może po jego perkusji. -Gdzie są kluczyki? – zapytał po raz kolejny, ale w
końcu usłyszał głos po drugiej stronie.
- Spokojnie, musiałem sprawdzić
czy nie wziąłem ich ze sobą, ale nie widzę ich w torbie. W takim razie pewnie
leżą w altance w pierwszej szafce po prawo. Tylko uważaj na pająki. – Dodał
Babu ostrzegawczym tonem.
- Dzięki bracie! – powiedział
brunet i rozłączył się. Szybko pobiegł po kluczyki żeby jak najszybciej dostać
się do swojego skarbu. Kiedy otworzył drzwi garażu jego oczom ukazało się to za
czym tak bardzo tęsknił. Powolnym krokiem zbliżył się do Maleństwa. – No
witaj kochanie… - powiedział szczerząc zęby i wsiadł na swoją maszynę. – Ach.
Idealnie. Tęskniłem za tobą… - powiedział z uczuciem. Chwilę później przeczytał
sms’a od Florence: „Spotkamy się na
miejscu.” Sprawdził jeszcze szybko adres kawiarni i założył kask.
Przekręcił kluczyk i po chwili do uszu Shannona doszedł dźwięk, który był dla
niego niczym trochę inna muzyka.
Odgłos silnika Maleństwa. – No to jedziemy! – Z tymi słowami ruszył przed
siebie wydając z gardła dziki krzyk niczym jakieś zwierzę.
***
- Twój tatuaż… - powiedziała
Penelope cichym głosem przybliżając się do Jareda. Ich twarze dzieliło już
tylko kilka centymetrów. – Podoba mi się. – dodała uśmiechając się zalotnie i
środkowym placem przeciągając delikatnie po obojczyku Jareda gdzie widać było
napis „ALTUM”.
- Mhm. Naprawdę? – powiedział
mężczyzna patrząc jej w oczy na co kobieta skinęła głową. Jared przybliżył
swoje usta do jej ucha i zapytał szeptem – Nie chciałabyś zobaczyć reszty? – po
czym delikatnie pocałował ją w szyję i znów spojrzał w oczy. Penelope
uśmiechnęła się kobieco i przybliżyła swoje usta do Jareda. Kiedy już prawie
się zetknęły dało się słyszeć jakiś odgłos. Jakby ktoś w coś walił. Jared
znieruchomiał nasłuchując. Odwrócił głowę na bok ręce wciąż trzymając na talii
Penelope Cruz. Kiedy z powrotem spojrzał na kobietę, znów usłyszał głośne stukanie,
a ona rozpłynęła się w powietrzu. Jay zamknął oczy, ale kiedy sekundę później
je otworzył znajdował się nie w przestronnym salonie urządzonym w stylu retro,
a w niewielkiej sypialni o kremowych ścianach, w której stało kilka szafek,
biurko, a na ścianie wisiał ogromny plakat z Happy Three Friends. Po raz kolejny usłyszał donośne walenie
i zdał sobie sprawę, że ktoś (najwyraźniej bardzo zniecierpliwiony) puka do
drzwi. Leniwie podniósł się z łóżka naciągnął na nogi spodnie i ruszył przez
korytarz. Po drodze zajrzał do pokoju Sophie. Dziewczyna miała mocny sen, nie
ma co. Postanowił więc, że nie będzie jej budzić i sam zobaczy kogóż to
przyniosło o ósmej rano. Zszedł po schodach, a kiedy otworzył drzwi zobaczył
mknącą w jego stronę kobiecą pięść. W ostatniej chwili zdążył ją złapać sam
dziwiąc się swojemu refleksowi. Wciąż trzymając kobietę za rękę spojrzał w jej
niebieskie oczy, które były podkreślone tak samo niebieskimi, gęstymi lokami.
- Zgadzam się, że wiele razy
zasłużyłem sobie żeby dostać w twarz, ale my to się chyba jeszcze nie znamy… –
powiedział dziewczynie puszczając jej rękę. I wtedy zauważył, że obok jej nóg
siedzi duży berneńczyk.
- Och, przepraszam. –
odpowiedziała i po chwili dodała – Jestem Florence i… ekhem, nie chciałam
przeszkadzać, ale… - Kiedy podniósł wzrok z powrotem na twarz dziewczyny
zobaczył, że uśmiecha się ona lekko i patrzy na jego tors. I troszeczkę niżej…
„Damn, zapomniałem koszulki i… kurwa! Czemu nie zapiąłem spodni?!” wydarł się
na siebie w myślach, ale próbując zachować pokerową twarz. – mówiłam Sophie, że
przyprowadzę jej jutro rano Syriusza… - Jared zrobił zdziwioną minę. Dziewczyna
widząc to wskazała na psa. – Tak więc proszę bardzo. – powiedziała wciskając
skonsternowanemu mężczyźnie smycz w rękę. – To ja już będę lecieć. Miło było
poznać… - wyciągnęła rękę czekając na odpowiedź
- Jared. – opowiedział oddając
uścisk.
- Tak. Jared. To ja już lecę, a
ty… wy… sobie już nie przeszkadzajcie. Pa! – Krzyknęła ze znaczącym uśmiechem i
ruszyła w stronę furtki, za którą stał jej motocykl. Założyła kask i szybko
ruszyła spod domu. Jared wciąż stał w drzwiach bez koszulki, z odpiętymi
spodniami z których było widać białą gumkę od slipków z napisem „Calvin Klein”
i dużym berneńczykiem na smyczy. Cała sytuacja trwała może 2 minuty, a on dalej
próbował przetrawić co się stało. To duże kudłate cos na smyczy to najwyraźniej
pies Sophie – Syriusz. Ta niebieskowłosa, śliczna dziewczyna to Florence, jej
przyjaciółka, która… Hmm… Który chyba patrząc na niekompletność ubioru Jareda
stwierdziła, że przeszkodziła jemu i Sophie… w łóżku. Mężczyzna zamknął drzwi i
zaczął się śmiać, bo w sumie bardziej niż z Sophie, przeszkodziła w podrywaniu
Penelope Cruz... - No ładnie. – odezwał się sam do siebie. – A ty co? Syriusz
tak? – zapytał psa na co odpowiedziało mu szczeknięcie. Odpiął smycz. – Nie
wiem czy mnie rozumiesz stary, ale jak tak, to możesz iść i obudzić swoją
panią, bo mi się nie chce? – zapytał się psa po czym udał się do kuchni w celu
przygotowania napoju bogów – kawy. – Odbiło mi. Gadam z psami… - śmiał się do
siebie przeglądając wszystkie szafki w kuchni dziewczyny w poszukiwaniu kawy.
Kiedy skończył nalał sobie kubek i usiadł na tarasie rokoszując się widokiem i
przyjemnym ciepłem czarnej cieczy, która rozchodziła się po jego ciele.
- Proszę, proszę, a tobie nie
za dobrze? – Usłyszał za sobą głos, należący do jego przyjaciółki. Nie
odwracając się poklepał miejsce obok siebie i z uśmiechem zapytał:
- Dołączysz się? – dziewczyna
też już z kawą w ręku usiadła obok.
- Ubrałbyś się. - powiedziała
dziewczyna kątem oka spoglądając na nagi brzuch Jareda. Ten tylko prychnął.
- Sophie, Sophie, Sophie… -
zaczął odstawiając kubek z kawą na stolik przed sobą. – Nie krępuj się. Jak nie
możesz się powstrzymać to śmiało… - rozłożył ręce na boki i spojrzał na
dziewczynę swoim perwersyjnym spojrzeniem. Odpowiedziała mu spojrzeniem
wyrażającym udawane obrzydzenie i pokręciła głową.
- Stary, zboczony narcyz. –
zaśmiała się i upiła kolejny łyk.
- Ej! Tylko nie stary! –
Siedzieli razem jeszcze przez jakiś czas w ciszy. Ale nie był to ten rodzaj krępującej
ciszy. Było to po prostu milczenie w zadumie, w rozmyślaniu. W międzyczasie
Sophie zmieniła swoją pozycję tak, że opierała się plecami o Jareda. Dla
postronnego obserwatora widok byłby raczej jednoznaczny, ale jak to zwykle bywa
– pozory mylą. Łączyła ich tylko przyjaźń i dla nich i pozostałych członków
zespołu nie było to nic dziwnego kiedy cztery lata temu wszyscy byli razem w
Los Angeles. W końcu Sophie przerwała milczenie.
- Syriusz tu jest. Kto go
przyprowadził?
- Jakaś twoja kumpela. Jak ona
miała… Florence. – powiedział Jared starając sobie przypomnieć twarz
dziewczyny. Przyszło mu to bez wysiłku. W końcu Flo była – nie oszukujmy się –
bardzo atrakcyjna. A młodszy Leto ZAWSZE takie atrakcyjne panie zapamiętywał. –
Swoją drogą ciekawie dobierasz sobie znajomych. Te niebieskie włosy… -
powiedział śmiejąc się.
- Mhm. A widziałeś się w lustrze?
– zapytała dziewczyna kłując go łokciem w bok.
- No właśnie mówię!
Przyjaciółka z niebieskimi włosami, najlepszy
przyjaciel… - na te słowa Sophie odwróciła się przodem do Jareda, uniosła
wysoko brwi i spojrzała mu w oczy.
- Najlepszy przyjaciel?
- A co? Nie? – mężczyzna udał
zdziwienie. – W każdym razie ja z moim pomegranate mohawk’iem, Tomo wyglądający
jak Jezus…
- A nie widziałeś jeszcze
innych moich znajomych – zaśmiała się dziewczyna.
- Jak już rozmawiamy o tej
twojej kumpeli, to… cóż, myślę, że kiedy otworzyłem jej drzwi mogła sobie coś
pomyśleć… - Zaczął powoli Jared pozwalając małemu uśmieszkowi wpełznąć na
twarz. Sophie zmarszczyła brwi.
- Otworzyłeś jej drzwi?
Myślałam, że zostawi Kudłacza na dworze. W każdym razie: Dlaczego tak sądzisz?
– zapytała w końcu.
- Myślę, że brak koszulki i
niezapięte spodnie mogły nasunąć jej nieco… jednoznaczne skojarzenia…
- Słucham? – zapytała zdziwiona
dziewczyna – Brak koszulki jeszcze zrozumiem, ale czemu nie zapiąłeś spodni
głąbie?
- No bo zapomniałem. –
odpowiedział zanim zdążył zdać sobie sprawę jak głupio to brzmi. Oboje zanieśli
się śmiechem.
- Będę jej musiała teraz
tłumaczyć, że wcale z tobą nie spałam… Dobrze, że chociaż na koncerty je
zapinałeś. Chociaż słyszałam różne plotki o koncercie w Szkocji. Klity i te
sprawy… - dziewczyna powiedziała złośliwym tonem za co zarobiła ukłucie w bok.
Po chwili podniosła się na nogi. – A skoro wspomniałeś już o Tomo, to może zadzwoń
po niego? Niech wpadnie na kawę. – Zaproponowała z uśmiechem, po czym podeszła
do lustra wiszącego na werandzie i uśmiech znikł z jej twarzy tak szybko jak
się pojawił. – Czemu mi nie powiedziałeś jak tragicznie wyglądam? – zapytała
swojego najlepszego przyjaciela z
wyrzutem. – Muszę iść się ogarnąć. Natychmiast. A ty, dzwoń do Tomo, niech
przychodzi. – rzuciła i weszła do domu. Jared od razu ruszył za nią.
- Właściwie to myślę, że to ty
mogłabyś wpaść do nas. – powiedział wchodząc po schodach za dziewczyną.
- Słucham? Nieeee. To wy
przyjechaliście do Kingsdown, więc to JA zapraszam WAS do mnie na kawę. –
powiedziała wchodząc do swojej sypialni w poszukiwaniu ręcznika.
- No to możesz nas zaprosić na
tą kawę, ale możemy ją wypić u nas. – odpowiedział jej na co dziewczyna
westchnęła i spojrzała na niego poirytowana. – Spokojnie, Shannona nie ma.
- Skąd wiesz? Nie było cię w
domu przez całą noc. – odpowiedziała przeglądając ubrania w szafie.
- Ale byłem wieczorem. Rano
umówił się z jakąś dziewczyna na mieście, a potem idzie do stajni na lekcje
jazdy konnej. – Jared mówiąc ostatnie zdanie próbował się nie roześmiać, a
Sophie natychmiast to zauważyła.
- Swoją drogą, co temu debilowi
strzeliło do głowy żeby się jazdy konnej uczyć? – Zapytała z pełną zażenowania
miną na chwilę wynurzając głowę z czeluści swojej garderoby, do której weszła w
poszukiwaniu ubrań na dzisiejszy dzień. Jared zaczął się śmiać, a dziewczyna
zaczynała się domyślać. – Upiłeś go? – Jay spuścił wzrok wciąż się śmiejąc. –
Okej, co było dalej? Jak go podpuściłeś? – mężczyzna od razu wyprostował się
dumnie, choć nie udało mu się zdjąć uśmiechu z twarzy.
- Słucham? Co to za
oszczerstwa? Nie śmiałbym… - położył rękę na sercu i patrząc dziewczynie w oczy
wypowiadał te słowa.
- Ale z ciebie kłamca Leto…
- Od razu kłamca… Odrobina
hazardu nikomu nie zaszkodziła – powiedział siadając na łóżku Sophie, kiedy ona
dalej krzątała się po pokoju.
- Hazardu mówisz… W takim
razie… O nie. Założył się z tobą… - To już nie było pytanie tylko stwierdzenie.
Kiedyś może i by Zwierzakowi współczuła, ale biorąc pod uwagę to jak bardzo
Sophie aktualnie nie cierpiała Shannona roześmiała się w głos. – O co?
- Mój brat stwierdził, że bez
problemu da radę nauczyć się jazdy konnej. – Sophie zrobiła wręcz teatralnego
„pacepalm’a”.
- Such an idiot… - pokręciła głową
i wróciła do przerwanej czynności. – Dobra, niech ci będzie. Wpadnę do was… Chwileczkę. – zatrzymała się na środku pokoju
i spojrzała na Jareda wzrokiem bazyliszka. – Podpuściłeś go żeby poszedł do
stajni więc... Ty łazjo! To przez ciebie musiałam spędzić z tym kretynem całą
godzinę! – Sophie coraz bardziej podnosiła głos i powoli zbliżała się do
Jareda. Ten w ramach środków ostrożności podniósł się na nogi i stanął tak, że
jego i Sophie dzieliło jej łóżko.
- Sophie, przysięgam, że nie
wiedziałem, że to Ty będziesz go uczyć. Serio.
- Kłamca.
- Naprawdę! – krzyknął do niej
próbując jak najlepiej zagrać swoją niewinność. Jego zdolności aktorskie znów
są wystawiane na próbę. Jak mu nie uwierzy, to zginie…
- Wiesz, że mogę to łatwo
sprawdzić? Zadzwonię do kierowniczki stadniny i zapytam o całą rozmowę. –
zagroziła mu dziewczyna celując w mężczyznę maskarą, którą akurat trzymała w
ręce. Dobrze, że Jay zawsze ubezpieczał się na właśnie taki obrót spraw.
Uzgodnił wcześniej wersję wydarzeń z niejakim Dominiciem, że to ma być
„niespodzianka dla Sophie i musi mu pomóc i nic jej nie mówić”.
- Proszę bardzo Soph, dzwoń.
Słuchaj, przecież wiesz, że nie chciałbym ci się narazić. Wiem do czego jesteś
zdolna. Ale jeśli mi nie wierzysz, to możesz dzwonić. Proszę bardzo. – Nastała
pełna napięcia cisza. Dwójka mierzyła się wzrokiem. Jared próbował przybrać
wiarygodną pozę. „Rozluźnij się, uspokój, nie możesz wyglądać na spiętego, bo
się domyśli.” Dziewczyna w tym czasie kontemplowała zachowanie jego twarzy, ale
końcem końców odpuściła mu.
- Niech będzie, że ci wierzę. –
powiedziała zabierając z pokoju jeszcze tylko ręcznik i ruszyła do łazienki żeby
doprowadzić się do porządku.
Chwile później Jared schodził
po schodach w celu zabrania z tarasu swojej schnącej koszulki, na ostatnim
stopniu zastygł nieruchomo.
- Co. Ty. Wyprawiasz? – zapytał
cichym tonem patrząc bestii w oczy. – W tym momencie to wypluj. – Syriusz
podniósł wzrok znad gryzionego właśnie czarnego buta Jareda i spojrzał na
niego. – Wypluj mojego buta bestio. – Pies wciąż jednak trzymając lewego buta w
zębach zaczął targać nim na wszystkie strony jakby chciał podkreślić, że Jay
może go co najwyżej ugryźć w tyłek, a nie mówić co ma robić. – Dobrze ci radzę.
Wiesz ile on kosztował? – Pies położył się na ziemi i z radością rozerwał
zębami język buta. – Ty mały karaluchu… Masz 3 sekundy na zostawienie mojego
buta i ucieczkę Syriuszu. – powiedział do niego facet z irokezem – Liczę do
trzech. Jeden… Dwa… - Jared nie zdążył powiedzieć „trzy”, bo w tym momencie
wielki kudłaty pies z jego obuwiem w pysku wybiegł na podwórko. Niewiele myśląc
ruszył za nim z nadzieją odzyskania buta. Próbował mu go odebrać podstępem,
jednak pies okazał się mądrzejszy niż mogłoby się to wydawać. Kiedy mężczyzna
już prawie dotknął buta Syriusz zaczynał uciekać. Cała ta sytuacja trwała już
dziesięć minut, a Sophie przyglądała się temu z okna z niemałym rozbawieniem.
Dorosły facet z cyklamenowym irokezem biega po podwórku za psem, który zabrał mu
buta. W końcu Jared postanowił, że ukryje się za rogiem domu, a kiedy pies
będzie przebiegał obok, zagrodzi mu drogę i odbierze buta. Tak więc bardzo
dojrzały pan Leto ukrył się za ścianą domu. Syriusz pociągnął kilka razy nosem
i od razu wyczuł gdzie jest jego ofiara i pobiegł w tą stronę. Kiedy odległość
między psem i Jaredem wynosiła metr Jay wyskoczył nagle z dzikim okrzykiem „MAM
CIĘ!” zza ściany. Syriusz w ostatniej chwili upuścił buta na ziemię i odskoczył
na bok. Jared zamiast jednak wylądować obok obuwia, na trawie, trafił prosto w
wielką błotną kałużę. Wylądował w niej twarzą w dół i leżał jak długi. Sophie
wyglądająca przez okno wybuchnęła śmiechem, a Syriusz jak gdyby cieszył się z
„wygranej” położył się na trawie, zaczął tarzać i szczekać radośnie. Wściekły
frontman zespołu 30 seconds to Mars powoli podnosił się z błotnej kałuży.
Zadowolony z siebie pies zaczął biegać wokół utaplanego błotem wokalisty. Kiedy
mężczyzna już się wyprostował spojrzał ze wściekłością na rozłożonego na trawie
psa. – Zapłacisz mi za to. Jeszcze nie wiem jak i kiedy ale zapłacisz. – Wziął
swojego w końcu odzyskanego buta i ruszył w stronę domu Sophie. Mijając psa po
raz kolejny chwaląc - się swoją dojrzałością - pokazał zwierzakowi język. Kiedy
już miał wchodzić do środka drogę zagrodziła mu już ogarnięta Sophie. Miała na
sobie białą bluzkę bokserkę wsadzoną w spodnie, ciemne dżinsowe rurki, czarne
trampki i czarną materiałową torbę. Włosy miała rozpuszczone. Nie robiła z nimi
nic, więc naturalnymi blond lokami opadały jej na ramiona.
- Chyba nie myślisz, że
wejdziesz tutaj wyglądając jakbyś dopiero co wrócił z Woodstocku? – powiedziała
z kpiącym uśmiechem mierząc go z góry na dół. Mężczyzna zrobił wielkie oczy.
-Słucham? To gdzie mam się niby
umyć?
- No nie wiem… U siebie?
- Że niby mam taki ubłocony
przejść przez wioskę? – powiedział rozszerzając powieki jeszcze bardziej. W
jego wykonaniu ten gest miał spotęgowany efekt, bo Jaredowe oczy i bez
wytrzeszczania były duże. Dziewczyna zaśmiała się i zamknęła za sobą drzwi.
- Daj spokój primadonno. Twój
dom jest o tam – wskazała ręką za drzewa. – Daje ci 99% gwarancji, że nikogo
nie spotkamy po drodze, a nawet jeżeli, to – uwaga! – prawdopodobnie i tak nikt
cię tu nie zna panie Leto – znów uśmiechnęła się złośliwie i poklepała go ręką
pocieszająco po plecach (w miejscu, w którym nie były ubłocone). – No już. –
powiedziała zbierając z werandy jego suszące się ubrania i wciskając mu je w
ręce – bierz ciuchy i idziemy! – Facet stał z ubraniami w rękach. Nie odzywał
się, tylko patrzył na Sophie zabijającym wzrokiem.
- Jesteś okrutna. O K R U T N A
KOBIETO! – powiedział z wyrzutem i ruszył przed siebie. – Tak samo jak ta twoja
bestia. Ach, i żeby było jasne: Pies zostaje tutaj. - Dodał idąc dumnym krokiem
przed siebie i wciąż ścierając z twarzy grudki błota. Sophie roześmiała się
tylko.
- Słyszałeś stary? – odezwała się
do Syriusza – Zostajesz. Pilnuj domu! – krzyknęła do psa i z dobrym humorem
ruszyła za obrażonym Jaredem.
Kiedy doszli do domu Jareda (a
raczej Babu) mężczyzna zaczął się rozbierać na ganku. Sophie patrzyła na niego
z podniesionymi brwiami.
- Jay, pomyliłeś werandę z
łazienką. Łazienka jest raczej wewnątrz – powiedziała wskazując na drzwi.
- Wolę zdjąć ciuchy tutaj, bo
jak nasyfię w środku, to konieczne będzie sprzątanie. A ja NIE LUBIĘ sprzątać.
Ale nie krępuj się, wchodź do środka. – odparł uśmiechając się i rozpinając
pasek od spodni.
- Błagam, tylko nie zdejmuj
majtek… - blondynka wywróciła oczami i weszła do środka. – Halo! Jest tu ktoś?!
– krzyknęła stojąc na korytarzu. W końcu odpowiedział jej znajomy głos:
- W salonie! – Dziewczyna
ruszyła więc w stronę, z której dochodził ów głos. W pokoju zastała siedzącego
na kanapie Tomo oglądającego TV. Jak zwykle z brodą. Ale tym razem czarne włosy
były rozpuszczone. I były o wiele dłuższe niż zapamiętała z czasów w LA!
- Dzień dobry. – odezwała się
opierając się plecami o futrynę drzwi. – Szukam takiego jednego Chorwata, nie
widziała go pani? – zapytała marszcząc czoło – w sumie ma brodę trochę podobną
do pani, ale włosy chyba trochę krótsze… - dodała po czym roześmiała się widząc
jak na twarzy Tomo rośnie wielki uśmiech.
- Sophie! – Chorwat poderwał
się z kanapy i podbiegł do dziewczyny żeby ją przytulić na powitanie. Blondynka
oddała uścisk ze śmiechem. Tomo zawsze był taki… wylewny i uczuciowy. Jego nie
dało się nie polubić! Nagle z korytarza doszedł ich głos Jareda.
- Ach, ile czułości! – Sophie
razem z Tomo odruchowo zmierzyli go wzrokiem od stóp do głów, bo stał na
korytarzu w samych majtkach, resztę ubłoconych ubrań trzymając w rękach.
- A tobie co się stało?
Zażywałeś kąpieli błotnej? – zaśmiał się Tomo na co Jared spiorunował go
wzrokiem.
- Te, panie model! Gacie ci
prześwitują… - dodała Sophie znacząco patrząc swoim perwersyjnym spojrzeniem
najpierw w oczy Jareda, a potem na jego mokre od błota slipki. Mężczyzna
odruchowo zasłonił swoje krocze ciuchami i ruszył po schodach na górę. Dziewczyna
rzuciła jeszcze do niby do Tomo, ale tak, żeby i Jared usłyszał – Widzisz Tomo?
Tak się zawsze chwali zawartością swoich gatek, że niby „It’s gonna hurt like a
satan”, a jak przyjdzie co do czego, to się zakrywa! – Oboje wybuchnęli
śmiechem, a z góry dało się słyszeć głuchy łomot.
– Ups. Chyba pan gwiazdor się
obraziiiiił… - powiedział niby smutnym tonem Chorwat. – No nic. To czego się
napijesz? Kawa? Herbata? Coś mocniejszego…? – Ostatnia propozycję wymówił
konspiracyjnym szeptem.
- Poproszę kawę po irlandzku – powiedziała puszczając mu oko. –
Najlepiej z Jackiem Danielsem.
- Nie ma sprawy. Chodźmy do
kuchni. – powiedział Tomo po czym oboje ruszyli przez cały pokój w celu wypicia
owej kawy. Sophie z Tomo również widziała się ostatnio w LA. I chociaż czasami
miała ogromną ochotę, aby do niego zadzwonić, albo chociaż napisać, to zawsze
powtarzała sobie, że lepiej będzie jeśli tego nie zrobi. Dlaczego? Nie chciała
budzić bolesnych wspomnień. Nie chciała mieć kontaktu z Shannonem, a przez
przypadek mogło się to przecież zdarzyć. Były te powody i jeszcze milion innych
irracjonalnych pobudek żeby nie kontaktować się z zespołem.
Pijąc kawę rozmawiali ze sobą o
tym czemu Sophie wyjechała (Tomislav został poczęstowany tym samym
streszczeniem co Jared), co się stało między nią, a Shannonem, co robiła po
powrocie, jak się trzymała. Tomo dostał pytania o trasę, o kontakty z
Echelonem, o pracę nad „This is war”, oczywiście o swój ślub z Vicky i w końcu
pod wpływem podwójnej dawki whiskey w kawie rozmowa znów zeszła na…
- Sophie… Nie wierzę ci. –
powiedział Tomo. Dziewczyna podniosła do ust kubek z kawą i zmarszczyła czoło.
- Słucham? Ale, że z czym?
- Z Shannonem. Przecież
byliście prawie, że parą idealną…
- Nie istnieje coś takiego
brodaczu. – przerwała mu zanim zdążył skończyć.
- Nie przerywaj mi.
Powiedziałem PRAWIE. Wiadomo, że zawsze będą kłótnie, ale nie wierzę, że między
wami nie stało się nic poważniejszego. – Damn. Czemu on zawsze wiedział kiedy
Sophie nie była do końca szczera. No, ale nic. Najlepszą obroną jest atak
prawda?
- Bullshit Tomusiu! Niby na
jakiej podstawie wnioskujesz, że musiało to
być coś więcej? Przecież wypadki chodzą po ludziach. Jedni żyją ze sobą po
piętnaście lat, a w tym szesnastym roku uznają, że jednak nie jest im ze sobą
dobrze i się rozstają. Nic w tym dziwnego bracie. – Mówiła mu dziewczyna kręcąc
kubkiem z kawą na wszystkie strony, cudem nie rozlewając płynu.
- Tu nie o to chodzi mała.
Słuchaj, Shan miał wieeeeeele dziewczyn. Serio. W chuj dużo. Jedne na jedną noc
inne na kilka miesięcy. Ale kiedy odchodziły, to za żadną z nich nie tęsknił. –
Dziewczyna już miała się odezwać, ale Tomo ją uprzedził. – A po twoim wyjeździe
Shaniasty próbował oczywiście grać twardziela, ale było widać, że tęskni za tobą,
i że cierpi, bo nie ma cię obok. Przecież wiesz jaki zawsze z niego świr,
wariat i pełen energii facet nie? A po twoim wyjeździe? PUF! Zniknął! To nie
był ten sam Shann. Kobieto, on przez 2 miesiące nawet się nie zbliżał do
swojego Maleństwa rozumiesz? – Sophie słuchała monologu Tomo wpatrując się w
dno swojego kubka z kawą. Nie wierzyła w to. A przynajmniej nie chciała
wierzyć. Przecież to nie możliwe, żeby taki śmieć najpierw ją potraktował jak
dziwkę, a potem nagle było mu smutno. Że co? Że niby miał wyrzuty sumienia? I
bardzo dobrze! Ale na wspomnienie o tym, że na dwa miesiące porzucił swój
ukochany motocykl… Nie, coś tu było bardzo nie tak. – Po raz kolejny: BULLSHIT.
Nie możliwe. Przecież ten kretyn kocha ta swoją pieprzoną kupę złomu. Na pewno
tylko udawał smutek, żal i przygnębienie przed wami, a w nocy śmigał swoim
kochanym Maleństwem na podryw, żeby nie wyjść z wprawy w pieprzeniu sikających
na jego widok lasek. – dziewczyna mówiła z pełnym nienawiści głosem
wykrzywiając twarz w obrzydzeniu na wspomnienie swojego ex. Tomo tylko siedział
i słuchał mając na twarzy swojego poker face’a. – Z resztą dlaczego mi to
mówisz? Nie wrócę do niego jeżeli o to ci chodzi. Jest mi bez niego dobrze. Nie
chcę znowu… - w porę ugryzła się w język, ale i tak za późno…
- Nie chcesz czego? Nie chcesz
czego Sophie? Znów cierpieć? – zapytał pochylając się lekko w jej stronę i
patrząc w oczy. Był okropny! Zawsze musiał mieć rację? Miała ochotę uderzyć
Chorwata. Poderwała się z krzesła, ale whiskey z kawy dała o sobie znać i
musiała się złapać stołu żeby się nie przewrócić. Tomo szybkim krokiem do niej
podszedł i złapał żeby się nie zaliczyła bliskiego spotkania z matką ziemią..
Teraz miała ochotę go przytulić.
- Tomo, ty wredna kudłata
małpo… - Dziewczyna uśmiechnęła się i złapała go za ramię próbując utrzymać
równowagę. Po chwili odzyskała już świadomość i mogła samodzielnie stać na nogach.
– Jesteś okropny. Upijasz mnie i wyciągasz szczegóły prywatnego życia – ukłuła
go w brzuch palcem wskazującym i znowu się uśmiechnęła.
- Ja cię upijam? – prychnął –
to ty chciałaś kawę po irlandzku. – Oboje znów się roześmiali jednak po chwili
Sophie nagle umilkła. Spojrzała na zegarek – była dwunasta, a na dworze słychać
było dźwięk silnika.
- O nie… - powiedziała szybko
wrzucając telefon i ciemne okulary do torby.
- Co jest? – zapytał
skonsternowany Tomo.
- Słyszysz to? Ten silnik? To Shannon.
Nie chcę się z nim spotkać. Zmywam się do domu. – powiedziała i ruszyła w
stronę drzwi.
- Czekaj! – krzyknął za nią
Tomo – Odprowadzę cię, żebyś gdzieś po drodze nie wylądowała w jakichś
krzakach. – Powiedział i ruszył za nią. Dziewczyna złapała za klamkę od drzwi,
otworzyła je i z impetem ruszyła przed siebie. Nie uszła jednak daleko, bo
trzydzieści centymetrów przed nią stał Shannon z ręką wyciągniętą w stronę
klamki. Z mocą wpadła prosto w jego ramiona. Mężczyzna stał zdziwiony trzymając
kobietę, ona sama nie wiedząc co się właśnie stało nie miała siły się podnieść,
bo razem z uderzeniem w muskularne ciało Shannnona, whiskey znów zamieszała jej
w głowie.
And two thousand years I've been awake, waiting for the day to shake.
***
Bry dzień! ;)
Nowy rozdział i -tak jak obiecałam - jest dłuższy! :) W końcu Tomo spotkał sie z Sophie i w następnym rozdziale podejrzewam, że będzie go jeszcze więcej (chociaż wszystko może się zmienić... You never know... ;d) Mam nadzieję, że nie będziecie się nudzić czytając. ;) Jeżeli ktoś ma jakiekolwiek sugestie lub uwagi, to ja bardzo chętnie usłyszę/przeczytam/zobaczę ;D
Zostawiajcie komentarze, podawajcie adres do bloga znajomym proszę i MIŁEGO DNIA ;D
Yello :) Chyba nie skłamię mówiąc, że to według mnie jest to jak na razie najlepszy rozdział! :D Cały czas miałam na twarzy mega smile, dziękuję ci za to. Bardzo podobała mi się cała scena ( poranek w domu Sophie), a ganianie się Jareda z Syriuszem, mistrzostwo :) Wyobraziłam to sobie i miałam niekontrolowany napad śmiechu. Dziękuję po raz drugi.Relacje S z Jaredem są bardzo "przyjemne" i czyta się to z dużym bananem na twarzy:) Och i nasza królowa Chorwacji! :* Chcę go więcej bo jest genialny :) Kawa po irlandzku? You know what I mean... high five!!! ja ostatnio zauważyłam u siebie jesienno chandrowe tłumaczenie popadania w lekkie uzależnienie od picia ;) Chciałam jeszcze wtrącić, że chyba na miejscu Flo, zapuściła bym tam korzenie tzn.przed drzwiami jakbym zobaczyła Jareda. Wiem fg mode on, ale nie panuję nad tym :)No i jestem ciekawa jak ułożą sie sprawy S. i S. bo to co się wydarzyło... o takich rzeczach nie zapomina się od tak :/ Czekam i ściskam cię! :*
OdpowiedzUsuń