sobota, 29 września 2012

Rozdział 8

To all of you who've wronged me, I am, I am a zombie. Again, again you want me to fall on my head.
 The Pretty Reckless - Zombie



- Tak, słucham?
- Baaaabuuuuuu!
- Shannon! – odkrzyknął mu jego przyrodni brat udając tak samo wielką radość. – Jak żyjecie? Mam nadzieję, że dom jeszcze stoi? – Zapytał lekko podejrzliwym tonem, ale słychać było, że się uśmiecha.
- Trochę wiary bracie. Wszystko gra i huczy! W zasadzie, to dzwonię w takiej jednej małej sprawie. Nie mogę znaleźć pewnej rzeczy…
- Cukier jest w pierwszej szafce po lewej stronie.- opowiedział mu Robert jakby wyjaśniał mu to już po ram setny.
- Nie zupełnie o to mi chodziło. Miałem na myśli raczej klucze od garażu. - W słuchawce nastała cisza. Shannon zaczął zaniepokojonym głosem – Stary, nie mów, że zgubiłeś klucze. TAM JEST MOJE MALEŃSTWO. – Maleństwo było chyba największym skarbem Shannona. No może po jego perkusji. -Gdzie są kluczyki? – zapytał po raz kolejny, ale w końcu usłyszał głos po drugiej stronie.
- Spokojnie, musiałem sprawdzić czy nie wziąłem ich ze sobą, ale nie widzę ich w torbie. W takim razie pewnie leżą w altance w pierwszej szafce po prawo. Tylko uważaj na pająki. – Dodał Babu ostrzegawczym tonem.
- Dzięki bracie! – powiedział brunet i rozłączył się. Szybko pobiegł po kluczyki żeby jak najszybciej dostać się do swojego skarbu. Kiedy otworzył drzwi garażu jego oczom ukazało się to za czym tak bardzo tęsknił. Powolnym krokiem zbliżył się do Maleństwa. – No witaj kochanie… - powiedział szczerząc zęby i wsiadł na swoją maszynę. – Ach. Idealnie. Tęskniłem za tobą… - powiedział z uczuciem. Chwilę później przeczytał sms’a od Florence: „Spotkamy się na miejscu.” Sprawdził jeszcze szybko adres kawiarni i założył kask. Przekręcił kluczyk i po chwili do uszu Shannona doszedł dźwięk, który był dla niego niczym trochę inna muzyka. Odgłos silnika Maleństwa. – No to jedziemy! – Z tymi słowami ruszył przed siebie wydając z gardła dziki krzyk niczym jakieś zwierzę.

***
- Twój tatuaż… - powiedziała Penelope cichym głosem przybliżając się do Jareda. Ich twarze dzieliło już tylko kilka centymetrów. – Podoba mi się. – dodała uśmiechając się zalotnie i środkowym placem przeciągając delikatnie po obojczyku Jareda gdzie widać było napis „ALTUM”.
- Mhm. Naprawdę? – powiedział mężczyzna patrząc jej w oczy na co kobieta skinęła głową. Jared przybliżył swoje usta do jej ucha i zapytał szeptem – Nie chciałabyś zobaczyć reszty? – po czym delikatnie pocałował ją w szyję i znów spojrzał w oczy. Penelope uśmiechnęła się kobieco i przybliżyła swoje usta do Jareda. Kiedy już prawie się zetknęły dało się słyszeć jakiś odgłos. Jakby ktoś w coś walił. Jared znieruchomiał nasłuchując. Odwrócił głowę na bok ręce wciąż trzymając na talii Penelope Cruz. Kiedy z powrotem spojrzał na kobietę, znów usłyszał głośne stukanie, a ona rozpłynęła się w powietrzu. Jay zamknął oczy, ale kiedy sekundę później je otworzył znajdował się nie w przestronnym salonie urządzonym w stylu retro, a w niewielkiej sypialni o kremowych ścianach, w której stało kilka szafek, biurko, a na ścianie wisiał ogromny plakat z Happy Three Friends. Po raz kolejny usłyszał donośne walenie i zdał sobie sprawę, że ktoś (najwyraźniej bardzo zniecierpliwiony) puka do drzwi. Leniwie podniósł się z łóżka naciągnął na nogi spodnie i ruszył przez korytarz. Po drodze zajrzał do pokoju Sophie. Dziewczyna miała mocny sen, nie ma co. Postanowił więc, że nie będzie jej budzić i sam zobaczy kogóż to przyniosło o ósmej rano. Zszedł po schodach, a kiedy otworzył drzwi zobaczył mknącą w jego stronę kobiecą pięść. W ostatniej chwili zdążył ją złapać sam dziwiąc się swojemu refleksowi. Wciąż trzymając kobietę za rękę spojrzał w jej niebieskie oczy, które były podkreślone tak samo niebieskimi, gęstymi lokami.
- Zgadzam się, że wiele razy zasłużyłem sobie żeby dostać w twarz, ale my to się chyba jeszcze nie znamy… – powiedział dziewczynie puszczając jej rękę. I wtedy zauważył, że obok jej nóg siedzi duży berneńczyk.
- Och, przepraszam. – odpowiedziała i po chwili dodała – Jestem Florence i… ekhem, nie chciałam przeszkadzać, ale… - Kiedy podniósł wzrok z powrotem na twarz dziewczyny zobaczył, że uśmiecha się ona lekko i patrzy na jego tors. I troszeczkę niżej… „Damn, zapomniałem koszulki i… kurwa! Czemu nie zapiąłem spodni?!” wydarł się na siebie w myślach, ale próbując zachować pokerową twarz. – mówiłam Sophie, że przyprowadzę jej jutro rano Syriusza… - Jared zrobił zdziwioną minę. Dziewczyna widząc to wskazała na psa. – Tak więc proszę bardzo. – powiedziała wciskając skonsternowanemu mężczyźnie smycz w rękę. – To ja już będę lecieć. Miło było poznać… - wyciągnęła rękę czekając na odpowiedź
- Jared. – opowiedział oddając uścisk.
- Tak. Jared. To ja już lecę, a ty… wy… sobie już nie przeszkadzajcie. Pa! – Krzyknęła ze znaczącym uśmiechem i ruszyła w stronę furtki, za którą stał jej motocykl. Założyła kask i szybko ruszyła spod domu. Jared wciąż stał w drzwiach bez koszulki, z odpiętymi spodniami z których było widać białą gumkę od slipków z napisem „Calvin Klein” i dużym berneńczykiem na smyczy. Cała sytuacja trwała może 2 minuty, a on dalej próbował przetrawić co się stało. To duże kudłate cos na smyczy to najwyraźniej pies Sophie – Syriusz. Ta niebieskowłosa, śliczna dziewczyna to Florence, jej przyjaciółka, która… Hmm… Który chyba patrząc na niekompletność ubioru Jareda stwierdziła, że przeszkodziła jemu i Sophie… w łóżku. Mężczyzna zamknął drzwi i zaczął się śmiać, bo w sumie bardziej niż z Sophie, przeszkodziła w podrywaniu Penelope Cruz... - No ładnie. – odezwał się sam do siebie. – A ty co? Syriusz tak? – zapytał psa na co odpowiedziało mu szczeknięcie. Odpiął smycz. – Nie wiem czy mnie rozumiesz stary, ale jak tak, to możesz iść i obudzić swoją panią, bo mi się nie chce? – zapytał się psa po czym udał się do kuchni w celu przygotowania napoju bogów – kawy. – Odbiło mi. Gadam z psami… - śmiał się do siebie przeglądając wszystkie szafki w kuchni dziewczyny w poszukiwaniu kawy. Kiedy skończył nalał sobie kubek i usiadł na tarasie rokoszując się widokiem i przyjemnym ciepłem czarnej cieczy, która rozchodziła się po jego ciele.
- Proszę, proszę, a tobie nie za dobrze? – Usłyszał za sobą głos, należący do jego przyjaciółki. Nie odwracając się poklepał miejsce obok siebie i z uśmiechem zapytał:
- Dołączysz się? – dziewczyna też już z kawą w ręku usiadła obok.
- Ubrałbyś się. - powiedziała dziewczyna kątem oka spoglądając na nagi brzuch Jareda. Ten tylko prychnął.
- Sophie, Sophie, Sophie… - zaczął odstawiając kubek z kawą na stolik przed sobą. – Nie krępuj się. Jak nie możesz się powstrzymać to śmiało… - rozłożył ręce na boki i spojrzał na dziewczynę swoim perwersyjnym spojrzeniem. Odpowiedziała mu spojrzeniem wyrażającym udawane obrzydzenie i pokręciła głową.
- Stary, zboczony narcyz. – zaśmiała się i upiła kolejny łyk.
- Ej! Tylko nie stary! – Siedzieli razem jeszcze przez jakiś czas w ciszy. Ale nie był to ten rodzaj krępującej ciszy. Było to po prostu milczenie w zadumie, w rozmyślaniu. W międzyczasie Sophie zmieniła swoją pozycję tak, że opierała się plecami o Jareda. Dla postronnego obserwatora widok byłby raczej jednoznaczny, ale jak to zwykle bywa – pozory mylą. Łączyła ich tylko przyjaźń i dla nich i pozostałych członków zespołu nie było to nic dziwnego kiedy cztery lata temu wszyscy byli razem w Los Angeles. W końcu Sophie przerwała milczenie.
- Syriusz tu jest. Kto go przyprowadził?
- Jakaś twoja kumpela. Jak ona miała… Florence. – powiedział Jared starając sobie przypomnieć twarz dziewczyny. Przyszło mu to bez wysiłku. W końcu Flo była – nie oszukujmy się – bardzo atrakcyjna. A młodszy Leto ZAWSZE takie atrakcyjne panie zapamiętywał. – Swoją drogą ciekawie dobierasz sobie znajomych. Te niebieskie włosy… - powiedział śmiejąc się.
- Mhm. A widziałeś się w lustrze? – zapytała dziewczyna kłując go łokciem w bok.
- No właśnie mówię! Przyjaciółka z niebieskimi włosami, najlepszy przyjaciel… - na te słowa Sophie odwróciła się przodem do Jareda, uniosła wysoko brwi i spojrzała mu w oczy.
- Najlepszy przyjaciel?
- A co? Nie? – mężczyzna udał zdziwienie. – W każdym razie ja z moim pomegranate mohawk’iem, Tomo wyglądający jak Jezus…
- A nie widziałeś jeszcze innych moich znajomych – zaśmiała się dziewczyna.
- Jak już rozmawiamy o tej twojej kumpeli, to… cóż, myślę, że kiedy otworzyłem jej drzwi mogła sobie coś pomyśleć… - Zaczął powoli Jared pozwalając małemu uśmieszkowi wpełznąć na twarz. Sophie zmarszczyła brwi.
- Otworzyłeś jej drzwi? Myślałam, że zostawi Kudłacza na dworze. W każdym razie: Dlaczego tak sądzisz? – zapytała w końcu.
- Myślę, że brak koszulki i niezapięte spodnie mogły nasunąć jej nieco… jednoznaczne skojarzenia…
- Słucham? – zapytała zdziwiona dziewczyna – Brak koszulki jeszcze zrozumiem, ale czemu nie zapiąłeś spodni głąbie?
- No bo zapomniałem. – odpowiedział zanim zdążył zdać sobie sprawę jak głupio to brzmi. Oboje zanieśli się śmiechem.  
- Będę jej musiała teraz tłumaczyć, że wcale z tobą nie spałam… Dobrze, że chociaż na koncerty je zapinałeś. Chociaż słyszałam różne plotki o koncercie w Szkocji. Klity i te sprawy… - dziewczyna powiedziała złośliwym tonem za co zarobiła ukłucie w bok. Po chwili podniosła się na nogi. – A skoro wspomniałeś już o Tomo, to może zadzwoń po niego? Niech wpadnie na kawę. – Zaproponowała z uśmiechem, po czym podeszła do lustra wiszącego na werandzie i uśmiech znikł z jej twarzy tak szybko jak się pojawił. – Czemu mi nie powiedziałeś jak tragicznie wyglądam? – zapytała swojego najlepszego przyjaciela z wyrzutem. – Muszę iść się ogarnąć. Natychmiast. A ty, dzwoń do Tomo, niech przychodzi. – rzuciła i weszła do domu. Jared od razu ruszył za nią.
- Właściwie to myślę, że to ty mogłabyś wpaść do nas. – powiedział wchodząc po schodach za dziewczyną.
- Słucham? Nieeee. To wy przyjechaliście do Kingsdown, więc to JA zapraszam WAS do mnie na kawę. – powiedziała wchodząc do swojej sypialni w poszukiwaniu ręcznika.
- No to możesz nas zaprosić na tą kawę, ale możemy ją wypić u nas. – odpowiedział jej na co dziewczyna westchnęła i spojrzała na niego poirytowana. – Spokojnie, Shannona nie ma.
- Skąd wiesz? Nie było cię w domu przez całą noc. – odpowiedziała przeglądając ubrania w szafie.
- Ale byłem wieczorem. Rano umówił się z jakąś dziewczyna na mieście, a potem idzie do stajni na lekcje jazdy konnej. – Jared mówiąc ostatnie zdanie próbował się nie roześmiać, a Sophie natychmiast to zauważyła.
- Swoją drogą, co temu debilowi strzeliło do głowy żeby się jazdy konnej uczyć? – Zapytała z pełną zażenowania miną na chwilę wynurzając głowę z czeluści swojej garderoby, do której weszła w poszukiwaniu ubrań na dzisiejszy dzień. Jared zaczął się śmiać, a dziewczyna zaczynała się domyślać. – Upiłeś go? – Jay spuścił wzrok wciąż się śmiejąc. – Okej, co było dalej? Jak go podpuściłeś? – mężczyzna od razu wyprostował się dumnie, choć nie udało mu się zdjąć uśmiechu z twarzy.
- Słucham? Co to za oszczerstwa? Nie śmiałbym… - położył rękę na sercu i patrząc dziewczynie w oczy wypowiadał te słowa.
- Ale z ciebie kłamca Leto…
- Od razu kłamca… Odrobina hazardu nikomu nie zaszkodziła – powiedział siadając na łóżku Sophie, kiedy ona dalej krzątała się po pokoju.
- Hazardu mówisz… W takim razie… O nie. Założył się z tobą… - To już nie było pytanie tylko stwierdzenie. Kiedyś może i by Zwierzakowi współczuła, ale biorąc pod uwagę to jak bardzo Sophie aktualnie nie cierpiała Shannona roześmiała się w głos. – O co?
- Mój brat stwierdził, że bez problemu da radę nauczyć się jazdy konnej. – Sophie zrobiła wręcz teatralnego „pacepalm’a”.
- Such an idiot… - pokręciła głową i wróciła do przerwanej czynności. – Dobra, niech ci będzie. Wpadnę do was…  Chwileczkę. – zatrzymała się na środku pokoju i spojrzała na Jareda wzrokiem bazyliszka. – Podpuściłeś go żeby poszedł do stajni więc... Ty łazjo! To przez ciebie musiałam spędzić z tym kretynem całą godzinę! – Sophie coraz bardziej podnosiła głos i powoli zbliżała się do Jareda. Ten w ramach środków ostrożności podniósł się na nogi i stanął tak, że jego i Sophie dzieliło jej łóżko.
- Sophie, przysięgam, że nie wiedziałem, że to Ty będziesz go uczyć. Serio.
- Kłamca.
- Naprawdę! – krzyknął do niej próbując jak najlepiej zagrać swoją niewinność. Jego zdolności aktorskie znów są wystawiane na próbę. Jak mu nie uwierzy, to zginie…
- Wiesz, że mogę to łatwo sprawdzić? Zadzwonię do kierowniczki stadniny i zapytam o całą rozmowę. – zagroziła mu dziewczyna celując w mężczyznę maskarą, którą akurat trzymała w ręce. Dobrze, że Jay zawsze ubezpieczał się na właśnie taki obrót spraw. Uzgodnił wcześniej wersję wydarzeń z niejakim Dominiciem, że to ma być „niespodzianka dla Sophie i musi mu pomóc i nic jej nie mówić”.
- Proszę bardzo Soph, dzwoń. Słuchaj, przecież wiesz, że nie chciałbym ci się narazić. Wiem do czego jesteś zdolna. Ale jeśli mi nie wierzysz, to możesz dzwonić. Proszę bardzo. – Nastała pełna napięcia cisza. Dwójka mierzyła się wzrokiem. Jared próbował przybrać wiarygodną pozę. „Rozluźnij się, uspokój, nie możesz wyglądać na spiętego, bo się domyśli.” Dziewczyna w tym czasie kontemplowała zachowanie jego twarzy, ale końcem końców odpuściła mu.
- Niech będzie, że ci wierzę. – powiedziała zabierając z pokoju jeszcze tylko ręcznik i ruszyła do łazienki żeby doprowadzić się do porządku.
Chwile później Jared schodził po schodach w celu zabrania z tarasu swojej schnącej koszulki, na ostatnim stopniu zastygł nieruchomo.
- Co. Ty. Wyprawiasz? – zapytał cichym tonem patrząc bestii w oczy. – W tym momencie to wypluj. – Syriusz podniósł wzrok znad gryzionego właśnie czarnego buta Jareda i spojrzał na niego. – Wypluj mojego buta bestio. – Pies wciąż jednak trzymając lewego buta w zębach zaczął targać nim na wszystkie strony jakby chciał podkreślić, że Jay może go co najwyżej ugryźć w tyłek, a nie mówić co ma robić. – Dobrze ci radzę. Wiesz ile on kosztował? – Pies położył się na ziemi i z radością rozerwał zębami język buta. – Ty mały karaluchu… Masz 3 sekundy na zostawienie mojego buta i ucieczkę Syriuszu. – powiedział do niego facet z irokezem – Liczę do trzech. Jeden… Dwa… - Jared nie zdążył powiedzieć „trzy”, bo w tym momencie wielki kudłaty pies z jego obuwiem w pysku wybiegł na podwórko. Niewiele myśląc ruszył za nim z nadzieją odzyskania buta. Próbował mu go odebrać podstępem, jednak pies okazał się mądrzejszy niż mogłoby się to wydawać. Kiedy mężczyzna już prawie dotknął buta Syriusz zaczynał uciekać. Cała ta sytuacja trwała już dziesięć minut, a Sophie przyglądała się temu z okna z niemałym rozbawieniem. Dorosły facet z cyklamenowym irokezem biega po podwórku za psem, który zabrał mu buta. W końcu Jared postanowił, że ukryje się za rogiem domu, a kiedy pies będzie przebiegał obok, zagrodzi mu drogę i odbierze buta. Tak więc bardzo dojrzały pan Leto ukrył się za ścianą domu. Syriusz pociągnął kilka razy nosem i od razu wyczuł gdzie jest jego ofiara i pobiegł w tą stronę. Kiedy odległość między psem i Jaredem wynosiła metr Jay wyskoczył nagle z dzikim okrzykiem „MAM CIĘ!” zza ściany. Syriusz w ostatniej chwili upuścił buta na ziemię i odskoczył na bok. Jared zamiast jednak wylądować obok obuwia, na trawie, trafił prosto w wielką błotną kałużę. Wylądował w niej twarzą w dół i leżał jak długi. Sophie wyglądająca przez okno wybuchnęła śmiechem, a Syriusz jak gdyby cieszył się z „wygranej” położył się na trawie, zaczął tarzać i szczekać radośnie. Wściekły frontman zespołu 30 seconds to Mars powoli podnosił się z błotnej kałuży. Zadowolony z siebie pies zaczął biegać wokół utaplanego błotem wokalisty. Kiedy mężczyzna już się wyprostował spojrzał ze wściekłością na rozłożonego na trawie psa. – Zapłacisz mi za to. Jeszcze nie wiem jak i kiedy ale zapłacisz. – Wziął swojego w końcu odzyskanego buta i ruszył w stronę domu Sophie. Mijając psa po raz kolejny chwaląc - się swoją dojrzałością - pokazał zwierzakowi język. Kiedy już miał wchodzić do środka drogę zagrodziła mu już ogarnięta Sophie. Miała na sobie białą bluzkę bokserkę wsadzoną w spodnie, ciemne dżinsowe rurki, czarne trampki i czarną materiałową torbę. Włosy miała rozpuszczone. Nie robiła z nimi nic, więc naturalnymi blond lokami opadały jej na ramiona.
- Chyba nie myślisz, że wejdziesz tutaj wyglądając jakbyś dopiero co wrócił z Woodstocku? – powiedziała z kpiącym uśmiechem mierząc go z góry na dół. Mężczyzna zrobił wielkie oczy.
-Słucham? To gdzie mam się niby umyć?
- No nie wiem… U siebie?
- Że niby mam taki ubłocony przejść przez wioskę? – powiedział rozszerzając powieki jeszcze bardziej. W jego wykonaniu ten gest miał spotęgowany efekt, bo Jaredowe oczy i bez wytrzeszczania były duże. Dziewczyna zaśmiała się i zamknęła za sobą drzwi.
- Daj spokój primadonno. Twój dom jest o tam – wskazała ręką za drzewa. – Daje ci 99% gwarancji, że nikogo nie spotkamy po drodze, a nawet jeżeli, to – uwaga! – prawdopodobnie i tak nikt cię tu nie zna panie Leto – znów uśmiechnęła się złośliwie i poklepała go ręką pocieszająco po plecach (w miejscu, w którym nie były ubłocone). – No już. – powiedziała zbierając z werandy jego suszące się ubrania i wciskając mu je w ręce – bierz ciuchy i idziemy! – Facet stał z ubraniami w rękach. Nie odzywał się, tylko patrzył na Sophie zabijającym wzrokiem.
- Jesteś okrutna. O K R U T N A KOBIETO! – powiedział z wyrzutem i ruszył przed siebie. – Tak samo jak ta twoja bestia. Ach, i żeby było jasne: Pies zostaje tutaj. - Dodał idąc dumnym krokiem przed siebie i wciąż ścierając z twarzy grudki błota. Sophie roześmiała się tylko.
- Słyszałeś stary? – odezwała się do Syriusza – Zostajesz. Pilnuj domu! – krzyknęła do psa i z dobrym humorem ruszyła za obrażonym Jaredem.
Kiedy doszli do domu Jareda (a raczej Babu) mężczyzna zaczął się rozbierać na ganku. Sophie patrzyła na niego z podniesionymi brwiami.
- Jay, pomyliłeś werandę z łazienką. Łazienka jest raczej wewnątrz – powiedziała wskazując na drzwi.
- Wolę zdjąć ciuchy tutaj, bo jak nasyfię w środku, to konieczne będzie sprzątanie. A ja NIE LUBIĘ sprzątać. Ale nie krępuj się, wchodź do środka. – odparł uśmiechając się i rozpinając pasek od spodni.
- Błagam, tylko nie zdejmuj majtek… - blondynka wywróciła oczami i weszła do środka. – Halo! Jest tu ktoś?! – krzyknęła stojąc na korytarzu. W końcu odpowiedział jej znajomy głos:
- W salonie! – Dziewczyna ruszyła więc w stronę, z której dochodził ów głos. W pokoju zastała siedzącego na kanapie Tomo oglądającego TV. Jak zwykle z brodą. Ale tym razem czarne włosy były rozpuszczone. I były o wiele dłuższe niż zapamiętała z czasów w LA!
- Dzień dobry. – odezwała się opierając się plecami o futrynę drzwi. – Szukam takiego jednego Chorwata, nie widziała go pani? – zapytała marszcząc czoło – w sumie ma brodę trochę podobną do pani, ale włosy chyba trochę krótsze… - dodała po czym roześmiała się widząc jak na twarzy Tomo rośnie wielki uśmiech.
- Sophie! – Chorwat poderwał się z kanapy i podbiegł do dziewczyny żeby ją przytulić na powitanie. Blondynka oddała uścisk ze śmiechem. Tomo zawsze był taki… wylewny i uczuciowy. Jego nie dało się nie polubić! Nagle z korytarza doszedł ich głos Jareda.
- Ach, ile czułości! – Sophie razem z Tomo odruchowo zmierzyli go wzrokiem od stóp do głów, bo stał na korytarzu w samych majtkach, resztę ubłoconych ubrań trzymając w rękach.
- A tobie co się stało? Zażywałeś kąpieli błotnej? – zaśmiał się Tomo na co Jared spiorunował go wzrokiem.
- Te, panie model! Gacie ci prześwitują… - dodała Sophie znacząco patrząc swoim perwersyjnym spojrzeniem najpierw w oczy Jareda, a potem na jego mokre od błota slipki. Mężczyzna odruchowo zasłonił swoje krocze ciuchami i ruszył po schodach na górę. Dziewczyna rzuciła jeszcze do niby do Tomo, ale tak, żeby i Jared usłyszał – Widzisz Tomo? Tak się zawsze chwali zawartością swoich gatek, że niby „It’s gonna hurt like a satan”, a jak przyjdzie co do czego, to się zakrywa! – Oboje wybuchnęli śmiechem, a z góry dało się słyszeć głuchy łomot.
– Ups. Chyba pan gwiazdor się obraziiiiił… - powiedział niby smutnym tonem Chorwat. – No nic. To czego się napijesz? Kawa? Herbata? Coś mocniejszego…? – Ostatnia propozycję wymówił konspiracyjnym szeptem.
- Poproszę kawę po irlandzku powiedziała puszczając mu oko. – Najlepiej z Jackiem Danielsem.
- Nie ma sprawy. Chodźmy do kuchni. – powiedział Tomo po czym oboje ruszyli przez cały pokój w celu wypicia owej kawy. Sophie z Tomo również widziała się ostatnio w LA. I chociaż czasami miała ogromną ochotę, aby do niego zadzwonić, albo chociaż napisać, to zawsze powtarzała sobie, że lepiej będzie jeśli tego nie zrobi. Dlaczego? Nie chciała budzić bolesnych wspomnień. Nie chciała mieć kontaktu z Shannonem, a przez przypadek mogło się to przecież zdarzyć. Były te powody i jeszcze milion innych irracjonalnych pobudek żeby nie kontaktować się z zespołem.
Pijąc kawę rozmawiali ze sobą o tym czemu Sophie wyjechała (Tomislav został poczęstowany tym samym streszczeniem co Jared), co się stało między nią, a Shannonem, co robiła po powrocie, jak się trzymała. Tomo dostał pytania o trasę, o kontakty z Echelonem, o pracę nad „This is war”, oczywiście o swój ślub z Vicky i w końcu pod wpływem podwójnej dawki whiskey w kawie rozmowa znów zeszła na…
- Sophie… Nie wierzę ci. – powiedział Tomo. Dziewczyna podniosła do ust kubek z kawą i zmarszczyła czoło.
- Słucham? Ale, że z czym?
- Z Shannonem. Przecież byliście prawie, że parą idealną…
- Nie istnieje coś takiego brodaczu. – przerwała mu zanim zdążył skończyć.
- Nie przerywaj mi. Powiedziałem PRAWIE. Wiadomo, że zawsze będą kłótnie, ale nie wierzę, że między wami nie stało się nic poważniejszego. – Damn. Czemu on zawsze wiedział kiedy Sophie nie była do końca szczera. No, ale nic. Najlepszą obroną jest atak prawda?
- Bullshit Tomusiu! Niby na jakiej podstawie wnioskujesz, że musiało to być coś więcej? Przecież wypadki chodzą po ludziach. Jedni żyją ze sobą po piętnaście lat, a w tym szesnastym roku uznają, że jednak nie jest im ze sobą dobrze i się rozstają. Nic w tym dziwnego bracie. – Mówiła mu dziewczyna kręcąc kubkiem z kawą na wszystkie strony, cudem nie rozlewając płynu.
- Tu nie o to chodzi mała. Słuchaj, Shan miał wieeeeeele dziewczyn. Serio. W chuj dużo. Jedne na jedną noc inne na kilka miesięcy. Ale kiedy odchodziły, to za żadną z nich nie tęsknił. – Dziewczyna już miała się odezwać, ale Tomo ją uprzedził. – A po twoim wyjeździe Shaniasty próbował oczywiście grać twardziela, ale było widać, że tęskni za tobą, i że cierpi, bo nie ma cię obok. Przecież wiesz jaki zawsze z niego świr, wariat i pełen energii facet nie? A po twoim wyjeździe? PUF! Zniknął! To nie był ten sam Shann. Kobieto, on przez 2 miesiące nawet się nie zbliżał do swojego Maleństwa rozumiesz? – Sophie słuchała monologu Tomo wpatrując się w dno swojego kubka z kawą. Nie wierzyła w to. A przynajmniej nie chciała wierzyć. Przecież to nie możliwe, żeby taki śmieć najpierw ją potraktował jak dziwkę, a potem nagle było mu smutno. Że co? Że niby miał wyrzuty sumienia? I bardzo dobrze! Ale na wspomnienie o tym, że na dwa miesiące porzucił swój ukochany motocykl… Nie, coś tu było bardzo nie tak. – Po raz kolejny: BULLSHIT. Nie możliwe. Przecież ten kretyn kocha ta swoją pieprzoną kupę złomu. Na pewno tylko udawał smutek, żal i przygnębienie przed wami, a w nocy śmigał swoim kochanym Maleństwem na podryw, żeby nie wyjść z wprawy w pieprzeniu sikających na jego widok lasek. – dziewczyna mówiła z pełnym nienawiści głosem wykrzywiając twarz w obrzydzeniu na wspomnienie swojego ex. Tomo tylko siedział i słuchał mając na twarzy swojego poker face’a. – Z resztą dlaczego mi to mówisz? Nie wrócę do niego jeżeli o to ci chodzi. Jest mi bez niego dobrze. Nie chcę znowu… - w porę ugryzła się w język, ale i tak za późno…
- Nie chcesz czego? Nie chcesz czego Sophie? Znów cierpieć? – zapytał pochylając się lekko w jej stronę i patrząc w oczy. Był okropny! Zawsze musiał mieć rację? Miała ochotę uderzyć Chorwata. Poderwała się z krzesła, ale whiskey z kawy dała o sobie znać i musiała się złapać stołu żeby się nie przewrócić. Tomo szybkim krokiem do niej podszedł i złapał żeby się nie zaliczyła bliskiego spotkania z matką ziemią.. Teraz miała ochotę go przytulić.
- Tomo, ty wredna kudłata małpo… - Dziewczyna uśmiechnęła się i złapała go za ramię próbując utrzymać równowagę. Po chwili odzyskała już świadomość i mogła samodzielnie stać na nogach. – Jesteś okropny. Upijasz mnie i wyciągasz szczegóły prywatnego życia – ukłuła go w brzuch palcem wskazującym i znowu się uśmiechnęła.
- Ja cię upijam? – prychnął – to ty chciałaś kawę po irlandzku. – Oboje znów się roześmiali jednak po chwili Sophie nagle umilkła. Spojrzała na zegarek – była dwunasta, a na dworze słychać było dźwięk silnika.
- O nie… - powiedziała szybko wrzucając telefon i ciemne okulary do torby.
- Co jest? – zapytał skonsternowany Tomo.
- Słyszysz to? Ten silnik? To Shannon. Nie chcę się z nim spotkać. Zmywam się do domu. – powiedziała i ruszyła w stronę drzwi.
- Czekaj! – krzyknął za nią Tomo – Odprowadzę cię, żebyś gdzieś po drodze nie wylądowała w jakichś krzakach. – Powiedział i ruszył za nią. Dziewczyna złapała za klamkę od drzwi, otworzyła je i z impetem ruszyła przed siebie. Nie uszła jednak daleko, bo trzydzieści centymetrów przed nią stał Shannon z ręką wyciągniętą w stronę klamki. Z mocą wpadła prosto w jego ramiona. Mężczyzna stał zdziwiony trzymając kobietę, ona sama nie wiedząc co się właśnie stało nie miała siły się podnieść, bo razem z uderzeniem w muskularne ciało Shannnona, whiskey znów zamieszała jej w głowie.

And two thousand years I've been awake, waiting for the day to shake.




***
Bry dzień! ;) 
Nowy rozdział i -tak jak obiecałam - jest dłuższy! :) W końcu Tomo spotkał sie z Sophie i w następnym rozdziale podejrzewam, że będzie go jeszcze więcej (chociaż wszystko może się zmienić... You never know... ;d) Mam nadzieję, że nie będziecie się nudzić czytając. ;) Jeżeli ktoś ma jakiekolwiek sugestie lub uwagi, to ja bardzo chętnie usłyszę/przeczytam/zobaczę ;D

Zostawiajcie komentarze, podawajcie adres do bloga znajomym proszę i MIŁEGO DNIA ;D

1 komentarz:

  1. Yello :) Chyba nie skłamię mówiąc, że to według mnie jest to jak na razie najlepszy rozdział! :D Cały czas miałam na twarzy mega smile, dziękuję ci za to. Bardzo podobała mi się cała scena ( poranek w domu Sophie), a ganianie się Jareda z Syriuszem, mistrzostwo :) Wyobraziłam to sobie i miałam niekontrolowany napad śmiechu. Dziękuję po raz drugi.Relacje S z Jaredem są bardzo "przyjemne" i czyta się to z dużym bananem na twarzy:) Och i nasza królowa Chorwacji! :* Chcę go więcej bo jest genialny :) Kawa po irlandzku? You know what I mean... high five!!! ja ostatnio zauważyłam u siebie jesienno chandrowe tłumaczenie popadania w lekkie uzależnienie od picia ;) Chciałam jeszcze wtrącić, że chyba na miejscu Flo, zapuściła bym tam korzenie tzn.przed drzwiami jakbym zobaczyła Jareda. Wiem fg mode on, ale nie panuję nad tym :)No i jestem ciekawa jak ułożą sie sprawy S. i S. bo to co się wydarzyło... o takich rzeczach nie zapomina się od tak :/ Czekam i ściskam cię! :*

    OdpowiedzUsuń