sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 18

You are the hole in my head.
You are the space in my bed.
You are the silence in between what I thought and what I said.




Z rana Jared razem z Florence jako „przewodniczką” pojechali do miasta żeby kupić składniki do Jaredowych wegańskich dań. Wychodząc z domu Jared zauważył bałwana stojącego przed domem, którego przeoczył wczoraj przez panującą ciemność.
- No nie… - powiedział szczerząc zęby i podbiegając do śnieżnej figury stojącej na trawniku, teraz pokrytym białym puchem. Florence widząc rozbawienie mężczyzny poszła za nim. – Wy zrobiłyście tego bałwana? – zapytał próbując opanować rozbawienie.
- To jest Snowshann Jared! – poprawiła go dziewczyna z niebieskim kucykiem na głowie. Jared zrobił zdziwioną minę.
- Szalik faktycznie znajomy… To Shannona? – zapytał przez śmiech. Florence dumnie skinęła głową po czym spojrzała wymownie na majtki okrywające głowę bałwana. – No nie… Gacie też jego?!
- Tak jest.  – przytaknęła kiwając głową. Tego Jared nie zdzierżył. Wpadł do domu jak oparzony.
- SHAAANNOOOOON! – krzyknął w stronę schodów, na których dwie minuty później pojawił się zaspany Shannon. Stojąc w połowie schodów w spodniach od piżamy i bez koszulki rozejrzał się leniwie po korytarzu na dole szukając źródła owego hałasu.
- Chooooo eeeeessst? – zapytał ziewając.
- Bro! Bierz pałeczki od perkusji i dawaj szybko na dół! Biegiem! DAWAJ KURWA NO! BO NIE ZDĄŻYMY! Szyyyyybkoooo! – Jared zaczął krzyczeć spanikowanym głosem, skakać, pokazywać na drzwi, aż w końcu w wielkiej panice wybiegł na zewnątrz zatrzaskując je za sobą. Nie wiedząc co się dzieje i widząc spanikowanego brata, Shannon niewiele myśląc pobiegł na górę, zarzucił na siebie bluzę z kapturem, zgarnął pałeczki od perkusji i w biegu zakładając buty wypadł na dwór. Roztrzęsiony perkusista rozglądał się nerwowo w poszukiwaniu swojego brata. Nie bardzo wiedział w jakim stanie i towarzystwie odnajdzie Jareda, ale nie spodziewał się, że…
- Jared… YOU SON OF A BITCH! – krzyknął do brata zbliżając się do niego z niebezpiecznie obojętną miną.




– Zatłukę cię! – powiedział złowrogim tonem. Był coraz bliżej… - Kazałeś mi wybiec w piżamach na śnieg tylko po to… -  mówił z wymuszonym spokojem przenosząc wzrok na śniegową postać-…żebym zobaczył jakiegoś pieprzonego… - zaczął, ale nie zdążył powiedzieć „bałwana”, bo kiedy jego oczy spostrzegły DOKŁADNIE jak wyglądała ów śniegowa postać,  jego brwi podjechały mocno do góry.  - On ma mój szalik i… CZY TO SĄ MOJE GACIE?! – zapytał z opóźnieniem spowodowanym wrażeniem jakie wywarło na nim to coś, co podobno było bałwanem. Niebieskowłosa skinęła twierdząco głową.
- Shannon… - zaczęła Florence uroczyście - …poznaj Snowshanna. – mężczyzna spojrzał na nią ciągle z lekkim „karpiem” na twarzy i uniesionymi brwiami. Zaraz potem jednak zaczął się niekontrolowanie śmiać. Kiedy w końcu nieco się uspokoił, choć po policzku spływały mu łzy śmiechu, w końcu się odezwał. – Kto TO zrobił? – zapytał wskazując ręką na Snowshanna.
- Ja i Sophie. – odpowiedziała dumnie.
- Dobra robota dziewczyny! Od razu widać, że to Shannon. Ten Daniel’s w ręce…  To wyraża więcej niż tysiąc słów!- powiedział rozbawiony Jared klepiąc Flo po ramieniu.
- Swoją drogą, dlaczego kazałeś mi wziąć pałeczki? – zapytał skonsternowany Zwierzak.
- Po to… - powiedział Jared i odbierając bratu z ręki dwie pałeczki z napisami „SHANNON LETO” wetknął je w boki bałwana. – Teraz już WYBITNIE widać, że to ty braciszku. – powiedział zadowolony z siebie Jay.




W odpowiedzi Shann pokręcił głową.
- Ale… Skąd wyście miały moje gacie?! No bo szalik, to pamiętam, że mi Soph zawinęła, ale… - dokończył drapiąc się po głowie i patrząc pytająco na Flo. Ta jednak tylko wzruszyła ramionami.
- Gadaj z Sophie… Jared, choć już, bo nie zdążymy! – ponagliła wokalistę po czym machając Shannonowi, który wciąż podziwiał to „śniegowe dzieło sztuki” wsiadła z Jay’em do auta.

***
- Teraz dolej mi tu trochę wody. Jeszcze trochę… OKEJ! Wystarczy! – komenderowała Sophie Shannonowi, który pomagał jej właśnie robić ciasto na pierogi. O dziwo bardzo go to wszystko ekscytowało. Przyglądał się jak ciasto w rękach Sophie powoli zmienia konsystencję na coraz gęstszą. Grzecznie wykonywał wszystkie jej polecenia, co jakiś czas dosypując mąki. Czasami jednak, NIECHCĄCY OCZYWIŚCIE…
- SHANNON! – krzyknęła Sophie marszcząc nos, w który właśnie dostała mąką.
- Och, przepraszam… Naprawdę chciałem sypnąć w stół! – zarzekał się mężczyzna unosząc ręce w obronnym geście. Dziewczyna pokręciła tylko głową i dalej zajęła się ciastem. Za drugi raz kiedy mąka „przez przypadek” wylądowała na jej bluzce Shannon oberwał kopniaka w tyłek. Jednak za trzecim razem…
- LETO!!!! – krzyknęła na cały dom dziewczyna kompletnie wyprowadzona z równowagi. Shannon uśmiechnął się pod nosem uradowany, że osiągnął swój cel. Uwielbiał ją denerwować…
- Ach, brakowało mi tych twoich wrzasków… - powiedział lekko prześmiewczym tonem. 
- Zabiję cię za to. Masz 3 sekundy żeby zacząć uciekać. – Powiedziała Soph z groźną miną rzucając ciasto na stół. Jednak wcale nie wytarła o nic rąk. Dalej były całe w cieście pierogowym. – Trzy… Dwa… - zaczęła odliczać. Shannon zrobił szybki w tył zwrot i ruszył schodami na górę. Dziewczyna nie tracąc czasu pobiegła za nim.
- Hej! A gdzie „jeden”?! – krzyknął oburzony Shannon robiąc wielkie susy po schodach na górę.
- Poszło się jebać razem z moją cierpliwością do ciebie, przebrzydły gadzie! – odpowiedziała mu dziewczyna nie zwalniając biegu. Kiedy brunet dotarł na drugie piętro skręcił w lewo chcąc dostać się do swojej sypiali skąd mógł wyjść przez balkon, do którego przymocowana była drabina. Już był w środku, już otwierał drzwi na balkon, kiedy poczuł, że czyjaś ręka łapie go mocno za koszulkę i pociąga do tyłu.
- SHIT!
Sophie chciała przewrócić mężczyznę, lecz wiedziała, że jeżeli będzie próbować siłą, to nie da mu rady. Tak więc spróbujmy starym, dobrym sposobem… Pod wpływem pierwszego szarpnięcia Shann stracił na sekundę równowagę. Kiedy już prawie odzyskał ją z powrotem dziewczyna wykonała kolejne gwałtowne szepnięcie w tył. Mężczyźnie lekko splątały się nogi i kiedy stawiał dużego kroka w tył, który miał mu pomóc odzyskać równowagę potknął się o coś… Kiedy leciał w tył zorientował się, że była to po prostu stopa Sophie. Podstawiła mu haka!  Całym swoim ciężarem runął w tył na łóżko, które pod wpływem jego masywnego ciała głośno skrzypnęło. Sophie użyła jedynego skutecznego sposobu, żeby utrzymać starszego Leto w pozycji leżącej – usiadła na nim (już drugi raz w ciągu ostatniej doby…).
- Shanny, powiedz mi, miałeś kiedyś ciasto pierogowe we włosach? – zapytała ze słodkim uśmiechem. Mężczyzna westchnął zrezygnowany.
- Naprawdę chcesz to zrobić? – zapytał siląc się na surowy ton, którego używali rodzice, kiedy ich dziecko miało zamiar zrobić coś naprawdę głupiego.
- O taaaaaaak! – powiedziała dziewczyna w tym samym momencie wplatając swoje dłonie, całe umazane ciastem, w brązowe włosy Shannona. Głaszcząc je na wszystkie strony wytarła wszystko w czuprynę bruneta. – Teraz masz fryz lepszy od Jareda. Brązowe włosy z ciastowymi pasemkami. – powiedziała z uznaniem. Shannonowi chyba jednak niezbyt się to spodobało.
- Zapłacisz za to. – powiedział złowróżbnym tonem i gwałtownym ruchem podniósł się do góry. Blondwłosa była jednak na to przygotowana. Nauczyła się już przewidywać niektóre jego ruchy. Zanim Shanimal zdążył cokolwiek więcej zrobić użyła swojej tajnej broni (jednej z niewielu, które mogły poskromić Bestię). Mianowicie… Zaczęła go łaskotać. To był jeden ze słabych punktów braci Leto. Oboje mieli masakryczne wręcz łaskotki w tułowiu. I oprócz tego w paru innych miejscach… (chcielibyście wiedzieć jakich, co…? ;> przyp. autorki). I takim oto sposobem Bestia leżała poskromiona na łóżku zwijając się w histerycznym śmiechu.
- D… Ddoo… Ddoooooość! Prooooszęęę doooość! – Krzyczał Shannon pomiędzy spazmami śmiechu.
- Musisz bardzo ładnie poprosić Leto. – powiedziała mu okrutnym głosem nie przerywając „tortur”.
- Prooooszę! Błaaaagammm ddooość! – krzyknął błagalnym tonem. Dziewczyna postanowiła się nad nim zlitować i przestała go łaskotać.
- Znaj moją dobroć, chłopcze… - powiedziała, jednak złapała go za ręce i dalej trzymała przygwożdżonego do materaca. Shannon odetchnął z ulgą.
- Jesteś okrutna kobieto! – odparł z wyrzutem.
- Zasłużyłeś sobie! Dobra. A teraz, mogę cię już puścić i wrócić do lepienia pierogów czy dalej masz zamiar rzucać we mnie mąką? Albo czymkolwiek innym…?  - zapytała w myśl zasady „przezorny i ubezpieczony”.
- Nie, nie mam takich zamiarów. – powiedział Shannon wciąż lekko się uśmiechając.
- Nie będziesz mnie też próbował łaskotać ani mścić się w żaden inny sposób? – wciąż wypytywała dziewczyna.
- Nie. – odparł rozbawiony brunet.
- Obiecujesz być grzecznym pomocnikiem…
- POMOCNIKIEM?! – oburzył się.
- Nie… przerywaj… mi… jak… mówię… Leto! – powiedziała mu dziewczyna znów zaczynając łaskotać go w ramach „kary” za przerywanie.
- Prze… prze…PRZEPRASZAAAAMHAHAHHAAHA! – okrzyknął z trudem znów załaskotany Shanimal.
- Grzeczniej Bestio! – zagroziła mu znów przyciskając mu ręce do łóżka. – No więc jak mówiłam, obiecujesz być grzecznym POMOCNIKIEM i robić to, o co cię poproszę?
- Tak. – odpowiedział ostrożnie nie chcąc znów narazić się na gilgotanie dziewczyny.
- Obiecaj! – powiedziała dobitnie widząc skrzyżowane palce prawej dłoni.
- Dobra, już dobra… OBIECUJĘ! – wycedził pokazując jej język.
- Niewychowany szczyl… - powiedziała kręcąc głową. Przez chwilę przyjrzała mu się jeszcze leżącemu pod nią na łóżku i lekko dyszącego po spazmach śmiechu które jeszcze przed chwilą rzucały go na materacu. Na czole pojawiła się mała kropelka potu, a jego usta wykrzywiły się w lekkim, przyjacielskim uśmiechu. Skoro on był nastawiony tak po przyjacielsku, to co do cholery było z nią nie tak, że wcale nie miała ochoty puszczać jego rąk, tylko przybliżyć swoją twarz do niego i pocałować?
Rozluźniając uścisk aby Shann mógł uwolnić ręce. Zeszła z niego i poszła do kuchni, aby kontynuować gotowanie. Spojrzała na leżące na stole ciasto. „Hmm… Trzeba je ugnieść…” Pomyślała i zaraz na twarz wpłynął jej chciwy uśmiech.
- SHAAAANOOON! CHOĆ TU I MI POMÓŻ! – krzyknęła w stronę schodów. Skoro miała tu faceta, to czemuby go nie wykorzystać?
Chwilę później Shannon znęcał się już nad ciastem, a dziewczyna przygotowywała farsz z tofu, które przypadkiem miała w swoich zapasach za co Jared był jej dozgonnie wdzięczny. Shaniasty może troszeczkę mniej, ale nie marudził zbytnio. Kiedy skończyła postawiła miskę na stole i czekała, aż „pomocnik szefa kuchni” jak został przechrzczony mężczyzna, skończy maltretować biedne ciasto. Siedziała przy stole i wpatrywała się w gęstą masę ugniataną przez duże, silne dłonie. Jej wzrok jednak wędrował coraz wyżej. Przez chwilę obserwowała glify wytatuowane na prawym przedramieniu Shanna. 



Zaraz potem jednak przeniosła wzrok jeszcze wyżej obserwując napinające się mięśnie ramion i znów przyglądając się kolejnemu tatuażowi, tym na lewym ramieniu. Był dość ciekawy. Studiowała wszystkie te wzory, linie i znaki domyślając się ich sensu.




Kolejny w kolejności tatuaż – triada za lewym uchem. 



Mała i niepozorna, a mówiła tak wiele. Tak, to był zdecydowanie jej  ulubiony tatuaż u Shannona. Od zawsze ją fascynował. Dlaczego? Sama nie wiedziała, ale również Shann przywiązywał do niego dużą wagę. Był raczej w nietypowym miejscu. Pamiętała jak lubiła delikatnie przesuwać po nim palcami badając teksturę rysunku. Uwielbiała zostawiać tam drobne pocałunki, które zawsze powodowały u Shannona lekkie dreszcze i podniecały go.  Wykorzystywała to bardzo często kiedy był na nią za coś zły. Od razu się uspokajał, a złość zamieniał w pożądanie, co z kolei sprzyjało godzeniu się po kłótniach. Nagle przyszła jej ochota, aby sprawdzić czy dalej tak na to reaguje. Zapragnęła znów stanąć za nim, przytulić i musnąć wargami delikatną skórę za jego lewym uchem gdzie umieszona była właśnie ta mała, czarna triada.  W ostatnim momencie jednak się opanowała i pozostała na krześle. Podniosła wzrok jeszcze nieco wyżej i napotkała przyglądające jej się brązowe oczy.




- Jak się stęskniłaś za moimi tatuażami, to mogę zdjąć koszulkę, na plecach mam przecież jeszcze jeden. – powiedział mężczyzna lekko się uśmiechając, jednak wcale nie perwersyjnie. Czyli zauważył jak wędrowała po nim wzrokiem… „Cholera” zaklęła w myślach. Sophie bardzo dobrze wiedziała, że ma na plecach wytatuowaną kulę ziemską. I jakby tego było mało, coś w niej, w środku, krzyczało ”TAK!” w odpowiedzi na pytanie mężczyzny.  Na zewnątrz pokręciła jednak tylko przecząco głową i odwracając się do niego bardziej bokiem przeniosła wzrok na jakiś punkt w środku kuchni. 
- Rusz się z tym ciastem… - powiedziała zniecierpliwionym głosem. Shannon zaśmiał się tylko lekko pod nosem. Sophie nie rozumiała co jest takie zabawnego w tym momencie…
- Już chyba właśnie skończyłem. Spójrz. – powiedział czekając na reakcję dziewczyny. Ta spojrzała tylko na ciasto z twarzą nie wyrażającą żadnym emocji. Kiwnęła tylko głową na znak, że jest już ok. Poszła do szafki skąd wyciągnęła wałek i niewielką szklankę. Potem wytłumaczyła Shannonowi jak ma rozwałkować ciasto i powycinać w nim szklanką małe placki, które ona będzie faszerować  i sklejać. Robota szła całkiem sprawnie. Brunet skupił się chcąc wykonać swoją część pracy jak najlepiej z czego Sophie miała niezły ubaw.  Widzieć perkusistę jednego z najlepszych zespołów,  z jego masywna budową wałkującego ciasto na pierogi i wycinającego w nim kółeczka – bezcenne. Kiedy Skończyło się ciasto do wałkowania Shannon próbował pomóc dziewczynie w klejeniu pierogów, ale średnio mu to wychodziło. Był jednak uparty i nie dawał za wygraną, więc końcem końców, po wielu nieudanych pierogach (które Sophie cierpliwie po nim poprawiała) w końcu zaczęły mu wychodzić. Oczywiście wtedy zostały już tylko trzy placki do sklejenia, więc dużo się nie narobił.
- Patrz Sophie! Jest idealny! Symetryczny, perfekcyjnie sklejony, nie za gruby i nie za chudy! – Krzyknął do dziewczyny pokazując jej swojego ostatniego pieroga, w którego włożył tyle starań. Dziewczyna zaśmiała się tylko i zaczęła wrzucać je do garnka z wodą stojącego już na kuchence.
- Dobra, dawaj go tutaj! Teraz trzeba je ugotować. – Shann posłusznie podszedł do garnka ze swoim idealnym pierogiem.
- Wstrzymaj oddech Steve… - powiedział do niego po czym wrzucił do wody i przyglądał się jak opada na dno. Sophie uniosła do góry brwi.
- Nazwałeś swojego pieroga? I nazwałeś go STEVE?! – zapytała z niedowierzaniem na co Shannon skinął głową z głupawym uśmieszkiem. Sophie tylko przyłożyła sobie dłoń do czoła robiąc facepalm’a. – Boże… Aż mi żal całego Echelonu w niektórych momentach… - powiedziała wzdychając i opierając się plecami o pobliską szafkę.
- Co? Dlaczego? – zapytał Shannon nie bardzo wiedząc do czego zmierza.
- Bo ci wszyscy ludzie myślą, że wy naprawdę jesteście inteligentni. Tymczasem perkusista ich ukochanego zespołu nazywa swojego pieroga Steve i wrzucając do wody, każe wstrzymać oddech. – powiedziała z wielkim żalem. Shannon zaniósł się śmiechem. 
- To się nazywa empatia moja droga. Pieróg też człowiek… - Blondynka nie umiejąc dłużej utrzymać poważnego wyrazu twarzy zawtórowała mu i po raz kolejny zapatrzyła się jego twarz. Jego śmiech... Wyglądał tak uroczo kiedy się śmiał… I znów złapała się na tym, że ma ochotę do niego podejść, przytulić się i wpić w te idealnie wykrojone usta, które właśnie wykrzywiały się w zadowoleniu. „SOPHIE OPANUJ SIĘ!” skarciła się w myślach. Odwróciła wzrok od jego ust i zajęła się mieszaniem pierogów.
Jakiś czas później do domu weszli Florence i Jared.
- My Looooord! Co za zaaapach! – powiedział Jay zachwyconym głosem kierując się w stronę kuchni gdzie siedzieli Sophie i Shannon. – Mmm! – mruknął jeszcze kiedy wchodząc do pomieszczania zobaczył stojącą na szafce obok Sophie miskę z pierogami. Od razu żywym krokiem ruszył w jej stronę (miski oczywiście, bo przecież nie Sophie...). Shannon chciał go ostrzec, ale nie zdążył nawet otworzyć ust. Zadowolony Jay już wyciągał rękę po pieroga, kiedy nagle dostał po łapach od stojącej nieopodal blondynki. – Ałaaa! – krzyknął oburzony rozcierając bolącą rękę i słysząc w tle śmiech Shannona. – A to za co?!
- To na wigilię. – odpowiedziała mu spokojnie blondynka. – Nie dotykaj.
- Nawet jednego? – zapytał smutnym głosem i miną zawiedzionego i naburmuszonego dziecka.



Shannon postanowił skorzystać z okazji i pomóc bratu wyżebrać chociaż po jednym pierożku robiąc podobną minę. Dziewczyna westchnęła i odwróciła się do nich sięgając po talerz, który stał za nią.
- Proszę. To jest te kilka, które się rozkleiły. Tak Shann, to TWOJEJ ROBOTY pierogi… - dodała widząc Shanimala wykrzywiającego lekko twarz w niezadowoleniu z siebie. – Oj już się nie dąsaj, większość ci wyszła… - dodała po chwili i oddała braciom talerz, który z dziką radością zabrali i w mgnieniu oka jedzenie zniknęło. – Szybcy jesteście… - skwitowała dziewczyna z udawanym uznaniem.

Wigilia…
Dochodziła osiemnasta. Florence, Jared i Shannon siedzieli już w trójkę przy stole przykrytym białym obrusem, pod którym leżała mała zwitka siana. Po dwóch stronach stołu paliły się wysokie i cienkie czerwone świeczki, a dookoła każdej owinięte było kilka gałązek pachnącego świerku. Resztę miejsca zajmowały potrawy świąteczne. Część polskich, ale również kilka wegańskich, autorstwa Jareda. W końcu do pokoju weszła Sophie trzymając w rękach małą kopertę.
- To chyba możemy zaczynać…? – powiedziała pytająco, na co trzy głowy skinęły zgodnie. – No dobrze. – powiedziała. Florence podniosła się z krzesła, a mężczyźni poszli za jej przykładem. – Jedną z naszych tradycji – zwróciła się do Jareda i Shannona. – Jest dzielenie się przed wigilią opłatkiem. Dla większości Chrześcijan ma to głębsze przesłanie religijne, ale… Ja i Flo mamy raczej do tego inne podejście. – Powiedziała wymieniając z przyjaciółką spojrzenia i uśmiechając się. – Dla nas, dzielenie się opłatkiem, to przede wszystkim okazja do tego, aby złożyć sobie życzenia świąteczne czy noworoczne. Ewentualnie do podziękowania komuś za coś, lub przeproszenia za własną głupotę. – zakończyła. Otwierając kopertę i wyciągając z niej cztery kawałki opłatka podała jeden Florence, drugi Jaredowi, którzy od razu przeszli do składania sobie życzeń. Kolejny otrzymał Shannon i sobie zestawiła ostatni. Odwróciła się by odłożyć pustą kopertę za siebie, a kiedy z powrotem zwróciła się w stronę stołu zorientowała się, że stoi przed nią Shannon.
- No więc Sophie… - zaczął lekko zakłopotany. – Szczerze mówiąc nie bardzo wiem co powiedzieć… - wyznał lekko się krzywiąc. Dziewczyna uśmiechnęła się tylko chcąc dodać mu otuchy.
- Okej, to ja zacznę. Shannon, życzę ci… - zrobiła krótka pauzę na zastanowienie się – życzę ci, aby te święta spędzone z nami nie zostawiły żadnych trwałych uszkodzeń na twoim mózgu. – Powiedziała w końcu lekko się śmiejąc. – Chociaż myślę, że bardziej nie da się go uszkodzić… Ale oprócz tego, życzę ci, żebyś w życiu przeżył wiele pięknych chwil spędzonych z przyjaciółmi, rodziną… tą biologiczną i Echelonem również – dodała przypominając sobie jak chłopaki zawsze podkreślali, że „Echelon to nie fani, to coś więcej. Rodzina”.  – Cudownej zabawy noworocznej, żeby nowy rok był lepszy od minionego, ale zarazem gorszy od kolejnego oraz… - zatrzymała się na chwilę. Chciała dodać to, co mówi wszystkim na koniec składania życzeń świątecznych, ale jakoś ciężko było jej to powiedzieć. W końcu jednak przemogła się i z uśmiechem na twarzy i nadzieją (złudną…), że Shannon nie zauważył tego zawahania wyrecytowała: - oraz dużo miłości i żebyś znalazł tą jedyną kobietę, która będzie darzyć cię uczuciem ponad wszystko, i którą ty pokochasz tak samo. – zakończyła ciągle uśmiechając się (jak miała nadzieję) po przyjacielsku, ale wewnątrz siebie, gdzieś u góry trochę w lewo poczuła jakby mała igiełka dźgnęła ją od środka. Nie dała jednak nic po sobie poznać.
- Sophie… - zaczął Shannon składając dziewczynie podobne życzenia tylko ujęte inaczej w słowa, jednak dodając też „wielu sukcesów z końmi” i na końcu: - …i żebyś znalazła sobie w końcu takiego mężczyznę, który nie będzie idiotą i będzie świadomy tego, jakie ma szczęście, że obdarzyłaś go swoją miłością. – Sophie poczuła kolejną szpilkę. Ale tym razem i Shannon poczuł coś dziwnego. Nie dając jednak tego po sobie poznać przytulił do siebie dziewczynę przez tą jedną, krótką chwilę czując się naprawdę dobrze. Jakiś głosik w jego głowie naśmiewał się z niego jednak: „I co? Czy nie po to tu przyjechałeś? Nie chciałeś jej przytulić? Oczywiście, że chciałeś… Nawet czegoś więcej… I teraz tak po prostu ją puścisz, tak? No graaaatuuuulaaaaaacjeeee Leto!”. Mężczyzna zignorował jednak to wredne skrzeczenie. Przez chwilę zrozumiał co Jared miał kiedyś na myśli mówiąc o kłóceniu się z Bartem Cubbinsem…  Kiedy w końcu (bardzo) wbrew własnej woli oderwali się od siebie, przełamali opłatek. Dziewczyna już się od niego odwracała, ale w ostatniej chwili, pod wpływem impulsu, Shannon złapał ją za rękę i pociągnął tak, że znów stała naprzeciwko.
- Mówiłaś, że to czas żeby przeprosić lub podziękować komuś, prawda? – zapytał na co dziewczyna skinęła lekko głową. Shannon zastanowił się przez chwilę. - Przepraszam za wszystko, Sophie. – powiedział najszczerzej jak umiał patrząc jej w oczy. - I dziękuję ci. – dodał po chwili już z lekkim uśmiechem.
- Za co? – zapytała zdziwiona.
- Za wszystkie dobre chwile, które przeżyłem z tobą. Za to, że teraz, choć wiem, że mi nie wybaczyłaś, to możemy normalnie ze sobą rozmawiać. Za to, że pozwalasz mi spędzić ze sobą ten ważny czas jakim są Święta, bo wiem, ile dla ciebie znaczą. Za to, że… pozwoliłaś mi się dziś przytulić. Nazwij mnie idiotą, ale… brakowało mi tego. Dziękuję. – zakończył wciąż uśmiechając się do dziewczyny, która kompletnie się tego nie spodziewała. Widziała, jak z Shannona bije skrucha i wdzięczność. Wiedziała, że mówi to wszystko szczerze, od serca.  Pod wpływem emocji znów wtuliła się w niego. Nie wiedziała dokładnie dlaczego to zrobiła, po prostu… tak czuła. Shannon bez chwili namysłu odwzajemnił uścisk. Ten jednak był nieco inny niż poprzedni. Sophie oparła głowę o ramię Shanna i trwała tak bezwiednie przejeżdżając ręką po plecach mężczyzny. Po dłuższej chwili jednak w końcu chcąc nie chcąc Shannon wypuścił dziewczynę z objęć swoich dużych ramion. Ta również niechętnie odsunęła się kawałek patrząc na niego.
- Shannon… - odezwała się powoli chcąc starannie dobrać słowa. – Ja... Święta to także czas na wybaczanie innym ich błędów… - powiedziała wypuszczając z płuc powietrze, które jakoś dziwnie jej ciążyło. – Więc… ja też ci wybaczam. Wszystko. – powiedziała. Po raz kolejny już dziś nie zrobiła tego z racjonalnych powodów. Po prostu czuła, że to jest ten moment, kiedy należy wypowiedzieć te słowa „wybaczam ci”.  Mężczyzna stał starając się nie zrobić czegoś głupiego.
- Dziękuję. Po raz kolejny. – powtórzył tylko pozwalając swojemu uśmiechowi lekko się poszerzyć, choć tak naprawdę miał ochotę znów otulić ją swoimi ramionami i pocałować. Sophie poczuła nagłą lekkość wewnątrz siebie po czym cmoknęła Shannona lekko w policzek i poszła w stronę Jareda.
Tymczasem…
- Florence… Moja droga, słodka Florence! Czegóż ci życzyć kochana? – zapytał Jared przypatrując się niebieskowłosej. Ta jednak w odpowiedzi wywróciła oczami.
- Najlepiej „Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku”. – powiedziała. – To jest właśnie to, czego ja życzę tobie Jay. I żebyś zawsze sprostał każdemu wyzwaniu, które sobie postawisz, a wiem, że wymagasz od siebie naprawdę wiele, więc mam nadzieję, że twoje wygórowane ambicje cię nie zabiją. – powiedziała z szerokim uśmiechem. I choć mogłoby się wydawać, że te życzenia były trochę złośliwe, to nic podobnego! Dziewczyna mówiła to ze szczerej, przyjacielskiej troski. Jared zaśmiał się tylko ukazując rząd swoich równiutkich, białych zębów. – Ach i jeszcze życzę ci, żebyś w nowym roku wymyślił lepsze teksty na podryw, bo te kuleją mój drogi… - dodała kręcąc głową i cmokając z ubolewanie za co Jay obiecał sobie w duchu zemścić się na niej.
- W takim razie… Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku Florence. – wyrecytował jak dziecko w przedszkolu czym rozbawił dziewczynę. – Ale nie dałbym sobie spokoju gdybym złożył ci tak jałowe życzenia, więc… Oprócz tego życzę ci żebyś w te święta doświadczyła wiele miłości… - powiedział patrząc na nią wymownie. Może nawet troszkę zbyt wymownie, bo w odpowiedzi otrzymał pełne politowania spojrzenie. - …rodzinnej oczywiście! – poprawił się zaraz. -A może i nie rodzinnej…? – mruknął jeszcze pod nosem poruszając znacząco brwiami, co oczywiście nie uszło uwadze dziewczyny i za co zarobił lekkiego (no bo przecież są święta…) kuksańca w żebra. – No co?! – oburzył się, ale w końcu uśmiechnął. – Chciałem ci też życzyć dużo dobrego seksu w nowym roku. – dodał z lekkim zastanowieniem po chwili dodając: - Ale kto wie, może i jeszcze w tym roku… - Dziewczyna już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale mężczyzna nie dał jej dojść do słowa. - I jeszcze dam ci małą radę. – Florence uniosła do góry brwi. - Cóż, ja uwielbiam twój cięty język i riposty, serio, ale w tym nowym roku… uważaj do kogo pyskujesz, bo różni są ludzie. – powiedział jak najbardziej z poważną troską. Nie wiedział dlaczego, ale jednak – czuł troskę wobec tej dziewczyny. Tej szalonej, nieokrzesanej, niebieskowłosej, mącącej mu w głowie i mającej cięty język kreatury. Wiedział jak niektórzy ludzie mogą na to zareagować, bo swojego czasu przekonał się o tym i to za dobrze, a nie chciał, aby i ona musiała mierzyć się z okrucieństwem tych dwunożnych istot zwanych ludźmi. Przytulił jeszcze Florence do siebie po czym przełamali się opłatkiem.
- Jared? – powiedziała Florence kiedy już się od siebie oderwali. Mężczyzna posłał jej pytające spojrzenie. – Podoba mi się ta twoja nowa fryzura. Nie farbuj ich więcej. – powiedziała z uśmiechem po czym ruszyła w stronę Shannona.




Tymczasem na twarzy Jareda wykwitł piękny uśmiech. Ale siedzący mu w głowie Bart zapukał od środka w jego czaszkę skupiając na sobie uwagę właściciela owej głowy.
- Z czego się cieszysz? Powiedziała: „Podoba mi się ta twoja nowa fryzura”, a nie „Jared, kocham cię, chodźmy na górę uprawiać dziki seks!” – skwitował cynicznie Bart. Mężczyzna jednak nie dał się sprowokować.
- Nie ma znów takiej wielkiej przepaści pomiędzy tymi dwoma wypowiedziami, Bart… – powiedział na odczepne do swojej sceptycznej podświadomości, która uderzyła się otwartą ręką w czoło robiąc pokazowy wręcz facepalm.
- Co za idiota… Błagam, niech mnie ktoś wypuści z głowy tego czubka… - zawył błagalnie, ale Jay już go nie słuchał tylko w wyśmienitym humorze kontynuował składanie życzeń.



Po kolacji przyszedł czas na prezenty.
- Ale to nie fair! – powiedziała Florence odmawiając przyjmowania prezentów od Jareda czy Shannona.
- Właśnie chłopaki, my dla was nic nie mamy… - powiedziała tym samym tonem Sophie.
- Kobiety… - westchnął tylko Jared patrząc na brata i oczekując jakiejś pomocy w dyskusji.
- Dziewczyny, dajcie spokój… To przecież święta, tu nie chodzi o prezenty, to po prostu miły dodatek, nic wielkiego. Więc do cholery jasnej przestańcie marudzić! – Shannon próbował opanować zniecierpliwienie. Jednak obie uparte panie wciąż obstawały przy swoim.
- Okej, mam pomysł. Jared ma urodziny za dwa dni, więc kupicie mu prezenty na urodziny i będziemy kwita. – powiedział Shannon licząc, że dziewczyny pójdą na taką ugodę. Jared chciał zaprotestować, że nie chce prezentów, ale dostał od Shanniastego kopniaka pod stołem i zrozumiał ten znak, aż za dobrze.
- To jak? Zgadzacie się? – zapytał z nadzieją Jay. Widząc, że kiwnęły zrezygnowane głowami ucieszył się i podszedł do choinki. Nurkując pod nią, zaczął po kolei wyciągać prezenty. Największy z nich, stojący pod ścianą podał zaskoczonej Sophie. Ta otwierając go rozszerzyła oczy.
- Ty chyba żartujesz? To jest niby to „nic wielkiego”? – zapytała z niedowierzaniem odpakowując z prostokątnego pudła piękną, czarną gitarę akustyczną. Jared pokręcił głową.
- Nie. Połamałem ci Jimmy’ego więc stwierdziłem, że potrzebujesz nowego akustyka. – powiedział wzruszając ramionami. – Daj znać jak dasz jej bądź jemu na imię. – powiedział uśmiechając się szeroko.
Kolejna paczka powędrowała do Florence. Gdy ta otworzyła pudełko i zobaczyła zawartość przez jej twarz przemknęło zbyt wiele emocji…
- I jak ci się podoba…? – zapytał Jared z lekko przebiegłym uśmiechem czekając na reakcję.
- No oczywiście, że to od ciebie… - powiedziała wywracając oczami, ale i uśmiechając się szeroko. – Cudowne. – odpowiedziała na jego pytanie. Po chwili wyciągnęła z pudełka czarną maskę królika z teledyskudo Hurricane, kajdanki z czarnym i czerwonym futerkiem oraz palcat.










Shannon zaniósł się gromkim śmiechem, a Soph prawie się zakrztusiła grzańcem, którego właśnie piła.
- Jared ty perwersie… Dzięki! – dodała śmiejąc się i przytulając siedzącego obok mężczyznę. – Ale nie licz, że będziesz miał okazję bawić się tymi zabawkami ze mną… - powiedziała mu do ucha, po czym wypuściła go z ramion. Ten tylko pokręcił głową.  „Jeszcze się okaże…” przemknęło mu przez głowę.
Kolejna paczka odpakowywane przez Flo była od Shannona. Niewielkie podłużne pudełko. Kiedy je otworzyła jej twarz zamarła w wyrazie szoku.
- Flo? Wszystko okej? – zapytała lekko skonfundowana Sophie. – Co tam jest? – zapytała, a Florence powoli wyciągnęła z pudełka 2 pałeczki od perkusji.
- Zobacz co jest na nich napisane… - powiedziała beznamiętnie podając je przyjaciółce.
- „ Dla Florence… Nicko McBrain” – wyrecytowała Sophie. Robiąc wielkie oczy i uśmiechając się szeroko.
- Skąd…?! – zapytała Florence Shannona wciąż nie mogąc się otrząsnąć z szoku.
- Co? Skąd je wziąłem czy skąd wiedziałem, że kochasz Iron Maiden? – zapytał zadowolony z siebie Shannon. Florence zaczęła się niekontrolowanie śmiać i z prędkością światła wstała na nogi, podbiegła do Shannona i uściskała go najmocniej jak umiała.
- Jesteś niemożliwy! – powiedziała przez śmiech. – Nie wiem jak je zdobyłeś, ale…
- I się nie dowiesz, kochana. Tajemnica. – powiedział półszeptem.
- Dziękuje jeszcze raz Shannon! – powiedziała znów go przytulając. Ten tylko się rozśmiał.
- No już, wystarczy, bo Jared jest zazdrosny! – powiedział Shannon za co pod stołem zarobił kopniaka w piszczel. Brat patrząc na niego z politowaniem pokręcił głową.
Sophie otwierając swój prezent od Shannon uśmiechnęła się szeroko. Dostała piękną, futrzastą czapkę – spirithood – i mały drewniany kuferek wypchany kostkami do gitary.
- Jest ich jakoś koło pięćdziesięciu. Pamiętam, że notorycznie je gubiłaś, więc… to ci powinno wystarczyć na jakiś czas. – powiedział brunet.



Po odpakowaniu reszty prezentów, gromkich podziękowaniach i wyściskaniu się nawzajem cała czwórka siedziała przy stole nie mogąc przełknąć nic więcej. Rozmawiali, żartowali, Sophie wypróbowywała gitarę, Jared śpiewał, słowem: miło spędzali wigilijny wieczór, a czas pędził jak szalony.
- Hej, jest za piętnaście dwunasta! - powiedziała zdziwiona Florence patrząc na zegarek.
- To idziemy, nie? - Zapytała Soph dopijając swojego grzańca. - Chłopaki, ubierać się!
- Powiedziała wychodząc z pokoju żeby samemu się ubrać. Bracia jednak wciąż siedzieli w pokoju.
- Wiecie co? - zapytała Soph stając w drzwiach salonu i patrząc na dwójkę mężczyzn przy stole. - Nam bardzo zależy żebyście poszli z nami teraz do stajni…- powiedziała błagalnym tonem. Jared i Shannon od razu podnieśli głowy w zaciekawieniu.
- Dlaczego? - Zapytał podejrzliwie Jared.
- Wiecie... Jest taka legenda, która głosi, ze w wigilię o północy zwierzęta mówią ludzkim głosem. - Powiedziała lekko się uśmiechając.
- To mamy iść z wami, żeby pogadać z końmi? - zapytał Jared lekko prześmiewczym tonem. Shannon jednak tylko przysłuchiwał się konwersacji.
- Nie idioto. – odparła wywracając oczami. - Miałam nadzieję, że w końcu będzie można porozmawiać Z WAMI i coś do was dotrze. – Dodała ze złośliwym uśmiechem. - Ruszać tyłki! No już! - krzyknęła na nich, co ostatecznie podziałało.



W dzień stadnina była wypełniona ludźmi. To stajenni wykonywali swoje obowiązki, to dzieci przyszły pooglądać konie, inni znów przychodzili jeździć. Właściciele odwiedzali swoich pupili, karmili marchewkami i innymi smakołykami. Było dość tłoczno, a oprócz tego głośno. Rozbrzmiewały polecenia wydawane przez instruktorów na ujeżdżalni, krzyki dzieci, które były setki razy dziennie upominane, żeby NIE krzyczeć, rozmowy ludzi, rżenie koni, które porozumiewały się między sobą na łąkach.
W nocy jednak panował tu niezmącony niczym spokój. Każdy koń stał w swoim boksie. Nie było tu żadnych ludzi, oprócz siedzącego w kanciapie pracownika, który akurat miał nocny dyżur i czuwał nad tym, aby nikt obcy tu nie wchodził oraz czy nic złego nie dzieje się z któremuś ze zwierzaków. Echem odbijał się tylko odgłos chrupania resztek owsa pozostałego w żłobach czy przeżuwania siana . Czasami można też było usłyszeć pochrapywanie jednego z  mieszkańców stajni, który akurat uciął sobie drzemkę.
Tej nocy słychać było jeszcze ciche stukanie czterech par butów w dużej stajni i przyciszone głosy dwóch kobiet i dwóch mężczyzn. Sophie i Florence jak zwykle zaopatrzyły się w garść cukierków dla koni i ilekroć których z nich wyglądał ponad drzwi swojego stanowiska i upraszał się o choć odrobinę uwagi, załapywał się też na smakołyk.
Jared był z natury człowiekiem ciekawym świata. Jeżeli coś go zainteresowało, to potrafił czytać o tym, rozmawiać, wypytywać godzinami. Idąc przez stajnię razem z bratem i dwójką kobiet czytał tabliczki przybite do boksów, na których napisane było imię konia, jego rodziców oraz dziadków. Po przeczytaniu którejś z kolei zatrzymał się przed jedną i zaczął dokładniej studiować słowa na niej napisane.
- Hej, dziewczyny? – zapytał przyciszonym głosem nie chcąc mącić tej ciszy, która ich otaczała. – Zauważyłem, że niektóre z koni mają imiona zaczynające się na pierwszą literę imienia matki, a inne na pierwszą literę imienia ojca. Widziałem chyba tylko trzy, na których były to imiona na zupełnie inną literę, ale w większości przeważa ta pierwsza wersja. To jakiś schemat? – zapytał z czystą ciekawością bijącą z jego dużych, błękitnych oczu. Sophie uśmiechnęła się. Wiedziała co teraz będzie… Zafascynowany czymś Jay potrafił drążyć temat przez długi czas. Spojrzała tylko na Florence.
- Ty mu tłumacz, mi się nie chce. – powiedziała do Florence. Ta, zaczęła mu tłumaczyć zasadę nadawania imion u koni*. Sophie z Shannonem ruszali dalej przed siebie zostawiając tamtą dwójkę przy jednej z tabliczek, która szczególnie zaciekawiła Jay’a.

- Mogę? – zapytał Shannon stając obok Sophie karmiącej przysmakami Argusa, na którym kiedyś miał okazję jeździć. Kiwając głową dała mu do ręki kilka cukierków. Shannon, tak jak mu kiedyś tłumaczyła Florence, położył jeden ze smakołyków na otwartej dłoni i podał Argusowi, który szybkim ruchem warg zawinął go do pyska i schrupał ze smakiem. Z uśmiechem podrapał siwego konia po pysku. – One są niesamowite. Niby tylko zwierzęta, ale w ich oczach jest coś więcej. Jakby rozumiały bardzo dokładnie wszystko co się dzieje dookoła nich. Konie rozumieją kiedy się do nich mówi? – zapytał z zaciekawieniem idąc dalej z blondynką.
- Nie do końca. Nie rozróżniają pojedynczych słów tak, jak psy, ale w swoich reakcjach kierują się tym, jakim tonem do nich mówimy. Za to bardzo dobrze wyczuwają ludzkie emocje. – zakończyła podchodząc do kolejnego z nich. Tym razem do kasztanowatej klaczy, która wybałuszała na nich swoje wielkie oczy. Shannon jednak stał po drugiej stronie korytarza i wpatrywał się w pięknego ciemnogniadego ogiera.
- Lord Libero. Fajne imię. – powiedział czytając tabliczkę. Chciał go pogłaskać, ale czuł przed nim lekką obawę. Koń był duży, umięśniony, z gęstą, czarną grzywą i pięknym długim ogonem. Swoją postawą prezentował to, jak bardzo był dumny, silny i potężny. Wydawało się jakby mierzył Shannona z góry na dół swoim bystrym okiem. Powoli wyciągnął swoją dużą głowę w stronę ręki, którą wystawił do niego brunet, ale nie przestąpił ani kroku do przodu.
- No choć do mnie… - powiedział do niego mężczyzna wciąż ostrożnie wyciągając rękę. Koń skierował swoje uszy lekko w tył i Shannon miał wrażenie, że niekoniecznie zwierzak za nim przepada. Poczuł lekką obawę, że zaraz to monstrum zatopi swoje zęby w jego przedramieniu, więc wycofał się. Zobaczył jednak, że Sophie mu się przygląda. Chociaż może bardziej przyglądała się koniowi.
- To ciekawe. – powiedziała marszcząc lekko brwi. Kiedy ostatnio tu była sama też przyglądała się Lordowi.
- Co konkretnie? – zapytał Shan nie bardzo wiedząc o co chodzi. Sophie ignorując pytanie Shannona otworzyła drzwi do boksu i stanęła naprzeciwko potężnego konia. – Soph, na twoim miejscu byłbym ostrożny, on chyba nie przepada za ludźmi. – powiedział Shannon. Dziewczyna jednak tylko przewróciła oczami.
- Zostań tutaj, nie wchodź do boksu. – powiedziała mu, sama zbliżając się do konia, który stojąc w najdalszym kącie pomieszczenia teraz ją taksował wzrokiem.
Znów miała wrażenie, że to ten koń... Że to jest koń, który był synem Lorda Devila. Jej siwego Devila, który zginął, kiedy po sprzedaniu transportowali go do innej stajni. Pamiętała, że zostawił po sobie jednego źrebaka. Ciemnogniadego, z białą odmianą na głowie dokładnie taką jaką miał Lord Libero. Pamiętała dobrze, bo sama wychowywała tego źrebaka. Jednak kiedy miał pięć miesięcy, zanim zdążyła nadać mu imię, razem z matką przetransportowano go do Kanady. Więcej go nie widziała.
Spojrzenie, które posyłał jej Libero niby było znajome, ale teraz było w nim coś innego. Jakby agresja i obawa przed człowiekiem. Ale przecież jej źrebak nigdy nie by agresywny, czyżby aż tak zmienili jego usposobienie…? „To nie może być on…” pomyślała, ale potem ogarnęły ją wątpliwości. Przecież jest taki podobny! Był jeden sposób, żeby to sprawdzić. Źrebak, o którym myślała miał pod brzuchem niewielką siwą plamkę. Pochyliła się, ale niewiele zobaczyła z odległości metra. Powoli podeszła do konia. Pogłaskała go po głowie i powoli przesuwała ręką po jego brzuchu. Jednak kiedy dotarła do słabizny (nr 14), skąd chciała zjechać w dół, Lord niespodziewanie odskoczył w bok, uderzając w nią swoim zadem i przewracając na słomę.
- Sophie! – krzyknął lekko spanikowany Shannon. Otworzył drzwi boksu i przechodząc ostrożnie obok lekko przestraszonego konia podszedł szybko do dziewczyny, która chciała podnieść się na nogi. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć Shannon sam ją podniósł. Ona jednak ku jego zdziwieniu roześmiała się.
- Spokojnie Shannon, nic mi nie jest, nie panikuj… - powiedziała śmiejąc się lekko. Patrząc na skonsternowaną twarz mężczyzny powoli wyszła razem z nim z boksu zostawiając sobie sprawdzenie białej plamki na inny dzień.
- Nic ci nie jest? Właśnie koń cię kopnął i przewrócił! – powiedział zdenerwowany jej lekceważeniem wszystkiego brunet. – On mógł ci zrobić krzywdę! – Sophie uniosła do góry brwi.
- Shannon… Spokojnie… - powiedziała opanowanym tonem kładąc mu rękę na ramieniu. – Nie kopnął mnie, tylko popchnął lekko… - zaczęła, ale nie dane jej było dokończyć.
- Lekko? To miało być lekko?!
- Zamknij się i nie przerywaj! – powiedziała głośniej zirytowana. - Tak, przewrócił, no i co z tego? Nie pierwszy i nie ostatni raz, okej? Mam trochę doświadczenia z tymi zwierzakami wiesz? Gorsze rzeczy mi się przytrafiały, więc przestań proszę cię panikować. – zakończyła. Do Shannona po chwili dotarło, że faktycznie trochę przesadził.




- Masz rację… - powiedział śmiejąc się sam z siebie. – Ale co mu się stało, że tak zareagował? – zapytał. Sophie wzruszyła ramionami.
- Wystraszył się czego, albo ma wrażliwy brzuch. W końcu, to tylko zwierzę. – powiedziała nie przywiązując do tego zbytniej wagi. – Chodź do drugiej stajni. Pokaże ci naszą „perełkę”. – powiedziała uśmiechając się jak gdyby nigdy nic i ruszyła przed siebie, a Shannon razem z nią.
Idąc przez podwórko do drugiej stajni nie rozmawiali ze sobą. Choć Sophie nie przejęła się zajściem w boksie jeżeli chodzi o konia, to zaczęła rozmyślać nad zachowaniem Shannona. Całkiem poważnie się wystraszył, że coś jej się mogło stać. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że… To był Shannon. U każdej innej osoby taka panika była normalna, ale on zazwyczaj przyjmował wszystko na spokojnie i z przymrużeniem oka. Shannona przejętego czymś tak bardzo widziała chyba tylko kilka razy. Ale teraz i tak przechodził sam siebie. Aż tak się o nią martwił? Dlaczego? Przypomniała sobie jego wystraszoną twarz kiedy wbiegł po nią do Lorda. Coś ukłuło ją znowu w środku i po raz kolejny miała ochotę go przytulić i powiedzieć, że wszystko jest w porządku.
Co jakiś czas spoglądała na jego skupioną twarz. To wcale jej nie pomagało oddalić od siebie tej potrzeby przytulenia, pomimo tego, że zrobiła to już dziś wiele razy. Oczy miał utkwione w jakimś punkcie przed sobą. Nie patrzył gdzie idzie, po prostu instynktownie podążał za Sophie. Myślami był gdzie indziej.
Kiedy weszli go kolejnego budynku, Sophie zatrzymała się przed pierwszym, największym boksem i otworzyła jego drzwi.
- Devoro – powiedziała, a niewielka, zgrabnych rozmiarów głowa odwróciła się w jej stronę. Zaraz potem podszedł do nich niezbyt wysoki ogier, który pomimo delikatnej budowy imponował mięśniami. To, co go wyróżniało, to niesamowicie długa grzywa, która sięgała daleko za szyję.









Shannon otworzył szeroko oczy. Widział kiedyś takie konie na zdjęciach, owszem, ale spotkanie takiego zwierzęcia „twarzą w psyk” to co innego. Zdjęcia nie oddawały jego urody nawet w połowie. Pomimo tego, że Devoro tylko stał, to biła od niego duma, dostojność, wrażliwość, ale także siła i zdecydowanie.
- Jest piękny!  - powiedział głaszcząc go po delikatnym pysku i przeczesując palcami jego grzywę.
Chwilę zadumy przerwał dźwięk telefonu Sophie.
- Florence przysłała mi wiadomość, że poszli z Jaredem do domu, bo „Ravallo chciał popatrzeć na tyłek Jareda, ale nasza Diva się speszyła”.
- Kto to Ravallo? – zapytał Shannon unosząc brwi do góry.
- Koń… - odpowiedziała mu po czym wyobrażając sobie co Florence mogła mieć na myśli razem z Shannonem wybuchnęli niepochamowanym śmiechem.
Kiedy w końcu się uspokoili kontynuowali swój „obchód” we dwójkę. Zaglądali koniom do boksów częstując dalej smakołykami, Shannon zadawał jej różne pytania na ich temat, wygłupiali się. Co jakiś czas, przypadkowo, ich ręce ocierały się o siebie, jedno zatrzymywało spojrzenie dłużej na drugim. Oboje jednak udawali, że nie przywiązują do tego większej wagi, co nie było do końca zgodne z prawdą…
W pewnym momencie Shannon zatrzymał się i spojrzał na Sophie z lekkim niezdecydowaniem.
- Coś się  stało? – zapytała Sophie patrząc na niego lekko zdezorientowana.
- Nie, po prostu… Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. – powiedział uśmiechając się lekko i podchodząc do niej. W jego oczach wciąż jednak został ślad niepewności. Sophie uniosła brwi do góry.
- Shannon, nic więcej od ciebie, ani Jareda nie przyjmę. I tak przegięliście już z tymi waszymi „małymi” prezencikami… - powiedziała wywracając oczami. Kiedy już chciała się odwrócić Shannon złapał ją za rękę.
- Najpierw zobacz co to jest. Potem możesz się ewentualnie buntować. – powiedział wyciągając z kieszeni kurtki małe, czarne pudełeczko przewiązane białą wstążką. Dziewczyna spojrzała na Shannona.  Znała go dobrze i wiedziała, że ten lekki uśmiech przybierał kiedy nie był czegoś pewny. Brązowe oczy patrzyły na nią z wyczekiwaniem. W końcu zabrała z jego dłoni pudełko i rozwiązała wstążkę. Uchylając wieczko zobaczyła łańcuszek, na którym zawieszona była mała, srebrna triada z wygrawerowanymi inicjałami „S.L.”. Wpatrywała się tępo w pudełko, aż w końcu uśmiechnęła się i wzięła zawieszkę do ręki.
- Myślałam, że ją zgubiłam… - powiedziała przejeżdżając palcem po wygrawerowanych literach.
- Nie. Po prostu… zostawiłaś ją u mnie. – powiedział Shannon kręcąc głową.
- Dziękuję. – powiedziała cichym, lekko łamiącym się głosem przytulając się do Shannona i nieświadomie z całą siłą oplatając swoje drobne ręce wokół jego dobrze zbudowanego ciała. Z oczu poleciało jej kilka łez. Ta triada przypominała jej tak wiele. Kiedy zaczęła słuchać i interesować się 30 seconds to Mars kupiła ją i wygrawerowała na niej swoje inicjały. Przypomniała jej się ta radość, gdy zagłębiając się bardziej w genezę zespołu okazało się, że ich perkusista ma takie same inicjały. Zaśmiała się do siebie i odkleiła od mężczyzny. – Dziękuję Shannon. – powtórzyła wpatrując się w jego czekoladowe oczy, które teraz znów tętniły tą typową radością i pewnością siebie. Brunet delikatnie otarł dłońmi łzy z jej policzków. Sophie ciągle z uśmiechem wzruszenia stała zapatrzona w jego twarz. Przez chwilę znów chciała go pocałować i gdyby nie gwałtowne parsknięcie za jej plecami, które wyrwało ją z zamyślenia, to pewnie by to zrobiła.
Chowając łańcuszek do kieszeni dżinsów powoli zaczęła iść dalej.
- Zastanawiam się… Gdzie ją znalazłeś? Przecież zabrałam od was wszystko, pamiętam, że kiedy się pakowałam, to przejrzałam każdy kąt, ale nigdzie ni było triady. Wydawało mi się, że mogła zostać gdzieś na plaży. – zapytała nie umiejąc powstrzymać ciekawości.
- Była… w łóżku. – powiedział nieco zakłopotanym tonem nie patrząc na dziewczynę. Sophie zdziwiona spojrzała na niego.
- W łóżku? – zapytała nie mogąc sobie przypomnieć jak konkretnie miałaby się tam znaleźć. Shannon westchnął zrezygnowany.
- Zgubiłaś ją jeszcze przed tym jak… się pokłóciliśmy, pamiętasz? – zapytał na co dziewczyna skinęła głową. – Więc podejrzewam, że podczas którejś z nocy kiedy uprawialiśmy seks mogło nas trochę ponieść i łańcuszek ucierpiał. –wyjaśnił jej. Jednak nie wiedzieć czemu, kiedy jego mózg przywołał jedno ze wspomnień zapomniał o tym, że powinien być zakłopotany czy coś w tym stylu i po prostu roześmiał się. - Muszę ci przypominać ile twoich bluzek zginęło przez… Nasz brak kontroli? – zapytał kręcąc głową i ciesząc się do swoich wspomnień. Soph najpierw lekko się zmieszała, ale zaraz potem też się uśmiechnęła.
- Chciałeś powiedzieć TWÓJ brak kontroli! Ale tak, masz rację. Pamiętam kiedy straciłam pierwszą koszulkę… Czekaj, co ty wtedy powiedziałeś…? – zastanowiła się przez chwilę – Ach! No tak. „Przyzwyczaj się do tego”. – dodała zaczynając się śmiać. Udzieliło jej się od Shannona.
- Hej, ale potem obiecałem kupić ci nową! – zripostował na co oboje zanieśli się śmiechem. Chwilę później, wychodząc ze stajni dopiero oboje uświadomili sobie, że właśnie rozmawiali o swojej przeszłości bez większego skrępowania, zażenowania, żalu do kogokolwiek, złości czy poczucia winy.

Do domu wrócili około drugiej. Jared siedział na kanapie kompletnie tonąc w swoich własnych myślach i nie zwracając uwagi na otoczenie. Nie zauważył nawet kiedy Shann i Sophie weszli do domu. Po prostu wpatrywał się jak bąbelki z wody gazowanej uciekają ze szklanki, którą trzymał w rękach. Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos Sophie.
- Jared? Słyszysz mnie?
- Hm?
- Pytałam gdzie jest Flo. – powtórzyła dziewczyna po raz trzeci stojąc na wprost młodszego Leto i czekając, aż wróci do realnego świata.
- Przepraszam, zamyśliłem się. – powiedział lekko się uśmiechając.
- Zauważyłam. To dowiem się…? – zapytała wykonując ręką gest mający na celu przyspieszenie odpowiedzi.
- Jest u siebie. Mówiła, że idzie spać. Ja z resztą też już chyba pójdę. – odpowiedział jej lekko przecierając twarz i podnosząc się z kanapy. – Dobranoc. – rzucił jeszcze wchodząc na schody. Blondynka pomachała mu siadając na kanapie, a z kuchni dało się słyszeć głos Shannona lekko przytłumiony przez świątecznego piernika, którego właśnie wcinał.

Sophie usiadła na kanapie i złapała leżącą przed nią książkę, którą dostała od Florence pobieżnie czytając opis zamieszczony na tylnej okładce. W międzyczasie Shannon usiadł, a może raczej położył się na fotelu obok i wpatrywał w sufit rozmyślając nad całym dzisiejszym dniem. W pewnym momencie jego wzrok powędrował w stronę dziewczyny. Przez głowę przelatywało mu tyle myśli. Jak jakaś chmara ptaków. Jednak jakimś dziwnym sposobem wszystkie myśli były, chociaż trochę, powiązane z Sophie. Gdy Soph spostrzegła, że brunet jej się przygląda spojrzała na niego tylko przelotnie, ale nie zwróciła na to zbytniej uwagi. Odłożyła książkę, po czym złapała za pilota i włączyła telewizor. Nie była dziś w nastroju na czytanie o dążeniu ludzkości do samozagłady, więc postanowiła odmóżdżyć się telewizją i poczekać, aż bezsensowny bełkot wydobywający się z odbiornika znuży ją na tyle, że będzie mogła usnąć. W pewnym momencie Shannon zabrał jej pilota i wyłączył telewizor. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, ale widząc spoczywające na niej badawcze spojrzenie czekoladowych oczu, domyśliła się, że Shannon chce porozmawiać. Ale bynajmniej nie o pogodzie. O nie, za dobrze znała mimikę jego twarzy i zachowania. Gdyby chciał pogadać o bzdurach, to po prostu wgapiał by się dalej w sufit wygłaszając co chwilę jakieś dziwne uwagi na temat otaczającego ich świata nie specjalnie przywiązując wagę do tego co mówi. Teraz lekko przygryzając dolną wargę próbował coś do czegoś dopasować, coś z czymś połączyć, przeanalizować. Widocznie doszedł już do jakiegoś wniosku, skoro tak usilnie próbował zwrócić na siebie uwagę. Sophie wiedząc, na co się zapowiada nie odpowiedziała na jego spojrzenie. Siedziała na kanapie i patrzyła przed siebie czekając, aż zniechęcony Shannon odda jej pilota. Nic takiego jednak nie nadeszło.
- Sophie, przestań. – powiedział wywracając oczami i uśmiechając się z lekką nutą politowania nad próbami ignorowania go.
- O co ci chodzi? – zapytała, może trochę za ostro, w końcu patrząc na niego. Nie bardzo miała ochotę na tą rozmowę. Domyślała się co konkretnie chce poruszyć Shanimal. Jednak nie wyszła z pokoju bez słowa, więc była jakaś szansa, że jednak da radę dojść do jakiegoś porozumienia między nimi.
- To jest to, o co ja chciałem ciebie zapytać. – powiedział mężczyzna obserwując jej zielone tęczówki.
- Nie bardzo wiem o czym mówisz… - powiedziała wymijająco wstając i próbując odebrać brunetowi pilota. Cóż za kłamstwo… Shann jednak odsunął rękę z przedmiotem za siebie w wyniku czego Sophie wyciągająca po niego swoją dłoń straciła równowagę i poleciała do przodu lądując prosto w jego ramionach.  – Ta sytuacja… Jest lekko żenująca. – powiedziała próbując się podnieść. Mężczyzna jednak nie puścił jej. Jego ramiona pozwoliły dziewczynie tylko przekręcić się tak, że widziała jego twarz, siedząc mu na kolanach.
- Mi tam się podoba. – powiedział patrząc jej w oczy.
- Shannon… - westchnęła tylko już nie odwracając wzroku.
- Sophie daj spokój, przecież widziałem dzisiaj to wszystko.
- Jakie „wszystko”? – zapytała lekko poirytowanym tonem. Czyli jednak jej przypuszczenia co do przyczyny całej tej dziwnej sytuacji się potwierdziły. Shaniasty był jednak bardziej spostrzegawczy niż jej się wydawało.
- Wszystkie twoje spojrzenia, gesty... – powiedział, a przez twarz dziewczyny przemknął lekki cień. Miała nadzieję, że ich nie zauważył, ale widocznie znów nie doceniła Shanna.- Ile razy zatrzymałaś dziś wzrok na moich ustach, co? Albo to przyglądanie się moim tatuażom w kuchni. Może wydawało ci się, że tego nie widzę, ale Soph… To było wręcz ostentacyjne gapienie się na mnie.  – powiedział śmiejąc się lekko. Dziewczyna zdenerwowana spróbowała wyrwać mu się, ale silne ramiona wciąż trzymały ją przy sobie. – Hej, spokojnie! Przecież nie powiedziałem, że to źle… - dodał ciszej patrząc wciąż w zielone oczy. Sophie lekko zdziwiona także przyglądała mu się bacznie. – Znowu to robisz… - powiedział pozwalając nieśmiale uśmiechowi wypłynąć na twarz. Sophie westchnęła zrezygnowana. Nie było sensu zaprzeczać.
- No i co mam ci teraz powiedzieć? – zapytała rozkładając ręce na boki z wyczekującym wyrazem twarzy.
- Prawdę. – odpowiedział jej Shann wzruszając ramionami. – Dlaczego przez cały dzień tak mi się przyglądasz? – zapytał z nieskrywaną ciekawością. Dziewczyna utkwiła w nim wzrok zastanawiając się nad najlepszą odpowiedzią. Shannon bezwiednie oblizał usta i czekał na reakcję dziewczyny na pytanie. Ten gest, choć dla Shannona nieświadomy, bez większego znaczenia, po prostu typowy przeważył szalę.
- Bo chcę cię pocałować. – odpowiedziała zgodnie z prawdą wciąż z tym samym niewiele mówiącym wzrokiem utkwionym w czekoladowych oczach perkusisty i  czując jak pod wpływem gestu bruneta ta chęć znowu w niej narasta  i po raz kolejny traci rezon. Nie myśli trzeźwo.
- To dlaczego tego nie zrobisz? – zapytał niewiele myśląc coraz bardziej przybliżając się do Sophie.
- Ponieważ… Bo… - zaczęła dziewczyna, ale nie wiedziała co chce powiedzieć. Patrzyła na idealne usta Shannona, które były tak blisko jej własnych. „Właśnie, dlaczego tego nie zrobisz Sophie?” zapytał jakiś głosik w jej głowie. – Bo się boję. – odpowiedziała sama się sobie dziwiąc.
- Czego? – zapytał mężczyzna z troską, lekko ściągając brwi.
- Nie wiem… - odpowiedziała mu całkiem szczerze. Czego się bała? Trudno to było wytłumaczyć. To nie był strach przed konkretną rzeczą. Nie można była tego jednoznacznie zdefiniować tak jak obawy chociażby przed pająkami czy lęku wysokości. Ten strach w Sophie… Był jakby wytworem jej podświadomości, która wiedziała, że jest coś, czego powinna się bać. Ale to była podświadomość. Świadomość widziała to nieco inaczej. Ten strach, tak samo jak wydawał się jej realny w ciągu dnia, teraz był abstrakcją. Czego można się bać będąc przy Shannonie? Przecież jego duże, umięśnione ramiona mogą dać jej ochronę przed wszystkim czego się boi. Izolują ją od całej reszty świata. Jego zapach… perfumy zmieszane ze specyficznym Shannonowym potem… To ją uspokajało. Ten głęboki głos sprawiał, że czuła w środku przyjemne mrowienie. I to ciepło, które zawsze od niego biło. Było tak kojące i dające uczucie komfortu.
- Nie bój się… - powiedział niskim, głębokim tonem Shannon po czym wplatając dłoń w jej włosy przybliżył jej twarz do siebie i pocałował. Sophie była lekko zdezorientowana, jednak odwzajemniła gest. Shannon najpierw delikatnie musnął jej wargi z czasem jednak coraz bardziej się angażując, pocałunek stawał się głębszy i bardziej namiętny. Sophie ściągnęła gumkę z włosów Shannona, które od ich ostatniego spotkania sporo urosły i zaczęła przeczesywać je palcami prawej dłoni. Jej lewa ręka prowadzona bardziej instynktem niż racjonalnym myśleniem powędrowała z lewe ucho. Delikatnie przejechała kciukiem po triadzie i poczuła jak Shannon odrywając się od niej na milimetr wykrzywia usta w uśmiechu. Niewiele myśląc odchyliła mu lekko głowę w tył i prawą rękę trzymając teraz na jego karku złożyła delikatny pocałunek na tatuażu. Poczuła wtedy jak przez całe ciało mężczyzny przechodzi dreszcz. Uśmiechnęła się do siebie i pod wpływem impulsu, wsuwając ręce pod jego koszulkę zaczęła gładzić jego brzuch i znów pocałowała go w usta z większą zachłannością niż chciała to zrobić. Shannon odpowiedział jej równie namiętnie podciągając jej bluzkę lekko do góry i pozwalając swoim dłoniom znów błądzić po jej plecach. Po chwili jednak zorientowała się, że to wszystko rozwija się w złym kierunku.
- Nie. Shannon przestań. – powiedziała stanowczo szybko wstając z fotela i odwracając się do niego plecami. „Co to miało być?!”  skarciła w myślach samą siebie. Shannon, który był zdziwiony tym wszystkim co się właśnie wydarzyło w równym stopniu co ona, wstał i podszedł do dziewczyny.
- Sophie… - zaczął wyciągając rękę w jej stronę, ją przytulić.
- Nie. – dziewczyna odepchnęła jego rękę i przetarła rękoma twarz. – To… To się nie powinno wydarzyć! – powiedziała lekko podenerwowanym głosem wskazując ręką na fotel. – Ja… Dobranoc. – powiedziała nie patrząc na niego i kierując się do swojej sypialni.
- Sophie… - zawołał za nią Shannon, lecz dziewczyna nie odwróciła się. Przeciwnie, przyspieszyła kroku i zniknęła na zakręcie schodów.





***
*W „światku jeździeckim” obowiązują różne zasady co do nadawania koniom imion. Zazwyczaj wiąże się to z tym, na jaką literkę ma się zaczynać imię konia. Niektóre rasy rządzą się swoimi prawami, ale zazwyczaj jest tak, że nowonarodzone źrebię dostaje imię, które zaczyna się na tą samą literę co imię jego matki.
Przykład: Klacz, która ma na imię Amazonka rodzi źrebię, więc to źrebię musi mieć imię zaczynające się na „A”. Łapiecie? ;)
To jest ogólnie temat rzeeeeeeka, więc zakończę to tłumaczenie w tym momencie ;)
***


DŻEM DOBRY!

I jak rozdział? DŁUUUUUUUGIIII COOOO? ;D hahha ja wiem, posrało mnie, ale chyba nie macie nic przeciwko? ;>


Jak już dostaliście taki długaśny, to się nie wymigacie bez wyrażenia swojej opinii na jego temat! Tym bardziej - zestawicie ostatnią scenę bez komentarza? O.O 

No nevermind, ALE... 

WIADOMOŚĆ SPECJALNA DO 
LOONEY & OLI MYTH:

Nie macie pojęcie jaki miałam ubaw jak Was wczoraj wkręcałam w akcję Tomo/Ryon! haaa! Ale musiałam, coby to nie było zbyt oczywiste, że w tym pierwszym fragmencie, o który się Was pytałam pisałam o Sophie i Shannie... ;D Aczkolwiek te dalsze sceny Tomo/Ryon pisałam na żywca, żeby sobie jaja zrobić, więc... obstawiam, że w dalszym ciągu chcecie mi zrobić krzywdę, więc ten... xD

No to miłego dzionka/nocy/whatever :D

9 komentarzy:

  1. NO I CZEMU ONA PRZERWAŁA?! NO CZEMU?! JAK ONA MOGŁA?! JEZU, BIEDNY SHANNON <3 XD No ale, jaram się jak głupia, że w końcu się całowali :D
    I dobrze, że rozdział taki długi :D Mam nadzieję, że następny też będzie taki, albo i jeszcze dłuższy. No i że Shannon i Sophie znowu coś razem <3
    Życzę weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, a ja głupia chciałam jechać zabić biednego Tomcia xD rozdział WSPANIAŁY! (taaaak to dlatego, że Tomo nie nawalił) xD i wiesz co? to jednak przez te żubry :D

    OdpowiedzUsuń
  3. wooohoo :) ile tego wszystkiego :) cieszę się bo rozdział wyszedł ci naprawdę super! Przygotowania do świat były takie fajne :D szczególnie jak Jared naśmiewał się z Snowshanna :) Iskrzy coraz bardziej między S i S i mam ochotę cię zabić, że im przerwałaś! eh... biedactwa, nie mogą się odnaleźć. Zastanawia mnie, co będzie dalej między Flo i Jayem bo z nimi to ubaw jest :) I ten prezent! tylko Jared potrafi być tak bezczelny, gdy czegoś chce :) choć powinnam powiedzieć: kogoś :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. No cóż mogę napisać...ja już zaczęłam się cieszyć jak głupia, że Shann i Soph coś TEN TEGO, a tu duuupa :O. Ale dobrze w sumie, że pozostawiłaś lekki niedosyt, bo wciąż niecierpliwie będziemy wyczekiwać tego momentu :D
    Więcej Flo i Jay,a bym poprosiła, bo uwielbiam wręcz tą dwójkę <3
    P. S. Kto już zbiera na koncert Marsiaków w Warszawie? Ja zaczynam i cholernie nie mogę się doczekać 5 czerwaca *.*
    Tak więc weny życzę i czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, będzie więcej Jay'a, będzie więcej Florence :)
      Aaaa ja już sie nie mogę doczekać Impactu! Już nawet mam mój bilet! :D

      Usuń
  6. Świetny blog ! Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział ! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy można sie spodziewać 19 rozdziału ?

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślę, że powinnam się wyrobić na sobotę, ale pewności nie mam :P

    OdpowiedzUsuń