You are the hole in my head.
You are the space in my bed.
You are the silence in between what I thought and what I said.
Z rana Jared razem z Florence jako „przewodniczką” pojechali
do miasta żeby kupić składniki do Jaredowych wegańskich dań. Wychodząc z domu
Jared zauważył bałwana stojącego przed domem, którego przeoczył wczoraj przez
panującą ciemność.
- No nie… - powiedział szczerząc zęby i podbiegając do
śnieżnej figury stojącej na trawniku, teraz pokrytym białym puchem. Florence
widząc rozbawienie mężczyzny poszła za nim. – Wy zrobiłyście tego bałwana? –
zapytał próbując opanować rozbawienie.
- To jest Snowshann Jared! – poprawiła go dziewczyna z
niebieskim kucykiem na głowie. Jared zrobił zdziwioną minę.
- Szalik faktycznie znajomy… To Shannona? – zapytał przez
śmiech. Florence dumnie skinęła głową po czym spojrzała wymownie na majtki
okrywające głowę bałwana. – No nie… Gacie też jego?!
- Tak jest. –
przytaknęła kiwając głową. Tego Jared nie zdzierżył. Wpadł do domu jak oparzony.
- SHAAANNOOOOON! – krzyknął w stronę schodów, na których
dwie minuty później pojawił się zaspany Shannon. Stojąc w połowie schodów w
spodniach od piżamy i bez koszulki rozejrzał się leniwie po korytarzu na dole
szukając źródła owego hałasu.
- Chooooo eeeeessst? – zapytał ziewając.
- Bro! Bierz pałeczki od perkusji i dawaj szybko na dół!
Biegiem! DAWAJ KURWA NO! BO NIE ZDĄŻYMY! Szyyyyybkoooo! – Jared zaczął krzyczeć
spanikowanym głosem, skakać, pokazywać na drzwi, aż w końcu w wielkiej panice
wybiegł na zewnątrz zatrzaskując je za sobą. Nie wiedząc co się dzieje i widząc
spanikowanego brata, Shannon niewiele myśląc pobiegł na górę, zarzucił na
siebie bluzę z kapturem, zgarnął pałeczki od perkusji i w biegu zakładając buty
wypadł na dwór. Roztrzęsiony perkusista rozglądał się nerwowo w poszukiwaniu
swojego brata. Nie bardzo wiedział w jakim stanie i towarzystwie odnajdzie
Jareda, ale nie spodziewał się, że…
- Jared… YOU SON OF A BITCH! – krzyknął do brata zbliżając
się do niego z niebezpiecznie obojętną miną.
– Zatłukę cię! – powiedział złowrogim tonem. Był coraz
bliżej… - Kazałeś mi wybiec w piżamach na śnieg tylko po to… - mówił z wymuszonym spokojem przenosząc wzrok
na śniegową postać-…żebym zobaczył jakiegoś pieprzonego… - zaczął, ale nie
zdążył powiedzieć „bałwana”, bo kiedy jego oczy spostrzegły DOKŁADNIE jak
wyglądała ów śniegowa postać, jego brwi
podjechały mocno do góry. - On ma mój
szalik i… CZY TO SĄ MOJE GACIE?! – zapytał z opóźnieniem spowodowanym wrażeniem
jakie wywarło na nim to coś, co podobno było bałwanem. Niebieskowłosa skinęła
twierdząco głową.
- Shannon… - zaczęła Florence uroczyście - …poznaj
Snowshanna. – mężczyzna spojrzał na nią ciągle z lekkim „karpiem” na twarzy i
uniesionymi brwiami. Zaraz potem jednak zaczął się niekontrolowanie śmiać.
Kiedy w końcu nieco się uspokoił, choć po policzku spływały mu łzy śmiechu, w
końcu się odezwał. – Kto TO zrobił? – zapytał wskazując ręką na Snowshanna.
- Ja i Sophie. – odpowiedziała dumnie.
- Dobra robota dziewczyny! Od razu widać, że to Shannon. Ten
Daniel’s w ręce… To wyraża więcej niż
tysiąc słów!- powiedział rozbawiony Jared klepiąc Flo po ramieniu.
- Swoją drogą, dlaczego kazałeś mi wziąć pałeczki? – zapytał
skonsternowany Zwierzak.
- Po to… - powiedział Jared i odbierając bratu z ręki dwie
pałeczki z napisami „SHANNON LETO” wetknął je w boki bałwana. – Teraz już
WYBITNIE widać, że to ty braciszku. – powiedział zadowolony z siebie Jay.
W odpowiedzi Shann pokręcił głową.
- Ale… Skąd wyście miały moje gacie?! No bo szalik, to pamiętam,
że mi Soph zawinęła, ale… - dokończył drapiąc się po głowie i patrząc pytająco
na Flo. Ta jednak tylko wzruszyła ramionami.
- Gadaj z Sophie… Jared, choć już, bo nie zdążymy! –
ponagliła wokalistę po czym machając Shannonowi, który wciąż podziwiał to
„śniegowe dzieło sztuki” wsiadła z Jay’em do auta.
***
- Teraz dolej mi tu trochę wody. Jeszcze trochę… OKEJ!
Wystarczy! – komenderowała Sophie Shannonowi, który pomagał jej właśnie robić
ciasto na pierogi. O dziwo bardzo go to wszystko ekscytowało. Przyglądał się
jak ciasto w rękach Sophie powoli zmienia konsystencję na coraz gęstszą.
Grzecznie wykonywał wszystkie jej polecenia, co jakiś czas dosypując mąki.
Czasami jednak, NIECHCĄCY OCZYWIŚCIE…
- SHANNON! – krzyknęła Sophie marszcząc nos, w który właśnie
dostała mąką.
- Och, przepraszam… Naprawdę chciałem sypnąć w stół! –
zarzekał się mężczyzna unosząc ręce w obronnym geście. Dziewczyna pokręciła
tylko głową i dalej zajęła się ciastem. Za drugi raz kiedy mąka „przez
przypadek” wylądowała na jej bluzce Shannon oberwał kopniaka w tyłek. Jednak za trzecim razem…
- LETO!!!! – krzyknęła na cały dom dziewczyna kompletnie
wyprowadzona z równowagi. Shannon uśmiechnął się pod nosem uradowany, że
osiągnął swój cel. Uwielbiał ją denerwować…
- Ach, brakowało mi tych twoich wrzasków… - powiedział lekko
prześmiewczym tonem.
- Zabiję cię za to. Masz 3 sekundy żeby zacząć uciekać. – Powiedziała
Soph z groźną miną rzucając ciasto na stół. Jednak wcale nie wytarła o nic rąk.
Dalej były całe w cieście pierogowym. – Trzy… Dwa… - zaczęła odliczać. Shannon
zrobił szybki w tył zwrot i ruszył schodami na górę. Dziewczyna nie tracąc
czasu pobiegła za nim.
- Hej! A gdzie „jeden”?! – krzyknął oburzony Shannon robiąc
wielkie susy po schodach na górę.
- Poszło się jebać razem z moją cierpliwością do ciebie,
przebrzydły gadzie! – odpowiedziała mu dziewczyna nie zwalniając biegu. Kiedy
brunet dotarł na drugie piętro skręcił w lewo chcąc dostać się do swojej
sypiali skąd mógł wyjść przez balkon, do którego przymocowana była drabina. Już
był w środku, już otwierał drzwi na balkon, kiedy poczuł, że czyjaś ręka łapie
go mocno za koszulkę i pociąga do tyłu.
- SHIT!
Sophie chciała przewrócić mężczyznę, lecz wiedziała, że
jeżeli będzie próbować siłą, to nie da mu rady. Tak więc spróbujmy starym,
dobrym sposobem… Pod wpływem pierwszego szarpnięcia Shann stracił na sekundę
równowagę. Kiedy już prawie odzyskał ją z powrotem dziewczyna wykonała kolejne
gwałtowne szepnięcie w tył. Mężczyźnie lekko splątały się nogi i kiedy stawiał
dużego kroka w tył, który miał mu pomóc odzyskać równowagę potknął się o coś…
Kiedy leciał w tył zorientował się, że była to po prostu stopa Sophie.
Podstawiła mu haka! Całym swoim ciężarem
runął w tył na łóżko, które pod wpływem jego masywnego ciała głośno skrzypnęło.
Sophie użyła jedynego skutecznego sposobu, żeby utrzymać starszego Leto w
pozycji leżącej – usiadła na nim (już drugi raz w ciągu ostatniej doby…).
- Shanny, powiedz mi, miałeś kiedyś ciasto pierogowe we
włosach? – zapytała ze słodkim uśmiechem. Mężczyzna westchnął zrezygnowany.
- Naprawdę chcesz to zrobić? – zapytał siląc się na surowy
ton, którego używali rodzice, kiedy ich dziecko miało zamiar zrobić coś
naprawdę głupiego.
- O taaaaaaak! – powiedziała dziewczyna w tym samym momencie
wplatając swoje dłonie, całe umazane ciastem, w brązowe włosy Shannona.
Głaszcząc je na wszystkie strony wytarła wszystko w czuprynę bruneta. – Teraz
masz fryz lepszy od Jareda. Brązowe włosy z ciastowymi pasemkami. – powiedziała
z uznaniem. Shannonowi chyba jednak niezbyt się to spodobało.
- Zapłacisz za to. – powiedział złowróżbnym tonem i
gwałtownym ruchem podniósł się do góry. Blondwłosa była jednak na to
przygotowana. Nauczyła się już przewidywać niektóre jego ruchy. Zanim Shanimal
zdążył cokolwiek więcej zrobić użyła swojej tajnej broni (jednej z niewielu,
które mogły poskromić Bestię). Mianowicie… Zaczęła go łaskotać. To był jeden ze
słabych punktów braci Leto. Oboje mieli masakryczne wręcz łaskotki w tułowiu. I
oprócz tego w paru innych miejscach… (chcielibyście wiedzieć jakich, co…? ;>
przyp. autorki). I takim oto sposobem Bestia leżała poskromiona na łóżku
zwijając się w histerycznym śmiechu.
- D… Ddoo… Ddoooooość! Prooooszęęę doooość! – Krzyczał
Shannon pomiędzy spazmami śmiechu.
- Musisz bardzo ładnie poprosić Leto. – powiedziała mu
okrutnym głosem nie przerywając „tortur”.
- Prooooszę! Błaaaagammm ddooość! – krzyknął błagalnym
tonem. Dziewczyna postanowiła się nad nim zlitować i przestała go łaskotać.
- Znaj moją dobroć, chłopcze… - powiedziała, jednak złapała
go za ręce i dalej trzymała przygwożdżonego do materaca. Shannon odetchnął z
ulgą.
- Jesteś okrutna kobieto! – odparł z wyrzutem.
- Zasłużyłeś sobie! Dobra. A teraz, mogę cię już puścić i
wrócić do lepienia pierogów czy dalej masz zamiar rzucać we mnie mąką? Albo
czymkolwiek innym…? - zapytała w myśl
zasady „przezorny i ubezpieczony”.
- Nie, nie mam takich zamiarów. – powiedział Shannon wciąż
lekko się uśmiechając.
- Nie będziesz mnie też próbował łaskotać ani mścić się w
żaden inny sposób? – wciąż wypytywała dziewczyna.
- Nie. – odparł rozbawiony brunet.
- Obiecujesz być grzecznym pomocnikiem…
- POMOCNIKIEM?! – oburzył się.
- Nie… przerywaj… mi… jak… mówię… Leto! – powiedziała mu
dziewczyna znów zaczynając łaskotać go w ramach „kary” za przerywanie.
- Prze… prze…PRZEPRASZAAAAMHAHAHHAAHA! – okrzyknął z trudem
znów załaskotany Shanimal.
- Grzeczniej Bestio! – zagroziła mu znów przyciskając mu
ręce do łóżka. – No więc jak mówiłam, obiecujesz być grzecznym POMOCNIKIEM i
robić to, o co cię poproszę?
- Tak. – odpowiedział ostrożnie nie chcąc znów narazić się
na gilgotanie dziewczyny.
- Obiecaj! – powiedziała dobitnie widząc skrzyżowane palce
prawej dłoni.
- Dobra, już dobra… OBIECUJĘ! – wycedził pokazując jej
język.
- Niewychowany szczyl… - powiedziała kręcąc głową. Przez
chwilę przyjrzała mu się jeszcze leżącemu pod nią na łóżku i lekko dyszącego po
spazmach śmiechu które jeszcze przed chwilą rzucały go na materacu. Na czole
pojawiła się mała kropelka potu, a jego usta wykrzywiły się w lekkim,
przyjacielskim uśmiechu. Skoro on był nastawiony tak po przyjacielsku, to co do
cholery było z nią nie tak, że wcale nie miała ochoty puszczać jego rąk, tylko
przybliżyć swoją twarz do niego i pocałować?
Rozluźniając uścisk aby Shann mógł uwolnić ręce. Zeszła z
niego i poszła do kuchni, aby kontynuować gotowanie. Spojrzała na leżące na
stole ciasto. „Hmm… Trzeba je ugnieść…” Pomyślała i zaraz na twarz wpłynął jej
chciwy uśmiech.
- SHAAAANOOON! CHOĆ TU I MI POMÓŻ! – krzyknęła w stronę
schodów. Skoro miała tu faceta, to czemuby go nie wykorzystać?
Chwilę później Shannon znęcał się już nad ciastem, a
dziewczyna przygotowywała farsz z tofu, które przypadkiem miała w swoich
zapasach za co Jared był jej dozgonnie wdzięczny. Shaniasty może troszeczkę
mniej, ale nie marudził zbytnio. Kiedy skończyła postawiła miskę na stole i
czekała, aż „pomocnik szefa kuchni” jak został przechrzczony mężczyzna, skończy
maltretować biedne ciasto. Siedziała przy stole i wpatrywała się w gęstą masę
ugniataną przez duże, silne dłonie. Jej wzrok jednak wędrował coraz wyżej.
Przez chwilę obserwowała glify wytatuowane na prawym przedramieniu Shanna.
Zaraz potem jednak przeniosła wzrok jeszcze wyżej obserwując
napinające się mięśnie ramion i znów przyglądając się kolejnemu tatuażowi, tym
na lewym ramieniu. Był dość ciekawy. Studiowała wszystkie te wzory, linie i
znaki domyślając się ich sensu.
Kolejny w kolejności tatuaż – triada za lewym uchem.
Mała i niepozorna, a mówiła tak wiele. Tak, to był
zdecydowanie jej ulubiony tatuaż u
Shannona. Od zawsze ją fascynował. Dlaczego? Sama nie wiedziała, ale również
Shann przywiązywał do niego dużą wagę. Był raczej w nietypowym miejscu.
Pamiętała jak lubiła delikatnie przesuwać po nim palcami badając teksturę
rysunku. Uwielbiała zostawiać tam drobne pocałunki, które zawsze powodowały u
Shannona lekkie dreszcze i podniecały go.
Wykorzystywała to bardzo często kiedy był na nią za coś zły. Od razu się
uspokajał, a złość zamieniał w pożądanie, co z kolei sprzyjało godzeniu się po
kłótniach. Nagle przyszła jej ochota, aby sprawdzić czy dalej tak na to
reaguje. Zapragnęła znów stanąć za nim, przytulić i musnąć wargami delikatną skórę
za jego lewym uchem gdzie umieszona była właśnie ta mała, czarna triada. W ostatnim momencie jednak się opanowała i
pozostała na krześle. Podniosła wzrok jeszcze nieco wyżej i napotkała
przyglądające jej się brązowe oczy.
- Jak się stęskniłaś za moimi tatuażami, to mogę zdjąć
koszulkę, na plecach mam przecież jeszcze jeden. – powiedział mężczyzna lekko
się uśmiechając, jednak wcale nie perwersyjnie. Czyli zauważył jak wędrowała po
nim wzrokiem… „Cholera” zaklęła w myślach. Sophie bardzo dobrze wiedziała, że
ma na plecach wytatuowaną kulę ziemską. I jakby tego było mało, coś w niej, w
środku, krzyczało ”TAK!” w odpowiedzi na pytanie mężczyzny. Na zewnątrz pokręciła jednak tylko przecząco
głową i odwracając się do niego bardziej bokiem przeniosła wzrok na jakiś punkt
w środku kuchni.
- Rusz się z tym ciastem… - powiedziała zniecierpliwionym
głosem. Shannon zaśmiał się tylko lekko pod nosem. Sophie nie rozumiała co jest
takie zabawnego w tym momencie…
- Już chyba właśnie skończyłem. Spójrz. – powiedział
czekając na reakcję dziewczyny. Ta spojrzała tylko na ciasto z twarzą nie
wyrażającą żadnym emocji. Kiwnęła tylko głową na znak, że jest już ok. Poszła
do szafki skąd wyciągnęła wałek i niewielką szklankę. Potem wytłumaczyła
Shannonowi jak ma rozwałkować ciasto i powycinać w nim szklanką małe placki,
które ona będzie faszerować i sklejać.
Robota szła całkiem sprawnie. Brunet skupił się chcąc wykonać swoją część pracy
jak najlepiej z czego Sophie miała niezły ubaw.
Widzieć perkusistę jednego z najlepszych zespołów, z jego masywna budową wałkującego ciasto na
pierogi i wycinającego w nim kółeczka – bezcenne. Kiedy Skończyło się ciasto do
wałkowania Shannon próbował pomóc dziewczynie w klejeniu pierogów, ale średnio
mu to wychodziło. Był jednak uparty i nie dawał za wygraną, więc końcem końców,
po wielu nieudanych pierogach (które Sophie cierpliwie po nim poprawiała) w
końcu zaczęły mu wychodzić. Oczywiście wtedy zostały już tylko trzy placki do
sklejenia, więc dużo się nie narobił.
- Patrz Sophie! Jest idealny! Symetryczny, perfekcyjnie
sklejony, nie za gruby i nie za chudy! – Krzyknął do dziewczyny pokazując jej
swojego ostatniego pieroga, w którego włożył tyle starań. Dziewczyna zaśmiała
się tylko i zaczęła wrzucać je do garnka z wodą stojącego już na kuchence.
- Dobra, dawaj go tutaj! Teraz trzeba je ugotować. – Shann
posłusznie podszedł do garnka ze swoim idealnym pierogiem.
- Wstrzymaj oddech Steve… - powiedział do niego po czym
wrzucił do wody i przyglądał się jak opada na dno. Sophie uniosła do góry brwi.
- Nazwałeś swojego pieroga? I nazwałeś go STEVE?! – zapytała
z niedowierzaniem na co Shannon skinął głową z głupawym uśmieszkiem. Sophie
tylko przyłożyła sobie dłoń do czoła robiąc facepalm’a. – Boże… Aż mi żal
całego Echelonu w niektórych momentach… - powiedziała wzdychając i opierając
się plecami o pobliską szafkę.
- Co? Dlaczego? – zapytał Shannon nie bardzo wiedząc do
czego zmierza.
- Bo ci wszyscy ludzie myślą, że wy naprawdę jesteście
inteligentni. Tymczasem perkusista ich ukochanego zespołu nazywa swojego pieroga
Steve i wrzucając do wody, każe wstrzymać oddech. – powiedziała z wielkim
żalem. Shannon zaniósł się śmiechem.
- To się nazywa empatia moja droga. Pieróg też człowiek… - Blondynka
nie umiejąc dłużej utrzymać poważnego wyrazu twarzy zawtórowała mu i po raz
kolejny zapatrzyła się jego twarz. Jego śmiech... Wyglądał tak uroczo kiedy się
śmiał… I znów złapała się na tym, że ma ochotę do niego podejść, przytulić się
i wpić w te idealnie wykrojone usta, które właśnie wykrzywiały się w zadowoleniu.
„SOPHIE OPANUJ SIĘ!” skarciła się w myślach. Odwróciła wzrok od jego ust i
zajęła się mieszaniem pierogów.
Jakiś czas później do domu weszli Florence i Jared.
- My Looooord! Co za zaaapach! – powiedział Jay zachwyconym
głosem kierując się w stronę kuchni gdzie siedzieli Sophie i Shannon. – Mmm! –
mruknął jeszcze kiedy wchodząc do pomieszczania zobaczył stojącą na szafce obok
Sophie miskę z pierogami. Od razu żywym krokiem ruszył w jej stronę (miski
oczywiście, bo przecież nie Sophie...). Shannon chciał go ostrzec, ale nie zdążył
nawet otworzyć ust. Zadowolony Jay już wyciągał rękę po pieroga, kiedy nagle
dostał po łapach od stojącej nieopodal blondynki. – Ałaaa! – krzyknął oburzony
rozcierając bolącą rękę i słysząc w tle śmiech Shannona. – A to za co?!
- To na wigilię. – odpowiedziała mu spokojnie blondynka. –
Nie dotykaj.
- Nawet jednego? – zapytał smutnym głosem i miną
zawiedzionego i naburmuszonego dziecka.
Shannon postanowił skorzystać z okazji i pomóc bratu
wyżebrać chociaż po jednym pierożku robiąc podobną minę. Dziewczyna westchnęła
i odwróciła się do nich sięgając po talerz, który stał za nią.
- Proszę. To jest te kilka, które się rozkleiły. Tak Shann,
to TWOJEJ ROBOTY pierogi… - dodała widząc Shanimala wykrzywiającego lekko twarz
w niezadowoleniu z siebie. – Oj już się nie dąsaj, większość ci wyszła… -
dodała po chwili i oddała braciom talerz, który z dziką radością zabrali i w
mgnieniu oka jedzenie zniknęło. – Szybcy jesteście… - skwitowała dziewczyna z
udawanym uznaniem.
Wigilia…
Dochodziła osiemnasta. Florence, Jared i Shannon siedzieli
już w trójkę przy stole przykrytym białym obrusem, pod którym leżała mała
zwitka siana. Po dwóch stronach stołu paliły się wysokie i cienkie czerwone
świeczki, a dookoła każdej owinięte było kilka gałązek pachnącego świerku.
Resztę miejsca zajmowały potrawy świąteczne. Część polskich, ale również kilka
wegańskich, autorstwa Jareda. W końcu do pokoju weszła Sophie trzymając w
rękach małą kopertę.
- To chyba możemy zaczynać…? – powiedziała pytająco, na co
trzy głowy skinęły zgodnie. – No dobrze. – powiedziała. Florence podniosła się
z krzesła, a mężczyźni poszli za jej przykładem. – Jedną z naszych tradycji –
zwróciła się do Jareda i Shannona. – Jest dzielenie się przed wigilią
opłatkiem. Dla większości Chrześcijan ma to głębsze przesłanie religijne, ale…
Ja i Flo mamy raczej do tego inne podejście. – Powiedziała wymieniając z
przyjaciółką spojrzenia i uśmiechając się. – Dla nas, dzielenie się opłatkiem,
to przede wszystkim okazja do tego, aby złożyć sobie życzenia świąteczne czy
noworoczne. Ewentualnie do podziękowania komuś za coś, lub przeproszenia za
własną głupotę. – zakończyła. Otwierając kopertę i wyciągając z niej cztery
kawałki opłatka podała jeden Florence, drugi Jaredowi, którzy od razu przeszli
do składania sobie życzeń. Kolejny otrzymał Shannon i sobie zestawiła ostatni.
Odwróciła się by odłożyć pustą kopertę za siebie, a kiedy z powrotem zwróciła
się w stronę stołu zorientowała się, że stoi przed nią Shannon.
- No więc Sophie… - zaczął lekko zakłopotany. – Szczerze
mówiąc nie bardzo wiem co powiedzieć… - wyznał lekko się krzywiąc. Dziewczyna
uśmiechnęła się tylko chcąc dodać mu otuchy.
- Okej, to ja zacznę. Shannon, życzę ci… - zrobiła krótka
pauzę na zastanowienie się – życzę ci, aby te święta spędzone z nami nie
zostawiły żadnych trwałych uszkodzeń na twoim mózgu. – Powiedziała w końcu
lekko się śmiejąc. – Chociaż myślę, że bardziej nie da się go uszkodzić… Ale
oprócz tego, życzę ci, żebyś w życiu przeżył wiele pięknych chwil spędzonych z
przyjaciółmi, rodziną… tą biologiczną i Echelonem również – dodała
przypominając sobie jak chłopaki zawsze podkreślali, że „Echelon to nie fani,
to coś więcej. Rodzina”. – Cudownej
zabawy noworocznej, żeby nowy rok był lepszy od minionego, ale zarazem gorszy
od kolejnego oraz… - zatrzymała się na chwilę. Chciała dodać to, co mówi
wszystkim na koniec składania życzeń świątecznych, ale jakoś ciężko było jej to
powiedzieć. W końcu jednak przemogła się i z uśmiechem na twarzy i nadzieją
(złudną…), że Shannon nie zauważył tego zawahania wyrecytowała: - oraz dużo
miłości i żebyś znalazł tą jedyną kobietę, która będzie darzyć cię uczuciem
ponad wszystko, i którą ty pokochasz tak samo. – zakończyła ciągle uśmiechając
się (jak miała nadzieję) po przyjacielsku, ale wewnątrz siebie, gdzieś u góry
trochę w lewo poczuła jakby mała igiełka dźgnęła ją od środka. Nie dała jednak
nic po sobie poznać.
- Sophie… - zaczął Shannon składając dziewczynie podobne
życzenia tylko ujęte inaczej w słowa, jednak dodając też „wielu sukcesów z
końmi” i na końcu: - …i żebyś znalazła sobie w końcu takiego mężczyznę, który
nie będzie idiotą i będzie świadomy tego, jakie ma szczęście, że obdarzyłaś go
swoją miłością. – Sophie poczuła kolejną szpilkę. Ale tym razem i Shannon
poczuł coś dziwnego. Nie dając jednak tego po sobie poznać przytulił do siebie
dziewczynę przez tą jedną, krótką chwilę czując się naprawdę dobrze. Jakiś
głosik w jego głowie naśmiewał się z niego jednak: „I co? Czy nie po to tu
przyjechałeś? Nie chciałeś jej przytulić? Oczywiście, że chciałeś… Nawet czegoś
więcej… I teraz tak po prostu ją puścisz, tak? No graaaatuuuulaaaaaacjeeee
Leto!”. Mężczyzna zignorował jednak to wredne skrzeczenie. Przez chwilę
zrozumiał co Jared miał kiedyś na myśli mówiąc o kłóceniu się z Bartem
Cubbinsem… Kiedy w końcu (bardzo) wbrew
własnej woli oderwali się od siebie, przełamali opłatek. Dziewczyna już się od
niego odwracała, ale w ostatniej chwili, pod wpływem impulsu, Shannon złapał ją
za rękę i pociągnął tak, że znów stała naprzeciwko.
- Mówiłaś, że to czas żeby przeprosić lub podziękować komuś,
prawda? – zapytał na co dziewczyna skinęła lekko głową. Shannon zastanowił się
przez chwilę. - Przepraszam za wszystko, Sophie. – powiedział najszczerzej jak
umiał patrząc jej w oczy. - I dziękuję ci. – dodał po chwili już z lekkim
uśmiechem.
- Za co? – zapytała zdziwiona.
- Za wszystkie dobre chwile, które przeżyłem z tobą. Za to,
że teraz, choć wiem, że mi nie wybaczyłaś, to możemy normalnie ze sobą
rozmawiać. Za to, że pozwalasz mi spędzić ze sobą ten ważny czas jakim są
Święta, bo wiem, ile dla ciebie znaczą. Za to, że… pozwoliłaś mi się dziś
przytulić. Nazwij mnie idiotą, ale… brakowało mi tego. Dziękuję. – zakończył
wciąż uśmiechając się do dziewczyny, która kompletnie się tego nie spodziewała.
Widziała, jak z Shannona bije skrucha i wdzięczność. Wiedziała, że mówi to
wszystko szczerze, od serca. Pod wpływem
emocji znów wtuliła się w niego. Nie wiedziała dokładnie dlaczego to zrobiła,
po prostu… tak czuła. Shannon bez chwili namysłu odwzajemnił uścisk. Ten jednak
był nieco inny niż poprzedni. Sophie oparła głowę o ramię Shanna i trwała tak
bezwiednie przejeżdżając ręką po plecach mężczyzny. Po dłuższej chwili jednak w
końcu chcąc nie chcąc Shannon wypuścił dziewczynę z objęć swoich dużych ramion.
Ta również niechętnie odsunęła się kawałek patrząc na niego.
- Shannon… - odezwała się powoli chcąc starannie dobrać
słowa. – Ja... Święta to także czas na wybaczanie innym ich błędów… -
powiedziała wypuszczając z płuc powietrze, które jakoś dziwnie jej ciążyło. –
Więc… ja też ci wybaczam. Wszystko. – powiedziała. Po raz kolejny już dziś nie
zrobiła tego z racjonalnych powodów. Po prostu czuła, że to jest ten moment,
kiedy należy wypowiedzieć te słowa „wybaczam ci”. Mężczyzna stał starając się nie zrobić czegoś
głupiego.
- Dziękuję. Po raz kolejny. – powtórzył tylko pozwalając
swojemu uśmiechowi lekko się poszerzyć, choć tak naprawdę miał ochotę znów
otulić ją swoimi ramionami i pocałować. Sophie poczuła nagłą lekkość wewnątrz
siebie po czym cmoknęła Shannona lekko w policzek i poszła w stronę Jareda.
Tymczasem…
- Florence… Moja droga, słodka Florence! Czegóż ci życzyć
kochana? – zapytał Jared przypatrując się niebieskowłosej. Ta jednak w
odpowiedzi wywróciła oczami.
- Najlepiej „Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku”. –
powiedziała. – To jest właśnie to, czego ja życzę tobie Jay. I żebyś zawsze
sprostał każdemu wyzwaniu, które sobie postawisz, a wiem, że wymagasz od siebie
naprawdę wiele, więc mam nadzieję, że twoje wygórowane ambicje cię nie zabiją.
– powiedziała z szerokim uśmiechem. I choć mogłoby się wydawać, że te życzenia
były trochę złośliwe, to nic podobnego! Dziewczyna mówiła to ze szczerej,
przyjacielskiej troski. Jared zaśmiał się tylko ukazując rząd swoich
równiutkich, białych zębów. – Ach i jeszcze życzę ci, żebyś w nowym roku
wymyślił lepsze teksty na podryw, bo te kuleją mój drogi… - dodała kręcąc głową
i cmokając z ubolewanie za co Jay obiecał sobie w duchu zemścić się na niej.
- W takim razie… Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku
Florence. – wyrecytował jak dziecko w przedszkolu czym rozbawił dziewczynę. –
Ale nie dałbym sobie spokoju gdybym złożył ci tak jałowe życzenia, więc… Oprócz
tego życzę ci żebyś w te święta doświadczyła wiele miłości… - powiedział
patrząc na nią wymownie. Może nawet troszkę zbyt wymownie, bo w odpowiedzi
otrzymał pełne politowania spojrzenie. - …rodzinnej oczywiście! – poprawił się
zaraz. -A może i nie rodzinnej…? – mruknął jeszcze pod nosem poruszając
znacząco brwiami, co oczywiście nie uszło uwadze dziewczyny i za co zarobił
lekkiego (no bo przecież są święta…) kuksańca w żebra. – No co?! – oburzył się,
ale w końcu uśmiechnął. – Chciałem ci też życzyć dużo dobrego seksu w nowym
roku. – dodał z lekkim zastanowieniem po chwili dodając: - Ale kto wie, może i
jeszcze w tym roku… - Dziewczyna już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale
mężczyzna nie dał jej dojść do słowa. - I jeszcze dam ci małą radę. – Florence
uniosła do góry brwi. - Cóż, ja uwielbiam twój cięty język i riposty, serio,
ale w tym nowym roku… uważaj do kogo pyskujesz, bo różni są ludzie. –
powiedział jak najbardziej z poważną troską. Nie wiedział dlaczego, ale jednak
– czuł troskę wobec tej dziewczyny. Tej szalonej, nieokrzesanej,
niebieskowłosej, mącącej mu w głowie i mającej cięty język kreatury. Wiedział
jak niektórzy ludzie mogą na to zareagować, bo swojego czasu przekonał się o
tym i to za dobrze, a nie chciał, aby i ona musiała mierzyć się z okrucieństwem
tych dwunożnych istot zwanych ludźmi. Przytulił jeszcze Florence do siebie po
czym przełamali się opłatkiem.
- Jared? – powiedziała Florence kiedy już się od siebie
oderwali. Mężczyzna posłał jej pytające spojrzenie. – Podoba mi się ta twoja
nowa fryzura. Nie farbuj ich więcej. – powiedziała z uśmiechem po czym ruszyła
w stronę Shannona.
Tymczasem na twarzy Jareda wykwitł piękny uśmiech. Ale
siedzący mu w głowie Bart zapukał od środka w jego czaszkę skupiając na sobie
uwagę właściciela owej głowy.
- Z czego się cieszysz? Powiedziała: „Podoba mi się ta twoja
nowa fryzura”, a nie „Jared, kocham cię, chodźmy na górę uprawiać dziki seks!”
– skwitował cynicznie Bart. Mężczyzna jednak nie dał się sprowokować.
- Nie ma znów takiej wielkiej przepaści pomiędzy tymi dwoma
wypowiedziami, Bart… – powiedział na odczepne do swojej sceptycznej
podświadomości, która uderzyła się otwartą ręką w czoło robiąc pokazowy wręcz
facepalm.
- Co za idiota… Błagam, niech mnie ktoś wypuści z głowy tego
czubka… - zawył błagalnie, ale Jay już go nie słuchał tylko w wyśmienitym
humorze kontynuował składanie życzeń.
Po kolacji przyszedł czas na prezenty.
- Ale to nie fair! – powiedziała Florence odmawiając
przyjmowania prezentów od Jareda czy Shannona.
- Właśnie chłopaki, my dla was nic nie mamy… - powiedziała
tym samym tonem Sophie.
- Kobiety… - westchnął tylko Jared patrząc na brata i
oczekując jakiejś pomocy w dyskusji.
- Dziewczyny, dajcie spokój… To przecież święta, tu nie
chodzi o prezenty, to po prostu miły dodatek, nic wielkiego. Więc do cholery
jasnej przestańcie marudzić! – Shannon próbował opanować zniecierpliwienie.
Jednak obie uparte panie wciąż obstawały przy swoim.
- Okej, mam pomysł. Jared ma urodziny za dwa dni, więc
kupicie mu prezenty na urodziny i będziemy kwita. – powiedział Shannon licząc,
że dziewczyny pójdą na taką ugodę. Jared chciał zaprotestować, że nie chce
prezentów, ale dostał od Shanniastego kopniaka pod stołem i zrozumiał ten znak,
aż za dobrze.
- To jak? Zgadzacie się? – zapytał z nadzieją Jay.
Widząc, że kiwnęły zrezygnowane głowami ucieszył się i podszedł do choinki.
Nurkując pod nią, zaczął po kolei wyciągać prezenty. Największy z nich, stojący
pod ścianą podał zaskoczonej Sophie. Ta otwierając go rozszerzyła oczy.
- Ty chyba żartujesz? To jest niby to „nic wielkiego”? –
zapytała z niedowierzaniem odpakowując z prostokątnego pudła piękną, czarną
gitarę akustyczną. Jared pokręcił głową.
- Nie. Połamałem ci Jimmy’ego więc stwierdziłem, że
potrzebujesz nowego akustyka. – powiedział wzruszając ramionami. – Daj znać jak
dasz jej bądź jemu na imię. – powiedział uśmiechając się szeroko.
Kolejna paczka powędrowała do Florence. Gdy ta otworzyła pudełko
i zobaczyła zawartość przez jej twarz przemknęło zbyt wiele emocji…
- I jak ci się podoba…? – zapytał Jared z lekko
przebiegłym uśmiechem czekając na reakcję.
- No oczywiście, że to od ciebie… - powiedziała
wywracając oczami, ale i uśmiechając się szeroko. – Cudowne. – odpowiedziała na
jego pytanie. Po chwili wyciągnęła z pudełka czarną maskę królika z teledyskudo Hurricane, kajdanki z czarnym i czerwonym futerkiem oraz palcat.
Shannon zaniósł się gromkim śmiechem, a Soph prawie się
zakrztusiła grzańcem, którego właśnie piła.
- Jared ty perwersie… Dzięki! – dodała śmiejąc się i
przytulając siedzącego obok mężczyznę. – Ale nie licz, że będziesz miał okazję
bawić się tymi zabawkami ze mną… - powiedziała mu do ucha, po czym wypuściła go
z ramion. Ten tylko pokręcił głową. „Jeszcze się okaże…” przemknęło mu przez
głowę.
Kolejna paczka odpakowywane przez Flo była od Shannona.
Niewielkie podłużne pudełko. Kiedy je otworzyła jej twarz zamarła w wyrazie
szoku.
- Flo? Wszystko okej? – zapytała lekko skonfundowana
Sophie. – Co tam jest? – zapytała, a Florence powoli wyciągnęła z pudełka 2
pałeczki od perkusji.
- Zobacz co jest na nich napisane… - powiedziała
beznamiętnie podając je przyjaciółce.
- „ Dla Florence… Nicko McBrain” – wyrecytowała Sophie.
Robiąc wielkie oczy i uśmiechając się szeroko.
- Skąd…?! – zapytała Florence Shannona wciąż nie mogąc
się otrząsnąć z szoku.
- Co? Skąd je wziąłem czy skąd wiedziałem, że kochasz
Iron Maiden? – zapytał zadowolony z siebie Shannon. Florence zaczęła się
niekontrolowanie śmiać i z prędkością światła wstała na nogi, podbiegła do
Shannona i uściskała go najmocniej jak umiała.
- Jesteś niemożliwy! – powiedziała przez śmiech. – Nie
wiem jak je zdobyłeś, ale…
- I się nie dowiesz, kochana. Tajemnica. – powiedział
półszeptem.
- Dziękuje jeszcze raz Shannon! – powiedziała znów go
przytulając. Ten tylko się rozśmiał.
- No już, wystarczy, bo Jared jest zazdrosny! –
powiedział Shannon za co pod stołem zarobił kopniaka w piszczel. Brat patrząc
na niego z politowaniem pokręcił głową.
Sophie otwierając swój prezent od Shannon uśmiechnęła się
szeroko. Dostała piękną, futrzastą czapkę – spirithood – i mały drewniany
kuferek wypchany kostkami do gitary.
- Jest ich jakoś koło pięćdziesięciu. Pamiętam, że
notorycznie je gubiłaś, więc… to ci powinno wystarczyć na jakiś czas. –
powiedział brunet.
Po odpakowaniu reszty prezentów, gromkich podziękowaniach
i wyściskaniu się nawzajem cała czwórka siedziała przy stole nie mogąc
przełknąć nic więcej. Rozmawiali, żartowali, Sophie wypróbowywała gitarę, Jared
śpiewał, słowem: miło spędzali wigilijny wieczór, a czas pędził jak szalony.
- Hej, jest za piętnaście dwunasta! - powiedziała
zdziwiona Florence patrząc na zegarek.
- To idziemy, nie? - Zapytała Soph dopijając swojego grzańca.
- Chłopaki, ubierać się!
- Powiedziała wychodząc z pokoju żeby samemu się ubrać.
Bracia jednak wciąż siedzieli w pokoju.
- Wiecie co? - zapytała Soph stając w drzwiach salonu i
patrząc na dwójkę mężczyzn przy stole. - Nam bardzo zależy żebyście poszli z
nami teraz do stajni…- powiedziała błagalnym tonem. Jared i Shannon od razu
podnieśli głowy w zaciekawieniu.
- Dlaczego? - Zapytał podejrzliwie Jared.
- Wiecie... Jest taka legenda, która głosi, ze w wigilię
o północy zwierzęta mówią ludzkim głosem. - Powiedziała lekko się uśmiechając.
- To mamy iść z wami, żeby pogadać z końmi? - zapytał
Jared lekko prześmiewczym tonem. Shannon jednak tylko przysłuchiwał się
konwersacji.
- Nie idioto. – odparła wywracając oczami. - Miałam
nadzieję, że w końcu będzie można porozmawiać Z WAMI i coś do was dotrze. – Dodała
ze złośliwym uśmiechem. - Ruszać tyłki! No już! - krzyknęła na nich, co
ostatecznie podziałało.
W dzień stadnina była wypełniona ludźmi. To stajenni
wykonywali swoje obowiązki, to dzieci przyszły pooglądać konie, inni znów
przychodzili jeździć. Właściciele odwiedzali swoich pupili, karmili marchewkami
i innymi smakołykami. Było dość tłoczno, a oprócz tego głośno. Rozbrzmiewały
polecenia wydawane przez instruktorów na ujeżdżalni, krzyki dzieci, które były
setki razy dziennie upominane, żeby NIE krzyczeć, rozmowy ludzi, rżenie koni,
które porozumiewały się między sobą na łąkach.
W nocy jednak panował tu niezmącony niczym spokój. Każdy
koń stał w swoim boksie. Nie było tu żadnych ludzi, oprócz siedzącego w
kanciapie pracownika, który akurat miał nocny dyżur i czuwał nad tym, aby nikt
obcy tu nie wchodził oraz czy nic złego nie dzieje się z któremuś ze
zwierzaków. Echem odbijał się tylko odgłos chrupania resztek owsa pozostałego w
żłobach czy przeżuwania siana . Czasami można też było usłyszeć pochrapywanie
jednego z mieszkańców stajni, który
akurat uciął sobie drzemkę.
Tej nocy słychać było jeszcze ciche stukanie czterech par
butów w dużej stajni i przyciszone głosy dwóch kobiet i dwóch mężczyzn. Sophie
i Florence jak zwykle zaopatrzyły się w garść cukierków dla koni i ilekroć
których z nich wyglądał ponad drzwi swojego stanowiska i upraszał się o choć
odrobinę uwagi, załapywał się też na smakołyk.
Jared był z natury człowiekiem ciekawym świata. Jeżeli
coś go zainteresowało, to potrafił czytać o tym, rozmawiać, wypytywać
godzinami. Idąc przez stajnię razem z bratem i dwójką kobiet czytał tabliczki
przybite do boksów, na których napisane było imię konia, jego rodziców oraz
dziadków. Po przeczytaniu którejś z kolei zatrzymał się przed jedną i zaczął
dokładniej studiować słowa na niej napisane.
- Hej, dziewczyny? – zapytał przyciszonym głosem nie
chcąc mącić tej ciszy, która ich otaczała. – Zauważyłem, że niektóre z koni
mają imiona zaczynające się na pierwszą literę imienia matki, a inne na
pierwszą literę imienia ojca. Widziałem chyba tylko trzy, na których były to
imiona na zupełnie inną literę, ale w większości przeważa ta pierwsza wersja.
To jakiś schemat? – zapytał z czystą ciekawością bijącą z jego dużych,
błękitnych oczu. Sophie uśmiechnęła się. Wiedziała co teraz będzie…
Zafascynowany czymś Jay potrafił drążyć temat przez długi czas. Spojrzała tylko
na Florence.
- Ty mu tłumacz, mi się nie chce. – powiedziała do
Florence. Ta, zaczęła mu tłumaczyć zasadę nadawania imion u koni*. Sophie z
Shannonem ruszali dalej przed siebie zostawiając tamtą dwójkę przy jednej z
tabliczek, która szczególnie zaciekawiła Jay’a.
- Mogę? – zapytał Shannon stając obok Sophie karmiącej
przysmakami Argusa, na którym kiedyś miał okazję jeździć. Kiwając głową dała mu
do ręki kilka cukierków. Shannon, tak jak mu kiedyś tłumaczyła Florence,
położył jeden ze smakołyków na otwartej dłoni i podał Argusowi, który szybkim
ruchem warg zawinął go do pyska i schrupał ze smakiem. Z uśmiechem podrapał
siwego konia po pysku. – One są niesamowite. Niby tylko zwierzęta, ale w ich
oczach jest coś więcej. Jakby rozumiały bardzo dokładnie wszystko co się dzieje
dookoła nich. Konie rozumieją kiedy się do nich mówi? – zapytał z
zaciekawieniem idąc dalej z blondynką.
- Nie do końca. Nie rozróżniają pojedynczych słów tak,
jak psy, ale w swoich reakcjach kierują się tym, jakim tonem do nich mówimy. Za
to bardzo dobrze wyczuwają ludzkie emocje. – zakończyła podchodząc do kolejnego
z nich. Tym razem do kasztanowatej klaczy, która wybałuszała na nich swoje
wielkie oczy. Shannon jednak stał po drugiej stronie korytarza i wpatrywał się
w pięknego ciemnogniadego ogiera.
- Lord Libero. Fajne imię. – powiedział czytając
tabliczkę. Chciał go pogłaskać, ale czuł przed nim lekką obawę. Koń był duży,
umięśniony, z gęstą, czarną grzywą i pięknym długim ogonem. Swoją postawą
prezentował to, jak bardzo był dumny, silny i potężny. Wydawało się jakby
mierzył Shannona z góry na dół swoim bystrym okiem. Powoli wyciągnął swoją dużą
głowę w stronę ręki, którą wystawił do niego brunet, ale nie przestąpił ani
kroku do przodu.
- No choć do mnie… - powiedział do niego mężczyzna wciąż
ostrożnie wyciągając rękę. Koń skierował swoje uszy lekko w tył i Shannon miał
wrażenie, że niekoniecznie zwierzak za nim przepada. Poczuł lekką obawę, że
zaraz to monstrum zatopi swoje zęby w jego przedramieniu, więc wycofał się.
Zobaczył jednak, że Sophie mu się przygląda. Chociaż może bardziej przyglądała
się koniowi.
- To ciekawe. – powiedziała marszcząc lekko brwi. Kiedy
ostatnio tu była sama też przyglądała się Lordowi.
- Co konkretnie? – zapytał Shan nie bardzo wiedząc o co
chodzi. Sophie ignorując pytanie Shannona otworzyła drzwi do boksu i stanęła
naprzeciwko potężnego konia. – Soph, na twoim miejscu byłbym ostrożny, on chyba
nie przepada za ludźmi. – powiedział Shannon. Dziewczyna jednak tylko
przewróciła oczami.
- Zostań tutaj, nie wchodź do boksu. – powiedziała mu,
sama zbliżając się do konia, który stojąc w najdalszym kącie pomieszczenia
teraz ją taksował wzrokiem.
Znów miała wrażenie, że to ten koń... Że to jest koń,
który był synem Lorda Devila. Jej siwego Devila, który zginął, kiedy po
sprzedaniu transportowali go do innej stajni. Pamiętała, że zostawił po sobie jednego
źrebaka. Ciemnogniadego, z białą odmianą na głowie dokładnie taką jaką miał
Lord Libero. Pamiętała dobrze, bo sama wychowywała tego źrebaka. Jednak kiedy
miał pięć miesięcy, zanim zdążyła nadać mu imię, razem z matką
przetransportowano go do Kanady. Więcej go nie widziała.
Spojrzenie, które posyłał jej Libero niby było znajome,
ale teraz było w nim coś innego. Jakby agresja i obawa przed człowiekiem. Ale
przecież jej źrebak nigdy nie by agresywny, czyżby aż tak zmienili jego
usposobienie…? „To nie może być on…” pomyślała, ale potem ogarnęły ją
wątpliwości. Przecież jest taki podobny! Był jeden sposób, żeby to sprawdzić.
Źrebak, o którym myślała miał pod brzuchem niewielką siwą plamkę. Pochyliła
się, ale niewiele zobaczyła z odległości metra. Powoli podeszła do konia.
Pogłaskała go po głowie i powoli przesuwała ręką po jego brzuchu. Jednak kiedy
dotarła do słabizny (nr 14), skąd chciała zjechać w dół, Lord niespodziewanie
odskoczył w bok, uderzając w nią swoim zadem i przewracając na słomę.
- Sophie! – krzyknął lekko spanikowany Shannon. Otworzył
drzwi boksu i przechodząc ostrożnie obok lekko przestraszonego konia podszedł
szybko do dziewczyny, która chciała podnieść się na nogi. Zanim zdążyła
cokolwiek powiedzieć Shannon sam ją podniósł. Ona jednak ku jego zdziwieniu
roześmiała się.
- Spokojnie Shannon, nic mi nie jest, nie panikuj… -
powiedziała śmiejąc się lekko. Patrząc na skonsternowaną twarz mężczyzny powoli
wyszła razem z nim z boksu zostawiając sobie sprawdzenie białej plamki na inny
dzień.
- Nic ci nie jest? Właśnie koń cię kopnął i przewrócił! –
powiedział zdenerwowany jej lekceważeniem wszystkiego brunet. – On mógł ci
zrobić krzywdę! – Sophie uniosła do góry brwi.
- Shannon… Spokojnie… - powiedziała opanowanym tonem
kładąc mu rękę na ramieniu. – Nie kopnął mnie, tylko popchnął lekko… - zaczęła,
ale nie dane jej było dokończyć.
- Lekko? To miało być lekko?!
- Zamknij się i nie przerywaj! – powiedziała głośniej
zirytowana. - Tak, przewrócił, no i co z tego? Nie pierwszy i nie ostatni raz,
okej? Mam trochę doświadczenia z tymi zwierzakami wiesz? Gorsze rzeczy mi się przytrafiały,
więc przestań proszę cię panikować. – zakończyła. Do Shannona po chwili
dotarło, że faktycznie trochę przesadził.
- Masz rację… - powiedział śmiejąc się sam z siebie. –
Ale co mu się stało, że tak zareagował? – zapytał. Sophie wzruszyła ramionami.
- Wystraszył się czego, albo ma wrażliwy brzuch. W końcu,
to tylko zwierzę. – powiedziała nie przywiązując do tego zbytniej wagi. – Chodź
do drugiej stajni. Pokaże ci naszą „perełkę”. – powiedziała uśmiechając się jak
gdyby nigdy nic i ruszyła przed siebie, a Shannon razem z nią.
Idąc przez podwórko do drugiej stajni nie rozmawiali ze
sobą. Choć Sophie nie przejęła się zajściem w boksie jeżeli chodzi o konia, to
zaczęła rozmyślać nad zachowaniem Shannona. Całkiem poważnie się wystraszył, że
coś jej się mogło stać. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że… To
był Shannon. U każdej innej osoby taka panika była normalna, ale on zazwyczaj
przyjmował wszystko na spokojnie i z przymrużeniem oka. Shannona przejętego
czymś tak bardzo widziała chyba tylko kilka razy. Ale teraz i tak przechodził
sam siebie. Aż tak się o nią martwił? Dlaczego? Przypomniała sobie jego
wystraszoną twarz kiedy wbiegł po nią do Lorda. Coś ukłuło ją znowu w środku i
po raz kolejny miała ochotę go przytulić i powiedzieć, że wszystko jest w
porządku.
Co jakiś czas spoglądała na jego skupioną twarz. To wcale
jej nie pomagało oddalić od siebie tej potrzeby przytulenia, pomimo tego, że
zrobiła to już dziś wiele razy. Oczy miał utkwione w jakimś punkcie przed sobą.
Nie patrzył gdzie idzie, po prostu instynktownie podążał za Sophie. Myślami był
gdzie indziej.
Kiedy weszli go kolejnego budynku, Sophie zatrzymała się
przed pierwszym, największym boksem i otworzyła jego drzwi.
- Devoro – powiedziała, a niewielka, zgrabnych rozmiarów
głowa odwróciła się w jej stronę. Zaraz potem podszedł do nich niezbyt wysoki
ogier, który pomimo delikatnej budowy imponował mięśniami. To, co go
wyróżniało, to niesamowicie długa grzywa, która sięgała daleko za szyję.
Shannon otworzył szeroko oczy. Widział kiedyś takie konie
na zdjęciach, owszem, ale spotkanie takiego zwierzęcia „twarzą w psyk” to co
innego. Zdjęcia nie oddawały jego urody nawet w połowie. Pomimo tego, że Devoro
tylko stał, to biła od niego duma, dostojność, wrażliwość, ale także siła i
zdecydowanie.
- Jest piękny! -
powiedział głaszcząc go po delikatnym pysku i przeczesując palcami jego grzywę.
Chwilę zadumy przerwał dźwięk telefonu Sophie.
- Florence przysłała mi wiadomość, że poszli z Jaredem do
domu, bo „Ravallo chciał popatrzeć na tyłek Jareda, ale nasza Diva się
speszyła”.
- Kto to Ravallo? – zapytał Shannon unosząc brwi do góry.
- Koń… - odpowiedziała mu po czym wyobrażając sobie co
Florence mogła mieć na myśli razem z Shannonem wybuchnęli niepochamowanym
śmiechem.
Kiedy w końcu się uspokoili kontynuowali swój „obchód” we
dwójkę. Zaglądali koniom do boksów częstując dalej smakołykami, Shannon zadawał
jej różne pytania na ich temat, wygłupiali się. Co jakiś czas, przypadkowo, ich
ręce ocierały się o siebie, jedno zatrzymywało spojrzenie dłużej na drugim.
Oboje jednak udawali, że nie przywiązują do tego większej wagi, co nie było do
końca zgodne z prawdą…
W pewnym momencie Shannon zatrzymał się i spojrzał na
Sophie z lekkim niezdecydowaniem.
- Coś się stało? –
zapytała Sophie patrząc na niego lekko zdezorientowana.
- Nie, po prostu… Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. –
powiedział uśmiechając się lekko i podchodząc do niej. W jego oczach wciąż
jednak został ślad niepewności. Sophie uniosła brwi do góry.
- Shannon, nic więcej od ciebie, ani Jareda nie przyjmę.
I tak przegięliście już z tymi waszymi „małymi” prezencikami… - powiedziała
wywracając oczami. Kiedy już chciała się odwrócić Shannon złapał ją za rękę.
- Najpierw zobacz co to jest. Potem możesz się
ewentualnie buntować. – powiedział wyciągając z kieszeni kurtki małe, czarne
pudełeczko przewiązane białą wstążką. Dziewczyna spojrzała na Shannona. Znała go dobrze i wiedziała, że ten lekki
uśmiech przybierał kiedy nie był czegoś pewny. Brązowe oczy patrzyły na nią z
wyczekiwaniem. W końcu zabrała z jego dłoni pudełko i rozwiązała wstążkę.
Uchylając wieczko zobaczyła łańcuszek, na którym zawieszona była mała, srebrna
triada z wygrawerowanymi inicjałami „S.L.”. Wpatrywała się tępo w pudełko, aż w
końcu uśmiechnęła się i wzięła zawieszkę do ręki.
- Myślałam, że ją zgubiłam… - powiedziała przejeżdżając
palcem po wygrawerowanych literach.
- Nie. Po prostu… zostawiłaś ją u mnie. – powiedział
Shannon kręcąc głową.
- Dziękuję. – powiedziała cichym, lekko łamiącym się
głosem przytulając się do Shannona i nieświadomie z całą siłą oplatając swoje
drobne ręce wokół jego dobrze zbudowanego ciała. Z oczu poleciało jej kilka
łez. Ta triada przypominała jej tak wiele. Kiedy zaczęła słuchać i interesować
się 30 seconds to Mars kupiła ją i wygrawerowała na niej swoje inicjały.
Przypomniała jej się ta radość, gdy zagłębiając się bardziej w genezę zespołu
okazało się, że ich perkusista ma takie same inicjały. Zaśmiała się do siebie i
odkleiła od mężczyzny. – Dziękuję Shannon. – powtórzyła wpatrując się w jego
czekoladowe oczy, które teraz znów tętniły tą typową radością i pewnością
siebie. Brunet delikatnie otarł dłońmi łzy z jej policzków. Sophie ciągle z
uśmiechem wzruszenia stała zapatrzona w jego twarz. Przez chwilę znów chciała
go pocałować i gdyby nie gwałtowne parsknięcie za jej plecami, które wyrwało ją
z zamyślenia, to pewnie by to zrobiła.
Chowając łańcuszek do kieszeni dżinsów powoli zaczęła iść
dalej.
- Zastanawiam się… Gdzie ją znalazłeś? Przecież zabrałam
od was wszystko, pamiętam, że kiedy się pakowałam, to przejrzałam każdy kąt,
ale nigdzie ni było triady. Wydawało mi się, że mogła zostać gdzieś na plaży. –
zapytała nie umiejąc powstrzymać ciekawości.
- Była… w łóżku. – powiedział nieco zakłopotanym tonem
nie patrząc na dziewczynę. Sophie zdziwiona spojrzała na niego.
- W łóżku? – zapytała nie mogąc sobie przypomnieć jak
konkretnie miałaby się tam znaleźć. Shannon westchnął zrezygnowany.
- Zgubiłaś ją jeszcze przed tym jak… się pokłóciliśmy,
pamiętasz? – zapytał na co dziewczyna skinęła głową. – Więc podejrzewam, że
podczas którejś z nocy kiedy uprawialiśmy seks mogło nas trochę ponieść i
łańcuszek ucierpiał. –wyjaśnił jej. Jednak nie wiedzieć czemu, kiedy jego mózg
przywołał jedno ze wspomnień zapomniał o tym, że powinien być zakłopotany czy
coś w tym stylu i po prostu roześmiał się. - Muszę ci przypominać ile twoich
bluzek zginęło przez… Nasz brak kontroli? – zapytał kręcąc głową i ciesząc się
do swoich wspomnień. Soph najpierw lekko się zmieszała, ale zaraz potem też się
uśmiechnęła.
- Chciałeś powiedzieć TWÓJ brak kontroli! Ale tak, masz
rację. Pamiętam kiedy straciłam pierwszą koszulkę… Czekaj, co ty wtedy
powiedziałeś…? – zastanowiła się przez chwilę – Ach! No tak. „Przyzwyczaj się
do tego”. – dodała zaczynając się śmiać. Udzieliło jej się od Shannona.
- Hej, ale potem obiecałem kupić ci nową! – zripostował
na co oboje zanieśli się śmiechem. Chwilę później, wychodząc ze stajni dopiero
oboje uświadomili sobie, że właśnie rozmawiali o swojej przeszłości bez
większego skrępowania, zażenowania, żalu do kogokolwiek, złości czy poczucia
winy.
Do domu wrócili około drugiej. Jared siedział na kanapie
kompletnie tonąc w swoich własnych myślach i nie zwracając uwagi na otoczenie.
Nie zauważył nawet kiedy Shann i Sophie weszli do domu. Po prostu wpatrywał się
jak bąbelki z wody gazowanej uciekają ze szklanki, którą trzymał w rękach. Z
zamyślenia wyrwał go dopiero głos Sophie.
- Jared? Słyszysz mnie?
- Hm?
- Pytałam gdzie jest Flo. – powtórzyła dziewczyna po raz
trzeci stojąc na wprost młodszego Leto i czekając, aż wróci do realnego świata.
- Przepraszam, zamyśliłem się. – powiedział lekko się
uśmiechając.
- Zauważyłam. To dowiem się…? – zapytała wykonując ręką
gest mający na celu przyspieszenie odpowiedzi.
- Jest u siebie. Mówiła, że idzie spać. Ja z resztą też
już chyba pójdę. – odpowiedział jej lekko przecierając twarz i podnosząc się z
kanapy. – Dobranoc. – rzucił jeszcze wchodząc na schody. Blondynka pomachała mu
siadając na kanapie, a z kuchni dało się słyszeć głos Shannona lekko
przytłumiony przez świątecznego piernika, którego właśnie wcinał.
Sophie usiadła na kanapie i złapała leżącą przed nią
książkę, którą dostała od Florence pobieżnie czytając opis zamieszczony na
tylnej okładce. W międzyczasie Shannon usiadł, a może raczej położył się na
fotelu obok i wpatrywał w sufit rozmyślając nad całym dzisiejszym dniem. W
pewnym momencie jego wzrok powędrował w stronę dziewczyny. Przez głowę
przelatywało mu tyle myśli. Jak jakaś chmara ptaków. Jednak jakimś dziwnym
sposobem wszystkie myśli były, chociaż trochę, powiązane z Sophie. Gdy Soph
spostrzegła, że brunet jej się przygląda spojrzała na niego tylko przelotnie,
ale nie zwróciła na to zbytniej uwagi. Odłożyła książkę, po czym złapała za
pilota i włączyła telewizor. Nie była dziś w nastroju na czytanie o dążeniu
ludzkości do samozagłady, więc postanowiła odmóżdżyć się telewizją i poczekać,
aż bezsensowny bełkot wydobywający się z odbiornika znuży ją na tyle, że będzie
mogła usnąć. W pewnym momencie Shannon zabrał jej pilota i wyłączył telewizor.
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, ale widząc spoczywające na niej badawcze
spojrzenie czekoladowych oczu, domyśliła się, że Shannon chce porozmawiać. Ale
bynajmniej nie o pogodzie. O nie, za dobrze znała mimikę jego twarzy i
zachowania. Gdyby chciał pogadać o bzdurach, to po prostu wgapiał by się dalej
w sufit wygłaszając co chwilę jakieś dziwne uwagi na temat otaczającego ich
świata nie specjalnie przywiązując wagę do tego co mówi. Teraz lekko
przygryzając dolną wargę próbował coś do czegoś dopasować, coś z czymś
połączyć, przeanalizować. Widocznie doszedł już do jakiegoś wniosku, skoro tak
usilnie próbował zwrócić na siebie uwagę. Sophie wiedząc, na co się zapowiada nie
odpowiedziała na jego spojrzenie. Siedziała na kanapie i patrzyła przed siebie
czekając, aż zniechęcony Shannon odda jej pilota. Nic takiego jednak nie
nadeszło.
- Sophie, przestań. – powiedział wywracając oczami i
uśmiechając się z lekką nutą politowania nad próbami ignorowania go.
- O co ci chodzi? – zapytała, może trochę za ostro, w
końcu patrząc na niego. Nie bardzo miała ochotę na tą rozmowę. Domyślała się co
konkretnie chce poruszyć Shanimal. Jednak nie wyszła z pokoju bez słowa, więc
była jakaś szansa, że jednak da radę dojść do jakiegoś porozumienia między
nimi.
- To jest to, o co ja chciałem ciebie zapytać. –
powiedział mężczyzna obserwując jej zielone tęczówki.
- Nie bardzo wiem o czym mówisz… - powiedziała wymijająco
wstając i próbując odebrać brunetowi pilota. Cóż za kłamstwo… Shann jednak
odsunął rękę z przedmiotem za siebie w wyniku czego Sophie wyciągająca po niego
swoją dłoń straciła równowagę i poleciała do przodu lądując prosto w jego ramionach. – Ta sytuacja… Jest lekko żenująca. –
powiedziała próbując się podnieść. Mężczyzna jednak nie puścił jej. Jego
ramiona pozwoliły dziewczynie tylko przekręcić się tak, że widziała jego twarz,
siedząc mu na kolanach.
- Mi tam się podoba. – powiedział patrząc jej w oczy.
- Shannon… - westchnęła tylko już nie odwracając wzroku.
- Sophie daj spokój, przecież widziałem dzisiaj to
wszystko.
- Jakie „wszystko”? – zapytała lekko poirytowanym tonem.
Czyli jednak jej przypuszczenia co do przyczyny całej tej dziwnej sytuacji się
potwierdziły. Shaniasty był jednak bardziej spostrzegawczy niż jej się
wydawało.
- Wszystkie twoje spojrzenia, gesty... – powiedział, a
przez twarz dziewczyny przemknął lekki cień. Miała nadzieję, że ich nie
zauważył, ale widocznie znów nie doceniła Shanna.- Ile razy zatrzymałaś dziś
wzrok na moich ustach, co? Albo to przyglądanie się moim tatuażom w kuchni.
Może wydawało ci się, że tego nie widzę, ale Soph… To było wręcz ostentacyjne
gapienie się na mnie. – powiedział
śmiejąc się lekko. Dziewczyna zdenerwowana spróbowała wyrwać mu się, ale silne
ramiona wciąż trzymały ją przy sobie. – Hej, spokojnie! Przecież nie
powiedziałem, że to źle… - dodał ciszej patrząc wciąż w zielone oczy. Sophie
lekko zdziwiona także przyglądała mu się bacznie. – Znowu to robisz… -
powiedział pozwalając nieśmiale uśmiechowi wypłynąć na twarz. Sophie westchnęła
zrezygnowana. Nie było sensu zaprzeczać.
- No i co mam ci teraz powiedzieć? – zapytała rozkładając
ręce na boki z wyczekującym wyrazem twarzy.
- Prawdę. – odpowiedział jej Shann wzruszając ramionami.
– Dlaczego przez cały dzień tak mi się przyglądasz? – zapytał z nieskrywaną
ciekawością. Dziewczyna utkwiła w nim wzrok zastanawiając się nad najlepszą
odpowiedzią. Shannon bezwiednie oblizał usta i czekał na reakcję dziewczyny na
pytanie. Ten gest, choć dla Shannona nieświadomy, bez większego znaczenia, po
prostu typowy przeważył szalę.
- Bo chcę cię pocałować. – odpowiedziała zgodnie z prawdą
wciąż z tym samym niewiele mówiącym wzrokiem utkwionym w czekoladowych oczach
perkusisty i czując jak pod wpływem
gestu bruneta ta chęć znowu w niej narasta i po raz kolejny traci rezon. Nie myśli
trzeźwo.
- To dlaczego tego nie zrobisz? – zapytał niewiele myśląc
coraz bardziej przybliżając się do Sophie.
- Ponieważ… Bo… - zaczęła dziewczyna, ale nie wiedziała
co chce powiedzieć. Patrzyła na idealne usta Shannona, które były tak blisko
jej własnych. „Właśnie, dlaczego tego nie zrobisz Sophie?” zapytał jakiś głosik
w jej głowie. – Bo się boję. – odpowiedziała sama się sobie dziwiąc.
- Czego? – zapytał mężczyzna z troską, lekko ściągając
brwi.
- Nie wiem… - odpowiedziała mu całkiem szczerze. Czego
się bała? Trudno to było wytłumaczyć. To nie był strach przed konkretną rzeczą.
Nie można była tego jednoznacznie zdefiniować tak jak obawy chociażby przed
pająkami czy lęku wysokości. Ten strach w Sophie… Był jakby wytworem jej
podświadomości, która wiedziała, że jest coś, czego powinna się bać. Ale to
była podświadomość. Świadomość widziała to nieco inaczej. Ten strach, tak samo
jak wydawał się jej realny w ciągu dnia, teraz był abstrakcją. Czego można się
bać będąc przy Shannonie? Przecież jego duże, umięśnione ramiona mogą dać jej
ochronę przed wszystkim czego się boi. Izolują ją od całej reszty świata. Jego
zapach… perfumy zmieszane ze specyficznym Shannonowym potem… To ją uspokajało.
Ten głęboki głos sprawiał, że czuła w środku przyjemne mrowienie. I to ciepło,
które zawsze od niego biło. Było tak kojące i dające uczucie komfortu.
- Nie bój się… - powiedział niskim, głębokim tonem
Shannon po czym wplatając dłoń w jej włosy przybliżył jej twarz do siebie i
pocałował. Sophie była lekko zdezorientowana, jednak odwzajemniła gest. Shannon
najpierw delikatnie musnął jej wargi z czasem jednak coraz bardziej się
angażując, pocałunek stawał się głębszy i bardziej namiętny. Sophie ściągnęła
gumkę z włosów Shannona, które od ich ostatniego spotkania sporo urosły i
zaczęła przeczesywać je palcami prawej dłoni. Jej lewa ręka prowadzona bardziej
instynktem niż racjonalnym myśleniem powędrowała z lewe ucho. Delikatnie
przejechała kciukiem po triadzie i poczuła jak Shannon odrywając się od niej na
milimetr wykrzywia usta w uśmiechu. Niewiele myśląc odchyliła mu lekko głowę w
tył i prawą rękę trzymając teraz na jego karku złożyła delikatny pocałunek na
tatuażu. Poczuła wtedy jak przez całe ciało mężczyzny przechodzi dreszcz.
Uśmiechnęła się do siebie i pod wpływem impulsu, wsuwając ręce pod jego
koszulkę zaczęła gładzić jego brzuch i znów pocałowała go w usta z większą
zachłannością niż chciała to zrobić. Shannon odpowiedział jej równie namiętnie
podciągając jej bluzkę lekko do góry i pozwalając swoim dłoniom znów błądzić po
jej plecach. Po chwili jednak zorientowała się, że to wszystko rozwija się w
złym kierunku.
- Nie. Shannon przestań. – powiedziała stanowczo szybko
wstając z fotela i odwracając się do niego plecami. „Co to miało być?!” skarciła w myślach samą siebie. Shannon,
który był zdziwiony tym wszystkim co się właśnie wydarzyło w równym stopniu co
ona, wstał i podszedł do dziewczyny.
- Sophie… - zaczął wyciągając rękę w jej stronę, ją
przytulić.
- Nie. – dziewczyna odepchnęła jego rękę i przetarła
rękoma twarz. – To… To się nie powinno wydarzyć! – powiedziała lekko
podenerwowanym głosem wskazując ręką na fotel. – Ja… Dobranoc. – powiedziała
nie patrząc na niego i kierując się do swojej sypialni.
- Sophie… - zawołał za nią Shannon, lecz dziewczyna nie
odwróciła się. Przeciwnie, przyspieszyła kroku i zniknęła na zakręcie schodów.
***
*W „światku jeździeckim” obowiązują różne zasady co do
nadawania koniom imion. Zazwyczaj wiąże się to z tym, na jaką literkę ma się
zaczynać imię konia. Niektóre rasy rządzą się swoimi prawami, ale zazwyczaj
jest tak, że nowonarodzone źrebię dostaje imię, które zaczyna się na tą samą
literę co imię jego matki.
Przykład: Klacz, która ma na imię Amazonka rodzi źrebię,
więc to źrebię musi mieć imię zaczynające się na „A”. Łapiecie? ;)
To jest ogólnie temat rzeeeeeeka, więc zakończę to
tłumaczenie w tym momencie ;)
***
DŻEM DOBRY!
I jak rozdział? DŁUUUUUUUGIIII COOOO? ;D hahha ja wiem, posrało mnie, ale chyba nie macie nic przeciwko? ;>
Jak już dostaliście taki długaśny, to się nie wymigacie bez wyrażenia swojej opinii na jego temat! Tym bardziej - zestawicie ostatnią scenę bez komentarza? O.O
No nevermind, ALE...
WIADOMOŚĆ SPECJALNA DO
LOONEY & OLI MYTH:
Nie macie pojęcie jaki miałam ubaw jak Was wczoraj wkręcałam w akcję Tomo/Ryon! haaa! Ale musiałam, coby to nie było zbyt oczywiste, że w tym pierwszym fragmencie, o który się Was pytałam pisałam o Sophie i Shannie... ;D Aczkolwiek te dalsze sceny Tomo/Ryon pisałam na żywca, żeby sobie jaja zrobić, więc... obstawiam, że w dalszym ciągu chcecie mi zrobić krzywdę, więc ten... xD
No to miłego dzionka/nocy/whatever :D
NO I CZEMU ONA PRZERWAŁA?! NO CZEMU?! JAK ONA MOGŁA?! JEZU, BIEDNY SHANNON <3 XD No ale, jaram się jak głupia, że w końcu się całowali :D
OdpowiedzUsuńI dobrze, że rozdział taki długi :D Mam nadzieję, że następny też będzie taki, albo i jeszcze dłuższy. No i że Shannon i Sophie znowu coś razem <3
Życzę weny i pozdrawiam :)
zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, zabiję Cię, a ja głupia chciałam jechać zabić biednego Tomcia xD rozdział WSPANIAŁY! (taaaak to dlatego, że Tomo nie nawalił) xD i wiesz co? to jednak przez te żubry :D
OdpowiedzUsuńwooohoo :) ile tego wszystkiego :) cieszę się bo rozdział wyszedł ci naprawdę super! Przygotowania do świat były takie fajne :D szczególnie jak Jared naśmiewał się z Snowshanna :) Iskrzy coraz bardziej między S i S i mam ochotę cię zabić, że im przerwałaś! eh... biedactwa, nie mogą się odnaleźć. Zastanawia mnie, co będzie dalej między Flo i Jayem bo z nimi to ubaw jest :) I ten prezent! tylko Jared potrafi być tak bezczelny, gdy czegoś chce :) choć powinnam powiedzieć: kogoś :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNo cóż mogę napisać...ja już zaczęłam się cieszyć jak głupia, że Shann i Soph coś TEN TEGO, a tu duuupa :O. Ale dobrze w sumie, że pozostawiłaś lekki niedosyt, bo wciąż niecierpliwie będziemy wyczekiwać tego momentu :D
OdpowiedzUsuńWięcej Flo i Jay,a bym poprosiła, bo uwielbiam wręcz tą dwójkę <3
P. S. Kto już zbiera na koncert Marsiaków w Warszawie? Ja zaczynam i cholernie nie mogę się doczekać 5 czerwaca *.*
Tak więc weny życzę i czekam na następny ;)
Spokojnie, będzie więcej Jay'a, będzie więcej Florence :)
UsuńAaaa ja już sie nie mogę doczekać Impactu! Już nawet mam mój bilet! :D
Świetny blog ! Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział ! :)
OdpowiedzUsuńKiedy można sie spodziewać 19 rozdziału ?
OdpowiedzUsuńMyślę, że powinnam się wyrobić na sobotę, ale pewności nie mam :P
OdpowiedzUsuń