I just want to see my baby standing right outside my door!
Piątego września zespół 30 seconds to Mars opuścił
Kingsdown. Co się działo potem? Nic specjalnego. Spokój i cisza. Jak to zwykle
w Kingsdown bywa. Rozpoczął się rok szkolny, więc Florence pracowała w dwóch
miejscach jednocześnie. Ale do szkoły na szczęście nie musiała chodzić
codziennie. Pracowała na zmianę z dwoma innymi nauczycielkami. Jazdy w stajni
też miała ułożone dość komfortowo, (nie żeby Sophie maczała w tym palce…) więc
nie musiała biegać od jednej roboty do drugiej z językiem na wierzchu. Wszystko
było tak jak zwykle.
A co u Sophie? Sophie ciągle cieszyła się wolnym miesiącem.
Co oczywiście nie znaczy, że trzymała się z daleka od stajni, oczywiście, że
nie. Miesiąc bez koni? Nie wytrzymałaby tyle. Odpoczywała tylko od ludzi.
Codziennie rano i wieczorem karmiła konie, wypuszczała je na łąki. Sprawdzała
czy aby na pewno w stajni wszystko działa, czy żaden z kopytnych nie zrobił
sobie krzywdy. Miała trochę czasu, żeby porozmawiać z ludźmi, którzy trzymali u
niej swoje konie. Albo w ogóle ich poznać. Tak naprawdę, część z nich widziała
może z 2 razy. Kiedy rozmawiała z nimi o warunkach postawienia konia w
stadninie i drugi raz kiedy przywozili swojego wierzchowca. A czasami nie
widziała się z nimi w ogóle, bo w większej części interesami stadniny kierował
Nick.
Przechadzając się korytarzami stajni czytała tabliczki z
imionami koni i nazwiskami właścicieli pod spodem. W pewnym momencie zatrzymała
się przed jednym z boksów. Jedna z tabliczek mówiła, żeby nie karmić konia,
ponieważ zajmuje się tym właściciel. Druga
natomiast, że stojący tam ogier ma na imię Lord Libero*.
Sophie zaczęła przyglądać się ciemnogniademu koniowi. Czy to
jest...?
- Nie możliwe…. – powiedziała sama do siebie. Ale tak samo
jak ona wpatrywała się w konia, tak samo on wpatrywał się w nią. Z odległości.
Nie podszedł do niej. Czujne, brązowe oko jednak obserwowało najmniejszy ruch
Sophie. – Lord Libero… - powiedziała
cichym głosem, ale zwierzę nie zareagowało. Koń po prostu odwrócił się i zaczął
jeść siano. – Odbija ci na starość… - powiedziała sama do siebie czytając
jeszcze nazwisko właściciela. „ R. Saywell”. „Hmm, nazwisko jakby znajome…”.
Pokręciła jednak tylko głową i poszła dalej.
I na tym minęła praktycznie cała jesień. Sophie wróciła do
codzienności. Zwyczajna rutyna. Jednak co jakiś czas, a może nawet częściej niż
by sobie tego życzyła, przyłapywała się na myśleniu o pewnym osobniku płci
przeciwnej. Niektórym znanym pod pseudonimem Shanimal, choć szerzej, po prostu
jako Shannon Leto.
Przez cały czas męczyły ją wspomnienia z LA. Nie tylko tych
szczęśliwych chwil, kłótni również. I godzenia się po tych sprzeczkach… Oprócz wspomnień niebezpieczne było to, że w jej głowie zaczęły się kształtować
scenariusze zaczynające się od „A co by było, gdyby…”. No właśnie, gdyby co?
Gdyby nie rozstała się z Shannonem. Gdyby nie poroniła. Gdyby nigdy go nie
poznała. Gdyby już nigdy więcej się nie zobaczyli. I to, co męczyło ja
najbardziej: Co by było, gdyby… do siebie wrócili? Jej mózg wymyślał różne,
naprawdę PRZERÓŻNE scenariusze…
I nim się obejrzała, nastał grudzień. Święta zbliżały się
wielkimi krokami i stało się to, co zawsze o tej porze roku. Spadło kilka
płatków śniegu, a Florence wpadła w istny szał. Niebieskowłosa wprost
uwielbiała święta. Całe te przygotowania, zakupy, strojenie domu… Gdyby jej pozwolić,
to pewnie całe Kingsdown by sama udekorowała…
22 grudnia, 20:00
- Okej. Więc ustalmy wszystko po kolei. Stajnia udekorowana,
dom też w lampkach, zakupy zrobione, prezenty... Nie wiem jak ty, ale ja już
mam. Więc zostaje nam jeszcze tylko gotowanie i sprzątanie, tak?
- Mhm. I choinka. Trzeba kupić choinkę Flo.
- No tak, tak, pamiętam! – powiedziała Florence z nosem w
swoim notatniku, gdzie miała zapisane wszystko co było do zrobienia na święta.
Sophie otworzyła furtkę do ogrodu wpuszczając przed sobą Syriusza, który pognał
do drzwi czekając, aż pańcia raczy je otworzyć. Soph szybkim ruchem przekręciła
klucz i weszła do domu. Zatrzymała się jednak zaraz na korytarzu, a Florence
razem z nią.
- Czy mi się wydaje, czy tu naprawdę jest cholernie zimno? –
zapytała blondynka marszcząc brwi.
- Nie wydaje ci się. Oj, mam złe przeczucia… - powiedziała
Florence odkładając torby z zakupami na szafkę. Sophie zrobiła to samo.
- Pójdę sprawdzić co z tym ogrzewaniem. – powiedziała Sophie wychodząc do piwnicy. Po
piętnastu minutach wróciła rozmawiając przez telefon.
- Ale jak to, przyjedzie pan dopiero po nowym roku? No okej,
rozumiem, ale… Proszę pana… Ale… - Sophie próbowała coś powiedzieć, ale w
słuchawce po drugiej stronie jakiś mężczyzna gorączkował się nie dając jej
dojść do słowa. W pewnym momencie Sophie straciła cierpliwość. - TO GDZIE JA
KURWA MAĆ MAM TERAZ MIESZKAĆ, CO ĆWOKU? Nie wiesz, tak? Wie pan co? Z wyrazami
szacunku, proszę mnie pocałować w dupę! Wesołych kurwa świąt pacanie! –
powiedziała nienawistnym tonem po czym rozłączając się rzuciła telefon na
kanapę, na której siedziała Flo.
- Co się stało?
- Kocioł się zapchał i trzeba go wyczyścić. Inaczej nie da
rady go odpalić. Ja się na tym nie znam, a ten frajer „fachowiec” powiedział,
że przyjedzie dopiero po nowym roku. – odpowiedziała wściekła Sophie
zamaszyście gestykulując.
- To co, rozpalamy kominek? – zapytała Flo, ale przyjaciółka
tylko pokręciła głową z kwaśną miną.
- Nie mam drewna. Nick miał mi załatwić, ale nie dał rady,
bo coś tam. Mamy piec, więc stwierdziłam, że to nic, ale… DAMN! I co teraz
robimy? W sumie, to… No, nie bardzo mamy gdzie mieszkać. – Sophie wzruszyła
ramionami opadając na kanapę obok Florence. Niebieskowłosa nagle z impetem
podniosła się z kanapy.
- JUŻ WIEM!
***
- Mówiłam ci, że się zgodzi. – powiedziała zadowolona z
siebie Florence. Sophie tylko pokręciła głową z uśmiechem.
- Cały Babu…- powiedziała szukając klucza tam, gdzie nakazał
jej Robert. –„Pod doniczką z żółtym kwiatkiem, na półce nad drzwiami, po lewej
stronie”. – wyrecytowała. Chwilę później razem z Florence wniosły swoje torby
do domu Roberta.
- To wychodzi na to, że w tym roku święta u Babu?
- No… Na to wygląda. Ale BEZ Babu. – powiedziała Sophie
śmiejąc się. – Dobra, wypadałoby się ogarnąć. Pójdę odpalić ogrzewanie. Mam
nadzieję, że tu nie padło…
- Ja pójdę do domu, i zacznę nas pakować… W końcu spędzimy
tu trochę czasu. – westchnęła niebieskowłosa.
- Dobra. Jak skończę z piecem, to przyjdę Ci pomóc.
I tak przez praktycznie pół nocy dziewczyny przenosiły swój
„świąteczny dorobek” w postaci zakupów, lampek, ozdób (bo przecież – jak to
stwierdziła Florence – jeżeli spędzają święta w domu Babu, to trzeba udekorować
dom Babu!), ale oprócz tego rzeczy niezbędne do życia: ubrania, komputer,
ładowarki wszelkiego rodzaju, jedzenie itp. Itd. Włączając rozpakowanie się w
nowym miejscu zamieszkania skończyły o czwartej nad ranem. Ale następnego dnia
o dziewiątej trzeba było wstać i przygotować się należycie, bo przecież kolejnego
dnia wigilia!
Pomimo tego, że dziewczyny mieszkały od naprawdę długiego
czasu w Anglii, to jednak przetrwała u nich polska tradycja jeżeli chodzi o
święta. Nawet kiedy rodzice Sophie jeszcze żyli, to urządzali Boże Narodzenie
według polskich obyczajów. Dwudziestego czwartego grudnia jedli uroczystą
kolację, potem rozpakowywali prezenty. I tak zostało do teraz.
Z samego rana Florence zabrała się za pieczenie ciasta.
Sophie za to została wyprawiona po
choinkę. Oczywiście zgarnęła ze sobą Dominica, bo przecież „Kobieta nie będzie
sama nosić choinki!”. Blondyn ochoczo zgodził się na towarzyszenie swojej
koleżance/pracodawcy w wyprawie po drzewko, ponieważ było to dla niego
bezpieczniejsze. Dlaczego? Otóż kiedy Rose – jego narzeczona – rządziła w kuchni,
to lepiej było jej nie wchodzić w drogę…
- Soph, nie masz pojęcia jak się cieszę, że potrzebujesz
pomocy z tą choinką! – powiedział Dom wsiadając do Land Rovera.
- A co? Rose zagoniła cię do roboty? – zaśmiała się
dziewczyna.
- No właśnie w tym problem, że nie! Rano chciałem jej pomóc
w kuchni, to mi się oberwało. Wszystko inne jest zrobione i tak naprawdę nie
mam nic do roboty. Ale jak usiądę przed telewizorem czy gdziekolwiek, to też mi
się od niej dostaję, że nic nie robię… Rose jest świetna, kocham ją, ale wiesz…
- Nie musisz się tłumaczyć, wiem o co ci chodzi. – zaśmiała
się Sophie ruszając w drogę.
***
-HO! HO! HO! – Florence usłyszała trzask otwieranych drzwi i
jakiś męski okrzyk. Wybiegła z kuchni chcąc sprawdzić co to za „Mikołaj”.
- Dominic! – powiedziała przez śmiech. Widok był dość
komiczny. Drobny blondyn, w sweterku rodem ze Skandynawii, czerwonej czapce z
białym pomponem i obsypany całkiem sporą ilością śniegu wnosił (a raczej
próbował wnieść) ogromną jodłę do salonu. Co chwila drzewko zarzucało nim na
którąś ze ścian, albo prawie przewracało go na ziemię. – Dasz radę Dom! Jeszcze
tylko kilka kroków! – dopingowała go przez śmiech Florence. Kiedy w końcu
postawił drzewko na podłodze, oboje wydali z siebie okrzyk radości i triumfu
oraz przybili piątkę.
- No nieźle! Doniosłeś ją! – powiedziała Sophie wchodząc do
domu, zdejmując buty i kurtkę.
- Dobra, to ja będę leciał. – powiedział Dom kierując się w
stronę drzwi.
- Co? Już? No ale jak to?! – oburzyła się Florence. – Nawet
na herbatkę nie zostaniesz?!
- Chciałbym Flo, ale muszę wracać, bo Rose da mi popalić! –
powiedział kręcąc głową. – Ale spokojnie, wpadniemy do was jakoś niedługo na
Grzańca! – dodał śmiejąc się. Kilka lat temu Sophie urządziła Wigilię Stajenną.
Tam przygotowała dla wszystkich grzańca po staropolsku i tak Anglikom
posmakowało, że od tamtej pory wszyscy piją go u siebie w domu.
- Trzymam za słowo! – odpowiedziała mu.
- To wesołych świąt dziewczyny! – rzucił tylko Dom po czym
opuścił mieszkanie.
- To co? Do roboty! – zakomenderowała Sophie. Flo skinęła
głową i tak też zrobiły. Blondynka wzięła się za ubieranie pięknej, sporych
rozmiarów choinki. Kiedy skończyła razem z Flo piekła różnokształtne pierniki.
W wyniku impulsu powstało nawet kilka piernikowych triad. Potem wzięły się za
gotowanie wszystkiego innego na wigilię.
***
- Shannon… Shannon! SHANNON KURWA OGARNIJ SIĘ! – Brunet
wyrwał się z zamyślenia słysząc podniesiony głos Tomo. – Stary, znowu się
spóźniasz! – powiedział Tomo zmęczonym głosem.
- Przepraszam. Ja po prostu…
- …się zamyśliłem. – Dokończył za niego Tomo. – Tak, tak, to
już dziś słyszałem. Jakieś sto razy. I wczoraj też. I przedwczoraj, i przed
przedwczoraj. O! I dzień wcześniej też! Właściwie, jakby się zastanowić, to
wiesz co? SŁYSZĘ TO KURWA OD TRZECH MIESIĘCY! – krzyknął Chorwat opadając w
końcu razem ze swoją gitarą w bezsilności za podłogę w studio w którym
aktualnie się znajdowali. – Jay, jakaś pomoc? – zwrócił się w stronę Jareda z
nadzieją, że ten przemówi bratu do rozsądku.
- Hm? Co? – Jared także wyrwał się z zamyślenia i zdziwiony
spojrzał na Chorwata leżącego na ziemii. – Tomo, czemu leżysz na podłodze?
Mieliśmy nagrywać nową piosenkę przecież. – powiedział skonsternowany na co
Shannon wybuchnął śmiechem, a Tomo podniósł się na nogi i mrucząc pod nosem
tylko jakieś przekleństwa po chorwacku wyszedł ze studio.
- Chyba dokonaliśmy niemożliwego. Znowu. – powiedział
rozbawiony Shannon.
- Czyli co konkretnie?
- Wkurwiliśmy Tomo! – krzyknął Shanimal wybuchając śmiechem.
- Ale czemu? – zapytał Jay co spowodowało tylko większy
śmiech Shannona. Jared nie wiedząc za bardzo o co chodzi wyszedł ze studio
zostawiając rozbawionego Shanimala samego. To spowodowało, że mężczyzna
powrócił do poprzednich rozmyślań. Zastanawiał się co do cholery jasnej jest z
nim nie tak? Przecież nie jest już pieprzonym nastolatkiem żeby myśleć non stop
o jakiejś dziewczynie, w której się zakochał! A jednak… Sophie Levellyn
zajmowała ostatnimi czasy większość jego myśli. I nie były to żadne
filozoficzne wywody. Po prostu… Odczuwał tęsknotę. Tą głupią, bezsensowną
tęsknotę, która zamiast z czasem zelżeć jeszcze bardziej się zwiększała.
Budząc się sam w łóżku przypominał sobie poranki, które
spędzał razem z blondynką. Ile razy oberwał od niej poduszką za to, że budził
ją wcześnie rano. Zawsze chciała go za to zamordować. Jednak kiedy przytulał
dziewczynę do siebie cała ta „złość” dziwnym trafem rozpływała się w powietrzu.
Poranne walki o to kto pierwszy dorwie się do dzbanka z kawą. Wspólne
przygotowywanie śniadania, często kończące się jednak brakiem śniadania, a
powrotem do łóżka, wcale nie po to żeby iść spać… Wygłupy, nabijanie się z
Jareda, dogryzanie sobie nawzajem… To wszystko powodowało ciągłą duchową
nieobecność Shannona, co namiętnie zaczęło irytować Tomo. Wynikiem analizowania
tych wspomnień było to, że Shannon dochodził zawsze do tego samego wniosku:
Jest pieprzonym masochistą i zachowuje się jak głupi dzieciak. Drugi wniosek,
który odbijał się echem w jego głowie, ale którego nie chciał wpuścić na
pierwszy plan był taki, że wciąż kocha Sophie. Tyle razy chciał do niej zadzwonić,
ale ani razu tego nie zrobił. Dlaczego? Sam przed sobą tłumaczył się, że nie
wiedziałby co ma jej powiedzieć. Że co? Że dzwoni, bo tęskni za czasami kiedy
byli ze sobą? Że cały czas chodzi i rozmyśla o niej, o powrocie do Kingsdown,
nie wiedząc co go powstrzymuje przed poleceniem do Anglii, pójściem do jej domu
i powiedzeniem, że chce ją odzyskać, bo od powrotu do LA wszystko za co się
weźmie pieprzy, bo nie daje mu spokoju jakaś nieuzasadniona myśl, że nie wiedzieć czemu ma jakąś nikłą szansę odzyskać
Sophie, bo chyba wciąż ją kocha? Nieee,
przecież jej tego nie powie…
- Shannon jesteś idiotą. – powiedział sam do siebie.
Jared natomiast… Jego zamyślenie także było spowodowane czym
innym. Od pewnego czasu złapał go pewien zastój. Zawsze był kreatywny, tryskał
pomysłami na wszystkie strony, brakowało mu własnego umysłu na spamiętanie
wszystkich pomysłów, a teraz… Teraz wena stopniowa zaczęła mu umykać. Od
dłuższego czasu nic nie napisał.
Siedział próbując ulepszyć utwory już napisane, ale nic mu z tego nie
wychodziło. Zanik inspiracji był dla niego wielkim ciosem. To tak, jakby część
jego jestestwa została mu wyrwana z piersi. Jared mógł zostać definicją
kreatywności i twórczości, a teraz wszystko to, co go budowało zniknęło. Nie
umiał sobie z tym poradzić i rozpaczliwie szukał jakiegokolwiek natchnienia
gdzie się dało i kiedy tylko się dało. To powodowało jego ciągłą nieobecność.
***
- Emma ja już nie wytrzymuję nerwowo. JA! A wiesz jak ciężko
jest mnie wyprowadzić z równowagi… Oni oboje non stop mają głowy w chmurach!
- Ale przecież Jared zawsze ma głowę w chmurach.
- Tak, ale zazwyczaj ogarnia co się do niego mówi i zdaje
sobie sprawę, że właśnie stoi w studio i ma śpiewać, bo nagrywamy. A ostatnio
zero kontaktu z rzeczywistością. A Shannon… - Tomo westchnął po raz kolejny. –
Emm, wiesz jaki jest Shannon, on zawsze wie co się dzieje dookoła niego,
praktycznie NIGDY się nie zamyśla, a teraz sama widzisz, non stop łazi
nieobecny… Emma, przecież widzisz co się dzieje no… Musimy coś z tym zrobić.
- No dobra, masz rację. I to wszystko przez…? – zapytała
dziewczyna kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Taaak. –
odpowiedział jej Tomo na ona się uśmiechnęła. – Nie rozumiem, co w tym takiego
super, że się uśmiechasz? – zapytał Tomo zmęczonym głosem.
- Wiesz… Oni zawsze byli tacy zapracowani, nie mieli czasu
na nic innego oprócz pracy. Może to i dobrze, że w końcu potrafią zamyślić się
na inny temat na dłużej niż sekundę?
- Jeżeli chodzi o Shannona, to owszem, masz trochę racji.
Ale Jay? To coś innego… – odpowiedział jej Tomo po dłuższym zastanowieniu. –
Ale i tak musimy coś z tym zrobić, bo ta dwójka sama się nie ogarnie.
- Co? Mam ich wysłać do Kingsdown? – prychnęła Emma.
- To jest to! Tak trzeba zrobić! – ożywił się Tomo.
- Tak? I co ja niby mam im powiedzieć? „Chłopaki, wysyłamy
was do Anglii. Żebyście ty Shannon w końcu przejrzał na oczy, a ciebie Jay
żebyś odzyskał zapał do pracy i wenę.” ? – zapytała z sarkazmem.
- Spokooojnie mój Watsonie. Mam plan… - powiedział Tomo
zacierając ręce.
- No to dajesz Sherlocku. Zamieniam się w słuch!
***
- Jedziecie gdzieś w te święta? – zapytał Tomo Jareda i
Shannona siadając w salonie na kanapie.
- Czy ja wiem… Myślę, że zostanę w domu. – powiedział Jay
wzruszając ramionami.
- Ja tak samo. – rzucił Shannon znad czytanej gazety.
- A nie spędzacie świąt z Constance? – zapytał zdziwiony
Chorwat. Na to pytanie bracia wymienili tylko sceptyczne spojrzenia. – Coś mnie
ominęło? – dodał zmieszany Tomo.
- Cóż… Nasza mamusia spędza święta na Florydzie… - zaczął
Shannon. Czując na sobie wyczekujące spojrzenie Tomo dokończył - …ze swoim
nowym facetem. Nie chcielibyśmy im z Jaredem przeszkadzać kiedy będą się…
- Shannon! – krzyknął Jared zasłaniając twarz dłonią. –
Błaaagam bracie, nie chcę mieć w głowie wyobrażenia własnej matki uprawiającej
seks z jakimś starym fagasem! – Shannon tylko wzruszył ramionami i wrócił do
czytania swojej gazety.
- A czemu pytasz? – zapytał Chorwata znad czasopisma.
- Z ciekawości. – Tomo wzruszył ramionami. – Myślałem, że
może pojedziecie do Kingsdown. – Shannonowi nagle zaświeciły się oczy. Jared
choć udawał, że ogląda telewizję, widać było, że też w głowie zapaliła mu się
lampka. – Wiecie, ostatnio jak tam byliśmy, to Jared napisał kilka…
-…naście – poprawił go Jared.
- Tak. KilkaNAŚCIE całkiem dobrych piosenek. Tobie też się
tam podobało baaaardzo z tego co pamiętam, więc myślałem, że będziecie chcieli
spędzić te kilka wolnych dni w przepięknej,
malowniczej, zaśnieżonej Anglii.
- Wiesz co… - Jared wyraźnie się ożywił. Perspektywa
przypływu weny twórczej zawsze napawała go energią. – To niegłupi pomysł! Shanny co ty na to? –
Shannonowi dwa razy nie trzeba było powtarzać. Tak naprawdę tylko szukał
pretekstu żeby znów odwiedzić Sop… Kingsdown znaczy się…
- Jasne! W sumie… Nie pamiętam kiedy ostatnio spędzałem
święta gdzieś gdzie był śnieg… - zaśmiał się Zwierzak.
- Ale chłopaki, wiecie, że dziś jest dwudziesty drugi
grudnia nie? – powiedział Tomo manewrując brwiami w dziwny sposób, którego nikt
inny nie umiał powtórzyć.
- Spokojna twoja rozczochrana Mofo! Braciszek załatwi samolot
prawda? – zapytał Shannon. Retorycznie oczywiście. Jared tylko skinął głową i
energicznym krokiem wyszedł z salonu. – Chociaż może powinienem powiedzieć, że
to Emma załatwi samolot… - dodał i oboje zanieśli się śmiechem. Gdzieś z głębi
domu doszedł ich tylko krzyk Jareda:
- EJ! SŁYSZAŁEM TO! – po czym nastąpił głuchy łomot. Shannon
i Tomislav po raz kolejny wybuchnęli śmiechem.
- Znowu spadł ze schodów…
***
- Cholera jasna! – zaklął Jared patrząc na swój Blackberry.
– Emma, nie mogę się dodzwonić do Babu. Jesteś pewna, że nie postanowił spędzić
świąt w Anglii? – gorączkował się Jared. Był dwudziesty trzeci grudnia i od
rana próbował dodzwonić się do Roberta żeby się upewnić, czy mogą z Shannonem
spędzić święta u niego i czy aby na pewno nikogo tam nie ma.
- Spokojnie, na pewno! Rozmawiałam z nim kilka dni temu,
mówił, że na razie na jakiś czas zostaje w Nowym Yorku, więc nie ma obaw. No
biegnijcie już, bo wam samolot ucieknie!
- Muszę wyłączyć telefon. Emma…
- Tak Jared, zadzwonię do niego! – powiedziała
zniecierpliwiona już dziewczyna. – Idźcie już! – ponagliła ich po raz kolejny.
Jared przytulił ją jeszcze na pożegnanie, a potem uścisnął stojącego obok niej
Tomo.
- To wesołych świąt! – rzucił z uśmiechem.
- Wesołych kochani! – krzyknął jeszcze na cały głos Shannon
jak to miał w zwyczaju i również uściskał Emmę. – Stary, będę tęsknił… -
powiedział łamiącym się głosem do Tomo.
- Ja też bracie! – odkrzyknął mu Chorwat po czym padli sobie
w ramiona. Jared tylko wywrócił oczami.
- Shannon, zaraz będziecie mieli kolejne tony zdjęć jak się
ściskacie, tam są hieny. – powiedział wskazując ledwo widocznym gestem na paparazzich
stojących za szybą hali odlotów. – Już widzę te nagłówki: Czyżby gorący romans
perkusisty i gitarzysty z 30 seconds to Mars?!
- No i dobrze! Niech widzą naszą Shomo miłość! – odkrzyknął
Zwierzak. Jared złapał go za ramię i pociągnął za sobą.
- Choć, bo naprawdę się spóźnimy!
- Będę tęsknić kochanie! Zaopiekuj się naszymi dziećmi kiedy
mnie nie będzie! – wykrzyczał do Tomo udając, że ociera łzy spływające po
policzku. Tomo nie pozostał dłużny.
- Oczywiście mój drogi! Przekażę im!
- Powiedz, że tatuś je kocha! – rzucił jeszcze będąc już
dobrych kilkanaście metrów od Chorwata.
- Tatuś? Myślałem, że to ja jestem ojcem! – odkrzyknął
urażony Tomo. – Już my sobie porozmawiamy jak wrócisz kochanie! – rzucił
Chorwat na co Shannon pokazał mu język. Potem ciągle ciągnięty przez Jareda
zniknął w tłumie.
- Tyle lat i zawsze to samo… - westchnęła Emma idąc razem z
Tomislavem z powrotem do samochodu.
- Cóż zrobić? Miłość. Serce nie sługa kochana… - powiedział
Chorwat kładąc przy tym teatralnie rękę na sercu. Emma w odpowiedzi strzeliła
go otwartą dłonią w głowę.
- Banda idiotów.
- I za to nas kochasz! – krzyknął do niej ciągle śmiejący
się Tomo. Sama nie wytrzymała i też się uśmiechnęła.
- Żebym sobie tylko kiedyś z tej miłości w łeb nie
strzeliła… Okej, trzeba zadzwonić do Roberta. – powiedziała stojąc koło auta i
wybierając na telefonie numer do Babu.- Rob?
- Hej Emma.
- Wszystko ok? Chłopaki już są w samolocie, czyli nasza
część planu wykonana.
- Tak. To znaczy plan się trochę zmienił, ale…
- Co? Co się stało?
- …ale na lepsze. Spokojnie, już ci tłumaczę…
***
- Maaaam dość! – krzyknęła Florence opadając na kanapę z
kubkiem gorącej czekolady w dłoni. Sekundę później obok niej wylądowała Sophie.
Z tym, że oprócz gorącej czekolady trzymała w ręce butelkę rumu. Usiadła dolewając nieco do swojego kubka, po
czym podała trunek Florence.
- Ja też… Ale
zrobiłyśmy już praktycznie wszystko! Zostały nam tylko…
- …pierogi. Ale to jutro! – powiedziała błagalnym tonem z
nadzieją, że Sophie nie każe jej dziś już nic gotować. Blondynka rozbawiona
tylko skinęła głową, a Florence odetchnęła z ulgą.
- Ale wiesz, mamy jeszcze lampki, którymi trzeba obwiesić
dom. – dodała Soph.
- Chyba nie chcesz tego robić dzisiaj?
- W sumie… Czemu nie? – krzyknęła nagle Sophie dostając
przypływu energii i podnosząc się z impetem z sofy. – Dawaj Flo! Bierzemy
lampki, drabinę, ubieramy się i lecimy ustrajać dom! – krzyknęła śmiejąc się.
Florence patrzyła na nią skonsternowana.
- Ciebie już do końca powaliło… Jest ciemno! - powiedziała
zrezygnowana. Jednak Sophie nie patrząc na nic pociągnęła ją mocno za rękę tym
samym zmuszając do wstania z kanapy.
- No choooooodź! – krzyknęła będą już w korytarzu i
ubierając buty i kurtkę. Nim Florence zdążyła
zrobić krok, Sophie była już na dworze.
- A to podobno ja jestem nienormalna. – powiedziała kręcąc
głową. Chwytając w rękę butelkę rumu pociągnęła dużego łyka. – Mmm… cieplutko!
– powiedziała z błogim uśmiechem ruszając za przyjaciółką na dwór.
Kiedy wyszła z domu zobaczyła jak Sophie stoi wśród
padającego śniegu i wpatruje się w morze. Podeszło do niej i podała butelkę
rumu.
- Pięknie tu jest zimą, nie? – zapytała Sophie upijając łyk.
Flo z uśmiechem skinęła głową. Zauważyła jednak, że Sophie zamyśliła się dość
głęboko i nie wiedzieć czemu miała wrażenie, że wcale nie myśli o widoku przed
sobą.
- O kim myślisz? – zapytała niebieskowłosa. Sophie
zmarszczyła brwi. Na początku chciała zaprzeczyć, że przecież po prostu podziwia
widok, ale… To byłaby po prostu nieudana i nieudolna próba oszukania najlepszej
przyjaciółki. Końcem końców nie odpowiedziała nic. – Myślisz o Shannonie
prawda? – zapytała raczej retorycznie Flo. Odpowiedziało jej nieśmiałe
skinienie głową. Sophie nadal nie zmieniając wyrazu twarzy patrzyła gdzieś w
dal śledząc wzrokiem pojedyncze płatki śniegu, które nieuchronnie zbliżały się
do morza, aby w końcu i tak utonąć w słonej wodzie.
- Nie umiem go wyrzuć z głowy Flo. Cały czas myślę o tym, że chciałabym żeby
przyjechał tutaj, żebyśmy spędzili razem trochę czasu. I ja wiem, że to
idiotyczne i niemożliwe, ale… po prostu nie umiem sobie tego wyperswadować. –
powiedziała beznamiętnie. Florence podeszła jednak do niej i przytuliła do
siebie.
- To wcale nie jest idiotyczne Sophie. Z resztą… jutro
święta. A w święta wszystko jest możliwe, prawda? Sama mi to wiecznie
powtarzasz. – powiedziała patrząc przyjaciółce w oczy. Pod wpływem tych
niebieskich tęczówek na usta Sophie wypłynął uśmiech.
- Taaak. You never know… - zaśmiała się cytując Jareda. –
Chodźmy już wieszać te lampki! – powiedziała blondynka po raz kolejny już tego
wieczoru ciągnąc za sobą Flo.
W ciągu dwóch
godziny, pośród ciągle sypiącego śniegu dziewczyny rozwiesiły kilkanaście kompletów lampek
choinkowych. Daszek ganku obwieszony był
kurtyną niebieskich lampek, która sprawiała wrażenie świecących sopli
zwisających z niego. Ramy okien okalane były migoczącymi, różnokolorowymi
światełkami, które pięknie podświetlały śnieg leżący na parapetach. Drzewka i
krzewy rosnące dookoła też zostały obwieszone różnego rodzaju świecidełkami.
Pod koniec ich pracy cały dom był tak oświetlony, że widać go było już ze
stadniny.
- Odwaliłyśmy kawał dobrej roboty. Powiedziała Sophie stając
razem z Flo przed domem. Podziwiały swoje dzieło dopijając rum, który pozostał
w butelce i przyjemnie rozgrzewał.
- O taaak. To wygląda niesamowicie. Babu powinien zobaczyć
swój dom! – zaśmiała się Florence.
- Dobry pomysł! – skwitowała Soph i wyciągnęła z kieszeni
telefon. Zrobiła zdjęcie i wysłała do Roberta.
- Ale wiesz co? Jednego mi tu brakuje. – powiedziała do niej
Flo z podstępnym uśmiechem. Sophie zastanowiła się marszcząc brwi. – Bałwana konkretnie. – dodała w końcu
niebieskowłosa. Sophie od razu
zaświeciły się oczy. No tak! Bałwan!
- No to lecimy! – krzyknęła i zaczęła lepić pierwsze śniegową
kulę. Florence zabrała się za drugą. Kiedy już trzy wielkie kule stały jedna na
drugiej Florence pobiegła do domu Sophie po ubranie dla owego bałwana. Znalazła jakiś szalik, czerwony w żółtą
kratkę, i jeszcze jedną, ciekawą rzecz, którą zabrała ze sobą. Owinęła szalik
wokół „szyi” bałwana. Kolorową czapkę, którą sama nosiła kilka lat temu
wcisnęła mu na śnieżną głowę. Sophie przyniosła z kuchni marchewkę, która
robiła za nos. Potem wygrzebała spod śniegu kilka kamyków, które robiły za oczy
i uśmiech śnieżnego kumpla. Podziwiając swoje dzieło Florence jednak
stwierdziła, że w dalszym ciągu czegoś mu brakuje.
- Już wiem! – krzyknęła Sophie i pobiegła w stronę ganku. Po
chwili wróciła trzymając w ręce butelkę po rumie, który wypiły. Wcisnęła ją
bałwanowi i zakleiła nieco śniegiem, żeby nie odpadła.
- No! Teraz widać, że to nasz bałwan! – wtrąciła Florence
śmiejąc się. – Ale mam dla niego coś jeszcze… Sophie przez chwilę kontemplowała
bałwana po czym zwróciła się do Flo.
- Skąd wzięłaś ten szalik? – zapytała zdziwiona zbaczając z
tematu „braków” bałwaniastego.
- Leżał u ciebie w domu w szafie na piętrze. – powiedziała
wzruszając ramionami. – Coś nie tak? – dodała widząc skonsternowaną minę
Sophie, która zaraz potem wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
- Bo to… to jest… To szalik Shannona! - Flo zrobiła wielkie
oczy.
- Czemu do cholery masz szalik Shannona w szafie?! - zapytała rozbawiona. Sophie wzruszyła
ramionami.
- Nie mam pojęcia! Widocznie kilka lat temu, kiedy wróciłam
z Los Angeles musiałam go przypadkowo zawinąć do torby… - zamyśliła się blondynka.
- Ach! To by wyjaśniło, dlaczego w szafie znalazłam też TO.
– powiedziała Florence wyciągając z kieszeni kurtki kawałek złożonego
materiału. Podała go Sophie. Ta z lekką obawą rozwinęła ów znalezisko, a kiedy
zorientowała się co trzyma w rękach szczęka niemalże spadł jej na ziemię.
- Nie wierzę… Mogę
jeszcze zrozumieć, że nie wywaliłam z domu szalika, ale TO?! Dlaczego ja tego
nie spaliłam?! – zapytała samą siebie nie dowierzając.
- Zdajesz sobie sprawę z tego ile psychofanek mogłoby zrobić
nalot na twój dom gdyby wiedziały, że to leży u ciebie w szafie? – zapytała
Florence poruszając znacząco brwiami za co zarobiła kuksańca od przyjaciółki. –
Wiesz co? Mam pomysł. Daj mi to. – zakomenderowała po czym odebrała Sophie
kawałek materiału. Zdjęła bałwanowi czapkę zakładając ją na swoją głowę, a
zamiast niej, na jego śnieżnym łbie bałwaniastego wylądowały szare bokserki
Shannona Leto, na których gumce widniał napis „Calvin Klein”.
- Stylowo. – skwitowała image bałwana Sophie.
- W sumie, to bardziej wyszedł nam Shannon niż bałwan.
Czekaj, czekaj… SNOWSHANN! Tak! To jest to. SnowShann! – wykrzyknęła Florence
zaczynając śmiać się jak nienormalna. Sophie zawtórowała jej, jednak po chwili
próbując opanować śmiech wycedziła z siebie:
- Jeżeli to ma być na podobieństwo Shannona, to musimy coś zmienić. – Po tych słowach zabrała bałwanowi… znaczy się Snowshannowi butelkę po rumie. Pobiegła do domu, a kiedy wróciła miała w rękach butelkę po whisky. Wcisnęła ją w bok Snowshanna i przymocowała śniegiem.
- Jeżeli to ma być na podobieństwo Shannona, to musimy coś zmienić. – Po tych słowach zabrała bałwanowi… znaczy się Snowshannowi butelkę po rumie. Pobiegła do domu, a kiedy wróciła miała w rękach butelkę po whisky. Wcisnęła ją w bok Snowshanna i przymocowała śniegiem.
- Nooo! Teraz to Snowshann jak się patrzy! Obowiązkowo Jack
Daniel’s w dłoni! – podsumowała Florence. – W sumie wiesz co? Skoro tak za nim
tęsknisz, to teraz masz się do kogo przytulić! – powiedziała zjadliwym tonem do
Sophie. Ta zrobiła naburmuszoną minę, po czym złapała w rękę trochę śniegu i
obsypała nim Florence.
- To może teraz zrobimy dla ciebie Jareda? Chociaż nie wiem
czy starcz nam śniegu, żeby zrobić pełnowymiarową replikę jego męskości… -
dodała Sophie z wrednym uśmieszkiem. - Czekaj, zawołam Syriusza, może chce mu
się siku. – dodała po chwili poruszona.
- A co to ma do rzeczy, że psu chce się sikać? – zapytała
skonsternowana Florence.
- No jak to co? A skąd weźmiemy żółty śnieg na blond włoski
Jareda? – powiedziała z zawodowym pokerface’em na co Florence nie wytrzymała i
śmiejąc się upadła na śnieg. Widok niebieskowłosej dziewczyny w czapce we
wszystkich kolorach tęczy tarzającej się po śniegu i nie mogącej opanować
śmiechu spowodował, że Sophie również dostała głupawki. Nie miała pojęcia
dlaczego się śmiała, ale nie umiała przestać. Florence, która była w takim
samym stanie widząc, że jej przyjaciółka ledwo stoi na nogach, postanowiła jej
ulżyć – pociągnęła ją za stopę tym samym powodując upadek Sophie w leżącą nieopodal zaspę śniegu. Blondynka
w ramach odwetu wyciągnęła rękę w stronę Florence i łapiąc ją za nogę, samemu
leżąc w zaspie, przywlokła do siebie Flo. Kiedy po kilku minutach głupawka
trochę odpuściła Florence spojrzała na ośnieżony zegarek na swojej lewej ręce.
- Soph…
- No?
- Jest dwudziesta trzecia, a my leżymy w zaspie obok Snowshanna…
- powiedziała opierając głowę na miękkim śniegu i zamykając oczy. – Myślę, że
powinnyśmy stąd pójść.
- Nie. Ja się stąd nie ruszam, jest mi tu dobrze. –
odpowiedziała buntowniczo blondynka z szerokim uśmiechem. Leżąc na śniegu z
zamkniętymi oczami pozwalała płatkom śniegu opadać na jej twarz. To uczucie
kiedy mikroskopijne śnieżynki dotykały jej policzków było tak przyjemne…
W pewnym momencie jednak Sophie usłyszała, że jakiś samochód
podjeżdża pod bramę od posesji Roberta. Uchyliła powieki i spojrzała na leżącą
obok Florence.
- Kto to? – zapytała szeptem Soph. Florence odpowiedziała
jej wzruszeniem ramion i niemym „Nie wiem”. Leżąc w tej zaspie były praktycznie
niewidoczne dla ich niespodziewanych gości, ale nie dało rady wychylić się i
zobaczyć kto to. Ale gdyby tak dostać się ZA tą zaspę… - Pssst! Flo! –
„krzyknęła” szeptem Sophie. – Na trzy szybko przerzucamy się ZA ZASPĘ. Łapiesz?
– Florence skinęła głową. Sophie policzyła bezgłośnie do trzech i obie szybkim
ruchem przeskoczyły za hałdę śniegu z nadzieją, że nikt ich nie zauważył.
- Właściwie, to czemu się chowamy? – zapytała szeptem
niebieskowłosa. Sophie zastanowiła się przez chwilę i dotarło do niej, że
właściwie, to nie wie dlaczego… Wzruszyła więc ramionami i niczym rasowy szpieg
wychyliła lekko nos zza zaspy. Zobaczyła, że jakiś mężczyzna, dość szczupły,
wysiada z samochodu od strony pasażera i otwiera bramę na oścież. Auto wjechało
na podjazd i stanęło kilkanaście metrów od chowających się za zaspą dziewczyn.
Kiedy owy chudy facet doszedł do samochodu Sophie rozpoznała w nim…
- Czy to jest… Jared? – zapytała cicho Florence. Sophie
skinęła głową. W tym momencie z samochodu wysiadł drugi mężczyzna. – Shannon?
Co oni tu robią?
- Nie mam pojęcia! – powiedziała Soph tak, aby nie
usłyszeli. – Hej, mam pomysł. – dodała z wrednym uśmieszkiem na twarzy.
Poczekała kiedy mężczyźni zajęci sobą odwrócą się i przeskakując zza jednego
krzaka za drugi w końcu wylądowała za wielką jodłą rosnącą kilka metrów dalej.
Florence wykonując podobne skoki szybko dołączyła do swojej przyjaciółki za
choinką.
- Dobra, co teraz? – zapytała Flo ze zniecierpliwieniem
czekając na dalsze rozkazy.
- Słuchaj, musisz przeskoczyć na drugą stronę. Tam, bardziej
od ich strony, za ta wielką tuję, okej? I wtedy rozpoczynamy dwustronny atak. –
Flo skinęła głową i pobiegła w miejsce wskazanie przez Soph.
- Teraz… atak. – powiedziała sama do siebie blondynka lepiąc
śnieżkę i rzucając nią w Shannona, po czym szybko się schowała. Nieświadomy
niczego mężczyzna dostał nagle śniegiem w czubek głowy. Oszołomiony odwrócił
się za siebie.
- Co do…? – powiedział sam do siebie rozglądając się za
sprawcą. Jared spojrzał w tym samym kierunku co brat. Ale było to dużym błędem,
bo ten ułamek sekundy wystarczył Florence, aby trafić mu w tyłek śnieżką.
- Hej! – krzyknął częściowo rozbawiony odwracając się. Potem
posypał się grad śnieżek. Sophie rzucała jedną kulkę za drugą praktycznie cały
czas trafiając w jednego bądź drugiego Leto.
- Shanny! Atakują nas! Kryyyć sięęęęę!!! – krzyknął Jared
łapiąc brata za kurtkę i powalając ich obu na ziemię za rosnący nieopodal
krzaczek.
- Nie ma chowanie się Jay! To jest wojna! – opowiedział mu
Shannon niczym zawodowy żołnierz. Jared z powagą skinął głową przyznając mu
rację. – Dobra. Ja idę w tamtą stronę, a ty tam, okej? – powiedział pokazując
mu kierunek. Jay bez słowa zaczął biec. Shannon zrobił to samo. Biegł
bombardowany śnieżnymi pociskami przez Sophie, ale nie poddawał się! Był coraz
bliżej choinki, za którą siedziała dziewczyna. Jeszcze 3 metry… jeszcze tylko
2… ostatni metr przeskoczył lądując na plecach tuż za choinką za którą
znajdował się obóz wroga.
- Ha! Mam cię! – krzyknął leżąc na śniegu i oskarżycielsko
wskazując palcem w Sophie, która trzymała w garści śnieg, który miał się zaraz
zamienić w pocisk. Widząc, że Shannon leży bezbronnie na ziemi usiadła na niego
okrakiem.
- I kto tu kogo ma, co cwaniaczku? – Zapytała nachylając się
nad nim z chciwym uśmieszkiem i śniegiem w ręku. – Miałeś kiedyś śnieg za
koszulką? – zapytała poruszając znacząco brwiami. Shannon próbował nie dać po
sobie poznać jak bardzo nie podoba mu się ten pomysł.
- Nie radzę. Pożałujesz tego Sophie… - zagroził jej.
Dziewczyna jednak nie przejęła się tym i szybko puszczając jego ręce spróbowała
wcisnąć mu biały puch pod kurtkę. Jednak Shannon był szybszy. Kiedy tylko
poczuł, że ma wolne ręce złapał blondynkę za ramiona i zamienił ich pozycjami
tak, że teraz, to ona była pod nim.
- Ojeeeeej… Nie wyszło ci… - powiedział robiąc smutną minę.
Sophie jednak pomimo tego, że miała ręce przygwożdżone do podłoża, to wciąż
trzymała w dłoni śnieżkę. Mały ruch nadgarstkiem i… jest! Dała radę wyrzucić
kulkę, która trafiła Shanimala w twarz. Jednak nie puścił jej tak jak się
spodziewała. „Cholera. Teraz mam przesrane...” pomyślała. – Zginiesz marnie mała.
Powiedział niskim głosem Shannon. Szybkim ruchem podniósł dziewczynę do pozycji
siedzącej. Złapał obie jej ręce lewą dłonią, a prawą zgarnął z podłoża zimny
śnieg. – Ostatnie słowa kochanie? – zapytał.
- Nienawidzę cię Leto. – odpowiedziała mu dziewczyna
wywracając oczami.
- Tyle czasu ze mną spędziłaś, a jeszcze się nie nauczyłaś,
że z Shanimalem się nie zaczyna? Błąd Sophie. – wyszeptał jej do ucha po czym
wrzucił jej za koszulkę całą garść śniegu.
- Aaaa! KURWA LETO ZABIJĘ!!! – krzyk dziewczyny rozdarł
nocną ciszę w Kingsdown. Shannon roześmiał się i podniósł na nogi. Chciał pomóc
Sophie wstać, ale ona nie potrzebowała pomocy. Sama wręcz wyskoczyła do góry po
czym dosłownie rzuciła się na Shannona chcąc powalić go na śnieg. Jednak
zapomniała, że… no… to jest Shannon. A Shannon jest duży i ciężko będzie go
powalić na ziemię… Mężczyzna złapał ją więc tylko w pasie i przerzucił sobie
przez ramię. Sophie dała za wygraną, bo nie chciała mieć więcej śniegu za
koszulką. Ani nigdzie indziej.
Przed drzwiami od domu do których zmierzał Shannon stali
Jared i Florence. Żadne z nich nie było w śniegu, więc można wywnioskować, że
swój spór załatwili raczej pokojowo. Będąc już na ganku Shann odstawił wściekłą
Soph na ziemię.
- Co wy tu robicie? – powiedziała zdziwiona blondynka
zdejmując już z siebie kurtkę i otwierając drzwi od domu Babu. – nie
powinniście być w LA czy coś?
- A wy nie powinnyście być u siebie w domu czy coś? –
zripostował Jared, który wchodząc ostatni zamknął za sobą drzwi.
- Słuchajcie, a możemy o tym pogadać przy kubku gorącej
kawy? Proszę? – zapytała zmarznięta Flo. Trzy pozostałe głowy kiwnęły
równocześnie zgadzając się z tą propozycją.
***
Jakiś czas później siedząc we czwórkę w salonie zaczęły się
grupowe wyjaśnienia. Dziewczyny opowiedziały chłopakom o małej awarii sprzętu
grzejącego u nich w domu. Zapewniły ich też, że rozmawiały z Babu o tym, że
będą tu na święta.
Bracia Leto za to wyjaśnili im swój spontaniczny przyjazd
tłumacząc się, że Babu nie odbierał telefonu, a Emma obiecała do niego
zadzwonić.
- Czyli wychodzi na to, że spędzamy święta razem? – zapytała
Florence chcąc się upewnić.
- Chyba, że ktoś chce się wynieść? – zapytał Jared wcale nie
oczekując odpowiedzi.
- Mi tam pasuje. Im nas więcej tym weselej! – odpowiedział z
entuzjazmem Shannon przytulając mocno do siebie siedzącą obok Florence, która
od razu odwzajemniła uścisk. Pomimo tej krótkiej znajomości traktowali się
nawzajem jak rodzeństwo.
- O matko… Wigilia z braćmi Leto… - powiedziała Sophie
udając załamaną.
- Spójrz na to pozytywnie! – powiedziała Florence – Jak
przeżyjesz wigilię z nimi, to przeżyjesz każdą!
- A propos wigilii. Moi drodzy. – zwróciła się Sophie do
Jareda i Shannona. – Nie wiem czy wam się to spodoba czy nie, ale w tym roku,
świętujemy p o p o l s k u.
- To znaczy? – zapytali zgodnym chórem.
- To znaczy jutro jemy wigilijną kolację, jutro wieczorkiem
rozpakowujemy prezenty, jutro wieczorkiem po kolacji idziemy do stajni. - pokrótce wyjaśniła Florence.
- To z chodzeniem do stajni to polska tradycja? – zapytał
Jared nieco niepewnie nie wiedząc czy to żart, czy mówią serio.
- Nie. To jest akurat nasza - moja i Florence tradycja. –
odpowiedziała z uśmiechem Sophie.
- No i będzie polskie jedzonko. – dodała Flo.
- A znajdzie się tam coś wegańskiego? – zapytał nieśmiało
Jared.
- W sumie… Nie wydaje mi się. Będziesz musiał sam sobie coś
ugotować. Ale jutro robimy pierogi, więc możemy zrobić wegańską wersję. –
dodała Flo wzruszając obojętnie ramionami i kierując się do kuchni. Braciom
Leto na słowo „pierogi” tylko zaświeciły się oczy.
- Robicie PIEROGI?! – wybuchnął Shannon. – Sophie tylko się
roześmiała. Taaak, kto jak kto, ale oni wręcz kochali pierogi.
- Tak, a wiesz co jest najlepsze? – zapytała Sophie
podchodząc do Shannona i kładąc mu rękę na ramieniu. Ten pokręcił głową. – Że
wy nam pomożecie. A teraz do spania panowie! Jutro pracowity dzień!
*Lord Libero to imię nadane temu koniowi przeze mnie na
potrzeby opowiadania. Koń ze zdjęcia to ogier, który pochodzi ze stadniny
Sprehe i zwie się Cristall.
*********
HOŁ! HOŁ! HOŁ!
Witam serdecznie w ten grudniowy wieczór moi państwo! Chciałam napisać zimowy, ale śniegu ni chu chu za oknem więc zostańmy przy grudniowym.
Zacznę od tego, że jestem świadoma tego, iż niektórym z Was nie spodoba się ten mój nagły przeskok datowy, ale planowałam to już od dłuższego czasu, więc sorry winnetou, ale jak to mawia ostatnimi czasy Jay:
IF YOU DON'T LIKE IT - BLOW ME.
Co następuje potem... Chciałam wyrazić swój wielki żal, albowiem chciałam się wyrobić z tym rozdziałem żeby Wam go wrzucić w święta, ale nie doceniłam świątecznego zamieszania no i z braku czasu na dokończenie macie go dziś. Wybaczycie nie?
Dalej... Szczerze mówiąc, średnio jestem z tego rozdziału zadowolona... Ale kto wie, może w następnym będzie ciekawiej? ;>
Tak czy inaczej jestem ciekawa co Wy o tym sądzicie, więc czekam na jakieś opinie. Łaaaaaadnie proszę, moglibyście mi dać w ramach świątecznego prezentu komentarz, wiecie? :>
To chyba by było na tyle, tak sądzę... A! Jeszcze jedno. Tak mi przyszło nieśmiało do głowy, że pewnie macie twittera nie? No więc jakby ktoś chciał się dowiadywać stamtąd o nowych rozdziałach, to możecie mnie follownąć -> @ptasznikk :)
No to bye!
PS.
Oczywiście chciałam Wam złożyć spóźnione życzenia świąteczne: Wyszystkieeeegoo dobrego! :D
I niech w nowym roku przyświeca Wam hasło:
DREAM HARD, WORK EVEN HARDER!
Provehito in Altum! Niech Mars będzie z Wami! ;D
Jaki słaby? Ja tam kocham każdy rozdział xD przeczuwam, że jak ta czwórka spędza razem święta to będzie się działo? ;D PISZ SZYBKO NASTĘPNY ROZDZIAŁ BO NIE WYTRZYMIE! ;D
OdpowiedzUsuńMi się bardzo spodobał przeskok w dacie, gdyż, ponieważ byłoby nudno bez tych świrów no...:D Tobie też spóźnione "Wesołych Świąt" ;) Rozdział podobał mi się bardzo, jak każdy zresztą. Miło, wesoło i czekam na następny, bo mam przeczucie, że święta w ich wykonaniu to będzie coś...hmmm...ciekawego napewno :>
OdpowiedzUsuńprzepraszam ale kłopoty z netem są silniejsze ode mnie i dopiero teraz znalazłam czas na przeczytanie. Chyba ten klimat świąt w opowiadaniach każdy lubi bo wtedy jest tak...magicznie i wgl! Fajnie, że jednak wpadli na te święta do Anglii :D Wkurzony Tomo...czy oni się jeszcze nie nauczyli, że królową Chorwacji się kocha a nie denerwuje?! :D Jak to sobie wyobrażę to mam mega uśmiech na twarzy. Nie powiem, ciekawią mnie te ich wspólne polskie święta :) Tak więc życzę ci w nowym roku jeszcze większej wytrwałości, weny i kreatywności, byś mogła nas na okrągło zaskakiwać! :*
OdpowiedzUsuń