sobota, 2 lutego 2013

Rozdział 19


Bo w mojej głowie zamieć, czarne, czarne chmury, zawierucha, deszcz do spółki z gradem. 
Jakieś obce znów głosy podpowiadają mi bzdury. 
Tak trudno mi, trudno mi, trudno mi, trudno mi być…
 z tobą razem...




- Sophie… Sophie, podnoś dupę z wyra! No już! – krzyknęła Flo przyciszonym głosem, wskakując na łóżko do blondynki. Sophie w odpowiedzi mruknęła coś niezrozumiale i zakryła głowę poduszką. – No chodź! Musimy pogadać. – powiedziała wyciągając z szafki Sophie jej ciuchy do jazdy konnej i kładąc je na komodzie koło łóżka. Nie widząc żadnej reakcji podeszła do przyjaciółki i wyszarpnęła jej z rąk poduszkę oraz zabrała kołdrę.
- Ładne gacie. – powiedziała z uznaniem i śmiechem na ustach.
- ODDAJ! – odpowiedział jej zirytowany głos blondynki, która leżała na materacu tylko w majtkach i koszulce.
- Ciiii! Nie drzyj się! – upomniała ją Flo przykładając palec do ust. – Bo obudzisz chłopaków, a chyba nie chcesz, żeby Shannon zaalarmowany twoim krzykiem wpadł tu żeby cię uratować przed domniemanym niebezpieczeństwem i zobaczył cię w wydaniu bezspoodniowym i bezstanikowym, w cienkiej bluzce, która nawiasem mówiąc prześwituje. – zakończyła Florence. - Ubieraj się! Masz 3 minuty, inaczej obudzę Leto i go tu wpuszczę. Czekam na dole. – rzuciła i wyszła z pokoju zabierając ze sobą kołdrę i poduszkę.

***
- Florence nigdzie nie jadę, nie ma mowy! – powiedziała stanowczo Soph idąc przez stajnię i przyglądając się mijanym boksom.
- Blondi, musisz się ogarnąć. Za długo cię znam i widzę jaki masz bajzel w głowie… - odpowiedziała jej z troską w niebieskich oczach. Sophie westchnęła zrezygnowana. – To ci pomoże, zaufaj mi. Kiedy ostatnio jeździłaś? – Zapytała Flo, a Sophie zamyśliła się na chwilę.
- Tydzień temu… - odpowiedziała, ale bez przekonania. Niebieskowłosa wywróciła oczami.
- Wsiadanie na konia na trzy minuty, żeby pokazać dziecku co to znaczy „anglezować” się nie liczy. Więc…? – zapytała po raz kolejny.
- Na początku sierpnia. – westchnęła idąc dalej przez stajnie i patrząc na konie, ale nie na Flo.
- Konkretniej zanim pierwszy raz przyjechał tu Shannon, nie? – powiedziała zaczepnie Flo, ale odpowiedziała jej cisza.
- Dobra, niech ci będzie. – westchnęła zrezygnowana wiedząc, że Flo nie odpuści. Kiedy doszły do siodlarni Florence posłała jej uśmiech pt. „Wiedziałam, że się zgodzisz!”.

***
Dudniący odgłos stukania przerywał panującą w lesie ciszę. Po ośnieżonej, leśnej drodze, która była z dwóch stron otoczona gęsto rosnącymi choinkami, pędziły galopem dwa konie. Pierwszy – Maximus - siwy, z ciemną grzywą i ogonem, imponujący umięśnieniem. Drugi – Pascal – ciemnobrązowy, dość delikatnej budowy, z czterema białymi skarpetkami na nogach i czarną, krótką grzywą. Na koniach siedziały pochylone lekko do przodu dwie kobiety. Pędziły przed siebie, a konie rozrzucały kopytami śnieg przykrywający drogę. Co jakiś czas, któryś z nich zahaczał wystającą na drogę gałąź i śnieg na niej leżący wystrzelał do góry pod wpływem uderzenia.
Blondynka dosiadająca ciemnogniadego Pascala miała na twarzy szeroki uśmiech jakby zobaczyła dawno nie widzianego przyjaciela. Rozglądała się na boki podziwiając biały puch zalegający  na gałęziach świerków. Po drodze zobaczyła przebiegające pomiędzy drzewami małe stadko saren. Przez ścieżkę, po której jechały przemknął też zając. Cały las, pomimo, że wydawał się uśpiony, to tak naprawdę tętnił życiem. Z grzbietu konia można było zobaczyć, że to uśpienie to tylko złudzenie. Skrzący się w słońcu śnieg sprawiał wrażenie, jakby obsypany był złotym, magicznym pyłkiem. Kontrast pomiędzy intensywnie zielonymi igłami choinek, a bielą bijąca po oczach ożywiał krajobraz. Dla postronnego obserwatora, konie dopełniały całości i tworzyły niepowtarzalny klimat niczym w „Opowieściach z Narni” albo w Zakazanym Lesie Hogwartu.
Sophie pociągnęła mocno do siebie wodze i zatrzymała galopującego gniadego konia. Po chwili spostrzegła, że jadąca obok niej Florence przygląda jej się i ze śmiechem na ustach. Posłała jej pytające spojrzenie.
- Soph… Gdybyś tylko widziała jakiego masz teraz banana na twarzy! – powiedziała Flo, a jej śmiech poniósł się echem po całym lesie. Sophie dopiero zdała sobie sprawę, że faktycznie szczerzy się jak głupia. Florence miała rację. Strasznie jej tego brakowało. Poczucia wolności, które miała kiedy galopowała konno po lesie, kontaktu z tym zwierzęciem i nawet zapachu końskiego potu.
- Zaraz to powiesz, prawda? – zapytała blondynka kręcąc głową. Flo próbowała zaprzeczyć, ale to było silniejsze od niej.
- A nie mówiłam?! Jak zwykle miałam rację i wiem lepiej od ciebie czego ci trzeba! – wybuchnęła zanosząc się śmiechem. Sophie będąc już do tego przyzwyczajona tylko uśmiechnęła się pod nosem. Trochę prawdy w tym było, Florence często wiedziała lepiej od niej co  jej pomoże kiedy miała zły humor, albo coś ją męczyło.
- Tak sobie mów… - Rozbawiona Flo wyciągnęła z kieszeni cukierka i pochylając się do przodu podsunęła go Maximusowi pod pysk. Koń ze smakiem wciągnął smakołyk z ręki dziewczyny.
- A więc? – zapytała po chwili Flo patrząc na Sophie.
- Co? – zapytała Sophie zdezorientowana.
- Przejdźmy do rzeczy.- odpowiedziała Florence wykonując ponaglający ruch ręką. Sophie chciała jeszcze trochę pograć na zwłokę, ale po  chwili stwierdziła, że przy Florence taka zabawa nie ma sensu.
- Do rzeczy? Okej. Mam w głowie istny burdel. Nie mam pojęcia o co tu chodzi. Nie wiem o co chodzi mi, nie wiem o co chodzi Shannonowi, w ogóle nie wiem co tu się kurwa dzieje! – zaczęła poirytowana. Opowiedziała Florence o tym, co się stało wieczorem pomiędzy nią, a Shannonem. Spróbowała  jej też wyjaśnić swoje obawy. - Z jednej strony, chcę zachować z Shannonem dobre kontakty, takie jak z Jaredem… Ale nie umiem! Kiedy znajduję się bliżej niego, to… Nie umiem nie zastanawiać się jakby to było gdybym do niego wróciła.
- Przecież to nic takiego. Normalne, że cię to zastanawia… - powiedziała Flo bez większych emocji.
- Florence, ale to się nie kończy na zastanawianiu! Ja w tych momentach naprawdę… byłabym skłonna to zrobić. Znów z nim być, wrócić do niego. Widzisz co się stało wczoraj? To przez to, że byłam z nim cały dzień sama, byliśmy zbyt blisko siebie i nie umiałam racjonalnie myśleć. Ale teraz, kiedy myślę czysto, to widzę, że to był błąd i.. – Sophie wpadła w istny słowotok. Nerwowo wyrzucała z siebie słowa.
- Dlaczego? – przerwała jej wywód Flo.
- Co? – zapytała wybita z rytmu.
- Dlaczego uważasz, że to był błąd? Wczorajszy wieczór. – zapytała z lekkim zaciekawieniem.
- Bo… Bo ja tego nie chcę. Dobrze wiesz, że takie zbliżenie w końcu poskutkuje czymś więcej. Wybaczyłam mu, owszem, chcę żeby między nami było dobrze, ale… nie chcę z nim być.
- Dlaczego?
- Bo nie! – powiedziała nieco głośniej na co Florence się roześmiała.
- Dojrzała odpowiedź. A jakieś inne argumenty?
- Flo, czy ty próbujesz mi powiedzieć, że powinnam do niego wrócić? – zapytała niepewnie blondynka.
- Nie do końca, ale skoro tak cię do niego ciągnie, to czemu by nie pozwolić tej sytuacji się rozwinąć?
- Jesteś niemożliwa! – krzyknęła z niedowierzaniem – Przecież oni niedługo stąd wyjadą.  Jak znowu go pokocham, to co? Oni pojadą w trasę, a ja zostanę tu sama, bo nie chcę wynosić się z Kingsdown! Zostanę tutaj, ze słowem Shannona, że mnie kocha i będzie za mną tęsknił, podczas gdy w każdym mieście, w którym będą koncertować będzie zaliczał inną laskę! – zakończyła wielce oburzona Sophie. Spostrzegła, że Florence się uśmiecha
- Więc tu cię boli… - zastanowiła się niebieskowłosa. Napotykając pytające spojrzenie Sophie kontynuowała. – Boisz się, że znowu cię skrzywdzi. Że to znowu skończy się dla ciebie źle, bo Shannon jest nieodpowiedzialny, zdradzi cię, zostawi dla innej czy coś w tym stylu.  – Wyjaśniła jej. – I jeszcze jedno. Pytasz „Co jak znowu go pokocham?”, a ja ci na to powiem, że nigdy tak naprawdę nie przestałaś tak do końca go kochać. Stąd ta twoja reakcja wczoraj. – Wyjaśniła Flo i czekała na odpowiedź. Sophie siedziała na koniu wpatrywała się przed siebie.
- Nienawidzę cię. – odpowiedziała, a Flo roześmiała się lekko. W języku Soph, to oznaczało, że miała rację.
- Ale ty też masz trochę racji. To niezbyt dobry pomysł, żebyście do siebie wracali. Musiałabyś wtedy wyjechać z nimi w trasę, a ja zostałabym sama. Nie możesz mnie zostawić! Z kim ja będę pić?! – zapytała z rozpaczą czym rozbawiła przyjaciółkę.
- Znajdziesz sobie kogoś… I wcale mi nie ułatwiasz. Co ja mam z tym wszystkim zrobić?
- Nie znam się na tym, ale jak mówił Hagrid „Co ma być to będzie…
- … a jak już będzie, to trzeba stawić temu czoła” – dokończyła za nią Soph.
- Dokładnie. Czyli nie warto się martwić na zapas. Będziesz się martwić, jak przyjdzie na to czas. – Stoicki stosunek do tej sytuacji Florence udzielił się drugiej dziewczynie i końcem końców przyznała jej rację.
- A teraz ty mi powiedz… Co z tobą i Jaredem? – zapytała z podstępnym uśmiechem Sophie.
- Wiedziałam, że w końcu padnie to pytanie. – przyznała wcale nie zaskoczona Flo. -  Ale powiem ci, że NIC.
- Jak to NIC? Słuchaj, to, że Jared to perwers to jedna rzecz, ale nie daje wszystkim dziewczynom, które mu się podobają zabawek erotycznych… - zaśmiała się Soph.
- Widocznie liczy na coś z mojej strony. Ale się przeliczy. Jak za pierwszym razem tu przyjechali, to owszem, brałam pod uwagę taką opcję, ale… - wzruszyła ramionami – Teraz mnie do niego nie ciągnie. – Sophie uważnie przyjrzała się przyjaciółce. Miała wrażenie, że kłamie, ale było to tylko złudzenie. Pytanie tylko…
- Dlaczego? Nie żeby coś, ale… Florence, Jared jest przystojny, inteligentny i tak dalej, musisz mieć jakiś powód… - zmrużyła oczy i czekała na odpowiedź.
- Po prostu… No nie wiem. Lubię go bardzo, jest całkiem pociągający, ale to kobieciarz. Przespałby się ze mną, odhaczył jako kolejną zaliczoną i tyle. Wiesz, że ja nie lubię takich układów. – wyjaśniła.
- Chyba, że to ty zaliczasz, prawda? – zapytała z wrednym uśmieszkiem Sophie za co oberwała od Florence śniegiem.
- To jest co innego. Facetom i tak wszystko jedno. – zaśmiała się bagatelizując sprawę co wywołało gromki śmiech u obu dziewczyn. Po chwili się opanowały i kontynuowały swoją przejażdżkę w ciszy.
- Sophie, muszę ci coś powiedzieć. Wczoraj wieczorem… - powiedziała lekko zakłopotana Florence przerywając ciszę panującą w lesie – Rozmawiałam z Niną. I… Jest dziś w mieście, więc zostaję u niej na noc. – zakończyła niepewnie. Nie musiała nawet patrzeć na Soph, żeby wiedzieć, że jest zdenerwowana.
- Żartujesz? Flo… Od kiedy z nią rozmawiasz? Znowu! – zapytała zirytowana. Nina? Naprawdę?!
- Od miesiąca. Kilka razy też się spotkałyśmy. Sophie… proszę cię, nie bądź na mnie zła. – powiedziała błagalnym tonem. – Wiem, że jej nie lubisz, ale daj jej szansę… No zrób to dla mnie, proszę cię…
- Nie lubię jej?! Nie bądź zła?! Florence! Mam siedzieć nic nie robiąc i patrzeć jak ta idiotka.. – zaczęła wściekła
- Przestań. Będzie dobrze. – przerwała jej Flo próbując załagodzić sytuację. Sophie pokręciła głową.
- Nie będzie. – powiedziała z przekonaniem. – Przekonasz się. Znowu. – powiedziała spokojnym tonem chociaż miała ochotę krzyczeć. Miała ochotę nawrzeszczeć na przyjaciółkę za ukrywanie tego i za to, że jej nie słuchała i znowu wplątywała się w to gówno. Ale za dobrze ją znała. Wiedziała, że to nie ma sensu, bo jeżeli Sophie można było coś z głowy wyperswadować, to Flo była uparta jak osioł. Nie ważne ile osób powie jej, że to, co robi jest złym pomysłem, ona i tak nie zmieni zdania. Zawsze musiała odczuwać konsekwencje wszystkiego na własnej skórze. Nie umiała uczyć się na cudzych błędach, musiała sama je popełniać. Choć czasem nawet wtedy nie zawsze wyciągała z nich nauczki. - Ale jak chcesz. Twoje życie. I tak mnie nie posłuchasz. Ale powiem ci jedną rzecz. Jared. On nie odpuści. – Zakończyła wypowiadając ostatnie zdanie już nieco weselej nie widząc sensu w dalszym złoszczeniu się. I tak zrobi to, co chce.
- Nie odpuści czego? – zapytała wybita z tematu.
- Podobasz mu się. I to bardzo. A pan Leto jest przyzwyczajony, że zawsze dostaje to, czego chce. – wyjaśniła kładąc nacisk na „zawsze”.
- No to będzie ciekawie… - Flo zaśmiała się w odpowiedzi. W pewnym momencie rozległ się dzwonek jej telefonu. Wyciągając go, ostrożnie z kieszeni żeby nie wystraszyć konia, na którym siedziała, spojrzała na ekran.
- Hej Ivy, co jest? – zapytała pogodnie. – Tak, jasne, nie ma sprawy. Kiedy? ŻE CO! Jestem w lesie! Na koniu! Sophie jest razem ze mną! Co? No… w sumie tak. Tak. Dobra. Na razie. -  Flo wyrzucała z siebie słowa zmieniając non stop wyraz twarzy. Napotykając pytający wzrok Sophie wyjaśniła jej o co chodziło.
- Nie ma tragedii. Jared i Shannon są w domu. Po prostu zadzwoń do Amelii. – powiedziała jej lekko rozbawiona całą ta sytuacją.
- Ivy jest niepoważna! - Powiedziała kręcąc głową.
- I kto to mówi? – zapytała retorycznie blondynka. Flo jadąca obok niej wychyliła się nieco z siodła zgarniając z drzewa nieco śniegu i rzucając nim w Sophie.
- Hej ! Nie pozwalaj sobie!- zaśmiała się blondynka. - Wracajmy już lepiej. – zaproponowała Soph przez śmiech otrzepując się ze śniegu. Flo skinęła głową i zawróciła swojego konia.
- Okej, tylko jeszcze zadzwonię do Amelii i wyjaśnię jej co i jak.

***

Wjeżdżając z powrotem do stajni dziewczyny zauważyły, że przy jednym z boksów stoi jakiś mężczyzna. Kierując Pascala bardziej wgłąb korytarza Sophie podjechała do ów mężczyzny, który miał na sobie czarne bryczesy i buty do jazdy konnej, chcąc zapytać co tu robi. Kiedy była już z dość blisko zauważyła, ze to nikt inny tylko Shannon stoi naprzeciwko Argusa.
- Shannon? Co tu robisz? – zapytała zdziwiona zeskakując z Pascala.
- Przyszedłem odwiedzić siwego. – powiedział wzruszając ramionami i przejeżdżając dłonią po pysku Argusa, który wyglądał ze swojego boksu i obwąchiwał kieszenie Shanna w poszukiwaniu smakołyków. – Polubiłem go. On chyba mnie też. – zaśmiał się, a koń jakby na potwierdzenie trącił go nosem w ramię. Soph mimowolnie uśmiechnęła się. Po chwili jednak zwróciła uwagę na jego strój.
- Przyszedłeś tu…w bryczesach… - powiedziała z lekkim zaskoczeniem zmieszanym z rozbawieniem.
- Taaa… Nie wierzę, że to mówię, ale… Okazało się, że są całkiem wygodne. – powiedział konspiracyjnym szeptem co rozbawiło dziewczynę jeszcze bardziej.
- No to skoro już tu jesteś, ogarnięty, to może pojeździsz? Chętnie się trochę pośmieję, ostatnio brakuje mi rozrywki… - powiedziała w międzyczasie rozsiodłując Pascala.
- Nie bądź taka pewna! W Los Angeles też trochę jeździłem… - odpowiedział urażony jej brakiem wiary.



- Czyżby? Okej, sprawdzimy to. Łap za szczotki i sprzęt, szykuj Argusa i za 15 minut widzimy się na hali. – zarządziła, ale spodziewała się, że Shann zaraz wymyśli jakąś wymówkę.
- Wyzwanie przyjęte. – powiedział jednak pewnym siebie tonem i z uśmiechem obserwując konsternację na twarzy blondynki. Nie chcąc dać poznać, że się zmieszała, Soph odwróciła się i ruszyła z Pascalem aby odprowadzić go do drugiej stajni.
- To do roboty Leto! – krzyknęła jeszcze na odchodne.
Gdy dołączyła do Flo i jej siwego Maximusa w drugim budynku zdała jej relację z rozmowy z Shannonem, co obie skwitowały śmiechem.
- Chwilę… - Flo opanowała swój śmiech – skoro Shann jest tutaj, to znaczy, że… Jared jest sam z Amelią. – zakończyła swoją dedukcję beznamiętnym tonem. Sophie zaczęła się śmiać.
- To dajmy mu trochę czasu za zapoznanie się. Zakłopotany Jay… To musi być zabawne!. – powiedziała  - Flo, ja idę do Shannona. Zajmiesz się Pascalem? Trzeba założyć mu derkę i ochraniacze i puścić na padok. Powiedziała po chwili już spokojniej.
- Jasne, nie ma sprawy, Maximusa puszczę na drugi padok, a potem wypuszczę klacze, ok? – upewniła się Flo. Sophie skinęła głową i oddaliła się w stronę hali.

***
Jared siedział na kanapie w salonie zajęty pochłanianiem pierogów i sprawdzaniem twittera na swoim Blackberry. U nich był już 26 grudnia, ale ciągle dostawał życzenia świątecznie od Echelonu z całego świata i różnych stref czasowych.  To było naprawdę miłe. Ktoś powiedziałby, że to pozerstwo z jego strony, że tylko udaje, że obchodzą go jego fani, ale to nie była prawda. Wszyscy ci ludzi – dorośli, nastolatkowie, dzieci – byli dla niego bardzo ważni. Jako jeden z nielicznych artystów zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby nie oni, to nigdy nie zaszedłby z chłopakami z zespołu tak daleko jak są w chwili obecnej. Uwielbiał dostawać od nich życzenia świąteczne. Albo te akcje, które robił Echelon ilekroć ktokolwiek z zespołu miał urodziny – niesamowite! Zorganizować tyle ludzi do jednego projektu i zrobić wszystko na czas! A przecież takie akcje miały miejsce stosunkowo często. Zawsze powtarzał o Echelonie tą jedną rzecz i zawsze, ale to zawsze mówił to szczerze: Echelon jest niesamowity. To dysfunkcyjna rodzina, ale NAJLEPSZA dysfunkcyjna rodzina jaką można sobie wymarzyć.




 Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Niechętnie zostawił swój talerz z pierogami na stole i wciąż z telefonem w ręku ruszył do drzwi.  W pierwszym momencie gdy je otworzył nikogo nie zauważył.
- Cześć! – sekundę potem usłyszał cienki głosik dochodzący jakoś z dołu. Skierował swój wzrok w tamtą stronę i zobaczył małą dziewczynkę stojącą przed nim. Miała długie na całe plecy, bardzo pokręcone blond włosy okalające słodką twarz z wielkimi zielonymi oczami. Ubrana była w niebieską zimową kurtkę, żółte spodnie narciarskie i zielone dziecięce martensy w kwiatki. Do tego na głowie miała kudłatą czapkę imitującą szarego wilka. Ze sterczącymi do góry uszami, wielkimi oczami i wyszczerzonymi w „uśmiechu” kłami. Właściwie, czapka przypominała trochę spirit hood. Ulepszony. Mężczyzna podniósł do góry brwi i bezwiednie się uśmiechnął. Dziewczynka miała na oko 9 lat i bez wątpienia była jednym z najpiękniejszych dzieci jakie widział. Chociaż rysy twarzy miała jakby znajome…
- Cześć…? – odpowiedział trochę pytająco Jared kiedy przypomniał sobie, że powinien się odezwać. Dziecko widząc jego skonsternowaną minę uśmiechnęło się szeroko.
- Mam na imię Amelia. – powiedziała radośnie po czym nie czekając na pozwolenia weszła do domu mijając zdezorientowanego Jay’a. Brunet nie bardzo wiedząc o co chodzi zamknął drzwi i poszedł za nią do salonu. Amelia zdążyła już zdjąć kurtkę i buty, usadowić się wygodnie na fotelu i włączyć telewizor. „WHAT THE HELL IS GOING ON HERE?!” huczało Jaredowi w głowie. Usiadł na kanapie i spojrzał na niczym nie przejmującą się dziewczynkę. Ta, czując na sobie jego wzrok, odwróciła się od telewizora i spojrzała na niego.
- Co tu robisz? – zapytał Jared ze skonsternowaniem, ale starając się nie być zbyt ostrym. W końcu to tylko dzieciak.
- Przyjechałam do cioci. – odpowiedziała krótko wzruszając ramionami.
- A… gdzie jest teraz twoja ciocia…? Albo rodzice? – drążył Jared.
- Mama jest w Denver. A ciocia w stajni. Ciocia Flo mówiła, że zaraz przyjdzie i że mam przyjść tutaj, powiedzieć kim jestem i się rozgościć. Mówiła, że są tutaj jej przyjaciele. – wyjaśniła pokrótce mała. „Ciocia Flo?” Jared próbował połączyć to w całość. W końcu stwierdził, że skoro Florence jest świadoma tego, że Jay jest tu z tym dzieckiem, to pewnie niedługo przyjdzie i wybawi go od zajmowania się Amelią. On sam nie miał za bardzo podejścia do dzieci. Nie bardzo wiedział jak się nimi zajmować. Chociaż na koncertach zdarzało się, że rodzice przychodzili ze swoimi pociechami i wtedy zabierał dzieciaki na scenę, ale to była tylko chwilka. I to był koncert, tam chodziło przede wszystkim o muzykę i sprawieniu dziecku radości z przebywania na scenie, a nie dom, w którym musiał się zająć tym dzieckiem, bo nie było tu jego rodziców! Shannon to inna bajka. Chociaż mogłoby się wydawać, że taka wielka bestia jak on nie będzie wiedziała jak obchodzić się z dziećmi, to po raz kolejny sprawdzało się tutaj powiedzenie, że „pozory mylą”. Shannon lubił dzieci i bardzo dobrze się z nimi dogadywał. Maluchy też go bardzo lubiły. Jared zawsze śmiał się, że to na pewno dlatego, że Shannon sam jest jeszcze małym dzieckiem, więc łatwo mu znaleźć z nimi wspólny język.
Cóż, skoro Flo ma z coś wspólnego z wizytą tej małej, to pewnie mu wyjaśni jak wróci. Ciekawiła go jeszcze jedna rzecz a ‘propos tej małej blondyneczki…
- Dlaczego siedzisz w czapce? – zapytał z nieskrywaną ciekawością i uśmiechem na twarzy. Sam często przesiadywał w czapce w zamkniętych pomieszczeniach, ale on miał ku temu zapewne inne powody niż Amelia.
- Jesteś niegrzeczny. – odpowiedziała mu jednak dziewczynka.
- Słucham? – odparł w zdziwieniu unosząc brwi.
- Nie znam cię. Nie przedstawiłeś się, a zadajesz baaaaardzo dużo pytań. To niegrzeczne. Nie powinnam z tobą rozmawiać, bo jesteś nieznajomym. – powiedziała z nieukrywanym wyrzutem. Jared zaśmiał się lekko.
- Przecież ciocia mówiła ci, że jestem jej przyjacielem, prawda? – powiedział z uśmiechem.
- Ale nie moim.  – opowiedziała stanowczo.
- Wybacz. – powiedział ze skruchą. – Nazywam się Jared Leto. – przedstawił się i wyciągnął do niej dłoń na przywitanie. Amelia uścisnęła ją z powagą jak dorosła osoba.
- No wiem. Miło cię poznać. – powiedziała już pogodniej. Jared uniósł do góry brwi. Wiedziała kim jest, a kazała mu się przedstawić, bo był dla niej nieznajomym… To dziecko ma chyba bardziej skomplikowany proces myślowy niż on sam… – Ładnie śpiewasz. – dodała po chwili kiwając z uznaniem głową.
- Dziękuję… - odpowiedział Jared nieco zmieszany. Czuł się dziwnie. To dziecko było… Nawet nie wiedział jak ją opisać. Siedziała teraz na fotelu i jak gdyby nigdy nic wpatrywała się w niego. Jakby oceniając…? Coś było z nim nie tak? Dlaczego  tak mu się przygląda?  „Zaczynasz fiksować. To tylko dziecko…” rzucił mu od niechcenia Cubbins. Może powinien się z nią zaprzyjaźnić? Pogadać?
- Zrobisz mi kakao? – zapytała jednak dziewczynka zanim zdążył się odezwać.
- Tak, pewnie. – odpowiedział i zgarniając z talerza ostatniego pieroga poszedł do kuchni. Ku jego zdziwieniu dziewczynka podreptała za nim. W kuchni, wdrapała się na krzesło przy stole i obserwowała poczynania Jareda. Mężczyzna wyjął z lodówki mleko i postawił na blacie. W następnej kolejności sięgnął do szafki i wyciągnął z niej szklankę.
- Kubek. – usłyszał za sobą cienki głosik.
- Słucham?
- Kubek. Musisz zrobić kakao w kubku! – poinstruowała go dziewczynka. Jared zgodnie z zaleceniami zamienił szklankę na kubek. Nalał do niego mleka i wstawił do mikrofalówki ustawiając zegar na pół minuty.
- Za krótko. – powiedziała mu Amelia. Rozbawiony Jay zaczął zwiększać czas i czekał aż mała zaaprobuje jego poczynania.
- Tyle wystarczy? – zapytał kiedy doszedł do minuty i trzydziestu sekund. Dziewczynka pokiwała głową uśmiechając się. Kiedy mleko się grzało brunet zaczął rozglądać się po kuchni w poszukiwaniu kakao. W końcu spojrzał na dziewczynkę. Może to też wie?
- Jak myślisz, gdzie jest kakao? – zapytał.
- Tam. – powiedziała śmiejąc się i pokazując ręką na półkę, gdzie stało dużo pojemników w tym jeden z napisem „kakao”.  Jared zrobił pokazowego wręcz facepalm’a co rozbawiło dziewczynkę jeszcze bardziej. Zdejmując wieczko z plastikowego pojemnika, użył niestety za dużo siły w wyniku czego brązowy proszek pokrył całą jego (dziwnym trafem białą) koszulkę, a część poleciała nawet na czapkę Amelii. Dziewczynka zaniosła się śmiechem, a Jared nieświadomie zrobił minę naburmuszonego dziecka.
- Bardzo zabawne… - mruknął pod nosem niezadowolony, że robi z siebie głupka przed dzieckiem. Kiedy otrzepał się z kakao mikrofalówka zapiszczała dając znak, że mleko jest już ciepłe. Wyjął kubek, wsypał dwie łyżeczki kakao i zaczął mieszać. Kiedy przelotnie spojrzał na Amelię zauważył, że miała niepocieszoną minkę. – Coś nie tak? – zapytał mieszając napój.
- Wsypałeś za mało. Powinny być cztery łyżeczki. – powiedziała jakby wyjaśniała coś banalnego komuś nieszczególnie inteligentnemu. Jared uśmiechnął się tylko po czym odwracając się do niej plecami zacisnął powieki w myślach licząc do dziesięciu. Naprawdę nie lubił kiedy ktoś go poprawiał. W czymkolwiek. A teraz poprawiano go już trzeci raz. I to w dodatku dziecko! Dodał szybko jeszcze dwie łyżeczki, złapał kubek w dłoń i ruszył z nim do stołu przy którym siedziała Amelia. Po drodze jednak zatrzęsła mu się ręka, co spowodowało wylanie się części kakao na kafelki w kuchni. – Oj… Rozlało ci się. – zauważyła Amelia niewinnym głosikiem patrząc na małą kałużę. Jared resztkami samokontroli utrzymywał się w ryzach żeby nie stać się dla niej niemiłym. Cierpliwie postawił przed nią kubek.
- To nic. Zaraz posprzątam. – powiedział z uśmiechem. Przez twarz Amelii przemknął mały cień uśmiechu, ale nie wcale się nie uśmiechnęła. To był tylko lekki cień.
- Jesteś zły? – zapytała z niewinnym wyrazem twarzy. Jared uniósł brwi do góry. „Tak do cholery, jestem! Nie lubię jak mnie dzieci poprawiają!” miał ochotę wybuchnąć, ale opanował się. W końcu to nie jej wina, że rzadko robi kakao. Właściwie, to chyba nigdy go nie robił. Nie przepadał za nim.
- Nie, dlaczego? – odpowiedział łagodnie wycierając rozlany napój z podłogi. – Chcesz coś zjeść? – zapytał siadając przy stole razem z nią i obserwując jak ze smakiem pije czekoladowy płyn. Stwierdził, że to chyba wypadało zrobić. Dzieci są zazwyczaj nieśmiałe, więc powinien jej zaproponować przekąskę, prawda? – Może ciastko? – dodał wyciągając z szafki pudełko z jego ulubionymi wegańskimi ciasteczkami owsianymi. Dzieci lubią ciastka, prawda?
Amelia w odpowiedzi pokiwała głową i złapała za ciastko.
- Dziękuję. – powiedziała, po czym wsadziła ciasteczko do buzi i schrupała popijając kakao. – Mogę wypić w salonie? – zapytała po chwili patrząc prosząco na Jareda.
- Pewnie. – odpowiedział już spokojnie. – Zanieść ci? – zapytał widząc, jak dziewczynka powoli i ostrożnie, żeby nie rozlać, niesie kubek do połowy wypełniony kakao.
- Lepiej nie. Nie chcę żeby się wylało… - powiedziała wciąż skupiona na kubku. Jared lekko uniósł brwi, ale po chwili się zaśmiał. Na początku myślał, że specjalnie próbowała użyć czegoś na kształt sarkazmu, ale przecież to tylko dziecko. Ona pewnie jeszcze nie wie co to sarkazm…
Siedząc na kanapie przyglądał się dziewczynce, która co chwilę popijając małe łyki kakao, oglądała telewizję. Sprawiała wrażenie inteligentnej, w skupieniu wsłuchiwała się w słowa lektora pomimo tego, że włączone było Discovery Channel i akurat leciał program o rybach żyjących w wodach Australii.
- Włączyć ci kanał z kreskówkami? – zapytał Jay. Amelia jednak pokręciła energicznie głową.
- Nie. To jest okej. – odpowiedziała wciąż wpatrzona w ekran. „Czy dzieci nie powinny oglądać bajek?” zapytał sam siebie nico skonsternowany Jared. Widocznie wiedział o tych małych człowieczkach jeszcze mniej niż mu się wydawało. Ale on była jakaś… inna. Nie miała w sobie tej nieśmiałości, którą często widział u dzieci w jej wieku. Choć nie mówiła dużo, to w sposobie w jaki się wysławiała było coś dziwnego. Jakby zachowywała jakąś część tego co myśli dla siebie. A dzieci tak nie robią. Zawsze mówią to, co myślą.
Kiedy program o rybach w Australii się skończył i kakao w kubku też Amelia zwróciła się do Jareda:
- Pobawisz się ze mną? – Jared zdziwiony spojrzał na nią.
- Ja?
- No tak, a kto? – odpowiedziała zdziwiona jego reakcją.
- Okej, a w co chcesz się bawić? – zapytał brunet nie bardzo wiedząc czego się spodziewać. Dziewczynka zastanowiła się chwilę po czym podbiegła do swojego plecaka leżącego obok kanapy i wyciągnęła z niego niewielkie pudełko. Jared zaśmiał się. – Chińczyk? Chcesz grać w Chińczyka? – zapytał chcąc się upewnić czy dobrze widzi. Dziewczynka z entuzjazmem pokiwała głową. Z grą w ręce usiadła na dywanie w salonie i rozłożyła planszę i pionki po czym spojrzała wyczekująco na Jareda, który wciąż siedział na kanapie. Mężczyzna usiadł naprzeciwko niej i spojrzał na planszę. – Ale ja gram czerwonymi! – dodał od razu zgarniając czerwone pionki. Amelia w odpowiedzi zaśmiała się tylko.
- To ja chcę zielone! – powiedziała – I ja rzucam pierwsza! – dodała zgarniając kostkę i wykonując pierwszy ruch. Gra toczyła się w najlepsze. Jared coraz bardziej przekonywał się, że nie takie dziecko straszne jak je malują. Amelka okazała się bardzo inteligentna i całkiem wygadana. Ba! Ogrywała go w tą śmieszną grę!
- …cztery, pięć, sześć! Wygraaaałam!!!! – krzyknęła uradowana dziewczynka, kiedy postawiła swojego ostatniego pionka w domku. – Przegraaaaaałeeeeś! – zaczęła się za to wyśmiewać z Jareda wskazując na niego prześmiewczo palcem.
- Miałaś szczęście. – powiedział jej chcąc umniejszyć swoją porażkę z jednym czerwonym pionkiem w domku. Mała jednak wcale się nie zmieszała. Roześmiała się tylko głośniej.
- Jesteś taki duży, a nie umiesz przegrywać! – Jay uśmiechnął się pod nosem. To były tylko słowa dziecka, z którym przegrał w grę planszową, ale właściwie, to miała trochę racji. W życiu, przyjęcie porażki wcale nie przychodziło mu łatwo.
- Nie bądź taka mądra! – odpowiedział jej pokazując język. Ona odpowiedziała mu tym samym gestem. Po czym usiadła na kanapie. Jared dołączył do niej, po drodze zahaczając jednak o kuchnię i przynosząc ze sobą dwie szklanki soku z pomarańczy. Zastał dziewczynkę siedzącą na kanapie z laptopem. To nie był jego komputer, bo wciąż leżał na stole, więc musiała mieć swój w plecaku.
- Dziękuję. – powiedziała odbierając od Jay’a sok i po chwili znów zajmując się komputerem – Mogę puścić muzykę? – zapytała patrząc znad monitora na swojego tymczasowego opiekuna, który aktualnie przeglądał leżącą na stole gazetę o jeździectwie. Pewnie należała do którejś z dziewczyn. W odpowiedzi na pytanie skinął z uśmiechem głową. Sam miał ochotę czegoś posłuchać. Dziewczynka wyraźnie się ucieszyła. – A czego chcesz posłuchać? – zapytała zastanawiając się nad wyborem piosenki.
- Włącz to, co lubisz. – powiedział dając jej wolną rękę. Przeglądając pliki w laptopie w końcu z głośników popłynęły pierwsze nuty piosenki.
- Może być? – zapytała niepewnie.
- Tak. – odparł jej Jared z uśmiechem. – Też lubię tą piosenkę. – Po tym utworze z głośników wydobył się ostry ton gitary elektrycznej i zaraz potem charakterystyczny głos Briana Johnsona krzyczący „I’m on a highway to hell”. Jared śmiejąc się teraz już szczerze, spojrzał na Amelię. – Słuchasz takiej muzyki? – zapytał nieco rozbawiony. 
- Tak. Nie podoba ci się? – zapytała z jeszcze większym zdziwieniem. Jakby to było coś dziwnego, że ktoś może nie lubić AC/DC czy Metalliki. Ta dziewczynka coraz bardziej go rozbrajała i naprawdę zaczynał ją bardzo lubić.
- Wiesz co ci powiem? Masz bardzo… ciekawy gust muzyczny mała. – powiedział stanowczym tonem wciąż się uśmiechając.
- Wiem. – opowiedziała mu dumnie po czym zajęła się przerwaną czynnością na komputerze. Jared znów miał się zagłębić w artykuł w gazecie o tym „Jak poprawnie używać dosiadu jako pomocy jeździeckiej” kiedy kolejna piosenka rozbrzmiała z niewielkich głośników komputera. Tym razem jednak najpierw usłyszał mocną perkusję, a zaraz potem swój własny głos krzyczący (bo nie koniecznie można to nazwać śpiewem) tekst do Battle of one. Spostrzegł, że Amelia ukradkiem spogląda na niego zza komputera. Sam wychylił się tylko zza swojej gazety wciąż się śmiejąc.
- Tak. Stanowczo… ciekawy gust muzyczny. – skwitował tylko i zagłębił się w artykuł, choć „kątem ucha” przysłuchiwał się swojemu własnemu utworowi. Przypomniał sobie przy okazji ich pierwsze koncerty, granie Fallen, End of the begining czy Oblivion i uśmiechnął się do swoich wspomnień. Pomyśleć, że tyle ludzi jest z nimi już od początku istnienia 30 seconds to Mars!
- Z czego się śmiejesz? – zapytała Amelia, która zauważyła jego radość.
- Hm? – zapytał wyrwany z zamyślenia. Zaraz potem uświadomił sobie o co go pytała. – Nie, nie śmieję się. Po prostu się uśmiecham, bo… przypomniały mi się ciekawe chwile. – odpowiedział nie umiejąc jakoś zdjąć sobie uśmiechu z twarzy.
- A jakie? – zapytała z ciekawością zamykając komputer i odkładając go na bok.
– Nasze pierwsze koncerty. – odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Serio? Opowiesz mi jak to było? – zapytała coraz bardziej podekscytowana.
- Eee… - zająknął się na chwilę. Nie spodziewał się, że mała zacznie drążyć ten temat. Miał jej odmówić, bo z reguły nie rozmawia o tym z nikim, ale widząc w jej oczach te iskierki podekscytowania i ciekawości, które sam tak często miał w swoich… Nie, nie umiałby ich tak po prostu zgasić. – Było… Bardzo ciekawie… - zaczął swoją opowieść. Amelia widząc, że szykuje się na dłuższą „bajkę” usiadła po turecku na fotelu i z głową (wciąż ubraną w czapkę wilka) wspartą na rękach wsłuchiwała się w słowa Jareda. Słuchała jak mówił o tym, jak bardzo wszyscy się cieszyli na wieść o swoim pierwszym koncercie, jak bardzo byli podekscytowani i jaka trema im towarzyszyła. Opowiadał o tym, jak cudownych zdobyli fanów i że ich duża część nadal jest z nimi. Oczywiście cała opowieść była dość mocno ocenzurowana i dostosowana do wieku słuchaczy… Czy może raczej słuchaczki, która siedziała wpatrując się w wokalistę niczym zahipnotyzowana. Jared, właściwie nieświadomie, sam tak wciągnął się w swoja opowieść, że zamiast siedzieć, chodził po pokoju od czasu do czasu skacząc z kanapy na podłogę czy wykonując headbang albo inną akrobację, aby zademonstrować swoje popisy na scenie w czasach początku zespołu. Kiedy w końcu opowiadając jak po raz pierwszy wskoczył w tłum ludzi rzucił się na kanapę, ta skrzypnęła głośno po czym przewróciła się w tył razem z leżącym na niej mężczyzną. Spowodowało to u niego napad śmiechu. Leżał zwijając się z radości, a Amelia wtórowała mu swoim dziecięcym śmiechem, aż w końcu dołączyła do niego na podłodze krzycząc „Teraz ja!” i skacząc prosto na nie spodziewającego się niczego Jareda, który jednak dzięki swojemu refleksowi zdążył ją złapać.
- Tak się skończył twój pierwszy skok na publiczność? – zapytała Amelia nieprzekonana taką wersją historii.
- Nie do końca… - powiedział Jared kręcąc głową. – Nie wylądowałem wtedy na podłodze… Ale zarobiłem trochę siniaków i teraz chyba też nie obejdzie się bez kilku… - Oboje zaśmiali się. Leżeli razem na ziemi oparci o przewróconą kanapę, a Jared kontynuował swoją opowieść już w spokojniejszy sposób, bo nie chciało mu się podnosić na nogi. Tak było mu całkiem wygodnie… - No i pobiliśmy rekord świata. – zakończył swoją opowieść o koncertowaniu. Amelia była wręcz zachwycona.
- Ta historia była lepsza niż wszystkie może historie na dobranoc. – powiedziała patrząc jak Jared próbuje podnieść kanapę i ustawić w poprzedniej pozycji.
- Nie jesteś głodna? – zapytał po chwili. Była tu już dłuższy czas, a zjadła tylko kilka ciastek owsianych.
- Trochę. – odpowiedziała wzruszając ramionami.
- To co zjemy? – zapytał ruszając w stronę kuchni.
- Hmm… - zastanowiła się idąc za nim. – Umiesz robić naleśniki? – zapytała z nadzieją.
- Mogę spróbować. Ale to będą takie specjalne naleśniki, okej? – zapytał na co mała z entuzjazmem pokiwała głową i usadowiła się przy stole i znów obserwowała poczynania Jareda. 

*** 

JOŁ HOŁ HOŁ! 

Sieeeeemaaaanooooo! Jak żyjecie moi kochani? :D Żyjecie w ogóle? Zdrówko dopisuje? Macie ferie...?
Dobra wiem, leję wodę... Powinnam się wytłumaczyć, nie? Ja wiem, że długo nie było rozdziału i w ogóle, ale no wiecie no... Wiecie jak jest, nie? No! No to co ja tu będę!

Jak Wam się podoba Amelia? :D Chyba Was nie zanudził rozdział co, człowieki wy moje? :D 

BTW, Norwegia - piękne miejsce! I wiecie co? KOCHAM LUDZI Z NORWEGI! Są genialni! Idę sobie ostatnio po lesie, bo se spacerowałam i spotkałam spooooro osób, ale praktycznie każda z nich już z daleka się do mnie uśmiecha i krzyczy "HI!". No po prostu są tak serdeczni i mili, że ja cie nie mogę! hahaa :D Właśnie tu jestem i się powinniście cieszyć, że mi to miejsce dało wenę do rozdziału Człowieczki!  Serio, serio! Pięknie tu jest! Macie, nawet Wam fotkę dam! A co!






Fajnie, nie? ;D No ale tyle! Opinie jak zwykle miło by było zobaczyć :) A tak w ogóle, to wiem, że tu długo była cisza, ale statystki sprawdzałam regularnie (co? zdziwieni? nie ma że nie! ja mam tu oko na wszystko człowieczki!) no i one są całkiem nawet bardzo zadowalające! ^^ Szkoda tylko, że tak mało Was się tu udziela ;c Ale co zrobić? 

Jeszcze tylko chciałam się podzielić pewnym zdjątkiem. Zdjęciem Shanimala konkretnie, które mnie prześladuje od jakiegoś czasu, od kiedy je zobaczyłam. Ma cos w sobie i cholera jasna nie moge przestać się na nie patrzeć taki jest na nim boski! ;D haahaa No ale w końcu to Shannon, nic dziwnego... :)
Kocham jak on się tak uśmiecha :) Tak szczerze. Piękny wtedy jest, inaczej tego nie ujmę... :) ♥



Dobra, to idę spać, bo już 3:09 na zegarze! Tragedia! A jutro wstać trzeba, bo idę po lesie połazić! To Dobranoc, cześć i czołem ludziska! :D

PS.
Ja pieprze, widzicie co ja dla Was robię? Specjalnie DLA WAS siedziałam dziś do 3:00! BA! Kurwa, już jest w sumie 3:30, a ja dopiero się kładę! Jeeezzz... I to wszystko dlatego, że postanowiłam skończyć rozdział na sobotę, żeby nie byc takim chamem! Ekhem, ekhem... NIE MA ZA CO! :)

3 komentarze:

  1. Doceniamy poświęcenie, doceniamy :* Czyli mój komentarz będzie pierwszy ^^ To zacznijmy od Amelii :D Świetna dziewczynka! Jak nie lubię dzieci to ją mogłabym polubić. Jared świetnie się sprawdził w roli niańki, spodziewałam się, że będzie gorzej, ale jakoś z tego wybrnął :) Zazdroszczę okolicy :O pięknie jest i naprawdę takie miejsce może dodać weny. Ciekawa jestem jak będzie jak Flo tam wpadnie i do tego sytuacja Shannon'a i Soph, będzie się działo! :D
    Dużo weny, chociaż z tym pewnie nie będzie problemu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Heeeej :) No w końcu znalazłam czas na przeczytanie i muszę ci powiedzieć, ale akcja z Amelią a może raczej rozmyślania Jareda rozjebały mi system! Ja pie*dolę, cieszyłam się do komputera jak obłąkana, a potem moja mama się dziwi, co ja tam oglądam w tym internecie i snuje domysły :D Fajna była też rozmowa dziewczyn, szczególnie zirytowanie Sophie.
    Aw, aw, aw! Norwegia jest cuudna. Zazdroszczę takiego pobytu :) Mi się marzy pojechać do Oslo na konkurs pucharu świata w skokach narciarskich, ale... życie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam, witam! :D Zajrzałam tu dzisiaj pierwszy raz, za sprawą Twojego twittera i ... zostanę na dłużej :3 wciągnęła mnie ta historia, nie spodziewałam się, że tak szybko to przeczytam, bo całość zajęła mi półtorej godziny! Twój styl pisania jest świetny, a fabuła! Niedość, że sama jestem Echelonem, co sprawia, że temat 30STM jest mi bliski, to jeszcze uwielbiam konie, więc jak dla mnie cała ta stajnia, konie, przejażdżki są świetnym tłem! Co do tego odcinka, końcówka była rozbrajająca! Ta dziewczynka ... cud, nie dziecko! :D i to początkowe przerażenie Jaya. Hyhyhy :3 Więc z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! ^^

    OdpowiedzUsuń