niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział 22

Sam sobie narysuj świat! Coś nie podoba Ci się, to sobie to zdrap!


Czerwonowłosy mężczyzna szedł ośnieżonym chodnikiem rozglądając się dookoła po białym od śniegu Kingsdown. Co chwila jednak sprawdzał coś w swoim telefonie. Był drobnej budowy, rysy twarzy miał delikatne. Kompletnie nie zdradzały jego wieku, za to nadawały mu wygląd wiecznie zbuntowanego szesnastolatka. Mężczyzna zaczynał powoli wyklinać siebie za ten durny pomysł wybrania się tutaj. Nigdzie żywej duszy! W pewnym momencie jednak poczuł ulgę. Po drugiej stronie ulicy chodnikiem szła jakaś dziewczyna. Całkiem ładna, zgrabna. Jednak to, co przykuło uwagę czerwonowłosego to jej wysokie, białe glany i niebieskie włosy wystające spod futrzanej czapki. Szybkim krokiem przemierzył i tak pustą ulicę.
- Hej. Mam takie pytanie… - zaczął miłym tonem podchodząc do dziewczyny. Może ona będzie wiedziała gdzie to jest…
- Tak? – zapytała zatrzymując się i czekając na ciąg dalszy.
- Jesteś stąd? – zapytał, na co dziewczyna kiwnęła głową. – Więc może mogłabyś mi powiedzieć gdzie mieszka Robert Greenwood? – dokończył i czekał z nadzieją na upragnione „tak”. Dziewczyna najpierw uniosła brwi do góry, co nieco zdziwiło naszego czerwonowłosego bohatera, jednak chwilę później kiwnęła głową.
- Tak, czemu pytasz? – zapytała jakby na myśli mając nieco inne pytanie. – Z tego co wiem, nie ma go teraz w Kingsdown…
- Tak… Ja właściwie nie do niego. Słyszałem, że znajomi wynajmują od niego dom i chciałem ich odwiedzić. – wyjaśnił pokrótce. – To jak? Wskażesz drogę? – dodał miłym tonem.
- Czemu nie? Akurat idę w tamtą stronę. – powiedziała wzruszając ramionami i ruszając przed siebie z nieco dziwnym uśmiechem na twarzy. Mężczyzna dołączył do niej.
- Zapomniałem się przedstawić. Gerard. – powiedział wyciągając w jej stronę rękę i uśmiechając się.
- Florence. – odpowiedziała oddając uścisk. Na początku nie zwrócił na to uwagi, ale ta dziewczyna naprawdę była ładna. Miała bladą cerę, a niebieskie włosy bardzo ładnie to podkreślały.
- Ciekawe włosy. – powiedział unosząc do góry brwi. Dziewczyna wywróciła tylko oczami.
- To samo mogłabym powiedzieć o twoich. – zaśmiała się. – Więc… Powiesz mi do kogo konkretnie się wybierasz? – zapytała mrużąc oczy.
- Wścibska jesteś. – odpowiedział tylko, wciąż jednak nie przestając się uśmiechać. Dziewczyna jednak ku jego zdziwieniu nie zmieszała się. Wzruszyła tylko ramionami.
- Tak, wiem. A więc? – drążyła dalej.
- Odwiedzam dwóch znajomych… - zaczął, ale urwał w połowie zdania. Florence uśmiechnęła się pod nosem.
- I co? Tylko tyle? – zapytała nieco rozczarowana okrojoną odpowiedzią. Gerard posłał jej tylko w odpowiedzi uśmiech, który z założenia miał być uroczy. I nawet całkiem mu to wyszło. Reszta drogi zeszła im przede wszystkim na śmiechu, gadaniu o głupotach, muzyce i jeszcze większej dawce śmiechu. Kiedy przeszli przez bramkę, prowadzącą na teren posesji Gerard rozejrzał się i z uznaniem pokiwał głową.
- Całkiem tu ładnie… - Flo przytaknęła mu. – Okej, dziękuję ci bardzo za wskazanie drogi Florence. – powiedział uprzejmym tonem.
- Och, ale nie zaprowadziłam cię jeszcze przed drzwi! Musisz stać na wycieraczce przed drzwiami Roberta, wtedy będę pewna, że nie pomylisz domu i na pewno dotrzesz do swoich jakże tajemniczych znajomych, o których szczegółów nie chciałeś mi zdradzić. – Powiedziała przejętym tonem. Mężczyzna roześmiał się w odpowiedzi.
- Masz rację. Właściwie… im dłużej zostaniesz w moim towarzystwie, tym będzie mi milej. – dodał niższym tonem na co dziewczyna przewróciła oczami. Stanęli razem przed drzwiami i Florence pokazując dłonią na dzwonek do drzwi czekała aż Gerard zadzwoni, sama stając za nim. Po chwili drzwi uchyliły się i stanął w nich Jared. Na widok, który zastał uniósł brwi do góry.
- Siemasz Jared. – przywitał się ciepło mężczyzna.
- Gerard? – zapytał zdziwiony patrząc na czerwonowłosego i pozwalając swojemu wyrazowi twarzy zmienić się w uśmiech. Kiedy jego spojrzenie spoczęło na Florence zmarszczył nieco brwi. Gerard widząc konsternację młodszego Leto zdał sobie sprawę, że przecież jest z nim Florence. Wypadałoby ją przedstawić…
- Ach, Jared, to jest… - zaczął wskazując na Flo, jednak nie dane mu było dokończyć, bo dziewczyna zgrabnie go wymijając, przeszła do przodu.
- Hej Jared. – powiedziała radosnym jak zwykle tonem przechodząc również obok Jay’a i swobodnym ruchem poklepując go po ramieniu.
- Hej Flo… - odpowiedział jej nieco skonsternowany brunet. Wymienił zmieszane spojrzenia ze swoim gościem. – Czy ty właśnie… chciałeś ja przedstawić, tak? – Jared upewnił się czy dobrze zrozumiał sytuację.
- Taa… Wy się znacie? – zapytał skołowany Gerad.
- Tak jakby… Ona tu mieszka. Chwilowo mieszkamy razem… Dłuższa historia… - wyjaśnił uśmiechając się już lekko i zaczynając rozumieć, że biedny Gerard padł ofiarą „dowcipu” dziewczyny. - Wchodź. – dodał zapraszając go gestem do środka.
- Shaaaaaaniiiiimaaaaalll! – krzyknął Czerwonowłosy wchodząc do salonu, w którym, rozwalony jak żaba na liściu, leżał Shannon. Słysząc znajomy głos perkusista podniósł gwałtownie głowę i spojrzał w stronę, z której dochodził ów dźwięk. Widząc znajomą twarz uśmiechnął się szeroko.
- Nie wierzę… - powiedział wstając na nogi. – Gee? Co ty tu robisz? Wieki się nie widzieliśmy! – powiedział donośnym tonem, po czym podszedł do mężczyzny i uścisnęli sobie ręce.
- Wpadłem odwiedzić starych kumpli. – powiedział wzruszając ramionami.
- Kawa? – zapytał od razu Shannon.
- Jeszcze pytasz? – odpowiedział mu kumpel po czym od razu skierowali się do kuchni, gdzie siedziały dziewczyny razem z Jaredem, który usiłował dowiedzieć się od Flo o co chodziło z tą całą konsternacją na twarzy jego kumpla. W końcu jednak do pomieszczenia weszła dwójka mężczyzn.

- No proszę. Gerard Way… - powiedziała Sophie zeskakując z blatu, na którym właśnie siedziała, i podchodząc do mężczyzny. – Miło poznać. – dodała z uśmiechem wyciągając rękę w jego stronę.



- Cała przyjemność po mojej stronie. – odpowiedział jej Way udając poważny ton i oddając uścisk. – Fajna koszulka… - rzucił zauważając, że przypadkiem dziewczyna ma na sobie koszulkę z logo My Chemical Romance, czyli zespołu, w którym był wokalistą. – Ale myślę, że mogłabyś ją pożyczyć Pannie Niebieskiej... Choć jest niesamowicie urocza, to wydaje się nieco niedoinformowana. - rzucił siadając przy stole obok Florence i posyłając jej nieco złośliwy uśmieszek.
- Właściwie… To jej koszulka. – powiedziała Soph śmiejąc się. Gerard był wyraźnie zdziwiony.
- Czyżby? – spytał patrząc na Flo z uniesionymi brwiami.
- Tak. Zdziwiony, że fanka nie rzuciła ci się na szyje, nie zaczęła piszczeć i sikać w gacie? – zripostowała Florence na co Gee roześmiał się.
- Żartujesz? Chyba WDZIĘCZNY! – powiedział wywracając oczami czym wywołał śmiech u całego towarzystwa. – Ale w dalszym ciągu wisisz mi wyjaśnienia. Nie mogłaś powiedzieć, że tu z nimi mieszkasz?
- Mogłam. – żachnęła się.
- Ale nie powiedziałaś, ponieważ… ? – zapytał wykrzywiając się w zabawny sposób.
- Nie pytałeś. – Rzuciła wzruszając ramionami. Mężczyzna słysząc to stwierdzenia uniósł brwi w zdziwieniu i przybrał nieco zirytowaną minę. Dziewczyna westchnęła i kontynuowała - To by było nudne! Każdy potrzebuje w życiu trochę rozrywki, a pech chciał, że akurat ty się nawinąłeś, a ja byłam znudzona. – wytłumaczyła. Gerard na początku nie zareagował. Po prostu mierzył się z nią spojrzeniami w ciszy. Sophie obserwowała całą tą rozmowę z rozbawieniem. Doskonale wiedziała, ze Flo robi takie rzeczy z nudów. Bracia Leto natomiast przysłuchiwali się konwersacji jakby starali się z niej coś konkretnego wyłapać. Jednak tylko oni wiedzieli co konkretnie to było.
– Już cię lubię. – skwitował w końcu Czerwonowłosy czym po raz kolejny wywołał uśmiechy u wszystkich.
Gdy Shann zrobił wszystkim kawę, trójka mężczyzn zaczęła standardową rozmowę. „Co słychać?” „Jak się trzymacie?” „Co porabiacie?” ot, przyjacielska pogawędka. Dziewczyny siedziały razem z nimi co jakiś czas wtrącając tylko coś od siebie. Jednak w większości tylko się przysłuchując i obserwując. Co zaobserwowały? Że Gerard wydaje się całkiem fajnym facetem. Nieco skryty, nie pokazuje wszystkich swoich emocji tak jak na przykład Shannon. Jest raczej typem kobieciarza. Ma cięty język, ale jest miły. I co najciekawsze: Florence ewidentnie mu się podoba.
-Chwila, chwila… Jay! Przecież ty masz dziś urodziny! – wykrzyknął w pewnym momencie Gee. Jared odstawiając kubek z kawą spojrzał na niego ze znaczącym uśmiechem, po czym przeniósł wzrok na Florence, która próbowała ukryć swoje rozbawienie.
- To… Dziadku Leto, które to już urodzinki? Wypada jeszcze śpiewać „Sto lat” czy teraz już lepiej śpiewać „Dwieście lat”? – zapytała rozbawiona niebieskowłosa. Shannon, który akurat wziął łyka kawy jak na komendę wypluł wszystko przed siebie, częściowo trafiając w stojącą naprzeciwko Sophie i wybuchł tubalnym śmiechem. Blondynka spojrzała na niego z wyrazem twarzy w stylu „Ty idioto, będziesz prał moje ciuchy” na co Shann zrobił minę zbitego psa, ale w dalszym ciągu śmiał się z brata. Soph z zaciśniętymi wargami, ale spokojnie zaczęła wycierać opluta przez mężczyznę koszulkę. Po chwili jednak, stwierdzając, że nic to nie daje skierowała się powoli do wyjścia.
- Państwo wybaczą. Musze się przebrać, bo niektórzy nawet kawy nie umieją normalnie wypić… - skwitowała zgryźliwie. Przechodząc obok Shannona siarczyście uderzyła go otwartą ręką w głowę za oplucie jej. Shanny choć próbował się uchylić nie uniknął ciosu. Kiedy dziewczyna zniknęła rozmasowywał sobie bolące miejsce czym sprowokował towarzystwo do śmiechu.
- Wracając do tematu… - wtrącił Jay - Nie słyszałaś legendy o braciach Leto? – zapytał Jared próbując zachować godność. Flo unosząc jedną brew pokręciła przecząco głową. – Jesteśmy wiecznie piękni i wiecznie MŁODZI. Oraz zawsze w stanie… - urwał w połowie posyłając jej dwuznaczny uśmiech - …wywołać uśmiech na twarzy kobiety. – dokończył udając niewiniątko i chowając się za kubkiem kawy. Shannon i Gerard słysząc to wymienili spojrzenia, a dziewczyna tylko wywróciła oczami.
- To jak? Gdzie się spotykamy i o której żeby oblać zdrowie jubilata? – zapytał wyraźnie rozochocony Shannon.
- Violet Vinyl? – rzuciła od niechcenia Sophie, która właśnie weszła do kuchni w nowej, czystej koszulce. Wszyscy pokiwali głowami zgadzając się. Jared już otwierał usta żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie, gdzieś w salonie, rozległ się dzwonek jego Blackberry.
- Przepraszam na moment. – powiedział wstając od stołu i niemal wybiegając z kuchni.
- Wiecie co? Mam pomysł… - odezwał się Gerard. Cała trójka posłała mu pytające spojrzenia. – Shanny, kochanie, pamiętasz ten numer, który wycięliśmy Thomasowi w wieczór kawalerski w Colorado trzy lata temu? – zapytał konspiracyjnym tonem. Zwierzak po chwili namysłu skinął głową potwierdzając. – Co ty na to żeby przerobić go nieco i zastosować na twoim braciszku? – zaproponował teatralnie zacierając ręce. Shannonowi zaświeciły się w oczach złośliwe iskierki.
- Gee… To. Jest. Genialny. Plan! – powiedział rozbawiony i rozentuzjazmowany Shanimal. Dziewczyny, kompletnie nie wiedząc o co chodzi, spojrzały na nich jak na idiotów. Czerwonowłosy widząc to odezwał się:
- Dobra Shann, ty wytłumacz plan naszym lejdis, a ja pójdę zagadać Jareda żeby za szybko nie wrócił…


***


- Myślisz, że to dobry pomysł? Pytać się SHANNONA? – powiedziała niezbyt przekonana Sophie. Flo pokiwała głową.
- A kto inny będzie wiedział lepiej? - zapytała retorycznie po czym wyciągnęła telefon i wybrała numer do Shannona, który przebierał się w pokoju obok. Kiedy odebrał poprosiła go żeby przyszedł do nich, bo mają sprawę.
- Aż tak jesteście leniwe, że musiałyście po mnie dzwonić do pokoju obok? - zaśmiał się Shannon wchodząc przez drzwi.
- Nie. Po prostu wolałyśmy nie wchodzić bez ostrzeżenia do twojej sypialni. Kto wie co akurat mogło się tam dziać... - odpowiedziała mu Sophie znudzonym tonem nie podnosząc się nawet z łóżka, na którym leżała. 
- Na pewno nic czego byś wcześniej nie widziała... - odpowiedział złośliwie. - Ale wracając do meritum... Czegóż ode mnie potrzebujecie drogi panie? – rzucił Zwierzak siadając na łóżku obok Sophie. Dziewczyna podniosła wzrok i zobaczyła, że Shann ubrany w luźne dżinsy i powyciągany szary sweter. Od razu zmierzyła go krytycznym wzrokiem.
- Matko… Tak gwiazda, a nawet cię nie stać na nie porwane ciuchy? – rzuciła z pogardą.
- Ty też wyglądasz bardzo ładnie – powiedział do dziewczyny z przemiłym uśmiechem i udając, że posyła jej buziaka. 



– Z resztą, mam inne wydatki… - Powiedział po chwili Shann. Sophie nie mogąc się powstrzymać uniosła brew. 
- No wiesz co? - zaczęła walcząc z ochotą roześmiania się - Żeby facet z twoim statusem musiał płacić za seks… Matko… Widać lata już nie te Leto? – zapytała ze złośliwym uśmiechem. Shannon w zdziwieniu otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale po chwili zamknął je i… uśmiechnął się. Bardzo miło.
- Nie o takie wydatki mi chodziło. A lata wciąż TE moja droga. Wiesz, z wiekiem nabierasz też doświadczenia… Chcesz sprawdzić? – rzucił kładąc się obok niej na łóżku i patrząc w oczy.
- Dobra dzieciaki, dosyć tego. Mamy ważniejsze problemy na głowie. – Florence sprowadziła ich do parteru.
- Słucham w takim razie. – powiedział Shann podnosząc się do pozycji siedzącej i czekając na kontynuację wydarzeń.
- Zastanawiamy się nad prezentem dla Jareda. Mówił ci kiedyś co chciałby dostać, albo o czym marzy? – zapytała niebieskowłosa.
- Nie przypominam sobie… - wzruszył ramionami.
- Do cholery! Jesteś jego bratem! – powiedziała zirytowana Sophie również się podnosząc. Shannon w odpowiedzi wywrócił oczami, ale nagle w jego oczach zapaliły się światełka.
- Jest jeden pomysł… Jedna rzecz…. Tak! To by mu się na pewno spodobało! – wykrzyknął uradowany Shannon po czym opowiedział im o swoim pomyśle.
- Hmm… całkiem niezłe! I nawet da się załatwić! – zaśmiała się Sophie.
- Załatwicie to w jeden dzień? ZAŁATWICIE TO DO WIECZORA? – zapytał zdumiony Shannon otwierając szeroko oczy.
- Nie takie rzeczy się załatwiało Shanny… - rzuciła Sophie i obie dziewczyny się roześmiały rozbudzając ciekawość Zwierzaka.
- Niby tak, ale skąd weźmiemy tą dziewczynę? – zapytała zmieszana Florence. Nagle usłyszały dobitne odchrząknięcie. Obie spojrzały stronę Shannona próbującego zwrócić na siebie uwagę.
- Cóż… Siedzi tu w pokoju taka jedna, którą Jaredzik by nie pogardził… - powiedział mężczyzna dobitnie patrząc na Florence.
- Słucham?! ŻE JA? – zapytała otwierając szeroko oczy. – Prędzej piekło zamarznie niż się na to zgodzę! – odpowiedziała zbulwersowana. – Soph! No powiedz mu! – powiedziała z wyrzutem do przyjaciółki. Ta jednak, próbując się nie uśmiechać, spojrzała na nią ze skruchą.
- Flo… Mówię to niechętnie, ale… on ma rację. – Niebieskowłosa słysząc to mało nie przewróciła się z wrażenia. Wszyscy przeciwko niej!
- No dalej Flo… Taka byłaś odważna, a teraz co? Wystraszyłaś się mojego młodszego braciszka? – zapytał nieco ją podpuszczając. Wiedział, że to zadziała…
- Jareda? W życiu! – prychnęła z pogardą. – Dobra. Zrobię to… Niech ma trochę radości z życia na stare lata… - dodała w końcu zrezygnowana. Shannon zadowolony z siebie wstał i skierował się do wyjścia.
- No i piekło zamarzło… - rzucił do Flo wychodząc przez drzwi. W ostatnim momencie udało mu się je zamknąć tak, aby uniknąć ciosu stanikiem Sophie, który Florence rzuciła w niego w ramach zemsty. Może to nie było zbyt precyzyjne dobranie broni, ale to jedyne co miała pod ręką. Sekundę później brunet znów zajrzał do środka uchylając nieco drzwi. Widząc leżący na ziemi stanik podniósł go i przeniósł wzrok na Sophie.
- A ty moja droga gdybyś jednak zmieniła zdanie i chciała się przekonać co ciekawego potrafią panowie po czterdziestce, to… wiesz gdzie mnie szukać. – dodał puszczając jej oko i przybierając perwersyjny uśmiech na twarz odrzucił jej kawałek bielizny. Po tym oddalił się do siebie.
- Idiota… - skwitowały dziewczyny jednocześnie wymawiając to słowo.
 - SŁYSZAŁEM! – usłyszały jeszcze męski głos z korytarza.
- Soph? – zapytała jeszcze po chwili Florence.
- Hm?
- Mam takie małe pytanko... Tylko nie bij! – powiedziała Florence zawczasu się ubezpieczając. - Co jest między tobą a Shannonem? – Soph słysząc pytanie zamyśliła się na chwilę po czym pełna zdecydowania odpowiedziała krótko:
- Przepaść głęboka niczym Rów Mariański. Pustka.
- Ciekawe. – rzuciła po czym podeszła do szafki i zaczęła w niej grzebać. – Teraz tylko ciekawe czym ją wypełnicie… - mruknęła właściwie bardziej do siebie, ale nie umknęło to uwadze Sophie.
- Słuchaj Niebieska… Ty się lepiej zajmij kompletowaniem swojego stroju na dzisiaj, bo Jared jest bardzo wybredny jeżeli chodzi o bieliznę… - powiedziała grożąc jej palcem.

***
Jared gotowy już na swoją imprezę urodzinową zszedł po schodach i skierował się ku kanapie. Pierwszy raz w życiu, to on wyrobił się pierwszy, a wszyscy inni wciąż buszowali na górze w ferworze imprezowych przygotowań. Postanowił, że skoro ma chwilę wolnego czasu to sprawdzi swojego twittera. Ledwo wyciągnął swój ukochany telefonik z kieszeni usłyszał dzwonek do drzwi. Wiedząc, że szanse na to, że ktokolwiek z jego towarzyszy ruszy się z góry żeby je otworzyć są tak nikłe jak szanse na to, że Shannon kiedykolwiek skończy imprezę trzeźwy, od razu podniósł się z kanapy i skierował w stronę drzwi. Ciągle wpatrzony w ekran Blackberry uchylił drzwi. Ledwo zdążył podnieść głowę nieco do góry, natychmiast zobaczył czarny materiał, który ktoś nakłada mu na głowę.
- CO JEST?! – wykrzyknął wystraszony upuszczając telefon na podłogę. Zanim założono mu to coś na głowę zdążył dostrzec tylko czterech ludzi w czarnych kominiarkach.
- Zamknij się kurwa! Nie utrudniaj, bo pogadamy sobie inaczej… - powiedział jeden z nich gburowatym tonem przepełnionym nienawiścią.
- ŻE CO KURWA?! ZDEJMIJ TO ZE MNIE! NIE WIESZ KIM JESTEM?! – krzyczał mężczyzna wyrywając się, ale poczuł, że worek, który ma na głowie nasuwa się na niego jeszcze ciaśniej, a jakieś silne ręce splatają jego własne za plecami uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy.
- Och wiem Leto… Urocza z ciebie wręcz hollywoodzka gwiazdka popowej muzyki… - zaszydził z niego jeden z głosów serwując mu mocne uderzenie w bok w odpowiedzi na szarpnięcie Jareda.
- CO?! SPIERDALAJ ODE MNIE! PUSZCZAJ! – wydarł się po raz kolejny wciąż nie kontaktując co dzieje się dookoła niego.
- SŁUCHAJ LETO! – krzyknął jeden ze zbirów uderzając go w ramię. – STUL PYSK I CHODŹ GRZECZNIE Z NAMI, TO MOŻE NIE PÓJDZIEMY PO BRACISZKA. ŁAPIESZ?! – Jared słysząc to opanował się. Shannon? Chcieli iść po Shannona? NIE! Będąc już cicho wciąż jednak się szarpał. Miał nadzieję, że uda mu się wyrwać z mocnego uścisku, ale jego próby spełzły na niczym. Jeden z trzymających go ludzi wydał z siebie westchnięcie.
- Nie uspokoi się… mógłby go ktoś uspokoić WŁASNORĘCZNIE? – zapytał z nadzieją. Po tych słowach dało się słyszeć głuche uderzenie, a odgłosy szamotaniny Jareda nagle ustały.
- No. Tak lepiej… Zabieramy go stąd.

***

No a ludzie to już osobny gatunek... Oni zrobią ci dziurę w głowie, a na szyi zaplączą sznurek.

Otworzyłem oczy, ale jedyne co zobaczyłem, to ciemność. Słyszałem jakieś głosy, jakiś warkot, chyba muzykę… Wszystko zlewało się w jedną całość i nie umiałem wyodrębnić poszczególnych dźwięków. Mój słuch był przytępiony, umysł z resztą też. Mimowolnie wydałem z siebie jęk, nie wiedząc co się dzieje. Po chwili jednak świadomość zaczęła powolutku wracać. Ta ciemność… Męskie głosy… Porwali mnie! To ci kolesie, którzy mnie porwali! I ten warkot… to… samochód. A muzyka musi pochodzić z radio… Chciałem się nieco przekręcić na bok, żeby lepiej usłyszeć co mówią… Znów wydałem z siebie jęk, w sumie to nie chciałem, wyrwało mi się… To był błąd.
- Cicho! Chłopaki, chyba się obudził! – odezwał się jeden z głosów z nutą rozbawienia. Co niby kurwa było takiego śmiesznego w tym, że najpierw mnie znokautowali, a teraz się budziłem?! Kurwa mać! O co tu chodzi?!
- Jak się ma nasza gwiazda? – usłyszałem jeden z głosów, a zaraz potem w moje oczy uderzyło przytłumione światło z samochodowej lampki, która paliła się wewnątrz pojazdu. Na dworze było ciemno, siedziałem na tylnym siedzeniu razem z dwojgiem z tych ludzi… Jeden prowadził auto, drugi siedział na miejscu pasażera i przysłuchiwał się sytuacji.
- Kurwa… - jęknąłem rozcierając swoje bolące oczy. – Czego wy ode mnie chcecie?! – krzyknąłem kiedy odzyskałem nieco siły.
- I znowu się zaczyna… - westchnął z politowaniem kierowca. – Załóż mu ten worek z powrotem na łeb, przynajmniej będzie cicho…
- CO?! NIE! – zacząłem protestować, ale po chwili facet siedzący obok mnie obezwładnił mnie i znowu założył na głowę to czarne cholerstwo. DAMMIT! – ODPIERDOLCIE SIĘ ODE MNIE! CZEGO WY KURWA CHCECIE?! – krzyknąłem niewiele myśląc. Byłem wściekły, zdezorientowany… Nie bardzo wiedziałem co robię. Dopiero po chwili dotarło do mnie część tego co się tu dzieje. „Jared debilu zamknij się! Oni cię porwali! Mogą mieć broń! Mogę cię zabić idioto!” Bart Cubbins wydarł się na mnie. To był jeden z tych momentów kiedy należało go posłuchać. Przecież oni mogą zrobić mi krzywdę…
- Czego chcemy? Hmm… Ciekawe pytanie… - powiedział jeden z nich nieco zamyślony. – No cóż, okup za ciebie można dostać spory, podobno jesteś cenny… Zabawne, bo ja wcale tak nie uważam... Dla mnie jesteś właściwie nikim, no ale nie o okup tu chodzi. Chodzi o to Leto, że będąc w trasie, ze swoimi koleżkami z tego pożal się Boże zespołu, powinieneś się bardziej pilnować i uważać z kim idziesz do łóżka. – zakończył mężczyzna, a ja zgłupiałem. Że co?! Co on pierdoli?! O co mu chodzi?! – Pamiętasz taką dziewczynę… Miała na imię Diana. Przespałeś się z nią po koncercie w Nowym Jorku? Na pewno pamiętasz. Przeleciałeś ją równo na wszystkie strony! – Powiedział prześmiewczym tonem. Diana… Diana z Nowego Jorku… Kurwa. Faktycznie, była tam taka dziewczyna… Przespał się z nią, ale… To przecież nie było nic takiego. Nie zrobił jej krzywdy, w życiu nie zrobiłby niczego wbrew kobiecie w tych sprawach! Z resztą ona wiedziała jak to działa... Co się dzieje w trasie zostaje w trasie. – No więc widzisz gwiazdko rocka od siedmiu boleści, Diana po waszym wyjeździe wpadła w depresję. Obiecałeś, że do niej zadzwonisz, ale tego nie zrobiłeś. Dziewczyna się załamała. Czekała na twój telefon przez długi czas. Aż w końcu po kilku miesiącach czekania nie wytrzymała i z rozpaczy za tobą zaćpała się na śmierć. ROZUMIESZ TO? NIE ŻYJE, BO OBIECAŁEŚ JEJ PIERDOLONY TELEFON! – wykrzyczał mężczyzna w stronę Jareda, ale po chwili uspokoił się i nastała cisza.
- To nie prawda. To niemożliwe… - odpowiedziałem mu. Przecież to były jakieś bzdury! Nigdy czegoś takiego nie zrobił!
- A jednak ty mały sukinsynu. Moja siostra miała 25 lat, a przez ciebie więcej już mieć nie będzie. – powiedział do mnie z wielkim żalem i nienawiścią bijącą z każdego słowa. Ale…To jest kurwa nie możliwe! Nic takiego nigdy do niej nie powiedziałem! NIGDY nie mówię tym dziewczynom takich rzeczy! ZAWSZE wiedzą jaki jest układ! Z resztą, przecież nie sypiam z kim popadnie, z jakimiś zakochanymi we mnie dziewczynkami, które myślą sobie nie wiadomo co! Kurwa mać! Przecież to nie możliwe!
- Ale… To nie prawda! Nic takiego nie mówiłem i… - zacząłem się tłumaczyć, ale przerwał mi krzyk.
- ZAMKNIJ SIĘ KURWA! I TAK CI NIE WIERZĘ! TO TWOJA WINA I ZAPŁACISZ MI ZA TO! MAM W DUPIE CZY PÓJDĘ ZA TO SIEDZIEĆ CZY NIE, ROZPIERDOLĘ CI TA GWIAZDORSKĄ BUŹKĘ I STRZELĘ KULKĘ W ŁEB NA KONIEC! ZA MOJĄ SIOSTRĘ TY CHUJU! – facet krzyczał, a w jego głosie słychać było rozpacz, i dałbym sobie uciąć rękę, że zaczynał ryczeć...  Mnie natomiast ogarniała panika. Oni chcą mnie… zabić? Nie… to jakiś żart… przecież takie rzeczy się nie zdarzają! Co najwyżej w filmach! Albo w kiepskich opowiadaniach! W ŚWIECIE FIKCYJNYM, A NIE W PRAWDZIWYM ŻYCIU! Nie!
Mój lament przerwało jednak gwałtowne hamowanie samochodu.
- Już nie żyjesz ty pierdolony śmieciu. – powiedział do mnie cichym tonem kierowca samochodu. Usłyszałem jak pociąga nosem, a potem dźwięk otwierających się drzwi auta… Przez część mojego życia wierzyłem w Boga. Potem byłem ateistą… W tym momencie nie wiem czy Bóg istnieje czy nie, ale zacząłem się do niego modlić. Miałem nadzieję, że to tylko jakiś pojebany sen. Kolejny żałosny żart mojego brata, albo kogoś innego. Cokolwiek! Cokolwiek tylko nie jacyś psychopaci, którzy prawdopodobnie pod wpływem narkotyków zaraz zakończą moje życie z powodu bajki jakiejś chorej na umyśle dziewczyny.
Usłyszałem otwierane drzwi i ktoś dosłownie wywlókł mnie z auta. Uderzyłem głową o drzwi samochodu, ale facet nie patrząc na to oraz nie zwracając uwagi na worek, który mam na głowie i nic nie widzę pchał mnie z pogardą do przodu pozwalając abym potykał się o własne nogi nie mogąc złapać równowagi, bo ręce miałem związane za plecami. Po chwili popchnął mnie mocniej i upadłem na kolana. Na tyle mojej głowy poczułem jakiś dziwny kształt. Kurwa. Lufa pistoletu. Czy to naprawdę miał być mój koniec? Tak bardzo żałosny koniec wielkiego Jareda Leto? Aktora, muzyka, reżysera, producenta, artysty, grafika, menadżera… Tak szybko? Z tak beznadziejnego powodu? I to jeszcze w wyniku kłamstwa jakiejś ćpunki?

- Ty pierdolony gnoju... Ostatnie słowa? – zapytał facet nerwowym tonem na pograniczu płaczu i krzyku. Był rozdarty. Ale szalony i zdeterminowany… Boże. To nie jest sen? Ja pierdole. Nie… Nie poruszyłem się. Nie powiedziałem nic. Nie byłem w stanie. Przez głowę przelatywało mi tyle myśli, że nie byłem w stanie skupić się na choćby jednej, aby przypomnieć sobie jak się mówi. – Nie? Dobrze ty chory pierdolcu. W takim razie… żegnaj skurwielu… - to były ostatnie słowa jakie usłyszałem. Następnym dźwiękiem był już tylko wystrzał pistoletu.


*** 

WELCOME WELCOME WELCOME!

No i jak rozdział, co robaczki? ;> Ciekawa jestem co o tym myślicie... :P Postanowiłam, że wstawię Wam nowy już dziś, bo w przyszłym tygodniu podejrzewam, że nie będę w stanie... Wiecie... Pokoncertowa depresja i takie tam sprawy... :P
A tak zbaczając z tematu opowiadania... CZUJECIE, ŻE JUŻ W ŚRODĘ KONCERT MARSÓW?! Ja już nie mogę wytrzymac i chodzę nakręcona i wszyscy wkoło mają mnie dość, ale... WHO CARES?! W końcu za 3 dni zobaczę chłopaków na scenie! :D

To ten... Miłego wieczoru/dnia! :D Zostawcie mi opinie pod rozdziałem, co? :) Pretty please... ;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz