Sam sobie narysuj świat! Coś nie podoba Ci się, to sobie to zdrap!
Czerwonowłosy mężczyzna szedł ośnieżonym chodnikiem
rozglądając się dookoła po białym od śniegu Kingsdown. Co chwila jednak
sprawdzał coś w swoim telefonie. Był drobnej budowy, rysy twarzy miał
delikatne. Kompletnie nie zdradzały jego wieku, za to nadawały mu wygląd
wiecznie zbuntowanego szesnastolatka. Mężczyzna zaczynał powoli wyklinać siebie
za ten durny pomysł wybrania się tutaj. Nigdzie żywej duszy! W pewnym momencie
jednak poczuł ulgę. Po drugiej stronie ulicy chodnikiem szła jakaś dziewczyna.
Całkiem ładna, zgrabna. Jednak to, co przykuło uwagę czerwonowłosego to jej
wysokie, białe glany i niebieskie włosy wystające spod futrzanej czapki.
Szybkim krokiem przemierzył i tak pustą ulicę.
- Hej. Mam takie pytanie… - zaczął miłym tonem podchodząc do
dziewczyny. Może ona będzie wiedziała gdzie to jest…
- Tak? – zapytała zatrzymując się i czekając na ciąg dalszy.
- Jesteś stąd? – zapytał, na co dziewczyna kiwnęła głową. –
Więc może mogłabyś mi powiedzieć gdzie mieszka Robert Greenwood? – dokończył i
czekał z nadzieją na upragnione „tak”. Dziewczyna najpierw uniosła brwi do
góry, co nieco zdziwiło naszego czerwonowłosego bohatera, jednak chwilę później
kiwnęła głową.
- Tak, czemu pytasz? – zapytała jakby na myśli mając nieco
inne pytanie. – Z tego co wiem, nie ma go teraz w Kingsdown…
- Tak… Ja właściwie nie do niego. Słyszałem, że znajomi
wynajmują od niego dom i chciałem ich odwiedzić. – wyjaśnił pokrótce. – To jak?
Wskażesz drogę? – dodał miłym tonem.
- Czemu nie? Akurat idę w tamtą stronę. – powiedziała
wzruszając ramionami i ruszając przed siebie z nieco dziwnym uśmiechem na
twarzy. Mężczyzna dołączył do niej.
- Zapomniałem się przedstawić. Gerard. – powiedział
wyciągając w jej stronę rękę i uśmiechając się.
- Florence. – odpowiedziała oddając uścisk. Na początku nie
zwrócił na to uwagi, ale ta dziewczyna naprawdę była ładna. Miała bladą cerę, a
niebieskie włosy bardzo ładnie to podkreślały.
- Ciekawe włosy. – powiedział unosząc do góry brwi.
Dziewczyna wywróciła tylko oczami.
- To samo mogłabym powiedzieć o twoich. – zaśmiała się. –
Więc… Powiesz mi do kogo konkretnie się wybierasz? – zapytała mrużąc oczy.
- Wścibska jesteś. – odpowiedział tylko, wciąż jednak nie
przestając się uśmiechać. Dziewczyna jednak ku jego zdziwieniu nie zmieszała
się. Wzruszyła tylko ramionami.
- Tak, wiem. A więc? – drążyła dalej.
- Odwiedzam dwóch znajomych… - zaczął, ale urwał w połowie
zdania. Florence uśmiechnęła się pod nosem.
- I co? Tylko tyle? – zapytała nieco rozczarowana okrojoną
odpowiedzią. Gerard posłał jej tylko w odpowiedzi uśmiech, który z założenia
miał być uroczy. I nawet całkiem mu to wyszło. Reszta drogi zeszła im przede
wszystkim na śmiechu, gadaniu o głupotach, muzyce i jeszcze większej dawce
śmiechu. Kiedy przeszli przez bramkę, prowadzącą na teren posesji Gerard
rozejrzał się i z uznaniem pokiwał głową.
- Całkiem tu ładnie… - Flo przytaknęła mu. – Okej, dziękuję
ci bardzo za wskazanie drogi Florence. – powiedział uprzejmym tonem.
- Och, ale nie zaprowadziłam cię jeszcze przed drzwi! Musisz
stać na wycieraczce przed drzwiami Roberta, wtedy będę pewna, że nie pomylisz
domu i na pewno dotrzesz do swoich jakże tajemniczych znajomych, o których
szczegółów nie chciałeś mi zdradzić. – Powiedziała przejętym tonem. Mężczyzna
roześmiał się w odpowiedzi.
- Masz rację. Właściwie… im dłużej zostaniesz w moim
towarzystwie, tym będzie mi milej. – dodał niższym tonem na co dziewczyna
przewróciła oczami. Stanęli razem przed drzwiami i Florence pokazując dłonią na
dzwonek do drzwi czekała aż Gerard zadzwoni, sama stając za nim. Po chwili
drzwi uchyliły się i stanął w nich Jared. Na widok, który zastał uniósł brwi do
góry.
- Siemasz Jared. – przywitał się ciepło mężczyzna.
- Gerard? – zapytał zdziwiony patrząc na czerwonowłosego i
pozwalając swojemu wyrazowi twarzy zmienić się w uśmiech. Kiedy jego spojrzenie
spoczęło na Florence zmarszczył nieco brwi. Gerard widząc konsternację
młodszego Leto zdał sobie sprawę, że przecież jest z nim Florence. Wypadałoby
ją przedstawić…
- Ach, Jared, to jest… - zaczął wskazując na Flo, jednak nie
dane mu było dokończyć, bo dziewczyna zgrabnie go wymijając, przeszła do
przodu.
- Hej Jared. – powiedziała radosnym jak zwykle tonem
przechodząc również obok Jay’a i swobodnym ruchem poklepując go po ramieniu.
- Hej Flo… - odpowiedział jej nieco skonsternowany brunet.
Wymienił zmieszane spojrzenia ze swoim gościem. – Czy ty właśnie… chciałeś ja
przedstawić, tak? – Jared upewnił się czy dobrze zrozumiał sytuację.
- Taa… Wy się znacie? – zapytał skołowany Gerad.
- Tak jakby… Ona tu mieszka. Chwilowo mieszkamy razem…
Dłuższa historia… - wyjaśnił uśmiechając się już lekko i zaczynając rozumieć,
że biedny Gerard padł ofiarą „dowcipu” dziewczyny. - Wchodź. – dodał
zapraszając go gestem do środka.
- Shaaaaaaniiiiimaaaaalll! – krzyknął Czerwonowłosy wchodząc
do salonu, w którym, rozwalony jak żaba na liściu, leżał Shannon. Słysząc
znajomy głos perkusista podniósł gwałtownie głowę i spojrzał w stronę, z której
dochodził ów dźwięk. Widząc znajomą twarz uśmiechnął się szeroko.
- Nie wierzę… - powiedział wstając na nogi. – Gee? Co ty tu
robisz? Wieki się nie widzieliśmy! – powiedział donośnym tonem, po czym
podszedł do mężczyzny i uścisnęli sobie ręce.
- Wpadłem odwiedzić starych kumpli. – powiedział wzruszając
ramionami.
- Kawa? – zapytał od razu Shannon.
- Jeszcze pytasz? – odpowiedział mu kumpel po czym od razu
skierowali się do kuchni, gdzie siedziały dziewczyny razem z Jaredem, który
usiłował dowiedzieć się od Flo o co chodziło z tą całą konsternacją na twarzy
jego kumpla. W końcu jednak do pomieszczenia weszła dwójka mężczyzn.
- No proszę. Gerard Way… - powiedziała Sophie zeskakując z
blatu, na którym właśnie siedziała, i podchodząc do mężczyzny. – Miło poznać. –
dodała z uśmiechem wyciągając rękę w jego stronę.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – odpowiedział jej Way
udając poważny ton i oddając uścisk. – Fajna koszulka… - rzucił zauważając, że
przypadkiem dziewczyna ma na sobie koszulkę z logo My Chemical Romance, czyli
zespołu, w którym był wokalistą. – Ale myślę, że mogłabyś ją pożyczyć Pannie
Niebieskiej... Choć jest niesamowicie urocza, to wydaje się nieco
niedoinformowana. - rzucił siadając przy stole obok Florence i posyłając jej
nieco złośliwy uśmieszek.
- Właściwie… To jej koszulka. – powiedziała Soph śmiejąc
się. Gerard był wyraźnie zdziwiony.
- Czyżby? – spytał patrząc na Flo z uniesionymi brwiami.
- Tak. Zdziwiony, że fanka nie rzuciła ci się na szyje, nie
zaczęła piszczeć i sikać w gacie? – zripostowała Florence na co Gee roześmiał
się.
- Żartujesz? Chyba WDZIĘCZNY! – powiedział wywracając oczami
czym wywołał śmiech u całego towarzystwa. – Ale w dalszym ciągu wisisz mi
wyjaśnienia. Nie mogłaś powiedzieć, że tu z nimi mieszkasz?
- Mogłam. – żachnęła się.
- Ale nie powiedziałaś, ponieważ… ? – zapytał wykrzywiając
się w zabawny sposób.
- Nie pytałeś. – Rzuciła wzruszając ramionami. Mężczyzna
słysząc to stwierdzenia uniósł brwi w zdziwieniu i przybrał nieco zirytowaną
minę. Dziewczyna westchnęła i kontynuowała - To by było nudne! Każdy potrzebuje
w życiu trochę rozrywki, a pech chciał, że akurat ty się nawinąłeś, a ja byłam
znudzona. – wytłumaczyła. Gerard na początku nie zareagował. Po prostu mierzył
się z nią spojrzeniami w ciszy. Sophie obserwowała całą tą rozmowę z
rozbawieniem. Doskonale wiedziała, ze Flo robi takie rzeczy z nudów. Bracia
Leto natomiast przysłuchiwali się konwersacji jakby starali się z niej coś
konkretnego wyłapać. Jednak tylko oni wiedzieli co konkretnie to było.
– Już cię lubię. – skwitował w końcu Czerwonowłosy czym po
raz kolejny wywołał uśmiechy u wszystkich.
Gdy Shann zrobił wszystkim kawę, trójka mężczyzn zaczęła
standardową rozmowę. „Co słychać?” „Jak się trzymacie?” „Co porabiacie?” ot,
przyjacielska pogawędka. Dziewczyny siedziały razem z nimi co jakiś czas
wtrącając tylko coś od siebie. Jednak w większości tylko się przysłuchując i
obserwując. Co zaobserwowały? Że Gerard wydaje się całkiem fajnym facetem.
Nieco skryty, nie pokazuje wszystkich swoich emocji tak jak na przykład
Shannon. Jest raczej typem kobieciarza. Ma cięty język, ale jest miły. I co
najciekawsze: Florence ewidentnie mu się podoba.
-Chwila, chwila… Jay! Przecież ty masz dziś urodziny! –
wykrzyknął w pewnym momencie Gee. Jared odstawiając kubek z kawą spojrzał na
niego ze znaczącym uśmiechem, po czym przeniósł wzrok na Florence, która
próbowała ukryć swoje rozbawienie.
- To… Dziadku Leto, które to już urodzinki? Wypada jeszcze
śpiewać „Sto lat” czy teraz już lepiej śpiewać „Dwieście lat”? – zapytała rozbawiona
niebieskowłosa. Shannon, który akurat wziął łyka kawy jak na komendę wypluł
wszystko przed siebie, częściowo trafiając w stojącą naprzeciwko Sophie i
wybuchł tubalnym śmiechem. Blondynka spojrzała na niego z wyrazem twarzy w
stylu „Ty idioto, będziesz prał moje ciuchy” na co Shann zrobił minę zbitego
psa, ale w dalszym ciągu śmiał się z brata. Soph z zaciśniętymi wargami, ale
spokojnie zaczęła wycierać opluta przez mężczyznę koszulkę. Po chwili jednak,
stwierdzając, że nic to nie daje skierowała się powoli do wyjścia.
- Państwo wybaczą. Musze się przebrać, bo niektórzy nawet
kawy nie umieją normalnie wypić… - skwitowała zgryźliwie. Przechodząc obok
Shannona siarczyście uderzyła go otwartą ręką w głowę za oplucie jej. Shanny
choć próbował się uchylić nie uniknął ciosu. Kiedy dziewczyna zniknęła
rozmasowywał sobie bolące miejsce czym sprowokował towarzystwo do śmiechu.
- Wracając do tematu… - wtrącił Jay - Nie słyszałaś legendy
o braciach Leto? – zapytał Jared próbując zachować godność. Flo unosząc jedną
brew pokręciła przecząco głową. – Jesteśmy wiecznie piękni i wiecznie MŁODZI. Oraz zawsze w stanie… -
urwał w połowie posyłając jej dwuznaczny uśmiech - …wywołać uśmiech na twarzy
kobiety. – dokończył udając niewiniątko i chowając się za kubkiem kawy. Shannon
i Gerard słysząc to wymienili spojrzenia, a dziewczyna tylko wywróciła oczami.
- To jak? Gdzie się spotykamy i o której żeby oblać zdrowie
jubilata? – zapytał wyraźnie rozochocony Shannon.
- Violet Vinyl? – rzuciła od niechcenia Sophie, która
właśnie weszła do kuchni w nowej, czystej koszulce. Wszyscy pokiwali głowami
zgadzając się. Jared już otwierał usta żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie,
gdzieś w salonie, rozległ się dzwonek jego Blackberry.
- Przepraszam na moment. – powiedział wstając od stołu i
niemal wybiegając z kuchni.
- Wiecie co? Mam pomysł… - odezwał się Gerard. Cała trójka
posłała mu pytające spojrzenia. – Shanny, kochanie, pamiętasz ten numer, który
wycięliśmy Thomasowi w wieczór kawalerski w Colorado trzy lata temu? – zapytał
konspiracyjnym tonem. Zwierzak po chwili namysłu skinął głową potwierdzając. –
Co ty na to żeby przerobić go nieco i zastosować na twoim braciszku? –
zaproponował teatralnie zacierając ręce. Shannonowi zaświeciły się w oczach
złośliwe iskierki.
- Gee… To. Jest. Genialny. Plan! – powiedział rozbawiony i
rozentuzjazmowany Shanimal. Dziewczyny, kompletnie nie wiedząc o co chodzi,
spojrzały na nich jak na idiotów. Czerwonowłosy widząc to odezwał się:
- Dobra Shann, ty wytłumacz plan naszym lejdis, a ja pójdę
zagadać Jareda żeby za szybko nie wrócił…
***
- Myślisz, że to dobry pomysł? Pytać się SHANNONA? –
powiedziała niezbyt przekonana Sophie. Flo pokiwała głową.
- A kto inny będzie wiedział lepiej? - zapytała retorycznie
po czym wyciągnęła telefon i wybrała numer do Shannona, który przebierał się w
pokoju obok. Kiedy odebrał poprosiła go żeby przyszedł do nich, bo mają sprawę.
- Aż tak jesteście leniwe, że musiałyście po mnie dzwonić do pokoju obok? - zaśmiał się Shannon wchodząc przez drzwi.
- Nie. Po prostu wolałyśmy nie wchodzić bez ostrzeżenia do twojej sypialni. Kto wie co akurat mogło się tam dziać... - odpowiedziała mu Sophie znudzonym tonem nie podnosząc się nawet z łóżka, na którym leżała.
- Na pewno nic czego byś wcześniej nie widziała... - odpowiedział złośliwie. - Ale wracając do meritum... Czegóż ode mnie potrzebujecie drogi panie? – rzucił Zwierzak siadając na łóżku obok Sophie. Dziewczyna podniosła wzrok i zobaczyła, że Shann ubrany w luźne dżinsy i powyciągany szary sweter. Od razu zmierzyła
go krytycznym wzrokiem.
- Matko… Tak gwiazda, a nawet cię nie stać na nie porwane
ciuchy? – rzuciła z pogardą.
- Ty też wyglądasz bardzo ładnie – powiedział do dziewczyny
z przemiłym uśmiechem i udając, że posyła jej buziaka.
– Z resztą, mam inne wydatki… - Powiedział po chwili Shann. Sophie nie mogąc się
powstrzymać uniosła brew.
- No wiesz co? - zaczęła walcząc z ochotą roześmiania się - Żeby facet z twoim statusem musiał płacić za seks… Matko…
Widać lata już nie te Leto? – zapytała ze złośliwym uśmiechem. Shannon w
zdziwieniu otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale po chwili zamknął je i…
uśmiechnął się. Bardzo miło.
- Nie o takie wydatki mi chodziło. A lata wciąż TE moja
droga. Wiesz, z wiekiem nabierasz też doświadczenia… Chcesz sprawdzić? – rzucił kładąc się obok niej na łóżku i patrząc w oczy.
- Dobra dzieciaki, dosyć tego. Mamy ważniejsze problemy na
głowie. – Florence sprowadziła ich do parteru.
- Słucham w takim razie. – powiedział Shann podnosząc się do pozycji siedzącej i czekając na
kontynuację wydarzeń.
- Zastanawiamy się nad prezentem dla Jareda. Mówił ci kiedyś
co chciałby dostać, albo o czym marzy? – zapytała niebieskowłosa.
- Nie przypominam sobie… - wzruszył ramionami.
- Do cholery! Jesteś jego bratem! – powiedziała zirytowana
Sophie również się podnosząc. Shannon w odpowiedzi wywrócił oczami, ale nagle w jego oczach zapaliły
się światełka.
- Jest jeden pomysł… Jedna rzecz…. Tak! To by mu się na
pewno spodobało! – wykrzyknął uradowany Shannon po czym opowiedział im o swoim
pomyśle.
- Hmm… całkiem niezłe! I nawet da się załatwić! – zaśmiała
się Sophie.
- Załatwicie to w jeden dzień? ZAŁATWICIE TO DO WIECZORA? –
zapytał zdumiony Shannon otwierając szeroko oczy.
- Nie takie rzeczy się załatwiało Shanny… - rzuciła Sophie i
obie dziewczyny się roześmiały rozbudzając ciekawość Zwierzaka.
- Niby tak, ale skąd weźmiemy tą dziewczynę? – zapytała zmieszana
Florence. Nagle usłyszały dobitne odchrząknięcie. Obie spojrzały stronę
Shannona próbującego zwrócić na siebie uwagę.
- Cóż… Siedzi tu w pokoju taka jedna, którą Jaredzik by nie
pogardził… - powiedział mężczyzna dobitnie patrząc na Florence.
- Słucham?! ŻE JA? – zapytała otwierając szeroko oczy. –
Prędzej piekło zamarznie niż się na to zgodzę! – odpowiedziała zbulwersowana. –
Soph! No powiedz mu! – powiedziała z wyrzutem do przyjaciółki. Ta jednak,
próbując się nie uśmiechać, spojrzała na nią ze skruchą.
- Flo… Mówię to niechętnie, ale… on ma rację. –
Niebieskowłosa słysząc to mało nie przewróciła się z wrażenia. Wszyscy
przeciwko niej!
- No dalej Flo… Taka byłaś odważna, a teraz co? Wystraszyłaś
się mojego młodszego braciszka? – zapytał nieco ją podpuszczając. Wiedział, że
to zadziała…
- Jareda? W życiu! – prychnęła z pogardą. – Dobra. Zrobię
to… Niech ma trochę radości z życia na stare lata… - dodała w końcu
zrezygnowana. Shannon zadowolony z siebie wstał i skierował się do wyjścia.
- No i piekło zamarzło… - rzucił do Flo wychodząc przez
drzwi. W ostatnim momencie udało mu się je zamknąć tak, aby uniknąć ciosu
stanikiem Sophie, który Florence rzuciła w niego w ramach zemsty. Może to nie
było zbyt precyzyjne dobranie broni, ale to jedyne co miała pod ręką. Sekundę
później brunet znów zajrzał do środka uchylając nieco drzwi. Widząc leżący na
ziemi stanik podniósł go i przeniósł wzrok na Sophie.
- A ty moja droga gdybyś jednak zmieniła zdanie i chciała
się przekonać co ciekawego potrafią panowie po czterdziestce, to… wiesz gdzie
mnie szukać. – dodał puszczając jej oko i przybierając perwersyjny uśmiech na
twarz odrzucił jej kawałek bielizny. Po tym oddalił się do siebie.
- Idiota… - skwitowały dziewczyny jednocześnie wymawiając to
słowo.
- SŁYSZAŁEM! –
usłyszały jeszcze męski głos z korytarza.
- Soph? – zapytała jeszcze po chwili Florence.
- Hm?
- Mam takie małe pytanko... Tylko nie bij! – powiedziała
Florence zawczasu się ubezpieczając. - Co jest między tobą a Shannonem? – Soph
słysząc pytanie zamyśliła się na chwilę po czym pełna zdecydowania
odpowiedziała krótko:
- Przepaść głęboka niczym Rów Mariański. Pustka.
- Ciekawe. – rzuciła po czym podeszła do szafki i zaczęła w
niej grzebać. – Teraz tylko ciekawe czym ją wypełnicie… - mruknęła właściwie
bardziej do siebie, ale nie umknęło to uwadze Sophie.
- Słuchaj Niebieska… Ty się lepiej zajmij kompletowaniem
swojego stroju na dzisiaj, bo Jared jest bardzo wybredny jeżeli chodzi o
bieliznę… - powiedziała grożąc jej palcem.
***
Jared gotowy już na swoją imprezę urodzinową zszedł po
schodach i skierował się ku kanapie. Pierwszy raz w życiu, to on wyrobił się
pierwszy, a wszyscy inni wciąż buszowali na górze w ferworze imprezowych
przygotowań. Postanowił, że skoro ma chwilę wolnego czasu to sprawdzi swojego
twittera. Ledwo wyciągnął swój ukochany telefonik z kieszeni usłyszał dzwonek
do drzwi. Wiedząc, że szanse na to, że ktokolwiek z jego towarzyszy ruszy się z
góry żeby je otworzyć są tak nikłe jak szanse na to, że Shannon kiedykolwiek
skończy imprezę trzeźwy, od razu podniósł się z kanapy i skierował w stronę
drzwi. Ciągle wpatrzony w ekran Blackberry uchylił drzwi. Ledwo zdążył podnieść
głowę nieco do góry, natychmiast zobaczył czarny materiał, który ktoś nakłada
mu na głowę.
- CO JEST?! – wykrzyknął wystraszony upuszczając telefon na
podłogę. Zanim założono mu to coś na głowę zdążył dostrzec tylko czterech ludzi
w czarnych kominiarkach.
- Zamknij się kurwa! Nie utrudniaj, bo pogadamy sobie inaczej… - powiedział jeden z nich gburowatym tonem przepełnionym
nienawiścią.
- ŻE CO KURWA?! ZDEJMIJ TO ZE MNIE! NIE WIESZ KIM JESTEM?! –
krzyczał mężczyzna wyrywając się, ale poczuł, że worek, który ma na głowie
nasuwa się na niego jeszcze ciaśniej, a jakieś silne ręce splatają jego własne
za plecami uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy.
- Och wiem Leto… Urocza z ciebie wręcz hollywoodzka gwiazdka
popowej muzyki… - zaszydził z niego jeden z głosów serwując mu mocne uderzenie
w bok w odpowiedzi na szarpnięcie Jareda.
- CO?! SPIERDALAJ ODE MNIE! PUSZCZAJ! – wydarł się po raz
kolejny wciąż nie kontaktując co dzieje się dookoła niego.
- SŁUCHAJ LETO! – krzyknął jeden ze zbirów uderzając go w
ramię. – STUL PYSK I CHODŹ GRZECZNIE Z NAMI, TO MOŻE NIE PÓJDZIEMY PO
BRACISZKA. ŁAPIESZ?! – Jared słysząc to opanował się. Shannon? Chcieli iść po
Shannona? NIE! Będąc już cicho wciąż jednak się szarpał. Miał nadzieję, że uda
mu się wyrwać z mocnego uścisku, ale jego próby spełzły na niczym. Jeden z
trzymających go ludzi wydał z siebie westchnięcie.
- Nie uspokoi się… mógłby go ktoś uspokoić WŁASNORĘCZNIE? –
zapytał z nadzieją. Po tych słowach dało się słyszeć głuche uderzenie, a
odgłosy szamotaniny Jareda nagle ustały.
- No. Tak lepiej… Zabieramy go stąd.
***
No a ludzie to już osobny gatunek... Oni zrobią ci dziurę w głowie, a na szyi zaplączą sznurek.
Otworzyłem oczy, ale jedyne co zobaczyłem, to ciemność.
Słyszałem jakieś głosy, jakiś warkot, chyba muzykę… Wszystko zlewało się w
jedną całość i nie umiałem wyodrębnić poszczególnych dźwięków. Mój słuch był przytępiony, umysł z resztą też. Mimowolnie wydałem z siebie jęk, nie wiedząc
co się dzieje. Po chwili jednak świadomość zaczęła powolutku wracać. Ta ciemność…
Męskie głosy… Porwali mnie! To ci kolesie, którzy mnie porwali! I ten warkot…
to… samochód. A muzyka musi pochodzić z radio… Chciałem się nieco przekręcić na
bok, żeby lepiej usłyszeć co mówią… Znów wydałem z siebie jęk, w sumie to nie
chciałem, wyrwało mi się… To był błąd.
- Cicho! Chłopaki, chyba się obudził! – odezwał się jeden z
głosów z nutą rozbawienia. Co niby kurwa było takiego śmiesznego w tym, że
najpierw mnie znokautowali, a teraz się budziłem?! Kurwa mać! O co tu chodzi?!
- Jak się ma nasza gwiazda? – usłyszałem jeden z głosów, a
zaraz potem w moje oczy uderzyło przytłumione światło z samochodowej lampki,
która paliła się wewnątrz pojazdu. Na dworze było ciemno, siedziałem na tylnym
siedzeniu razem z dwojgiem z tych ludzi… Jeden prowadził auto, drugi siedział
na miejscu pasażera i przysłuchiwał się sytuacji.
- Kurwa… - jęknąłem rozcierając swoje bolące oczy. – Czego
wy ode mnie chcecie?! – krzyknąłem kiedy odzyskałem nieco siły.
- I znowu się zaczyna… - westchnął z politowaniem kierowca.
– Załóż mu ten worek z powrotem na łeb, przynajmniej będzie cicho…
- CO?! NIE! – zacząłem protestować, ale po chwili facet
siedzący obok mnie obezwładnił mnie i znowu założył na głowę to czarne
cholerstwo. DAMMIT! – ODPIERDOLCIE SIĘ ODE MNIE! CZEGO WY KURWA CHCECIE?! –
krzyknąłem niewiele myśląc. Byłem wściekły, zdezorientowany… Nie bardzo
wiedziałem co robię. Dopiero po chwili dotarło do mnie część tego co się tu
dzieje. „Jared debilu zamknij się! Oni cię porwali! Mogą mieć broń! Mogę cię
zabić idioto!” Bart Cubbins wydarł się na mnie. To był jeden z tych momentów
kiedy należało go posłuchać. Przecież oni mogą zrobić mi krzywdę…
- Czego chcemy? Hmm… Ciekawe pytanie… - powiedział jeden z
nich nieco zamyślony. – No cóż, okup za ciebie można dostać spory, podobno
jesteś cenny… Zabawne, bo ja wcale tak nie uważam... Dla mnie jesteś właściwie
nikim, no ale nie o okup tu chodzi. Chodzi o to Leto, że będąc w trasie, ze
swoimi koleżkami z tego pożal się Boże zespołu, powinieneś się bardziej
pilnować i uważać z kim idziesz do łóżka. – zakończył mężczyzna, a ja
zgłupiałem. Że co?! Co on pierdoli?! O co mu chodzi?! – Pamiętasz taką
dziewczynę… Miała na imię Diana. Przespałeś się z nią po koncercie w Nowym
Jorku? Na pewno pamiętasz. Przeleciałeś ją równo na wszystkie strony! –
Powiedział prześmiewczym tonem. Diana… Diana z Nowego Jorku… Kurwa. Faktycznie,
była tam taka dziewczyna… Przespał się z nią, ale… To przecież nie było nic
takiego. Nie zrobił jej krzywdy, w życiu nie zrobiłby niczego wbrew kobiecie w
tych sprawach! Z resztą ona wiedziała jak to działa... Co się dzieje w trasie zostaje w trasie. – No więc widzisz gwiazdko rocka od siedmiu boleści, Diana po
waszym wyjeździe wpadła w depresję. Obiecałeś, że do niej zadzwonisz, ale tego
nie zrobiłeś. Dziewczyna się załamała. Czekała na twój telefon przez długi
czas. Aż w końcu po kilku miesiącach czekania nie wytrzymała i z rozpaczy za
tobą zaćpała się na śmierć. ROZUMIESZ TO? NIE ŻYJE, BO OBIECAŁEŚ JEJ PIERDOLONY
TELEFON! – wykrzyczał mężczyzna w stronę Jareda, ale po chwili uspokoił się i
nastała cisza.
- To nie prawda. To niemożliwe… - odpowiedziałem mu. Przecież to były jakieś bzdury! Nigdy czegoś takiego nie zrobił!
- A jednak ty mały sukinsynu. Moja siostra miała 25 lat, a
przez ciebie więcej już mieć nie będzie. – powiedział do mnie z wielkim żalem i
nienawiścią bijącą z każdego słowa. Ale…To jest kurwa nie możliwe! Nic takiego
nigdy do niej nie powiedziałem! NIGDY nie mówię tym dziewczynom takich rzeczy!
ZAWSZE wiedzą jaki jest układ! Z resztą, przecież nie sypiam z kim popadnie, z
jakimiś zakochanymi we mnie dziewczynkami, które myślą sobie nie wiadomo co!
Kurwa mać! Przecież to nie możliwe!
- Ale… To nie prawda! Nic takiego nie mówiłem i… - zacząłem
się tłumaczyć, ale przerwał mi krzyk.
- ZAMKNIJ SIĘ KURWA! I TAK CI NIE WIERZĘ! TO TWOJA WINA I
ZAPŁACISZ MI ZA TO! MAM W DUPIE CZY PÓJDĘ ZA TO SIEDZIEĆ CZY NIE, ROZPIERDOLĘ
CI TA GWIAZDORSKĄ BUŹKĘ I STRZELĘ KULKĘ W ŁEB NA KONIEC! ZA MOJĄ SIOSTRĘ TY
CHUJU! – facet krzyczał, a w jego głosie słychać było rozpacz, i dałbym sobie uciąć rękę, że zaczynał ryczeć... Mnie natomiast ogarniała panika. Oni chcą mnie… zabić? Nie… to
jakiś żart… przecież takie rzeczy się nie zdarzają! Co najwyżej w filmach! Albo
w kiepskich opowiadaniach! W ŚWIECIE FIKCYJNYM, A NIE W PRAWDZIWYM ŻYCIU! Nie!
Mój lament przerwało jednak gwałtowne hamowanie samochodu.
- Już nie żyjesz ty pierdolony śmieciu. – powiedział do mnie
cichym tonem kierowca samochodu. Usłyszałem jak pociąga nosem, a potem dźwięk otwierających się drzwi auta… Przez
część mojego życia wierzyłem w Boga. Potem byłem ateistą… W tym momencie nie
wiem czy Bóg istnieje czy nie, ale zacząłem się do niego modlić. Miałem
nadzieję, że to tylko jakiś pojebany sen. Kolejny żałosny żart mojego brata,
albo kogoś innego. Cokolwiek! Cokolwiek tylko nie jacyś psychopaci, którzy
prawdopodobnie pod wpływem narkotyków zaraz zakończą moje życie z powodu bajki
jakiejś chorej na umyśle dziewczyny.
Usłyszałem otwierane drzwi i ktoś dosłownie wywlókł mnie z
auta. Uderzyłem głową o drzwi samochodu, ale facet nie patrząc na to oraz nie
zwracając uwagi na worek, który mam na głowie i nic nie widzę pchał mnie z
pogardą do przodu pozwalając abym potykał się o własne nogi nie mogąc złapać
równowagi, bo ręce miałem związane za plecami. Po chwili popchnął mnie mocniej
i upadłem na kolana. Na tyle mojej głowy poczułem jakiś dziwny kształt. Kurwa.
Lufa pistoletu. Czy to naprawdę miał być mój koniec? Tak bardzo żałosny koniec
wielkiego Jareda Leto? Aktora, muzyka, reżysera, producenta, artysty, grafika,
menadżera… Tak szybko? Z tak beznadziejnego powodu? I to jeszcze w wyniku
kłamstwa jakiejś ćpunki?
- Ty pierdolony gnoju... Ostatnie słowa? – zapytał facet
nerwowym tonem na pograniczu płaczu i krzyku. Był rozdarty. Ale szalony i
zdeterminowany… Boże. To nie jest sen? Ja pierdole. Nie… Nie poruszyłem się.
Nie powiedziałem nic. Nie byłem w stanie. Przez głowę przelatywało mi tyle
myśli, że nie byłem w stanie skupić się na choćby jednej, aby przypomnieć sobie
jak się mówi. – Nie? Dobrze ty chory pierdolcu. W takim razie… żegnaj skurwielu…
- to były ostatnie słowa jakie usłyszałem. Następnym dźwiękiem był już tylko
wystrzał pistoletu.
***
WELCOME WELCOME WELCOME!
No i jak rozdział, co robaczki? ;> Ciekawa jestem co o tym myślicie... :P Postanowiłam, że wstawię Wam nowy już dziś, bo w przyszłym tygodniu podejrzewam, że nie będę w stanie... Wiecie... Pokoncertowa depresja i takie tam sprawy... :P
A tak zbaczając z tematu opowiadania... CZUJECIE, ŻE JUŻ W ŚRODĘ KONCERT MARSÓW?! Ja już nie mogę wytrzymac i chodzę nakręcona i wszyscy wkoło mają mnie dość, ale... WHO CARES?! W końcu za 3 dni zobaczę chłopaków na scenie! :D
To ten... Miłego wieczoru/dnia! :D Zostawcie mi opinie pod rozdziałem, co? :) Pretty please... ;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz