She’s a silver lining lone ranger riding through an open space
- Dzień dobry. Może mi pani powiedzieć, w której sali leży
Jared Leto? – kobieta z czarnymi, upiętymi na czubku głowy w koka włosami,
podniosła wzrok znad trzymanej gazety i spojrzała w górę na Sophie. Była na oko
po pięćdziesiątce i nie trudziła się ukrywaniem swojej irytacji w związku z
tym, że ktoś odważył się przerwać jej rozwiązywanie krzyżówki.
Niechętnie wyprostowała plecy i przeniosła dłoń na myszkę
komputera. Kliknęła kilka razy, a następnie leniwie wystukała coś na klawiaturze.
W tym samym momencie Sophie Levellyn gotowała się w środku
ze złości. Czy ta kobieta nie może się pospieszyć?!
W końcu, ciemnowłosa
recepcjonistka przeżuwając gumę, machnęła niedbale ręką gdzieś w stronę nieba.
- Po schodach do góry, sala 205. – powiedziała równocześnie
przeciągłym, zjadliwym głosem, po czym, obdarzając nieprzychylnym spojrzeniem
niebieskowłosą Florence, wróciła do poprzedniego zajęcia. Kiedy wpisywała
kolejne hasło do krzyżówki Sophie i Flo były już na schodach.
Idąc korytarzem Soph rozglądała się na boki odczytując
numery sal.
197… 198… 199… 200… jeszcze kawałek… W końcu dostrzegła
drzwi z numerem „205”. Podeszła do nich, a Florence podążyła za nią. Nieco
nieprzytomnie, pogrążona we własnych myślach, karcąc się w głowie za debilny
pomysł, rozmyślając nad scenariuszami, które mogły się przydarzyć, analizując
jak długo Jay i Shannon będą nienawidzić jej i Sophie za ten incydent . Krótko
mówiąc: fundowała sobie psychiczną katorgę.
Blondynka uchyliła drzwi i weszła do sali. Była niewielka,
stały w niej dwa łóżka ustawione po przeciwnych stronach białych ścian. Jedno
po prawej, drugie po lewej. Na ścianie naprzeciwko drzwi mieściło się spore
okno. Teraz jednak i tak nie wpuszczało światła, ponieważ było godzina
szesnasta, a na dworze panował już mrok.
Łóżko po prawej stronie było puste. Po lewej natomiast
leżała starsza kobieta. Miała siwe, sięgające do ramion włosy. Siedziała
podparta o ramę łóżka czytając jakieś opasłe tomiszcze. Widząc dwie dziewczyny
wchodzące do pokoju jej oczy wyraźnie się ożywiły. Odłożyła książkę i zwróciła
się do nowoprzybyłych.
- Witam. A panienki do kogo, jeżeli można spytać? – zapytała
miłym tonem.
- Dzień dobry – odpowiedziała Sophie – Szukamy naszego
przyjaciela, pani w recepcji powiedziała, że leży w tej sali. – wyjaśniła po
czym spojrzała na puste łóżko, na którym leżały zmięte kołdra i poduszka. –
Wyszedł do łazienki? – zapytała domyślając się gdzie jest Jay.
Kobieta na początku ściągnęła brwi, a zaraz potem biorąc
płytki wdech zwróciła się do blondynki.
- Nie. Właściwie, to zabrali go jakieś pięć minut temu. –
wyjaśniła uprzejmie.
- Ach, przenieśli go do innego pokoju, tak? – zrozumiała
Soph uśmiechając się życzliwie – A wie pani może do którego? Chciałybyśmy
zobaczyć go jak najszybciej. – dodała unosząc lekko kąciki ust.
- Nie, nie, kochanie, nie zrozumiałaś mnie. Zabrali go…
Przykro mi, naprawdę, ale… Myślę, że już nie dacie rady się z nim zobaczyć.
Przykro mi… - powtórzyła starsza pani z bólem.
Sophie nie była pewna czy aby na pewno załapała. Florence,
która częściowo wracała już do rzeczywistości, również nie była przekonana.
- Znaczy… Ma pani na myśli, że on… On nie żyje? Umarł? –
zapytała Florence, a jej własny głos rozbrzmiewał jej w głowie echem. Czy ona
naprawdę pytała o to, czy Jay wciąż żyje?
- Naprawdę, bardzo mi przykro, słonko, ale obawiam się, że…
tak. – powiedziała staruszka kiwając głową i potwierdzając najgorsze.
Florence była bliska upadnięcia na podłogę. Odruchowo
złapała Sophie za przedramię i ścisnęła mocno. Blondynka jednak nie zwróciła na
to uwagi. Bez słowa opuściła salę.
Dziewczyny stały na korytarzu i próbowały zrozumieć całą tą
nienormalną sytuację. Przecież to nie może się dziać naprawdę!
Świadomość Sophie krzyczała. Dziewczyna stała opierając się
plecami o ścianę i patrząc się ślepo przed siebie. Wtulona w nią Florence
wylewała z siebie bezgłośnie łzy. Sophie jednak nie potrafiła w tym momencie
płakać. To po prostu do niej nie docierało. Serce prawie jej stanęło, ale nie
umiała tego zrozumieć. Jared Leto, jej przyjaciel. Człowiek, którego kochają
setki tysięcy ludzi… Martwy? Nie… O nie… To nie miało tak być! To miał być
kawał! Chłopaki mieli być na nie wściekli przez kilka godzin, a potem mieli się
pogodzić i śmiać z tego głupstwa! Ten plan nie przywidywał nikogo lądującego w szpitalu,
ani tym bardziej umierającego! NIE, KURWA, W TEN SPOSÓB! NIE!
W pewnym momencie Sophie usłyszała znajomy głos. Ale mówił
do niej jakby przez warstwę wody. Musiała kilkakrotnie usłyszeć swoje imię żeby
się ocknąć.
- Sophie? Florence? Co tu się, do cholery, dzieje? – zapytał
brunet stając przed nimi z dziwnym wyrazem twarzy. Florence odkleiła się od
przyjaciółki by zobaczyć kto do nich podszedł.
- Shannon… - powiedziała w tym samym momencie Sophie i mocno
przytulając się do niczego niespodziewającego się mężczyzny zaczęła szlochać. –
My nie chciałyśmy Shannon! Naprawdę! Nie wiedziałyśmy, że Jay jest uczulony!
Nie wiedziałyśmy, że mu to zaszkodzi! Nie chciałyśmy żeby był w szpitalu! Nie
chciałyśmy żeby on umarł! Shannon przepraszaaaaaaam! – płakała wciąż dziewczyna
wtulona w niego z całych sił. Shannon złapał ją za ramiona i odkleił od siebie
żeby spojrzeć jej w oczy.
- Jakie umierał? Co ty, kuźwa, wygadujesz?! – zapytał nieco
ostrzej niż miał zamiar. Sophie nie była jednak w stanie mówić zakryła twarz
dłońmi.
- Shannon. Jared nie żyje. Byłyśmy w środku… – powiedziała
nieco otrzeźwiała Florence wskazując ręką na drzwi obok niej -… i ta pani,
która leżała z nim na sali nam powiedziała i… - mówiła, ale coraz bardziej
łamał jej się głos. Próbowała jednak powstrzymać się od płaczu. Shannon stał
oniemiały pomiędzy dwoma zapłakanymi kobietami, które mówią mu, że jego brat
nie żyje…
ŻE CO, KURWA?!
Shann po chwili podniósł głowę i spojrzał na drzwi, które
wskazała Flo. Po chwili odwrócił się na pięcie i spojrzał na drzwi naprzeciwko.
Zaraz znów jednak przeniósł wzrok na dwie kobiety, które były na skraju
histerii i powstrzymywały się ostatkami sił.
- Wy dwie… - powiedział powoli jakby siląc się na spokojny
ton. – WY… - pokręcił głową jakby odpędzając niechciane myśli.
Sophie i Florence patrzyły na niego nic nie rozumiejąc.
Dlaczego był taki spokojny? Przecież cała ta sytuacja była tragiczna. A on
zachowywał pełny spokój. Tylko taksował je wzrokiem.
- Shannon? – zapytała zdezorientowana Sophie. Mężczyzna znów
pokręcił głową. Przetarł dłonią twarz i bez słowa skierował się do drzwi sali
numer 204.
Jego kompanki spojrzały po sobie, nie wiedząc o co chodzi,
ale, wciąż ocierając łzy, ruszyły za nim.
Kiedy weszli do pomieszczenia dostrzegły Shannona stojącego
już prawie na końcu sali, nieco większej niż poprzednia. Z trzema łóżkami. Ta
miała również łazienkę, do której drzwi znajdowały się zaraz po prawej stronie
oraz dwa, nieco większe, okna.
Sophie podążyła wzrokiem za Shannonem, który trzymał teraz
rękę kogoś leżącego na łóżku przy oknie. Ów osoba miała długie za ramiona,
ciemne, brązowe włosy. Pomimo ich długości dało się jednak zauważyć, że to
mężczyzna. W dodatku mężczyzna, który patrzy na drugiego z nieskrywaną
konsternacją.
Kiedy do Sophie i do Florence dotarło kim jest facet na
łóżku stanęły jak wryte przed jego łóżkiem i wpatrywały się w ową postać.
- Tak jak myślałem. Jest puls. Wciąż żyje. – zwrócił się w
końcu Shannon do dziewczyn.
- Oczywiście, że żyję, ty kretynie. – oburzył się Jared
zabierając bratu gwałtownie rękę. – Następnym razem uprzedzaj, że tylko chcesz
sprawdzić mój puls. Już myślałem, że szykujesz mi jakiś bolesny zastrzyk, tak
mnie za rękę złapałeś! – powiedział Jay częściowo wciąż oburzony, ale również
lekko się uśmiechając. Jego głos jednak był wyraźnie słaby. Cienie pod oczami
również wskazywały za zmęczenie.
Po chwili Jared ogarnął wzrokiem przestrzeń przed jego
szpitalnym łóżkiem, gdzie stały dwie kobiety. Zmierzył je chłodnym spojrzeniem.
- Teraz już widzę czemu sprawdzałeś czy żyję. Nie udało im
się mnie wykończyć za pierwszym razem, to wróciły mnie dobić już w szpitalu? –
zapytał zwracając się bezpośrednio do Shannona. Jared był całkowicie poważny w
tym co mówił, ale Shannonowi ciężko było ukryć, nawet ten minimalny, cień
uśmiechu, który przemknął przez jego twarz.
Sophie, która już nieco się otrząsnęła z tej druzgocącej
pomyłki przed chwilą, poczuła się jednak dotknięta tymi słowami. Bolały tym
bardziej, że Jared miał podstawy by tak mówić, nawet jeżeli było to wyrazem
czystej złośliwości i chęci dokopania za szczeniackie zachowanie.
- Nie masz pojęcia jak się cieszę, że jesteś cały i… żyjesz.
- powiedziała Sophie. Odłożyła na bok wszystkie „przepraszam” i „przykro mi”.
Chciała tylko wyrazić ulgę. Ogromny ciężar, który nosiła w sercu od kiedy
Shannon powiedział jej, że Jared jest w szpitalu nieco odpuścił. Jednak wciąż
nie do końca.
- Przyszły tutaj cię odwiedzić, ale pomyliły pokoje i weszły
do sali naprzeciwko. Jakiś facet dopiero co tam zmarł i widocznie stwierdziły,
że to ty kopnąłeś w kalendarz. – wyjaśnił mu pokrótce Shannon. Jay kiwnął głową
na znak, że rozumie.
Florence zdawała się jednak nie słyszeć nic z tego co dzieje
się dookoła. Nie obchodziło ją co mówi Shannon czy Sophie. Nawet docinki Jareda
były mało ważne. Ważne było to, że Jay jest żywy. Że jego niebieskie oczy wcale
nie zamknęły się na zawsze. Że dalej pobłyskuje w nich ta iskierka dzięki
której wydaje się taki pełen życia.
- Jay… - powiedziała łamiącym się głosem i uśmiechając się
krzywo. Otarła wierzchem dłoni łzy, które spływał jej po policzkach. Nie siląc
się jednak na żadne słowa, właściwie bez ostrzeżenia, podeszła do łóżka Jareda,
przysiadła na nim i pochylając się w przód przytuliła mężczyznę mocno
jednocześnie całując w usta.
- Żyjesz… – mruknęła cicho kiedy oderwała swoje usta od jego.
Jednocześnie lekko się uśmiechnęła i pozwoliła jeszcze dwóm łzom spłynąć z
oczodołów.
Jared nie wiedział co ma zrobić w tym momencie. Leżał na
łóżku szpitalnym, na nim leżała Florence tuląc go. Sam, nie wiedząc kiedy również
przycisnął ją do siebie. Niebieskowłosa kreatura, która pomogła go otruć kilkanaście
godzin temu, właśnie cała zapłakana całuje go. Jared niemal słyszał jak głośno,
mocno bije jej serce. Jak wielką ulgę odczuwa. Jeszcze przed chwilą był na nią
wściekły. A teraz cała ta wściekłość gdzieś odpłynęła. Nie zapomniał oczywiście
całego tego incydentu, co to, to nie, ale… Już nie był taki zły. I wcale nie
miał ochoty puszczać Florence.
Twarz Florence, po której spływały dwie pojedyncze łzy była
zawieszona centymetr nad nim. Dziewczyna, której niebieskie włosy okalały
delikatną twarz wpatrywała się w niego jakby chciała przez jego oczy dostrzec
coś więcej.
Jay nie myślał zbyt wiele. Pozwalając emocjom pokierować
sobą otarł dłonią łzy z policzków Flo i delikatnie musnął jej usta swoimi. Na ten gest
niebieskowłosa oddała lekki pocałunek.
Tymczasem Shannon przypatrywał się całej tej scenie z boku.
Najpierw był zdziwiony wylewnością Florence, ale, jak widać, traumatyczne
przeżycia i nadmiar emocji czasami pozwala przejrzeć na oczy i zobaczyć to, co
jest najważniejsze. Uśmiechnął się widząc jak Jared zostawia całusa na ustach
dziewczyny. Jego młodszy brat wyglądał na zadowolonego więc i jego to cieszyło.
Po chwili, pod wpływem jakieś łaskotania gdzieś w głębi
klatki piersiowej, nieco po lewo, spojrzał na blondynkę stojącą naprzeciwko
łóżka. Ona również wpatrywała się w przytulającą się dwójkę ludzi z uśmiechem
rozbawienia i niedowierzania w jednym.
Jakby nagle coś wyczuła (bądź może POCZUŁA) przekręciła głowę w prawo natrafiając swoim wzrokiem prosto w brąz oczy Shannona. Dostrzegła w nich jednak zmianę. Na powrót przybrały swój ciepły i pełny pozytywnej energii wyraz. Dobry znak, pomyślała.
Jakby nagle coś wyczuła (bądź może POCZUŁA) przekręciła głowę w prawo natrafiając swoim wzrokiem prosto w brąz oczy Shannona. Dostrzegła w nich jednak zmianę. Na powrót przybrały swój ciepły i pełny pozytywnej energii wyraz. Dobry znak, pomyślała.
Florence oderwała się w końcu od Jareda. Wstała z łóżka i
stanęła naprzeciwko niego. Nagle wszystkie oczy skierowały się na nią.
- Przepraszam na chwilę… - powiedziała cicho i wyszła z
sali. Wszyscy po kolei odprowadzili ją wzrokiem do drzwi.
- No więc… - powiedział Shannon kiedy drzwi za
niebieskowłosą się zamknęły – Jak się dziś czujemy, braciszku? Miło mieć cię z
powrotem w krainie przytomnych. – dodał i teatralnie potargał Jaredowi włosy.
- Heeej! – Jay wysilił się na nieco mocniejszy ton głosu. –
Nie jest źle. Lekarze mówią, że jutro będę mógł wrócić do domu. Musze tylko
trochę odpocząć, bo podobno mój organizm sporo się napracował. – wyjaśnił
Jared. Shann kiwnął głową.
- Przyniosłem ci laptopa, jak prosiłeś, ale kiedy go tutaj
wnosiłem, to pielęgniarki krzywo na mnie patrzyły, więc… Uważaj żeby ci za
niego głowy nie ukręciły. – zażartował starszy Leto poklepując torbę, w której
był komputer.
Sophie dopiero teraz zauważyła, że Shannon miał go ze sobą
przez cały czas.
Kiedy przeniosła wzrok z powrotem na Jay’a zauważyła, że
mężczyzna wpatruje się w nią. Nieco podejrzliwie. Powiedziała więc to, co
pierwsze przyszło jej do głowy.
- Przepraszam, Jared.
Mężczyzna nie odpowiedział nic. Patrzył na nią pustym
wzrokiem, nie zdradzając żadnych emocji. Pieprzony aktor! W dodatku wiedział,
że dla Sophie, to było gorsze niż gdyby bezpośrednio zaczął na nią krzyczeć.
Niewiedza. Brak jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
- Powinienem cię teraz opieprzyć. Dać jakieś kazanie.
Nakrzyczeć. Zezłościć się… - mówił Jared filozoficznym tonem, bardziej do
siebie, wyliczając na palcach możliwe sposoby swoich reakcji. – Jednak prawdę
mówiąc… Nie mam ochoty na nic z powyższych. – powiedział w końcu patrząc Sophie
prosto w oczy. Dziewczyna rozszerzyła oczy w zdziwieniu. Nawet nie wiedziała co
myśleć, bo było to tak niespodziewane.
- Że co? – zapytała tylko niezbyt elokwentnie. Jay wzruszył
ramionami.
- Nie mam ochoty na kłótnie. I siły też nie. Wiesz… taki
pobyt w szpitalu, ocieranie się o niepełnosprawność zmienia nastawienie… Nie
podoba mi się ten wasz wybryk, był szczeniacki, ale myślę, że to już
zdążyłyście obie zauważyć. No i całe to nieporozumienie z moją domniemaną
śmiercią dostarczyło wam epickiej wręcz nauczki. – powiedział rozkładając ręce
i nie powstrzymując się przed uśmiechem ukazującym pełne uzębienie. Sophie
zmarszczyła brwi.
- A ciebie bawi to, że byłyśmy tak wystraszone? Że Flo o
mało co nie wpadła w niekontrolowaną histerię? Że ja prawie dostałam ataku
serca? – zapytała nieco oburzona. Może i są razem z Flo winne całej zaistniałej
sytuacji, może i zasługują na chamskie docinki, ale nie igranie z ich emocjami.
- Nie, Sophie. To nie
jest zabawne. – mówił Jared, dalej się uśmiechając.
- To jest sprawiedliwe. W okrutny sposób, ale sprawiedliwe.
– dokończył za niego Shannon, który zdążył rozsiąść się na krześle przy łóżku.
– Wyobraź sobie, że ja czułem się o wiele gorzej niż ty dzisiaj, kiedy
zobaczyłem jak oczy Jay’a wywracają się białkami, a on upada bezwiednie na
podłogę. W dodatku byliśmy w jakimś hotelu, o którym nie miałem pojęcia gdzie
jest i czy gdzieś w pobliżu jest jakiś szpital. – wyjaśniał dalej – Zero
pewności, czy karetka zdąży przyjechać na czas. Świadomość, że Jared zmieszał
dzień wcześniej narkotyki z alkoholem, ale brak pojęcia co to było. A gdyby od
tej informacji zależało jego życie? – zapytał retorycznie. Sophie spuściła
głowę w geście skruchy. – A to tylko ułamek myśli, które miałem wtedy w głowie.
Uznajcie więc, że Karma działa i to było wasze… - zastanowił się chwilę nad
odpowiednim określeniem, ale Jared go wyprzedził.
- …zadośćuczynienie za wyrządzone krzywdy. – Shannon kiwnął
głową zgadzając się. Sophie uczyniła ten sam gest. Nie ma co się kłócić.
W tym samym momencie blondynka przypomniała sobie, że
przecież nie zwróciła chłopakom ich własności. Zaczęła więc grzebać w swojej torbie
i wyciągnęła z niej dwa niewielkie przedmioty.
- O proszę… Czyli tu była moja mała jeżynka… - powiedział
Jay odbierając od dziewczyny swój czarny telefon. Shannon natomiast wziął
białego iPhone’a i wrzucił go do kieszeni.
- Te kobiety nas kiedyś wykończą… - zwrócił się starszy Leto
do brata, na co tamten pokręcił głową z niedowierzaniem.
- To ja… Znaczy my, ja i Flo, będziemy już szły… - odezwała
się cicho Sophie. – Jay, gdybyś czegoś potrzebował, to daj znać. – powiedziała
po czym skierowała kroki do wyjścia.
- Hej, a ja to pies? Co gdybym ja też czegoś potrzebował…? –
zapytał zaczepnie Shannon, któremu chwilowo poprawił się humor.
- To… Dzwoń. – odpowiedziała dziewczyna raczej smutno, bez
cienia uśmiechu czy typowej dla niej ironii. Po chwili opuściła pokój.
Jared od razu wziął się za sprawdzanie wszystkiego w swoim
telefonie. Wiadomości, maile, nieodebrane połączenia. Shannon jeszcze przez
chwilę wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknęła blondynka. Zdziwiła go ta odpowiedź. Zaraz jednak otrząsnął
się i przeniósł wzrok na Jareda.
- Uzależnienie. – skwitował, oskarżycielsko wskazując palcem
w młodszego brata.
- Przesadzasz. Z resztą, widzę, że Emma do mnie dzwoniła
kilka razy. To pewnie coś ważnego odnośnie singla… Może coś od NASA…- mówił Jay
niby do Shanona, choć bardziej do siebie samego.
- A swoją drogą… Nie wiedziałem, że wystarczy cię pocałować
i przytulić żeby przeszła ci chęć mordu… - powiedział Shanny z łobuzerskim
uśmiechem. W odpowiedzi Jared spiorunował go wzrokiem. – Zapamiętam sobie ten
trik, to może być przydatne.
- To nie tak… Dalej jestem zły, ale… Jak zobaczyłem jak się
o mnie wystraszyły, to zrobiło mi się ich szkoda. No i w końcu przecież nie
chciały zrobić nam krzywdy… - powiedział próbując wytłumaczyć swój punkt
widzenia. Shannon przyglądał mi się badawczo ze ściągniętymi brwiami.
- Łaaaaaał. – skwitował w końcu perkusista. Jared zmarszczył
czoło.
- Co? – zapytał skonsternowany.
- Zostałeś nieświadomie zmanipulowany. Normalnie byłbyś za
taką akcję wściekły przez co najmniej dwa tygodnie.
- Przesadzasz. Znowu. – odparł Jay machając lekceważąco
ręką. Shannon zaśmiał się.
- Wcale nie przesadzam, Jared i ty dobrze o tym wiesz. Już
zapomniałeś jak miałeś na mnie focha przez tydzień za to, jak dla jaj wrobiłem
cię w randkę z transseksualistą? - zapytał Shann przypominając sobie durne
zakłady i numery sprzed lat, kiedy byli po raz pierwszy w trasie koncertowej,
jeszcze z Kevinem i Solonem.
- HEJ! – krzyknął Jay siląc się na mocniejszy ton – To było
co innego! – zaoponował stanowczo..
- Oczywiście… - zgodził
się z nim Shannon ironicznie, śmiejąc się przy tym.
- No i dobra. – powiedział mu Jared mało elokwentnie i
niezbyt dojrzale pokazał bratu język.
- Wiesz… - zaczął siedzący na krześle mężczyzna
filozoficznym tonem - …gdybym cię nie znał i wierzył w cuda, to zaryzykowałbym
stwierdzenie, że się zakochałeś. – dokończył wypowiedź po czym wstał z krzesła
i stanął koło okna, kątem oka zahaczając o
widok miasta zasypanego śniegiem i oświetlonego przez lampy uliczne.
Jared przestał na chwilę klikać w klawiaturę BlackBerry.
Wpatrywał się w ekran telefonu, choć było widać, że myślami był zupełnie gdzie
indziej. Co innego go zastanawiało.
Shannon lustrował jego twarz i cierpliwie czekał na
odpowiedź brata.
***
Było już późno, około godziny drugiej w nocy. Shannon wszedł
do domu i cicho zamknął za sobą drzwi przekręcając klucz w zamku. Zrzucił z nóg
buty, a w głowie echem odbijały się trzy słowa: „ŁOŻKO. SPAĆ. TERAZ.”. Był tak
zmęczony, ponieważ kiedy wychodził od Jareda ten poprosił go o załatwienie za
niego kilku spraw. I tak się te sprawy potoczyły, że dopiero wrócił do domu.
Już miał iść na górę kiedy jego brzuch wydał z siebie głośny
pomruk niezadowolenia. Mężczyzna jęknął. Kanapka z masłem orzechowym powinna
uciszyć potwora i dać mu spokojnie zasnąć.
Skierował więc swoje kroki do kuchni. Przechodząc przez
salon spojrzał na piękną jodłę kaukaską stojącą w rogu. Wisiały na niej
dziesiątki różnokształtnych bombek, a kolorowe światełka podświetlały zielone
gałązki. Musiał przyznać, że była to jedna z najpiękniejszych choinek jakie widział.
Uśmiechnął się więc do siebie i wszedł do kuchni.
W pewnym momencie usłyszał za sobą jakiś dziwny dźwięk.
Zatrzymał się w pół kroku. Dźwięk powtórzył się. To brzmiało jakby…
pociągnięcie nosem…? Shannon odwrócił się na pięcie. Dźwięk dochodził jakby z choinki.
Czyżby miał urojenia ze zmęczenia? Nie możliwe…
Podszedł do drzewka i spojrzał na nie podejrzliwie. Nic.
Shann przykucnął i wtedy zobaczył co wydawało owy dźwięk. Widok, który zastał
spowodował, że serce zabiło mu szybciej.
Pomiędzy choinką, a ścianą, na dywanie leżała, prawie
niewidoczna i skulona w pozycji embrionalnej Florence. Twarz zalana łzami, oczy
zamknięte.
- Na brodę Świętego Mikołaja, co ty tutaj robisz? – zapytał zdziwiony.
Dziewczyna nie zareagowała. Shann dostrzegł wtedy, że ma w uszach słuchawki.
Powoli sięgnął ręką i pociągając za cienki kabelek wyciągnął jedną z słuchawek
z ucha dziewczyny. – Florence? Co ty tu robisz? – zapytał ponownie widząc jak
dziewczyna wzdryga się widząc go obok siebie.
- Nic. – odpowiedziała zachrypniętym od płaczu głosem.
- Mhm… - skwitował unosząc brwi. – Właściwie, to chyba nawet
ci wierzę, wiesz? – powiedział. Dziewczyna spojrzała na niego rozszerzając
oczy.
- Wierzysz? – zapytała z niedowierzaniem.
- Tak. No bo przecież ostatnio nic się nie działo. Żadnych
incydentów z twoim udziałem, nic ciekawego z Jaredem, między wami też nic nie
zaszło, ja też nie byłem na ciebie zły ani nic takiego… Nie masz powodów do
smutku, więc… Wierzę ci. Przecież każdy czasami lubi się położyć pod choinką i
poudawać prezent, który wypłakuje sobie oczy bez powodu, nie? – powiedział
prychając i machając rękoma jak gdyby bagatelizując całą sprawę.
Flo chcąc nie chcąc zaśmiała się cicho ocierając dłonią
mokry policzek.
- To jak? Pogadamy czy utrzymujesz, że nic się nie stało? –
zapytał Shann. Flo przez chwilę wpatrywała się w swoje stopy.
- Nie musisz być miły tylko dlatego, że płaczę. Przecież
wiem, że jesteś na mnie wściekły. I Jay też. – powiedziała w odpowiedzi patrząc
na niego. Choć teraz już siedziała po turecku, to jej ciało dalej pozostawało
jakby lekko skulone. Była przygarbiona jakby nie miała odwagi się wyprostować.
Jakby przygniatało ją poczucie winy.
Shannona początkowo zdziwiła ta odpowiedź, ale po chwili,
ignorując burczenie w brzuchu, usiadł obok Flo.
- No w sumie, to jestem zły. – powiedział zgodnie z prawdą –
I jeszcze przez kilka dni będę tobie i Sophie docinał z tego powodu, ale… Znasz
mnie. – wzruszył ramionami z rezygnacją – Kiedy przyjaciel… albo w tym
przypadku przyjaciółka… – poprawił się – …jest załamana i w widocznie
tragicznym stanie… – powiedział mierząc ją wzrokiem na co dziewczyna znów nie
umiała ukryć uśmiechu – …to nie umiem przejść obok tego obojętnie. Powiedzmy,
że na chwilę mogę odłożyć chęć wydzierania się na ciebie i… spróbować być
dobrym przyjacielem. – zakończył opierając się plecami o ścianę.
- Szlachetnie z twojej strony. – powiedziała pół żartem, pół
serio.
- Yup. To jak? Co się stanęło, muddafugga?
- No… Całkiem sporo ostatnimi czasy, co zdążyłeś już
zauważyć. – rzuciła przeczesując włosy ręką w zakłopotaniu.
- Pytam z jakiego KONKRETNIE powodu tu siedzisz i moczysz
dywan łzami. No dalej Flo, wyżal się. Masz teraz do tego pełne prawo. I okazję.
Korzystaj póki możesz! – zażartował.
- Okej. No więc, czy gigantyczne jak Empire State Building poczucie
winy to wystarczający powód? – zapytała nie patrząc na Shanna.
- Hmm… Dla kogoś o słabej psychice może i tak, ale… Ty nie
jesteś słaba. Musi być coś więcej, samo
sumienie nie doprowadziło by cię do takiego stanu. – przeanalizował. Florence
spojrzała na niego ściągając brwi.
- Jak to możliwe, że znasz mnie tak krótko, a zdążyłeś tyle
wydedukować? – zapytała odbiegając na chwilę od tematu. Nurtowało ją to,
ponieważ miał rację.
- Wrodzony talent. – zaśmiał się. Przypomniało mu się jak
zawsze zastanawiał się, kiedy był mały, skąd Constance wiedziała, że coś jest
nie tak. Po chwili jednak odgonił wspomnienia i wrócił do rozmowy.
- No więc? Jakie jeszcze demony cię dręczą, elfie? –
zapytał.
- Elfie? – zdziwiła się Flo unosząc jedną brew.
- Te włosy… - powiedział Shanon wykonując nieokrzesane
wymachy rękoma – Przez nie przypominasz trochę elfa. Ale nie martw się, w tym
dobrym znaczeniu! – zapewnił ją. – Ale wróćmy do tematu. Więc…? – zapytał dociekliwie,
nieco przeciągając ostatnie słowo. Niebieskowłosa nie powiedziała nic tylko
spojrzała na niego. Niby się uśmiechając, z przymkniętymi oczami, jakby trochę
ze wstydu. Zaraz jednak odwróciła wzrok i pociągnęła nosem.
Shannon uśmiechnął się pod nosem.
- Ach. Więc o to chodzi… Jared? – zapytał bezbłędnie ją
odczytując. Kobieta, znów zdziwiona jego umiejętnościami interpretowania mowy
ludzkiego ciała, skinęła niechętnie głową.
- Chodzi o to, że… Ja wiem, że on miał coś do mnie. Niezbyt
to było subtelne, szczerze mówiąc… - zaśmiała się przez łzy, które znów zaczęły
kapać z oczu. – I ja… Ja już wcześniej też się nad nim zastanawiałam… w tych
kategoriach. Bo owszem, kocham go, ale jako przyjaciela. I nie chciałam tego
zmieniać, bo moje związki zawsze kończą się fiaskiem. Totalnym. I żadne
„zostańmy przyjaciółmi” nigdy nie działa, więc… Nie pozwalałam sobie na
jakiekolwiek, inne niż przyjacielskie, uczucia co do Jareda, ale po tych jego
urodzinach… No… Trochę się pozmieniało. – tłumaczyła co jakiś czas jąkając się
przez emocje – I ja chciałam… No wiesz… Zbliżyć się do niego. Ale ten
pierdolony żart… O mało go nie zabiłam, Shannon! – prawie krzyknęła – Przecież…
Ja na jego miejscu nie chciałaby mieć już ze sobą nic wspólnego. – westchnęła.
– Zmarnowałam szansę, bo byłam głupia. – powiedziała patrząc na Shanna. Brunet
przez chwilę nic nie mówił. Po głębszym oddechu odezwał się jednak.
- Florence Ferry… Ty… Naiwna istoto. – powiedział
przecierając twarz ręką – To o to chodzi? Zapłakujesz się pod choinką, na
podłodze, bo myślisz, że Jared nie będzie chciał mieć z tobą już nic wspólnego,
tak? Że nie będzie chciał z tobą być? Przez tą gejowską hecę? – zapytał unosząc
brwi wysoko w górę. Dziewczyna nie patrzyła na niego, tylko skinęła głową. – To
jest niedorzeczne! – skwitował Shannon. – Jared starał się o ciebie tyle czasu
i myślisz, że przez głupi żart mu to przejdzie?! – zapytał jakby to był
kompletny kretynizm.
- To nie był jakiś tam żart, Shannon! – krzyknęła na niego –
Jedna rzecz, że kiedyś mi wybaczy, ale… Nie wydaje mi się żeby tak łatwo
całkiem o tym zapomniał. Żeby mi tego kiedyś nie wypomniał!
- Tak, oczywiście… - prychnął Shannon z ironią – A to, jak
całowaliście się w szpitalu, to był przejaw czystej przyjaźni. Mnie tez chcesz
tak pocałować? No przecież tylko się przyjaźnimy! – rzucił do niej z sarkazmem.
Na końcu jednak nie wytrzymał i zaśmiał się. Flo też się zaśmiała. – Widzisz?
Niedorzeczność. – skwitował perkusista.
- Ale tamto było pod wpływem emocji. To się nie liczy. –
wyjaśniła machając z rezygnacją ręką.
- O nie, moja droga. To TY byłaś pod wpływem emocji. Jared
był kompletnie spokojny i myślał trzeźwo. Gdyby nie chciał cię znać, jak ci się
wydaje, że jest, to złapałby cię za ramiona i odstawił od siebie. Albo chociaż coś
powiedział. A on podążył ze swoim zachowaniem raczej w drugą stronę… -
powiedział Shann uśmiechając się delikatnie do dziewczyny. Ta rozszerzyła oczy.
- Czyli… Twierdzisz, że jest szansa, że nie spierdoliłam
tego wszystkiego? – zapytała z niedowierzaniem.
- Jak najbardziej. – odpowiedział wzruszając ramionami jakby
było to oczywiste – Flo, znam go już długo, w zasadzie od urodzenia… I może
puszcza często fochy o nic, ale nie jest głupi. Trzeba czegoś więcej żeby cię
znienawidził. – wyjaśnił po czym przytulił dziewczynę do siebie i ucałował w
czoło. – Tak swoją drogą, to TO WŁAŚNIE był PRZYJACIELSKI buziak. Gwoli
wyjaśnienia. – powiedział do niej podnosząc się na nogi. Florence zaśmiała się i
pokręciła głową.
Po chwili, korzystając z wyciągniętej ręki Shannona również
wstała.
- To jak? Pójdziesz już grzecznie spać? Przestaniesz
wypłakiwać sobie oczy bez powodu? – zapytał Shann otaczając ją ramieniem.
Florence pokiwała głową. – To dobrze. –
Skwitował Shann po czym przeciągnął się ziewając. – Też potrzebuję snu… -
powiedział. Już miał iść do sypialni kiedy jego brzuch znów wydał z siebie
nieprzychylne warczenie. Flo zachichotała.
- A może coś przegryziesz? – zapytała. Shann westchnął.
- Taaak. Chyba powinienem…
- Chodź. Zrobię ci kanapkę. – powiedziała Florence idąc w
stronę kuchni – Wiesz… W ramach podziękowania za tą dzisiejszą psychoanalizę. –
rzuciła jeszcze nie odwracając się.
- Mi pasuje. Ale skoro już skoczyliśmy naszą pocieszającą
rozmowę… - zaczął Shannon podążając śladami niebieskowłosej do kuchni - …to
przypominam, że dalej jestem wściekły za naćpanie mnie i wrabianie w seks z
innym facetem. Lepiej żeby ta kanapka była dobra. – powiedział siadając na
kuchennym blacie i oskarżycielsko wskazując palcem w dziewczynę, która właśnie
kroiła chleb.
- Wiesz co, Shaniasty? – zaczęła z mocą dziewczyna,
odkładając na chwilę chleb i nóż na blat - Może i jesteś na mnie wściekły i
masz ochotę sobie powrzeszczeć, ale… serce masz dobre. I przyjacielem też
jesteś dobrym. – zakończyła już o wiele łagodniej i przytuliła się do Shannona.
Ten zaśmiał się bezgłośnie i również ją przytulił.
- Coś się ociągasz z ta moją kanapką… - powiedział w końcu.
Flo zaśmiała się i odkleiła się od niego szturchając w żebra.
Jesteście zaskoczeni, że rozdział tak szybko? Cóż... JA TEŻ! xD
Hmm... Jeśli o mnie chodzi, to zastanawiam się czy przypadnie Wam do gustu ten rozdział (o shippujących F+J nie pytam, bo odpowiedź powinna być dość jednoznaczna xD). Wiem, że chcieliście długiego focha Jareda i Shanna, a tu już rozejm... No nie wiem. Ale nawet jak Wam się rozwój akcji nie podoba, to trudno, musicie przeżyć, to jest moje ff i mogę pisać co mi się podoba <devil> hue hue hue xD
Co jeszcze chciałam powiedzieć... Chciałam powiedzieć, że jak ktoś ma ochotę, to może odwiedzić zakładkę "Bohaterowie", bo dodałam nowe gify i zdjęcia :)
No ode mnie chyba tyle. To czas na komentarze odpowiedzieć :)
M.
Jeśli chodzi o narrację, to nie jest to niekonsekwencja, a celowy zabieg. W pierwszej części chodziło mi o to, żeby lepiej pokazać emocje i spojrzenie na tą całą sytuację ze strony chłopaków, którzy nie mieli pojęcia co się dzieje. Gdybym pisała zwykłym narratorem, to byłoby więcej opisów zdradzających co się dzieje :) Jeżeli mi nie wyszło, no to trudno xD
Kurwa! Nie mam pojęcia jak zrobiłam ten błąd xD Ale już poprawiłam, dzięki za wytknięcie :) xo
A gif pochodzi z Artifactu, i koooocham go ♥ Taki poranny Shanniak ♥
Anonimowy1 (niechaj zostanie ta dumna nazwa! xD)
No miałam Cię i... akcja się wyjaśniła :) Wiesz, to, że członek rodziny jest w szpitalu nie oznacza, że trzeba przy nim non stop siedzieć. Tym bardziej, że to dorośli mężczyźni :)
No i dziękuję za komplementy, za głupotę przepraszam :) Czekam na feedback do nowego rozdziału :)
Anonimy
DZIĘKUJĘ!
Aw, cieszę się, że udało mi się zaskoczyć nawet Ciebie! HA! Sukces życia xD I jeszcze bardziej cieszy mnie, że moje wyobrażenie Shannona wydaje się choć w najmniejszym stopniu prawdopodobne :) To jest MEGA komplement ♥
Jackass♥ HAHAHAH
Shannon się wziął za analizowanie wszystkich, huh? :) A funkcja DIVAH... Czymże byłby młodszy Leto bez niej...? :)
***
Dziękuję kochani za opinie! To znaczy dla mnie naprawdę BARDZO, BARDZO, BARDZO DUŻO! ♥
To tyle z mojej strony, teraz czas na napisanie wypracowania z Potopu + zadania z chemii x) WISH ME LUCK!
PROVEHITO IN ALTUM ♥
OIUYTRDFGHJKLOIUYTREDCVBNMKASDFGHJKL TYLE ODE MNIE!
OdpowiedzUsuńI znów, po raz kolejny jest świetnie. Bardzo podobało mi się wyważenie w tym rozdziale, jeśli chodzi o wątki, które fajnie rozwinęłaś. Akcja w szpitalu wyszła chyba tak jak chciałaś, bo dobrze pociągnęłaś wątek ze złością Jareda. I było zabawnie, ale to przez teksty. Co do biednej Flo i jej "wieżowcowych" wyrzutów sumienia, podobało mi się, że pogadała z Shannonem, bo on uspokoił ją na duchu. I po raz kolejny, trafnie zanalizował! Aż zaczynam się bać, skoro on tak się rozkręca... Shannon, kto by przypuszczał xd " Wiesz, gdybym cię nie znał i wierzył w cuda, to zaryzykowałbym stwierdzenie, że się zakochałeś"- czuję, że Shanno zacznie wierzyć w cuda :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło.
XO
Lofka(:
OdpowiedzUsuńZabrzmi to wrednie jeśli powiem, że wielką radość sprawiła mi domniemana śmierć Jr? Damnciu, miałam wielką nadzieje, ze kopnie w kalendarz…
OdpowiedzUsuńMoże i dorośli, ale dorosłość w sensie fizycznym się nie liczy :P Te dwa jełopy są gorsze od małych dzieci.
Tak Shannon, zapamiętaj. Jeśli tylko molestujesz brata to ci wybaczy, na pewno. No może najwyżej, ewentualnie, kopnie w pewne w czułe miejsce krzycząc coś o zboczeńcach..
Może Shannon jest medium O.O? Dlatego jest tak świetny w analizowaniu sytuacji?! Albo po po prostu wystarczyło zabrać mu butelkę i jak wytrzeźwiał to mu się tam wszystko powrotem poprzestawiało jak powinno być?
Anonim1
Uwaga, wyciskam komentarz !
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo pro moim zdaniem, jestem tylko ciekawa (diablo ciekawa) kiedy i w jakich okolicznościach Shanny zejdzie się z Soph i jak się potoczą ich dalsze losy, no ;D
Czekam na nexta z niecierpliwością! ;D
Realny facet nie analizuje tak jak przedstawiasz w swoim opowiadaniu niestety .Realny facet rozumie co to jeść , spać i seks . Ewentualnie jeszcze jakby tu mamuta upolować.
OdpowiedzUsuńNo to byś się zdziwiła, złotko. Mój przyjaciel rozumie wiele, wiele więcej niż co to jeść, spać i seks.
UsuńHalooooo, my tu czekamy :(
OdpowiedzUsuń