niedziela, 29 września 2013

Rozdział 28

She’s a silver lining lone ranger riding through an open space






- Dzień dobry. Może mi pani powiedzieć, w której sali leży Jared Leto? – kobieta z czarnymi, upiętymi na czubku głowy w koka włosami, podniosła wzrok znad trzymanej gazety i spojrzała w górę na Sophie. Była na oko po pięćdziesiątce i nie trudziła się ukrywaniem swojej irytacji w związku z tym, że ktoś odważył się przerwać jej rozwiązywanie krzyżówki.
Niechętnie wyprostowała plecy i przeniosła dłoń na myszkę komputera. Kliknęła kilka razy, a następnie leniwie wystukała coś na klawiaturze.
W tym samym momencie Sophie Levellyn gotowała się w środku ze złości. Czy ta kobieta nie może się pospieszyć?!
W końcu,  ciemnowłosa recepcjonistka przeżuwając gumę, machnęła niedbale ręką gdzieś w stronę nieba.
- Po schodach do góry, sala 205. – powiedziała równocześnie przeciągłym, zjadliwym głosem, po czym, obdarzając nieprzychylnym spojrzeniem niebieskowłosą Florence, wróciła do poprzedniego zajęcia. Kiedy wpisywała kolejne hasło do krzyżówki Sophie i Flo były już na schodach.
Idąc korytarzem Soph rozglądała się na boki odczytując numery sal.
197… 198… 199… 200… jeszcze kawałek… W końcu dostrzegła drzwi z numerem „205”. Podeszła do nich, a Florence podążyła za nią. Nieco nieprzytomnie, pogrążona we własnych myślach, karcąc się w głowie za debilny pomysł, rozmyślając nad scenariuszami, które mogły się przydarzyć, analizując jak długo Jay i Shannon będą nienawidzić jej i Sophie za ten incydent . Krótko mówiąc: fundowała sobie psychiczną katorgę.
Blondynka uchyliła drzwi i weszła do sali. Była niewielka, stały w niej dwa łóżka ustawione po przeciwnych stronach białych ścian. Jedno po prawej, drugie po lewej. Na ścianie naprzeciwko drzwi mieściło się spore okno. Teraz jednak i tak nie wpuszczało światła, ponieważ było godzina szesnasta, a na dworze panował już mrok.
Łóżko po prawej stronie było puste. Po lewej natomiast leżała starsza kobieta. Miała siwe, sięgające do ramion włosy. Siedziała podparta o ramę łóżka czytając jakieś opasłe tomiszcze. Widząc dwie dziewczyny wchodzące do pokoju jej oczy wyraźnie się ożywiły. Odłożyła książkę i zwróciła się do nowoprzybyłych.
- Witam. A panienki do kogo, jeżeli można spytać? – zapytała miłym tonem.
- Dzień dobry – odpowiedziała Sophie – Szukamy naszego przyjaciela, pani w recepcji powiedziała, że leży w tej sali. – wyjaśniła po czym spojrzała na puste łóżko, na którym leżały zmięte kołdra i poduszka. – Wyszedł do łazienki? – zapytała domyślając się gdzie jest Jay.
Kobieta na początku ściągnęła brwi, a zaraz potem biorąc płytki wdech zwróciła się do blondynki.
- Nie. Właściwie, to zabrali go jakieś pięć minut temu. – wyjaśniła uprzejmie.
- Ach, przenieśli go do innego pokoju, tak? – zrozumiała Soph uśmiechając się życzliwie – A wie pani może do którego? Chciałybyśmy zobaczyć go jak najszybciej. – dodała unosząc lekko kąciki ust.
- Nie, nie, kochanie, nie zrozumiałaś mnie. Zabrali go… Przykro mi, naprawdę, ale… Myślę, że już nie dacie rady się z nim zobaczyć. Przykro mi… - powtórzyła starsza pani z bólem.
Sophie nie była pewna czy aby na pewno załapała. Florence, która częściowo wracała już do rzeczywistości, również nie była przekonana.
- Znaczy… Ma pani na myśli, że on… On nie żyje? Umarł? – zapytała Florence, a jej własny głos rozbrzmiewał jej w głowie echem. Czy ona naprawdę pytała o to, czy Jay wciąż żyje?
- Naprawdę, bardzo mi przykro, słonko, ale obawiam się, że… tak. – powiedziała staruszka kiwając głową i potwierdzając najgorsze.
Florence była bliska upadnięcia na podłogę. Odruchowo złapała Sophie za przedramię i ścisnęła mocno. Blondynka jednak nie zwróciła na to uwagi. Bez słowa opuściła salę.
Dziewczyny stały na korytarzu i próbowały zrozumieć całą tą nienormalną sytuację. Przecież to nie może się dziać naprawdę!
Świadomość Sophie krzyczała. Dziewczyna stała opierając się plecami o ścianę i patrząc się ślepo przed siebie. Wtulona w nią Florence wylewała z siebie bezgłośnie łzy. Sophie jednak nie potrafiła w tym momencie płakać. To po prostu do niej nie docierało. Serce prawie jej stanęło, ale nie umiała tego zrozumieć. Jared Leto, jej przyjaciel. Człowiek, którego kochają setki tysięcy ludzi… Martwy? Nie… O nie… To nie miało tak być! To miał być kawał! Chłopaki mieli być na nie wściekli przez kilka godzin, a potem mieli się pogodzić i śmiać z tego głupstwa! Ten plan nie przywidywał nikogo lądującego w szpitalu, ani tym bardziej umierającego! NIE, KURWA, W TEN SPOSÓB! NIE!
W pewnym momencie Sophie usłyszała znajomy głos. Ale mówił do niej jakby przez warstwę wody. Musiała kilkakrotnie usłyszeć swoje imię żeby się ocknąć.
- Sophie? Florence? Co tu się, do cholery, dzieje? – zapytał brunet stając przed nimi z dziwnym wyrazem twarzy. Florence odkleiła się od przyjaciółki by zobaczyć kto do nich podszedł.
- Shannon… - powiedziała w tym samym momencie Sophie i mocno przytulając się do niczego niespodziewającego się mężczyzny zaczęła szlochać. – My nie chciałyśmy Shannon! Naprawdę! Nie wiedziałyśmy, że Jay jest uczulony! Nie wiedziałyśmy, że mu to zaszkodzi! Nie chciałyśmy żeby był w szpitalu! Nie chciałyśmy żeby on umarł! Shannon przepraszaaaaaaam! – płakała wciąż dziewczyna wtulona w niego z całych sił. Shannon złapał ją za ramiona i odkleił od siebie żeby spojrzeć jej w oczy.
- Jakie umierał? Co ty, kuźwa, wygadujesz?! – zapytał nieco ostrzej niż miał zamiar. Sophie nie była jednak w stanie mówić zakryła twarz dłońmi.
- Shannon. Jared nie żyje. Byłyśmy w środku… – powiedziała nieco otrzeźwiała Florence wskazując ręką na drzwi obok niej -… i ta pani, która leżała z nim na sali nam powiedziała i… - mówiła, ale coraz bardziej łamał jej się głos. Próbowała jednak powstrzymać się od płaczu. Shannon stał oniemiały pomiędzy dwoma zapłakanymi kobietami, które mówią mu, że jego brat nie żyje…
ŻE CO, KURWA?!
Shann po chwili podniósł głowę i spojrzał na drzwi, które wskazała Flo. Po chwili odwrócił się na pięcie i spojrzał na drzwi naprzeciwko. Zaraz znów jednak przeniósł wzrok na dwie kobiety, które były na skraju histerii i powstrzymywały się ostatkami sił.
- Wy dwie… - powiedział powoli jakby siląc się na spokojny ton. – WY… - pokręcił głową jakby odpędzając niechciane myśli.
Sophie i Florence patrzyły na niego nic nie rozumiejąc. Dlaczego był taki spokojny? Przecież cała ta sytuacja była tragiczna. A on zachowywał pełny spokój. Tylko taksował je wzrokiem.
- Shannon? – zapytała zdezorientowana Sophie. Mężczyzna znów pokręcił głową. Przetarł dłonią twarz i bez słowa skierował się do drzwi sali numer 204.
Jego kompanki spojrzały po sobie, nie wiedząc o co chodzi, ale, wciąż ocierając łzy, ruszyły za nim.
Kiedy weszli do pomieszczenia dostrzegły Shannona stojącego już prawie na końcu sali, nieco większej niż poprzednia. Z trzema łóżkami. Ta miała również łazienkę, do której drzwi znajdowały się zaraz po prawej stronie oraz dwa, nieco większe, okna.
Sophie podążyła wzrokiem za Shannonem, który trzymał teraz rękę kogoś leżącego na łóżku przy oknie. Ów osoba miała długie za ramiona, ciemne, brązowe włosy. Pomimo ich długości dało się jednak zauważyć, że to mężczyzna. W dodatku mężczyzna, który patrzy na drugiego z nieskrywaną konsternacją.
Kiedy do Sophie i do Florence dotarło kim jest facet na łóżku stanęły jak wryte przed jego łóżkiem i wpatrywały się w ową postać.
- Tak jak myślałem. Jest puls. Wciąż żyje. – zwrócił się w końcu Shannon do dziewczyn.
- Oczywiście, że żyję, ty kretynie. – oburzył się Jared zabierając bratu gwałtownie rękę. – Następnym razem uprzedzaj, że tylko chcesz sprawdzić mój puls. Już myślałem, że szykujesz mi jakiś bolesny zastrzyk, tak mnie za rękę złapałeś! – powiedział Jay częściowo wciąż oburzony, ale również lekko się uśmiechając. Jego głos jednak był wyraźnie słaby. Cienie pod oczami również wskazywały za zmęczenie.
Po chwili Jared ogarnął wzrokiem przestrzeń przed jego szpitalnym łóżkiem, gdzie stały dwie kobiety. Zmierzył je chłodnym spojrzeniem.
- Teraz już widzę czemu sprawdzałeś czy żyję. Nie udało im się mnie wykończyć za pierwszym razem, to wróciły mnie dobić już w szpitalu? – zapytał zwracając się bezpośrednio do Shannona. Jared był całkowicie poważny w tym co mówił, ale Shannonowi ciężko było ukryć, nawet ten minimalny, cień uśmiechu, który przemknął przez jego twarz.
Sophie, która już nieco się otrząsnęła z tej druzgocącej pomyłki przed chwilą, poczuła się jednak dotknięta tymi słowami. Bolały tym bardziej, że Jared miał podstawy by tak mówić, nawet jeżeli było to wyrazem czystej złośliwości i chęci dokopania za szczeniackie zachowanie.
- Nie masz pojęcia jak się cieszę, że jesteś cały i… żyjesz. - powiedziała Sophie. Odłożyła na bok wszystkie „przepraszam” i „przykro mi”. Chciała tylko wyrazić ulgę. Ogromny ciężar, który nosiła w sercu od kiedy Shannon powiedział jej, że Jared jest w szpitalu nieco odpuścił. Jednak wciąż nie do końca.
- Przyszły tutaj cię odwiedzić, ale pomyliły pokoje i weszły do sali naprzeciwko. Jakiś facet dopiero co tam zmarł i widocznie stwierdziły, że to ty kopnąłeś w kalendarz. – wyjaśnił mu pokrótce Shannon. Jay kiwnął głową na znak, że rozumie.
Florence zdawała się jednak nie słyszeć nic z tego co dzieje się dookoła. Nie obchodziło ją co mówi Shannon czy Sophie. Nawet docinki Jareda były mało ważne. Ważne było to, że Jay jest żywy. Że jego niebieskie oczy wcale nie zamknęły się na zawsze. Że dalej pobłyskuje w nich ta iskierka dzięki której wydaje się taki pełen życia.
- Jay… - powiedziała łamiącym się głosem i uśmiechając się krzywo. Otarła wierzchem dłoni łzy, które spływał jej po policzkach. Nie siląc się jednak na żadne słowa, właściwie bez ostrzeżenia, podeszła do łóżka Jareda, przysiadła na nim i pochylając się w przód przytuliła mężczyznę mocno jednocześnie całując w usta.
- Żyjesz… – mruknęła cicho kiedy oderwała swoje usta od jego. Jednocześnie lekko się uśmiechnęła i pozwoliła jeszcze dwóm łzom spłynąć z oczodołów.  
Jared nie wiedział co ma zrobić w tym momencie. Leżał na łóżku szpitalnym, na nim leżała Florence tuląc go. Sam, nie wiedząc kiedy również przycisnął ją do siebie. Niebieskowłosa kreatura, która pomogła go otruć kilkanaście godzin temu, właśnie cała zapłakana całuje go. Jared niemal słyszał jak głośno, mocno bije jej serce. Jak wielką ulgę odczuwa. Jeszcze przed chwilą był na nią wściekły. A teraz cała ta wściekłość gdzieś odpłynęła. Nie zapomniał oczywiście całego tego incydentu, co to, to nie, ale… Już nie był taki zły. I wcale nie miał ochoty puszczać Florence.
Twarz Florence, po której spływały dwie pojedyncze łzy była zawieszona centymetr nad nim. Dziewczyna, której niebieskie włosy okalały delikatną twarz wpatrywała się w niego jakby chciała przez jego oczy dostrzec coś więcej.
Jay nie myślał zbyt wiele. Pozwalając emocjom pokierować sobą otarł dłonią łzy z policzków Flo i  delikatnie musnął jej usta swoimi. Na ten gest niebieskowłosa oddała lekki pocałunek.
Tymczasem Shannon przypatrywał się całej tej scenie z boku. Najpierw był zdziwiony wylewnością Florence, ale, jak widać, traumatyczne przeżycia i nadmiar emocji czasami pozwala przejrzeć na oczy i zobaczyć to, co jest najważniejsze. Uśmiechnął się widząc jak Jared zostawia całusa na ustach dziewczyny. Jego młodszy brat wyglądał na zadowolonego więc i jego to cieszyło.
Po chwili, pod wpływem jakieś łaskotania gdzieś w głębi klatki piersiowej, nieco po lewo, spojrzał na blondynkę stojącą naprzeciwko łóżka. Ona również wpatrywała się w przytulającą się dwójkę ludzi z uśmiechem rozbawienia i niedowierzania w jednym.
Jakby nagle coś wyczuła (bądź może POCZUŁA) przekręciła głowę w prawo natrafiając swoim wzrokiem prosto w brąz oczy Shannona. Dostrzegła w nich jednak zmianę. Na powrót przybrały swój ciepły i pełny pozytywnej energii wyraz. Dobry znak, pomyślała.



Florence oderwała się w końcu od Jareda. Wstała z łóżka i stanęła naprzeciwko niego. Nagle wszystkie oczy skierowały się na nią.
- Przepraszam na chwilę… - powiedziała cicho i wyszła z sali. Wszyscy po kolei odprowadzili ją wzrokiem do drzwi.
- No więc… - powiedział Shannon kiedy drzwi za niebieskowłosą się zamknęły – Jak się dziś czujemy, braciszku? Miło mieć cię z powrotem w krainie przytomnych. – dodał i teatralnie potargał Jaredowi włosy.
- Heeej! – Jay wysilił się na nieco mocniejszy ton głosu. – Nie jest źle. Lekarze mówią, że jutro będę mógł wrócić do domu. Musze tylko trochę odpocząć, bo podobno mój organizm sporo się napracował. – wyjaśnił Jared. Shann kiwnął głową.
- Przyniosłem ci laptopa, jak prosiłeś, ale kiedy go tutaj wnosiłem, to pielęgniarki krzywo na mnie patrzyły, więc… Uważaj żeby ci za niego głowy nie ukręciły. – zażartował starszy Leto poklepując torbę, w której był komputer.
Sophie dopiero teraz zauważyła, że Shannon miał go ze sobą przez cały czas.
Kiedy przeniosła wzrok z powrotem na Jay’a zauważyła, że mężczyzna wpatruje się w nią. Nieco podejrzliwie. Powiedziała więc to, co pierwsze przyszło jej do głowy.
- Przepraszam, Jared.
Mężczyzna nie odpowiedział nic. Patrzył na nią pustym wzrokiem, nie zdradzając żadnych emocji. Pieprzony aktor! W dodatku wiedział, że dla Sophie, to było gorsze niż gdyby bezpośrednio zaczął na nią krzyczeć. Niewiedza. Brak jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
- Powinienem cię teraz opieprzyć. Dać jakieś kazanie. Nakrzyczeć. Zezłościć się… - mówił Jared filozoficznym tonem, bardziej do siebie, wyliczając na palcach możliwe sposoby swoich reakcji. – Jednak prawdę mówiąc… Nie mam ochoty na nic z powyższych. – powiedział w końcu patrząc Sophie prosto w oczy. Dziewczyna rozszerzyła oczy w zdziwieniu. Nawet nie wiedziała co myśleć, bo było to tak niespodziewane.
- Że co? – zapytała tylko niezbyt elokwentnie. Jay wzruszył ramionami.
- Nie mam ochoty na kłótnie. I siły też nie. Wiesz… taki pobyt w szpitalu, ocieranie się o niepełnosprawność zmienia nastawienie… Nie podoba mi się ten wasz wybryk, był szczeniacki, ale myślę, że to już zdążyłyście obie zauważyć. No i całe to nieporozumienie z moją domniemaną śmiercią dostarczyło wam epickiej wręcz nauczki. – powiedział rozkładając ręce i nie powstrzymując się przed uśmiechem ukazującym pełne uzębienie. Sophie zmarszczyła brwi.
- A ciebie bawi to, że byłyśmy tak wystraszone? Że Flo o mało co nie wpadła w niekontrolowaną histerię? Że ja prawie dostałam ataku serca? – zapytała nieco oburzona. Może i są razem z Flo winne całej zaistniałej sytuacji, może i zasługują na chamskie docinki, ale nie igranie z ich emocjami.
- Nie, Sophie. To  nie jest zabawne. – mówił Jared, dalej się uśmiechając.
- To jest sprawiedliwe. W okrutny sposób, ale sprawiedliwe. – dokończył za niego Shannon, który zdążył rozsiąść się na krześle przy łóżku. – Wyobraź sobie, że ja czułem się o wiele gorzej niż ty dzisiaj, kiedy zobaczyłem jak oczy Jay’a wywracają się białkami, a on upada bezwiednie na podłogę. W dodatku byliśmy w jakimś hotelu, o którym nie miałem pojęcia gdzie jest i czy gdzieś w pobliżu jest jakiś szpital. – wyjaśniał dalej – Zero pewności, czy karetka zdąży przyjechać na czas. Świadomość, że Jared zmieszał dzień wcześniej narkotyki z alkoholem, ale brak pojęcia co to było. A gdyby od tej informacji zależało jego życie? – zapytał retorycznie. Sophie spuściła głowę w geście skruchy. – A to tylko ułamek myśli, które miałem wtedy w głowie. Uznajcie więc, że Karma działa i to było wasze… - zastanowił się chwilę nad odpowiednim określeniem, ale Jared go wyprzedził.
- …zadośćuczynienie za wyrządzone krzywdy. – Shannon kiwnął głową zgadzając się. Sophie uczyniła ten sam gest. Nie ma co się kłócić.
W tym samym momencie blondynka przypomniała sobie, że przecież nie zwróciła chłopakom ich własności. Zaczęła więc grzebać w swojej torbie i wyciągnęła z niej dwa niewielkie przedmioty.
- O proszę… Czyli tu była moja mała jeżynka… - powiedział Jay odbierając od dziewczyny swój czarny telefon. Shannon natomiast wziął białego iPhone’a i wrzucił go do kieszeni.
- Te kobiety nas kiedyś wykończą… - zwrócił się starszy Leto do brata, na co tamten pokręcił głową z niedowierzaniem.
- To ja… Znaczy my, ja i Flo, będziemy już szły… - odezwała się cicho Sophie. – Jay, gdybyś czegoś potrzebował, to daj znać. – powiedziała po czym skierowała kroki do wyjścia.
- Hej, a ja to pies? Co gdybym ja też czegoś potrzebował…? – zapytał zaczepnie Shannon, któremu chwilowo poprawił się humor.
- To… Dzwoń. – odpowiedziała dziewczyna raczej smutno, bez cienia uśmiechu czy typowej dla niej ironii. Po chwili opuściła pokój.
Jared od razu wziął się za sprawdzanie wszystkiego w swoim telefonie. Wiadomości, maile, nieodebrane połączenia. Shannon jeszcze przez chwilę wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknęła blondynka.  Zdziwiła go ta odpowiedź. Zaraz jednak otrząsnął się i przeniósł wzrok na Jareda.
- Uzależnienie. – skwitował, oskarżycielsko wskazując palcem w młodszego brata.
- Przesadzasz. Z resztą, widzę, że Emma do mnie dzwoniła kilka razy. To pewnie coś ważnego odnośnie singla… Może coś od NASA…- mówił Jay niby do Shanona, choć bardziej do siebie samego.
- A swoją drogą… Nie wiedziałem, że wystarczy cię pocałować i przytulić żeby przeszła ci chęć mordu… - powiedział Shanny z łobuzerskim uśmiechem. W odpowiedzi Jared spiorunował go wzrokiem. – Zapamiętam sobie ten trik, to może być przydatne.
- To nie tak… Dalej jestem zły, ale… Jak zobaczyłem jak się o mnie wystraszyły, to zrobiło mi się ich szkoda. No i w końcu przecież nie chciały zrobić nam krzywdy… - powiedział próbując wytłumaczyć swój punkt widzenia. Shannon przyglądał mi się badawczo ze ściągniętymi brwiami.
- Łaaaaaał. – skwitował w końcu perkusista. Jared zmarszczył czoło.
- Co? – zapytał skonsternowany.
- Zostałeś nieświadomie zmanipulowany. Normalnie byłbyś za taką akcję wściekły przez co najmniej dwa tygodnie.
- Przesadzasz. Znowu. – odparł Jay machając lekceważąco ręką. Shannon zaśmiał się.
- Wcale nie przesadzam, Jared i ty dobrze o tym wiesz. Już zapomniałeś jak miałeś na mnie focha przez tydzień za to, jak dla jaj wrobiłem cię w randkę z transseksualistą? - zapytał Shann przypominając sobie durne zakłady i numery sprzed lat, kiedy byli po raz pierwszy w trasie koncertowej, jeszcze z Kevinem i Solonem.
- HEJ! – krzyknął Jay siląc się na mocniejszy ton – To było co innego! – zaoponował stanowczo..
-  Oczywiście… - zgodził się z nim Shannon ironicznie, śmiejąc się przy tym.
- No i dobra. – powiedział mu Jared mało elokwentnie i niezbyt dojrzale pokazał bratu język.
- Wiesz… - zaczął siedzący na krześle mężczyzna filozoficznym tonem - …gdybym cię nie znał i wierzył w cuda, to zaryzykowałbym stwierdzenie, że się zakochałeś. – dokończył wypowiedź po czym wstał z krzesła i stanął koło okna, kątem oka zahaczając o  widok miasta zasypanego śniegiem i oświetlonego przez lampy uliczne.
Jared przestał na chwilę klikać w klawiaturę BlackBerry. Wpatrywał się w ekran telefonu, choć było widać, że myślami był zupełnie gdzie indziej. Co innego go zastanawiało.
Shannon lustrował jego twarz i cierpliwie czekał na odpowiedź brata.

***

Było już późno, około godziny drugiej w nocy. Shannon wszedł do domu i cicho zamknął za sobą drzwi przekręcając klucz w zamku. Zrzucił z nóg buty, a w głowie echem odbijały się trzy słowa: „ŁOŻKO. SPAĆ. TERAZ.”. Był tak zmęczony, ponieważ kiedy wychodził od Jareda ten poprosił go o załatwienie za niego kilku spraw. I tak się te sprawy potoczyły, że dopiero wrócił do domu.
Już miał iść na górę kiedy jego brzuch wydał z siebie głośny pomruk niezadowolenia. Mężczyzna jęknął. Kanapka z masłem orzechowym powinna uciszyć potwora i dać mu spokojnie zasnąć.
Skierował więc swoje kroki do kuchni. Przechodząc przez salon spojrzał na piękną jodłę kaukaską stojącą w rogu. Wisiały na niej dziesiątki różnokształtnych bombek, a kolorowe światełka podświetlały zielone gałązki. Musiał przyznać, że była to jedna z najpiękniejszych choinek jakie widział. Uśmiechnął się więc do siebie i wszedł do kuchni.
W pewnym momencie usłyszał za sobą jakiś dziwny dźwięk. Zatrzymał się w pół kroku. Dźwięk powtórzył się. To brzmiało jakby… pociągnięcie nosem…? Shannon odwrócił się na pięcie. Dźwięk dochodził jakby z choinki. Czyżby miał urojenia ze zmęczenia? Nie możliwe…
Podszedł do drzewka i spojrzał na nie podejrzliwie. Nic. Shann przykucnął i wtedy zobaczył co wydawało owy dźwięk. Widok, który zastał spowodował, że serce zabiło mu szybciej.
Pomiędzy choinką, a ścianą, na dywanie leżała, prawie niewidoczna i skulona w pozycji embrionalnej Florence. Twarz zalana łzami, oczy zamknięte.
- Na brodę Świętego Mikołaja, co ty tutaj robisz? – zapytał zdziwiony. Dziewczyna nie zareagowała. Shann dostrzegł wtedy, że ma w uszach słuchawki. Powoli sięgnął ręką i pociągając za cienki kabelek wyciągnął jedną z słuchawek z ucha dziewczyny. – Florence? Co ty tu robisz? – zapytał ponownie widząc jak dziewczyna wzdryga się widząc go obok siebie.
- Nic. – odpowiedziała zachrypniętym od płaczu głosem.
- Mhm… - skwitował unosząc brwi. – Właściwie, to chyba nawet ci wierzę, wiesz? – powiedział. Dziewczyna spojrzała na niego rozszerzając oczy.
- Wierzysz? – zapytała z niedowierzaniem.
- Tak. No bo przecież ostatnio nic się nie działo. Żadnych incydentów z twoim udziałem, nic ciekawego z Jaredem, między wami też nic nie zaszło, ja też nie byłem na ciebie zły ani nic takiego… Nie masz powodów do smutku, więc… Wierzę ci. Przecież każdy czasami lubi się położyć pod choinką i poudawać prezent, który wypłakuje sobie oczy bez powodu, nie? – powiedział prychając i machając rękoma jak gdyby bagatelizując całą sprawę.
Flo chcąc nie chcąc zaśmiała się cicho ocierając dłonią mokry policzek.
- To jak? Pogadamy czy utrzymujesz, że nic się nie stało? – zapytał Shann. Flo przez chwilę wpatrywała się w swoje stopy.
- Nie musisz być miły tylko dlatego, że płaczę. Przecież wiem, że jesteś na mnie wściekły. I Jay też. – powiedziała w odpowiedzi patrząc na niego. Choć teraz już siedziała po turecku, to jej ciało dalej pozostawało jakby lekko skulone. Była przygarbiona jakby nie miała odwagi się wyprostować. Jakby przygniatało ją poczucie winy.
Shannona początkowo zdziwiła ta odpowiedź, ale po chwili, ignorując burczenie w brzuchu, usiadł obok Flo.
- No w sumie, to jestem zły. – powiedział zgodnie z prawdą – I jeszcze przez kilka dni będę tobie i Sophie docinał z tego powodu, ale… Znasz mnie. – wzruszył ramionami z rezygnacją – Kiedy przyjaciel… albo w tym przypadku przyjaciółka… – poprawił się – …jest załamana i w widocznie tragicznym stanie… – powiedział mierząc ją wzrokiem na co dziewczyna znów nie umiała ukryć uśmiechu – …to nie umiem przejść obok tego obojętnie. Powiedzmy, że na chwilę mogę odłożyć chęć wydzierania się na ciebie i… spróbować być dobrym przyjacielem. – zakończył opierając się plecami o ścianę.
- Szlachetnie z twojej strony. – powiedziała pół żartem, pół serio.
- Yup. To jak? Co się stanęło, muddafugga?
- No… Całkiem sporo ostatnimi czasy, co zdążyłeś już zauważyć. – rzuciła przeczesując włosy ręką w zakłopotaniu.
- Pytam z jakiego KONKRETNIE powodu tu siedzisz i moczysz dywan łzami. No dalej Flo, wyżal się. Masz teraz do tego pełne prawo. I okazję. Korzystaj póki możesz! – zażartował.
- Okej. No więc, czy gigantyczne jak Empire State Building poczucie winy to wystarczający powód? – zapytała nie patrząc na Shanna.
- Hmm… Dla kogoś o słabej psychice może i tak, ale… Ty nie jesteś słaba. Musi być coś więcej,  samo sumienie nie doprowadziło by cię do takiego stanu. – przeanalizował. Florence spojrzała na niego ściągając brwi.
- Jak to możliwe, że znasz mnie tak krótko, a zdążyłeś tyle wydedukować? – zapytała odbiegając na chwilę od tematu. Nurtowało ją to, ponieważ miał rację.
- Wrodzony talent. – zaśmiał się. Przypomniało mu się jak zawsze zastanawiał się, kiedy był mały, skąd Constance wiedziała, że coś jest nie tak. Po chwili jednak odgonił wspomnienia i wrócił do rozmowy.
- No więc? Jakie jeszcze demony cię dręczą, elfie? – zapytał.
- Elfie? – zdziwiła się Flo unosząc jedną brew.
- Te włosy… - powiedział Shanon wykonując nieokrzesane wymachy rękoma – Przez nie przypominasz trochę elfa. Ale nie martw się, w tym dobrym znaczeniu! – zapewnił ją. – Ale wróćmy do tematu. Więc…? – zapytał dociekliwie, nieco przeciągając ostatnie słowo. Niebieskowłosa nie powiedziała nic tylko spojrzała na niego. Niby się uśmiechając, z przymkniętymi oczami, jakby trochę ze wstydu. Zaraz jednak odwróciła wzrok i pociągnęła nosem.
Shannon uśmiechnął się pod nosem.
- Ach. Więc o to chodzi… Jared? – zapytał bezbłędnie ją odczytując. Kobieta, znów zdziwiona jego umiejętnościami interpretowania mowy ludzkiego ciała, skinęła niechętnie głową.
- Chodzi o to, że… Ja wiem, że on miał coś do mnie. Niezbyt to było subtelne, szczerze mówiąc… - zaśmiała się przez łzy, które znów zaczęły kapać z oczu. – I ja… Ja już wcześniej też się nad nim zastanawiałam… w tych kategoriach. Bo owszem, kocham go, ale jako przyjaciela. I nie chciałam tego zmieniać, bo moje związki zawsze kończą się fiaskiem. Totalnym. I żadne „zostańmy przyjaciółmi” nigdy nie działa, więc… Nie pozwalałam sobie na jakiekolwiek, inne niż przyjacielskie, uczucia co do Jareda, ale po tych jego urodzinach… No… Trochę się pozmieniało. – tłumaczyła co jakiś czas jąkając się przez emocje – I ja chciałam… No wiesz… Zbliżyć się do niego. Ale ten pierdolony żart… O mało go nie zabiłam, Shannon! – prawie krzyknęła – Przecież… Ja na jego miejscu nie chciałaby mieć już ze sobą nic wspólnego. – westchnęła. – Zmarnowałam szansę, bo byłam głupia. – powiedziała patrząc na Shanna. Brunet przez chwilę nic nie mówił. Po głębszym oddechu odezwał się jednak.
- Florence Ferry… Ty… Naiwna istoto. – powiedział przecierając twarz ręką – To o to chodzi? Zapłakujesz się pod choinką, na podłodze, bo myślisz, że Jared nie będzie chciał mieć z tobą już nic wspólnego, tak? Że nie będzie chciał z tobą być? Przez tą gejowską hecę? – zapytał unosząc brwi wysoko w górę. Dziewczyna nie patrzyła na niego, tylko skinęła głową. – To jest niedorzeczne! – skwitował Shannon. – Jared starał się o ciebie tyle czasu i myślisz, że przez głupi żart mu to przejdzie?! – zapytał jakby to był kompletny kretynizm.
- To nie był jakiś tam żart, Shannon! – krzyknęła na niego – Jedna rzecz, że kiedyś mi wybaczy, ale… Nie wydaje mi się żeby tak łatwo całkiem o tym zapomniał. Żeby mi tego kiedyś nie wypomniał!
- Tak, oczywiście… - prychnął Shannon z ironią – A to, jak całowaliście się w szpitalu, to był przejaw czystej przyjaźni. Mnie tez chcesz tak pocałować? No przecież tylko się przyjaźnimy! – rzucił do niej z sarkazmem. Na końcu jednak nie wytrzymał i zaśmiał się. Flo też się zaśmiała. – Widzisz? Niedorzeczność. – skwitował perkusista.
- Ale tamto było pod wpływem emocji. To się nie liczy. – wyjaśniła machając z rezygnacją ręką.
- O nie, moja droga. To TY byłaś pod wpływem emocji. Jared był kompletnie spokojny i myślał trzeźwo. Gdyby nie chciał cię znać, jak ci się wydaje, że jest, to złapałby cię za ramiona i odstawił od siebie. Albo chociaż coś powiedział. A on podążył ze swoim zachowaniem raczej w drugą stronę… - powiedział Shann uśmiechając się delikatnie do dziewczyny. Ta rozszerzyła oczy.
- Czyli… Twierdzisz, że jest szansa, że nie spierdoliłam tego wszystkiego? – zapytała z niedowierzaniem.
- Jak najbardziej. – odpowiedział wzruszając ramionami jakby było to oczywiste – Flo, znam go już długo, w zasadzie od urodzenia… I może puszcza często fochy o nic, ale nie jest głupi. Trzeba czegoś więcej żeby cię znienawidził. – wyjaśnił po czym przytulił dziewczynę do siebie i ucałował w czoło. – Tak swoją drogą, to TO WŁAŚNIE był PRZYJACIELSKI buziak. Gwoli wyjaśnienia. – powiedział do niej podnosząc się na nogi. Florence zaśmiała się i pokręciła głową.
Po chwili, korzystając z wyciągniętej ręki Shannona również wstała.
- To jak? Pójdziesz już grzecznie spać? Przestaniesz wypłakiwać sobie oczy bez powodu? – zapytał Shann otaczając ją ramieniem. Florence pokiwała głową. – To dobrze.  – Skwitował Shann po czym przeciągnął się ziewając. – Też potrzebuję snu… - powiedział. Już miał iść do sypialni kiedy jego brzuch znów wydał z siebie nieprzychylne warczenie. Flo zachichotała.
- A może coś przegryziesz? – zapytała. Shann westchnął.
- Taaak. Chyba powinienem…
- Chodź. Zrobię ci kanapkę. – powiedziała Florence idąc w stronę kuchni – Wiesz… W ramach podziękowania za tą dzisiejszą psychoanalizę. – rzuciła jeszcze nie odwracając się.
- Mi pasuje. Ale skoro już skoczyliśmy naszą pocieszającą rozmowę… - zaczął Shannon podążając śladami niebieskowłosej do kuchni - …to przypominam, że dalej jestem wściekły za naćpanie mnie i wrabianie w seks z innym facetem. Lepiej żeby ta kanapka była dobra. – powiedział siadając na kuchennym blacie i oskarżycielsko wskazując palcem w dziewczynę, która właśnie kroiła chleb.
- Wiesz co, Shaniasty? – zaczęła z mocą dziewczyna, odkładając na chwilę chleb i nóż na blat - Może i jesteś na mnie wściekły i masz ochotę sobie powrzeszczeć, ale… serce masz dobre. I przyjacielem też jesteś dobrym. – zakończyła już o wiele łagodniej i przytuliła się do Shannona. Ten zaśmiał się bezgłośnie i również ją przytulił.
- Coś się ociągasz z ta moją kanapką… - powiedział w końcu. Flo zaśmiała się i odkleiła się od niego szturchając w żebra.




*** 
No witam :)
Jesteście zaskoczeni, że rozdział tak szybko? Cóż... JA TEŻ! xD 

Hmm... Jeśli o mnie chodzi, to zastanawiam się czy przypadnie Wam do gustu ten rozdział (o shippujących F+J nie pytam, bo odpowiedź powinna być dość jednoznaczna xD). Wiem, że chcieliście długiego focha Jareda i Shanna, a tu już rozejm... No nie wiem. Ale nawet jak Wam się rozwój akcji nie podoba, to trudno, musicie przeżyć, to jest moje ff i mogę pisać co mi się podoba <devil> hue hue hue xD 

Co jeszcze chciałam powiedzieć... Chciałam powiedzieć, że jak ktoś ma ochotę, to może odwiedzić zakładkę "Bohaterowie", bo dodałam nowe gify i zdjęcia :) 

No ode mnie chyba tyle. To czas na komentarze odpowiedzieć :) 

Nie dałam się prosić i już jest rozdział :) Jak wrażenia? :)


M.
Jeśli chodzi o narrację, to nie jest to niekonsekwencja, a celowy zabieg. W pierwszej części chodziło mi o to, żeby lepiej pokazać emocje i spojrzenie na tą całą sytuację ze strony chłopaków, którzy nie mieli pojęcia co się dzieje. Gdybym pisała zwykłym narratorem, to byłoby więcej opisów zdradzających co się dzieje :) Jeżeli mi nie wyszło, no to trudno xD 
Kurwa! Nie mam pojęcia jak zrobiłam ten błąd xD Ale już poprawiłam, dzięki za wytknięcie :) xo
A gif pochodzi z Artifactu, i koooocham go ♥ Taki poranny Shanniak ♥


Anonimowy1 (niechaj zostanie ta dumna nazwa! xD)
No miałam Cię i... akcja się wyjaśniła :) Wiesz, to, że członek rodziny jest w szpitalu nie oznacza, że trzeba przy nim non stop siedzieć. Tym bardziej, że to dorośli mężczyźni :)
No i dziękuję za komplementy, za głupotę przepraszam :) Czekam na feedback do nowego rozdziału :)

Anonimy 
DZIĘKUJĘ!

Aw, cieszę się, że udało mi się zaskoczyć nawet Ciebie! HA! Sukces życia xD  I jeszcze bardziej cieszy mnie, że moje wyobrażenie Shannona wydaje się choć w najmniejszym stopniu prawdopodobne :) To jest MEGA komplement ♥ 
Jackass♥ HAHAHAH
Shannon się wziął za analizowanie wszystkich, huh? :) A funkcja DIVAH... Czymże byłby młodszy Leto bez niej...? :)

*** 

Dziękuję kochani za opinie! To znaczy dla mnie naprawdę BARDZO, BARDZO, BARDZO DUŻO! ♥
To tyle z mojej strony, teraz czas na napisanie wypracowania z Potopu + zadania z chemii x) WISH ME LUCK! 

PROVEHITO IN ALTUM ♥




8 komentarzy:

  1. OIUYTRDFGHJKLOIUYTREDCVBNMKASDFGHJKL TYLE ODE MNIE!

    OdpowiedzUsuń
  2. I znów, po raz kolejny jest świetnie. Bardzo podobało mi się wyważenie w tym rozdziale, jeśli chodzi o wątki, które fajnie rozwinęłaś. Akcja w szpitalu wyszła chyba tak jak chciałaś, bo dobrze pociągnęłaś wątek ze złością Jareda. I było zabawnie, ale to przez teksty. Co do biednej Flo i jej "wieżowcowych" wyrzutów sumienia, podobało mi się, że pogadała z Shannonem, bo on uspokoił ją na duchu. I po raz kolejny, trafnie zanalizował! Aż zaczynam się bać, skoro on tak się rozkręca... Shannon, kto by przypuszczał xd " Wiesz, gdybym cię nie znał i wierzył w cuda, to zaryzykowałbym stwierdzenie, że się zakochałeś"- czuję, że Shanno zacznie wierzyć w cuda :D
    Pozdrawiam ciepło.
    XO

    OdpowiedzUsuń
  3. Zabrzmi to wrednie jeśli powiem, że wielką radość sprawiła mi domniemana śmierć Jr? Damnciu, miałam wielką nadzieje, ze kopnie w kalendarz…
    Może i dorośli, ale dorosłość w sensie fizycznym się nie liczy :P Te dwa jełopy są gorsze od małych dzieci.
    Tak Shannon, zapamiętaj. Jeśli tylko molestujesz brata to ci wybaczy, na pewno. No może najwyżej, ewentualnie, kopnie w pewne w czułe miejsce krzycząc coś o zboczeńcach..
    Może Shannon jest medium O.O? Dlatego jest tak świetny w analizowaniu sytuacji?! Albo po po prostu wystarczyło zabrać mu butelkę i jak wytrzeźwiał to mu się tam wszystko powrotem poprzestawiało jak powinno być?
    Anonim1

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwaga, wyciskam komentarz !

    Rozdział bardzo pro moim zdaniem, jestem tylko ciekawa (diablo ciekawa) kiedy i w jakich okolicznościach Shanny zejdzie się z Soph i jak się potoczą ich dalsze losy, no ;D

    Czekam na nexta z niecierpliwością! ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Realny facet nie analizuje tak jak przedstawiasz w swoim opowiadaniu niestety .Realny facet rozumie co to jeść , spać i seks . Ewentualnie jeszcze jakby tu mamuta upolować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to byś się zdziwiła, złotko. Mój przyjaciel rozumie wiele, wiele więcej niż co to jeść, spać i seks.

      Usuń