- No nie patrz się tak na mnie…
- powiedziała z wyrzutem Sophie siadając na blacie w kuchni i popijając piwo. –
Przecież już mi przeszło. Możemy zacząć gadać normalnie Tomo. – Brodacz
podsunął sobie krzesło i usiadł przy stole.
- Tak sobie myślę, że nasze
rozmowy nigdy nie były normalne… - powiedział łapiąc za otwieracz leżący na
stole i otwierając butelkę piwa.
- Taak. Masz w tym trochę
racji. Ale wiesz co jest przerażające? – zapytała, na co mężczyzna tylko
pokręcił głową. – Że jest godzina… wpół do pierwszej, a ja już jestem po whisky
i pije piwo… Ledwo przyjechałeś już mnie rozpijasz… - powiedziała kręcąc głową.
Taka luźna konwersacja trwała jeszcze przez ponad godzinę. Rozmowa o wszystkim
i o niczym. Bardzo przyjemnie odmóżdżająca. W pewnym momencie Sophie zerwała się
na równe nogi. – HOLY SHIT! – wykrzyknęła i biegiem ruszyła do salonu gdzie
zaczęła przetrzepywać torebkę w poszukiwaniu telefonu. Zdziwiony Tomo wyjrzał
tylko z kuchni i obserwował poczynania dziewczyny:
Bieg – szukanie torebki – o,
jest torebka – szukanie czegoś w torebce – wywalenie zawartości na podłogę – w
dalszym ciągu szukanie czegoś – o, Soph znalazła telefon – sprawdzenie czegoś
na telefonie – ulga na twarzy, tętno zwalnia, Sophie wraca do kuchni.
- To jak? Będziemy żyć, czy coś
się stało? – zapytał Tomo wypijając ostatni łyk piwa.
- Nie, po prostu zapomniałam,
że na trzynastą powinnam być w pracy. – odpowiedziała mu spokojnie. Zdziwiony
Chorwat spojrzał na zegarek na ścianie.
- Jest wpół do drugiej. Czemu
już nie panikujesz, skoro powinnaś być w pracy?
- Ponieważ nie muszę. Nick
wysłał mi wiadomość, że jest zmiana grafiku i dziś mam wolne. – Powiedziała
uśmiechnięta dziewczyna odkładając telefon na szafkę. – Ale to nie zmienia
faktu, że bycie pod wpływem procentów w poniedziałek o 13.30 niezbyt dobrze o
mnie świadczy. – powiedziała wyrzucając do kosza puste butelki po
Desperadosach.
- A od kiedy to ty się
przejmujesz opinią kogokolwiek, co Soph? – zapytał zdziwiony Tomo.
- Taaak. Masz rację. Fuck
everyone. – powiedziała, a w oczach nagle dało się dostrzec małą iskrę.
Blondynka stanęła jak wryta, uśmiechnęła się szeroko i zwróciła do swojego
kumpla. – Skoro już jesteśmy w klimacie „Fuck the system”, to mam coś fajnego…
- powiedziała i skierowała się do salonu, a Tomislav unosząc brwi poszedł za nią.
Dziewczyna stała przy barku i zawzięcie przesuwała wszystkie butelki w
poszukiwaniu czegoś. Tomo usiadł na wielkim fotelu stojącym koło półki z
książkami i aktualnie wygaszonego kominka.
- Całkiem przytulny dom masz
Sophie – powiedział rozglądając się po salonie. Dziewczyna zamiast odpowiedzieć
wydała z siebie radosny okrzyk i wychyliła głowę z barku w ręce trzymając 2
skręty. Tomo najpierw się zdziwił, a potem roześmiał. – „Coś fajnego” tak? –
powiedział przez śmiech. Dziewczyna usiadła na dywanie rozłożonym obok fotela,
na którym siedział Tomo i oparła się plecami o ścianę. Chwilę później Sophie
wyciągnęła z dolnej półki szafki obok której siedziała książkę o koniach.
Bynajmniej jednak nie zaczęła jej czytać… Wsadziła rękę w puste miejsce, które
pozostawiła po sobie książka i wyciągnęła stamtąd zapalniczkę i popielniczkę i
z powrotem odłożyła książkę. Tomo spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem.
- No co? – zapytała i odpaliła
jointa zaciągając się głęboko. – Smokin’ chillin’ bro… - powiedziała i z uśmiechem odchyliła głowę do
tyłu. Tomo pokręcił głową z uśmiechem po czym zabrał jej z ręki jednego jointa
i zapalniczkę. Wsadził skręta do ust i odpalił. Chwilę później oboje siedzieli
w ciszy ciesząc się chwilą odprężenia i błogiego chilloutu.
- O maaaan… Jak mi tego
brakowało… - odezwał w końcu Chorwat. Sophie leżąc już płasko na ziemi patrzyła
się w sufit.
- A co? W LA nie ma marihuany?
– zapytała po czym zaciągnęła się po raz kolejny. Uwielbiała to uczucie gdy dym
wypełniał jej płuca, a gardło lekko drapało.
- Jest, ale tutaj… Smakuje
lepiej. – odpowiedział. W pewnym momencie Sophie zgasiła już końcówkę jointa i
podniosła się na nogi i z szerokim uśmiechem spojrzała na Tomo. – A ty co się
cieszysz jak głupi do sera? – zapytał ją kumpel także gasząc swojego lolka.
- Mam ochotę na ciasto. Z
kremem. – powiedziała szczerząc się dalej. – TOMO ZRÓBMY CIASTO! – wykrzyknęła
zaczynając się śmiać i skakać jednocześnie okręcając się wokół własnej osi.
Mężczyzna zaniósł się śmiechem siedząc na fotelu. Dziewczyna wciąż skakała do
góry i krzyczała – TOMO ZRÓBMY CIASTO!!! JA CHCĘ CIASTO! CIASTO! ALBO NIE!
KREM! ZRÓBMY KREM CZEKOLADOWY! KREM! KREM! CZEKOLADOWY KREM! – w końcu
doskoczyła do leżącego już ze śmiechu Tomo, złapał go za rękę i pociągnęła do
kuchni. Tam podbiegła do małej wiszącej półki i wyciągnęła z niej zeszyt z
przepisami. Przewertowała go i odnalazła przepis na krem czekoladowy. Położyła
zeszyt na szafce i zaczęła biegać po kuchni zbierając składniki. Kiedy zebrała
wszystko wyciągnęła plastikową miskę i mikser. Wrzuciła część składników i już
miała zacząć mieszać gdy odwróciła się za siebie i zobaczyła wciąż śmiejącego
się Tomo siedzącego na krześle i przyglądającego się jej poczynaniom. – Ej ty!
Tak ty! Do ciebie mówię! – krzyknęła wskazując na zdziwionego mężczyznę palcem. –
Rusz tu swój chorwacki tyłek i mi pomóż! Podobno umiesz piec? Chyba, że tylko
tak gadasz… - powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem. – Taak. Na pewno ściema. –
dodała i odwróciła się tyłem do mężczyzny. Ten zrobił obrażoną minę i podniósł
się z impetem z krzesła przewracając je.
- Słucham?! JA nie umiem?! BULLSHIT! – powiedział
prostując się i podchodząc do Sophie. Złapał dziewczynę w talii, podniósł do
góry i postawił pół metra dalej samemu zajmując jej miejsce. – Patrz i ucz się
dziecko. – powiedział wyniośle podwijając rękawy czarnej bluzy z logo Muse. – W garnku zmiksować na gładką masę śmietankę, cukier,
żółtka i mąkę ryżową. – przeczytał na
głos po czym zaczął wrzucać składniki do miski. Sophie stała oparta i szafkę,
na której leżały składniki przyglądając się działaniom swojego kumpla. Co jakiś
czas pomagała mu wrzucając różne składniki do miski, które on miksował. W
pewnym momencie, powolnym ruchem zbliżyła rękę do tabliczki czekolady leżącej
obok Tomo. Gdy już miała sobie kawałek ułamać spoczęło na niej surowe
spojrzenie Szefa kuchni. – Zo-staw-to. – dziewczyna szybko odłożyła kostkę
czekolady z niezadowoloną miną i dalej przyglądała się jak Tomislav tworzy krem
czekoladowy. Jako, że nie miała nic do roboty postanowiła włączyć radio.
Z głośników wydobył się głos Taylor Momsen, do której nawiasem mówiąc Sophie
była bardzo podobna jeżeli chodzi o wygląd.
– Hurry baby and
turn the knob. You don’t know you’ve got
me till I’m gone. - zaraz po tych
słowach Sophie zaczęła tańczyć jak szalona i śpiewać razem z wokalistką. Tomo
właśnie mieszał już praktycznie gotowy krem kiedy usłyszał głośny krzyk Sophie.
- COME ON BABY!
– odwrócił się do tyłu, a za nim, na stole, z rozpuszczonymi włosami i
drewnianą łyżką imitującą mikrofon w ręce stała Sophie udając wokalistkę na
scenie. – CAUSE ALL I AM IS A BLOND REBELLION! – śpiewała i wyginała się na
wszystkie strony w dalszym ciągu stojąc na stole. – I won’t hurt you but I
might hurt someone! Break you down till
you’re begging me to! OH, OH, OH! ZŁAP MNIE! – krzyknęła do zdziwionego Tomo i
zeskoczyła ze stołu w stronę Tomo krzycząc – ONE, TWO, THREE, SHOUT! –
Zaskoczony Tomo wyrzucił z ręki łyżkę, którą mieszał krem czekoladowy i – sam
nie wiedział jak to zrobił – złapał lecącą
w jego stronę dziewczynę w ręce nie przewracając się. I wszystko
skończyłoby się dobrze, gdyby zadowolona Sophie będąc wciąż trzymana przez Tomo
nie wykonała gwałtownego ruchu, którym była próba wyskoczenia do góry. Zamiast
wyskoczyć, oboje wylądowali na podłodze w kuchni pokładając się ze śmiechu. Nie
mogli się opanować i łzy ciekły im z oczu przez śmiech. Swój udział w tym
śmiechu na pewno miała ich znajoma sprzed kilkunastu minut – „Marysia”.
- Sophie, ale ty
masz najebane w głowie! – wydusił z siebie Tomo pomiędzy spazmami śmiechu.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała tylko wstała chwiejnie na nogi i wciąż się
śmiejąc wyjęła z jednej z szuflad małą łyżeczkę. Podeszła do miski z kremem i
zabrała ją z szafki. Potem szybko pobiegła obok stołu, obok którego w
odległości dwóch metrów, na ziemii leżał płaczący ze śmiechu Tomislav. Sophie
przewróciła jedno z krzeseł i ukryła się za nim jak za tarczą. Chwilę
przyglądała się tarzającemu się po podłodze, po czym z prędkością światła
nabrała na łyżeczkę krem i z dzikim okrzykiem „ATAK!!!” wychylając się zza
krzesła – tarczy wystrzeliła łyżeczką krem w stronę mężczyzny. Śmiech Tomo
nagle umilkł, a zastąpił go chichot Sophie. Zdziwiony Brodacz przejechał ręką
po policzku i zauważył, że ma na nim krem czekoladowy. Potem zaobserwował
ukrywającą się za krzesłem dziewczynę z miską masy.
- A więc chcesz
wojny? To będzie wojna! – krzyknął i szybkim ruchem zgarnął z szafki margarynę
pokrojoną w kostki i opadając za inne przewrócone krzesło rzucił kawałkiem w
stronę Sophie. – THIS IS WAR, BABY! - Nie był pewny czy trafił, ale utwierdziło
go o tym przekleństwo, które wyrzuciła z siebie dziewczyna. Chcąc sprawdzić
gdzie dokładnie trafił wychylił kawałek głowy zza krzesła. Jednak od razu
schował się z powrotem, bo w jego stronę mknęła już kolejna porcja czekoladowej
masy.
I tak rozpoczęła się
wojna. Dwoje przyjaciół rzucało się na zmianę kremem czekoladowym i margaryną.
Kiedy Tomo skończyła się amunicja postanowił, że nada się na nią także stojąca
na szafie torebka mąki ryżowej. Kiedy dziewczyna zobaczyła co planuje zrobić
Chorwat, zaczęła uciekać. Kiedy wpadła do salonu okazało się, że był to ślepy
zaułek. Tomo spróbował wtedy obsypać Sophie. W połowie mu się to udało, ale
druga połowa mąki, w wyniku walki wręcz, do której doszło wylądowała na nim. Po
tej akcji oboje ostatecznie porzucili walkę i opadli na podłogę. Sophie
przypomniała sobie jednak, że ma jeszcze dwa jointy. I choć tej dwójce leżącej
na podłodze wydawało się świetnym pomysłem żeby sobie zapalić, to w
rzeczywistości tak nie było. Tak naprawdę, ta dwójka powinna iść już grzecznie spać.
Dziewczyna włączyła jeszcze jedną ze swoich płyt i po raz kolejny dziś razem z
Tomo oddali się w ręce przyjaciółki Marysi. Znów leżąc na plecach i dopalając
jointa Sophie zaczęła śpiewać refren lecącej w tle piosenki.
- I like to smoke weed, a good sensimilla. Like smoke weed, a good sensimilla. Like smoke weed, a weed, good sensimilla. Who am I? Natural Dread Killaz! – Zakończyła gasząc peta w popielniczce. Tomo zrobił
to samo.
- Rozumiem tylko refren tej piosenki. Nie mam
pojęcia co śpiewają później, ale wiem jedno. To polskie reggae… Bro… Znaczy
Sis… W każdym razie: zaaaaajebista muzyka… - powiedział kładąc się na podłodze
obok Sophie.
- Tomo? – zapytała cichym głosem dziewczyna wciąż
wpatrując się w sufit.
- Hmm?
- Co słychać u Shannona? – zapytała rozmarzonym
głosem brzmiąc trochę jak Luna Lovegood*.
- Czemu pytasz? – zapytał zdziwiony Tomo machając ręką w powietrzu
jakby chciał coś złapać, ale nie udawało mu się to.
- Po prostu odpowiedz. – powiedziała dziewczyna bezbarwnym tonem.
- U Shannona… No dobrze chyba. Nie widziałem żeby płakał gdzieś po
kątach.
- Ale… On jest szczęśliwy?
- Nie wiem. Chyba tak. Ale mówiłem ci wcześniej, że po tym jak
wyjechałaś nigdy do końca znowu nie był sobą nie? To pewnie do końca też nie
jest szczęśliwy. Nigdy tego nie powiedział, ale na pewno chciałby żebyś do
niego wróciła. – powiedział jej mężczyzna wciąż próbując złapać coś co latało
nad nim.
- Teraz już by raczej nie chciał. – mówiła wciąż tym samym pustym
tonem
- No nie wiem. Ja tam myślę, że w sumie teraz to by nawet bardziej
chciał. Miał cos w oczach, jak tam u nas na niego wpadłaś… Ale Sophie, czemu
mnie o to pytasz? – zapytał po raz kolejny. Sophie zamyśliła się na chwilę, po
czym odpowiedziała w dalszym ciągu tym samym, wypranym z emocji głosem. Może
jedynie można było dostrzec w nim trochę smutku.
- Nie wiem Tomo. Naprawdę, nie mam zielonego pojęcia dlaczego cię
o to pytam. – Tomo skinął głową. I lekko już z irytowany tym czymś latającym
nad jego głową machnął gwałtownie ręką żeby to coś odgonić. Niestety
bezskutecznie.
- Sophie, możesz mi powiedzieć, co to do kurwy nędzy lata nade
mną? – zapytał zirytowany mężczyzna. Sophie odwróciła wzrok w jego stronę. Jednak
nic nie zauważyła. Potem jednak ją olśniło.
- To pewnie gnębiwtryski.
- Co? Co to gnębiwtryski? – zapytał zdziwiony Chorwat wciąż
obserwując latające cosie.
- To takie małe stworzonka. Wlatują do głowy przez uszy i mieszają
nam w głowach. Powodują złe samopoczucie. – Odpowiedziała Sophie z na wpół
przymkniętymi oczami.
- Aha. – dodał tylko Tomo. Chwilę później oboje usnęli. W salonie
Sophie, umazani kremem czekoladowym i margaryną, na dywanie obsypanym mąką. Kompletnie zjarani.
***
- Hej! – odezwał się Shannon machając do dziewczyny i podchodząc
do niej. – To jest Jared, mój brat. – powiedział wskazując na stojącego obok
mężczyznę z cyklamenowym mohawk’iem na głowie. Jared wyciągnął rękę w stronę
dziewczyny obdarzając ją jednym ze swoich „czarujących uśmiechów”. Pomimo
zdziwienia, które go ogarnęło nie dał nic po sobie poznać.
- My się już chyba poznaliśmy. Florence prawda? – zapytał patrząc
jej w oczy. Dziewczyna jednak bynajmniej nie zareagowała jakoś specjalne na to
spojrzenie. Skinęła głową i oddała uścisk. - Ciekawe włosy. – dodał Jay śmiejąc
się lekko. Flo z przyklejonym do twarzy uśmiechem kontemplowała wygląd Jareda.
Nic dziwnego, że był taki pewny siebie. Facet miał prezencję! Tym bardziej gdy
Flo przypomniała sobie ich spotkanie w drzwiach domu Sophie, gdzie nie miał na
sobie koszulki… I jeszcze do tego te duże niebieskie oczy, które sprawiały
wrażenie jakby mogły zaglądać gdzieś wgłąb duszy. Nic dziwnego, że spodobał się
Sophie. Chociaż to nieco komplikuje plan… Florence postanowiła się dowiedzieć
czy łączy ich coś ze sobą, żeby nie skończyło się to fail’em. Ale w
międzyczasie… trochę złośliwości nie zaszkodzi, prawda?
- Taaak. Jared. W koszulce i zapiętymi spodniami nie poznałam… -
zaśmiała się widząc jak Jay lekko się zmieszał, a Shannnon stoi kompletnie
oniemiały.
- Coś mnie ominęło? – zapytał brunet.
- Z mojej strony nie. Po prostu spotkałam się z twoim bratem przez
przypadek. Byłam rano odwiedzić Sophie, a Jared otworzył mi drzwi. Tylko w
nieco innym wydaniu… ubraniowym. Okrojonym, że się tak wyrażę. – powiedziała po
czym oddaliła się w stronę stajni. Dwójka mężczyzn stała dalej nieco zmieszana
i patrzyła na siebie. Shannon na początku był zły. Nie żeby dalej czuł coś do
Sophie, ale dziwił się Jaredowi. Żeby przespać się z jego byłą? Miał ochotę
zrobić mu scenę, ale zaraz potem oprzytomniał. Jay nigdy by czegoś takiego nie
spróbował. A nawet jeśli, to Sophie mogła się zmienić, owszem, ale nie na tyle,
żeby pójść do łóżka z Jaredem. Co prawda kiedyś, Jay w imieniu udowodnienia
jakim to nie jest seksownym mężczyzną próbował kilku swoich sztuczek na niej,
ale zawsze kończyło się to tak samo – dostawał kosza. Shannon rozchmurzył się i
zdał sobie sprawę jak musiało to wyglądać dla Florence.
- Mhm… Spędziłeś noc u Sophie w „okrojonym wydaniu ubraniowym”? –
zapytał Shannon po czym zaczął się śmiać w głos.
- Hej! To nie tak. – próbował bronić się Jared, ale Shannon dalej
się śmiejąc ruszył za Florence.- Hej!
Gdybyś nie zamknął drzwi idioto, to spałbym w domu! Z resztą do NICZEGO między
nami nie doszło! – krzyknął Jay doganiając swojego brata. Ale to tłumaczenie
wywołało jeszcze większy śmiech u Shanimala.
- Mówiłem żebyś nie wychodził w nocy na dwór, bo ktoś cię zgwałci…
- dodał Shan przez łzy po czym wszedł do siodlarni, w której czekała już na
niego Flo. Zirytowany Jay zatrzymał się na chwilę, wziął kilka głębszych
wdechów żeby się uspokoić. Gdy tętno wróciło do normy poszedł za bratem.
Florence stała na środku placu do jazdy, a Shannon siedząc na
koniu próbował wykonywać jej polecenia.
- Słuchaj mnie Shan. Musisz cofnąć swoją łydkę do tyłu. Tak.
Jeszcze trochę. Nie, nie aż tyle… - dziewczyna tłumaczyła mu jak powinny być
ustawione nogi, gdy siedzi na koniu. Jared stał przy płocie, którym ogrodzony
był cały plac. Shannon powiedział mu w domu, że „ta laska ewidentnie na niego
leci”. Jared nie chciał sam przed sobą tego przyznać, ale to była prawda.
Florence kiedy tylko miała okazję rzucała Shannonowi znaczące spojrzenia, albo
zatrzymywała swój wzrok na jego oczach. Co jakiś czas – jak na przykład właśnie
teraz, gdy tłumaczyła mu jak ma cofnąć łydkę w siodle i podchodząc do niego
sama mu ją przestawiała po czym przesuwała dłonią po nodze Shannona. Kiedy
tłumaczyła mu jak trzymać w rękach wodze jej dłonie również na stanowczo zbyt długą
chwilę spoczywały na dłoniach starszego Leto. A kiedy zabierała swoją rękę z
powrotem, zrobiła to przesuwając nią po udzie Shanimala. „DAMN” zaklął Jay w
swojej głowie. „Za łatwo mu poszło…”.
- Okej, teraz skróć wodze. Nie. Nie tak. Masz przesunąć rękę tak,
żebyś trzymał wodze bliżej pyska konia. – tłumaczyła uśmiechając się. Shannon
za to specjalnie udawał, że dalej nie wie o co chodzi.
- Flo, ja tego nie łapię. Pokaż mi jeszcze raz dokładnie jak mam
to zrobić. – dziewczyna po raz kolejny podeszła do niego i zaczęła poprawiać mu
ręce przeciągając swoje ruchy. – Podziwiam cię wiesz? – powiedział do niej
Shannon pochylając się nieco w dół, aby zrównać się z dziewczyną twarzami. – Ty
to wszystko ogarniasz… - mówił zbliżając się coraz bardziej do Flo. Dziewczyna
uśmiechnęła się zalotnie. Szybko jednak obróciła konia w bok, ruchem
niewidocznym dla Jareda, tak, że teraz była zasłonięta i przez Shannona i przez
Chesnuta, na którym siedział.
- Bracie, ty się tak nie rozpędzaj w tym naszym planie. –
powiedziała do kumpla.
- Spokooooojnie. Chcę tylko wypaść wiarygodnie. – zaśmiał się
Shann prostując się z powrotem.
- Dobra. Zrób kilka kółek dookoła placu, a ja idę pogadać z
obiektem zemsty. Pojeździj tak z trzy minutki, a potem podjedź. Okej? – Shannon
skinął głową i pokierował konia przed siebie. Dziewczyna chwilę stała odwrócona
przodem do Shannona, a tyłem do Jareda i nuciła cicho jedną z ulubionych
piosenek.
- Enemy
of mine, I’ll fuck you like the devil… - po czym przybrała nie wzbudzający podejrzeń wyraz twarzy i
ruszyła w stronę Jay’a. – W sumie to nie mieliśmy okazji porozmawiać. –
powiedziała do mężczyzny i stanęła obok, wciąż jednak patrząc na Shannona. – Jeździsz? – zapytała, aby jakoś zacząć
konwersację.
- Kiedyś trochę jeździłem, ale nie miałem na to zbyt wiele czasu,
więc musiałem zrezygnować z tej przyjemności.
– Flo skinęła głową. – No dalej, zapytaj. – powiedział mężczyzna śmiejąc
się lekko i patrząc na Florence. Zdziwiona dziewczyna odwzajemniła spojrzenie.
Wiedziała o co mu chodzi. W sumie na jego miejscu też wpadłaby na to o co chce
zapytać. Ale… Czemu by się nie podroczyć…?
- Słucham? O co niby?
- O to, czego naprawdę chcesz się dowiedzieć, ale nie wypada pytać
tak wprost. – Odpowiedział wciąż się uśmiechając.
- Jared, nie mam pojęcia o czym ty mówisz. Chyba za dużo
analizujesz. – prychnęła odwracając wzrok w stronę Shannona.
- Więc nie interesuje cię co jest między mną a Sophie tak? –
zapytał z lekko złośliwym wyrazem twarzy.
- To, że się przyjaźnimy, nie znaczy, że ma mi się spowiadać ze
swojego życia seksualnego mój drogi. Ale skoro masz aż tak dużą ochotę się
pochwalić, to nie krępuj się. – powiedziała, czym w niemałym stopniu zszokowała
Jareda. Spodziewał się raczej milczenia. Ale nie dał nic po sobie poznać. Keep calm and carry on Jared…
- Tak się składa kochana, że nie mam takiej potrzeby. Moją
potrzebą jest wyjaśnienie ci sytuacji, którą uznałaś za jednoznaczną dziś rano,
ponieważ nie lubię nieścisłości i niedopowiedzeń. – zaczął spokojnie. – Otóż między
mną a Sophie nie ma nic, co mogłoby zaliczać się do jej życia seksualnego.
- Doprawdy? – zapytała unosząc brwi.
- W rzeczy samej moja droga. Po prostu mam brata idiotę i
okoliczności zmusiłby mnie do znalezienia innego noclegu niż mój dom. A że
Sophie i ja się przyjaźnimy… TAK. PRZYJAŹNIMY. – dodał widząc jej spojrzenie w
stylu „Przyjaźnimy? Serio? Proszę cię…” –
I to od dawna nawiasem mówiąc, to zostałem u niej. I do niczego między nami nie
doszło. – Florence stała w ciszy trawiąc zdobyte informacje. Po chwili odezwała
się
- W takim razie wybacz moje brudne myśli i skojarzenia. –
powiedziała przyjmując niewinny wyraz twarzy. Oboje roześmiali się po czym
kontynuowali rozmowę. Co jakiś czas Jared rzucał jej jednak znaczące spojrzenia
i ważył słowa.
I tak zakończyła się faza druga planu zemsty, a rozpoczęła faza
trzecia. Krótka pogawędka z Jaredem, wbrew pozorom przyniosła Florence wiele
informacji. Kobieta potrafiła być bardzo spostrzegawcza. Dowiedziała się, że
nic nie łączy Jareda i Sophie. A co oprócz tego? Jared Leto jest pewny siebie
(może nawet trochę za bardzo), ostrożnie dobiera słowa, ma zabójczą mimikę
twarzy, a kiedy chce jego spojrzenie może przewiercić ci duszę na wylot. Ale co
najważniejsze: Jared próbował poderwać Florence. „BINGO!” krzyknęła w duszy
dziewczyna. Nie planowała tego. Myślała, że sama będzie musiała się wysilić
żeby na nią poleciał, a tu taka miła niespodzianka! Taki obrót sprawy znacząco
ułatwiał działania. Choć trzeba było być ostrożnym. W każdym razie, przynęta
zarzucona – haczyk połknięty. Chwilę później na koniu podjechał do nich Shannon
i po skończonej jeździe cała trójka udała się do stajni, żeby odprowadzić
konia.
- Mam pomysł. – odezwał się Jared, kiedy razem z bratem mieli już
wychodzić ze stajni. – Co powiesz na mały wypad na miasto Flo? Razem ze mną i
Shannonem. – powiedział patrząc z pozornie niewinnym uśmiechem na brata. Ten
tylko skinął głową. – Wiesz, moglibyśmy się lepiej poznać i takie tam. To jak?
– Flo stała przez chwilę kontemplując cały pomysł. Po rozważeniu wszystkich za
i przeciw zgodziła się.
- Proponuję klub Violet Vinyl. W Dover. To o osiemnastej? –
zapytała, a mężczyźni skinęli głowami, po czym ruszyli w stronę wyjścia. Jared
poszedł przodem, a Shannon zostając lekko z tyłu obrócił jeszcze głowę w stronę
dziewczyny ukazując jej skonsternowane spojrzenie. W odpowiedzi Flo poruszyła
ustami w niemym „zaufaj mi” na co Shannon wywrócił oczami i poszedł za bratem.
*Luna Lovegood – dla nie
czytających/nie oglądających Harry’ego Pottera wyjaśniam, że Luna była taką
dziewczyną, która miała rozmarzony głos i oryginalne spojrzenie na świat.
Większość ludzi zazwyczaj postrzegała ją właśnie jako kogoś, kto jest na haju
:) Link do jednej ze scen z Luną.
***
Witajcie! :)
Niespodziewanka! Rozdział miał być w sobotę, ale ze względu na to, że mam dobry humor (z podziękowaniem za wszystkie piękne Echelonowe życzenia urodzinowe od wspaniałych THE PIEROGIS♥, ale i nie tylko) postanowiłam podarować Wam nowy rozdział już dziś :) Mam nadzieję, że choć jedna osoba się ucieszy :)
A ja... stara siedemnastoletnia dupa ze mnie od dziś. ;D
No nic. To miłego czytania :) I za wszystkie ewentualne błędy przepraszam ;)
PS. W kolejnym rozdziale mam dla Was kolejną niespodziewankę! :)
PPS. Jakby ktoś chciał dać mi mini prezent urodzinowy, to podpowiadam, że KOMENTARZ będzie prezentem idealnym! :D
NIGHTY NIGHT ECHELON xoxo!
"Kto jest za legalizacją niech podniesie ręce w górę" reggae!:D no, no dość fajna i zabawna notka. Przez całą akcję z Mofo miałam duży uśmiech, no i Sophie!mistrzyni. Aż mi się przypomniało jak się kiedyś z bratem rzucałam budyniem, zajebiste są takie akcje. Moja znajoma będąc na woodstocku 2011 razem z kumplami rzucali mąką w ludzi pod główną, to był czad! (Ludzie szli z tesco z piwem a oni z mąką :P)Ale wracając...jestem ciekawa jak rozwinie się dalej plan Shannona i Flo. Utarcie noska Jaredowi może być przyjemne aczkolwiek lekko złośliwe ale co tam...czekam na to! :)
OdpowiedzUsuńTy nic nie mów o wieku, dobra?! ja się cieszę jeszcze moją 18, ale już niedługo :( Ostatnio jak sobie liczyłam to mi wyszło że chyba mi życia nie starczy na moje plany... trzeba będzie zrobić małą redukcję :P
Pozdrawiam :) moooooocno! zielono!trawiasto!