środa, 10 października 2012

Rozdział 10


Cause all I am is a blonde rebellion!

 The Pretty Reckless - Blonde Rebellion


- No nie patrz się tak na mnie… - powiedziała z wyrzutem Sophie siadając na blacie w kuchni i popijając piwo. – Przecież już mi przeszło. Możemy zacząć gadać normalnie Tomo. – Brodacz podsunął sobie krzesło i usiadł przy stole.
- Tak sobie myślę, że nasze rozmowy nigdy nie były normalne… - powiedział łapiąc za otwieracz leżący na stole i otwierając butelkę piwa.
- Taak. Masz w tym trochę racji. Ale wiesz co jest przerażające? – zapytała, na co mężczyzna tylko pokręcił głową. – Że jest godzina… wpół do pierwszej, a ja już jestem po whisky i pije piwo… Ledwo przyjechałeś już mnie rozpijasz… - powiedziała kręcąc głową. Taka luźna konwersacja trwała jeszcze przez ponad godzinę. Rozmowa o wszystkim i o niczym. Bardzo przyjemnie odmóżdżająca. W pewnym momencie Sophie zerwała się na równe nogi. – HOLY SHIT! – wykrzyknęła i biegiem ruszyła do salonu gdzie zaczęła przetrzepywać torebkę w poszukiwaniu telefonu. Zdziwiony Tomo wyjrzał tylko z kuchni i obserwował poczynania dziewczyny:
Bieg – szukanie torebki – o, jest torebka – szukanie czegoś w torebce – wywalenie zawartości na podłogę – w dalszym ciągu szukanie czegoś – o, Soph znalazła telefon – sprawdzenie czegoś na telefonie – ulga na twarzy, tętno zwalnia, Sophie wraca do kuchni.
- To jak? Będziemy żyć, czy coś się stało? – zapytał Tomo wypijając ostatni łyk piwa.
- Nie, po prostu zapomniałam, że na trzynastą powinnam być w pracy. – odpowiedziała mu spokojnie. Zdziwiony Chorwat spojrzał na zegarek na ścianie.
- Jest wpół do drugiej. Czemu już nie panikujesz, skoro powinnaś być w pracy?
- Ponieważ nie muszę. Nick wysłał mi wiadomość, że jest zmiana grafiku i dziś mam wolne. – Powiedziała uśmiechnięta dziewczyna odkładając telefon na szafkę. – Ale to nie zmienia faktu, że bycie pod wpływem procentów w poniedziałek o 13.30 niezbyt dobrze o mnie świadczy. – powiedziała wyrzucając do kosza puste butelki po Desperadosach.
- A od kiedy to ty się przejmujesz opinią kogokolwiek, co Soph? – zapytał zdziwiony Tomo.
- Taaak. Masz rację. Fuck everyone. – powiedziała, a w oczach nagle dało się dostrzec małą iskrę. Blondynka stanęła jak wryta, uśmiechnęła się szeroko i zwróciła do swojego kumpla. – Skoro już jesteśmy w klimacie „Fuck the system”, to mam coś fajnego… - powiedziała i skierowała się do salonu, a Tomislav unosząc brwi poszedł za nią. Dziewczyna stała przy barku i zawzięcie przesuwała wszystkie butelki w poszukiwaniu czegoś. Tomo usiadł na wielkim fotelu stojącym koło półki z książkami i aktualnie wygaszonego kominka.
- Całkiem przytulny dom masz Sophie – powiedział rozglądając się po salonie. Dziewczyna zamiast odpowiedzieć wydała z siebie radosny okrzyk i wychyliła głowę z barku w ręce trzymając 2 skręty. Tomo najpierw się zdziwił, a potem roześmiał. – „Coś fajnego” tak? – powiedział przez śmiech. Dziewczyna usiadła na dywanie rozłożonym obok fotela, na którym siedział Tomo i oparła się plecami o ścianę. Chwilę później Sophie wyciągnęła z dolnej półki szafki obok której siedziała książkę o koniach. Bynajmniej jednak nie zaczęła jej czytać… Wsadziła rękę w puste miejsce, które pozostawiła po sobie książka i wyciągnęła stamtąd zapalniczkę i popielniczkę i z powrotem odłożyła książkę. Tomo spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem.
- No co? – zapytała i odpaliła jointa zaciągając się głęboko. – Smokin’ chillin’ bro… -  powiedziała i z uśmiechem odchyliła głowę do tyłu. Tomo pokręcił głową z uśmiechem po czym zabrał jej z ręki jednego jointa i zapalniczkę. Wsadził skręta do ust i odpalił. Chwilę później oboje siedzieli w ciszy ciesząc się chwilą odprężenia i błogiego chilloutu.
- O maaaan… Jak mi tego brakowało… - odezwał w końcu Chorwat. Sophie leżąc już płasko na ziemi patrzyła się w sufit.
- A co? W LA nie ma marihuany? – zapytała po czym zaciągnęła się po raz kolejny. Uwielbiała to uczucie gdy dym wypełniał jej płuca, a gardło lekko drapało.
- Jest, ale tutaj… Smakuje lepiej. – odpowiedział. W pewnym momencie Sophie zgasiła już końcówkę jointa i podniosła się na nogi i z szerokim uśmiechem spojrzała na Tomo. – A ty co się cieszysz jak głupi do sera? – zapytał ją kumpel także gasząc swojego lolka.
- Mam ochotę na ciasto. Z kremem. – powiedziała szczerząc się dalej. – TOMO ZRÓBMY CIASTO! – wykrzyknęła zaczynając się śmiać i skakać jednocześnie okręcając się wokół własnej osi. Mężczyzna zaniósł się śmiechem siedząc na fotelu. Dziewczyna wciąż skakała do góry i krzyczała – TOMO ZRÓBMY CIASTO!!! JA CHCĘ CIASTO! CIASTO! ALBO NIE! KREM! ZRÓBMY KREM CZEKOLADOWY! KREM! KREM! CZEKOLADOWY KREM! – w końcu doskoczyła do leżącego już ze śmiechu Tomo, złapał go za rękę i pociągnęła do kuchni. Tam podbiegła do małej wiszącej półki i wyciągnęła z niej zeszyt z przepisami. Przewertowała go i odnalazła przepis na krem czekoladowy. Położyła zeszyt na szafce i zaczęła biegać po kuchni zbierając składniki. Kiedy zebrała wszystko wyciągnęła plastikową miskę i mikser. Wrzuciła część składników i już miała zacząć mieszać gdy odwróciła się za siebie i zobaczyła wciąż śmiejącego się Tomo siedzącego na krześle i przyglądającego się jej poczynaniom. – Ej ty! Tak ty! Do ciebie mówię! – krzyknęła wskazując na zdziwionego mężczyznę palcem. – Rusz tu swój chorwacki tyłek i mi pomóż! Podobno umiesz piec? Chyba, że tylko tak gadasz… - powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem. – Taak. Na pewno ściema. – dodała i odwróciła się tyłem do mężczyzny. Ten zrobił obrażoną minę i podniósł się z impetem z krzesła przewracając je.
- Słucham?! JA nie umiem?! BULLSHIT! – powiedział prostując się i podchodząc do Sophie. Złapał dziewczynę w talii, podniósł do góry i postawił pół metra dalej samemu zajmując jej miejsce. – Patrz i ucz się dziecko. – powiedział wyniośle podwijając rękawy czarnej bluzy z logo Muse. – W garnku zmiksować na gładką masę śmietankę, cukier, żółtka i mąkę ryżową. – przeczytał na głos po czym zaczął wrzucać składniki do miski. Sophie stała oparta i szafkę, na której leżały składniki przyglądając się działaniom swojego kumpla. Co jakiś czas pomagała mu wrzucając różne składniki do miski, które on miksował. W pewnym momencie, powolnym ruchem zbliżyła rękę do tabliczki czekolady leżącej obok Tomo. Gdy już miała sobie kawałek ułamać spoczęło na niej surowe spojrzenie Szefa kuchni. – Zo-staw-to. – dziewczyna szybko odłożyła kostkę czekolady z niezadowoloną miną i dalej przyglądała się jak Tomislav tworzy krem czekoladowy. Jako, że nie miała nic do roboty postanowiła włączyć radio. Z głośników wydobył się głos Taylor Momsen, do której nawiasem mówiąc Sophie była bardzo podobna jeżeli chodzi o wygląd.
– Hurry baby and turn the knob. You don’t know you’ve got me till I’m gone. -  zaraz po tych słowach Sophie zaczęła tańczyć jak szalona i śpiewać razem z wokalistką. Tomo właśnie mieszał już praktycznie gotowy krem kiedy usłyszał głośny krzyk Sophie.
- COME ON BABY! – odwrócił się do tyłu, a za nim, na stole, z rozpuszczonymi włosami i drewnianą łyżką imitującą mikrofon w ręce stała Sophie udając wokalistkę na scenie. – CAUSE ALL I AM IS A BLOND REBELLION! – śpiewała i wyginała się na wszystkie strony w dalszym ciągu stojąc na stole. – I won’t hurt you but I might hurt someone! Break you down till you’re begging me to! OH, OH, OH!  ZŁAP MNIE! – krzyknęła do zdziwionego Tomo i zeskoczyła ze stołu w stronę Tomo krzycząc – ONE, TWO, THREE, SHOUT! – Zaskoczony Tomo wyrzucił z ręki łyżkę, którą mieszał krem czekoladowy i – sam nie wiedział jak to zrobił – złapał lecącą  w jego stronę dziewczynę w ręce nie przewracając się. I wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby zadowolona Sophie będąc wciąż trzymana przez Tomo nie wykonała gwałtownego ruchu, którym była próba wyskoczenia do góry. Zamiast wyskoczyć, oboje wylądowali na podłodze w kuchni pokładając się ze śmiechu. Nie mogli się opanować i łzy ciekły im z oczu przez śmiech. Swój udział w tym śmiechu na pewno miała ich znajoma sprzed kilkunastu minut – „Marysia”.
- Sophie, ale ty masz najebane w głowie! – wydusił z siebie Tomo pomiędzy spazmami śmiechu. Dziewczyna nic nie odpowiedziała tylko wstała chwiejnie na nogi i wciąż się śmiejąc wyjęła z jednej z szuflad małą łyżeczkę. Podeszła do miski z kremem i zabrała ją z szafki. Potem szybko pobiegła obok stołu, obok którego w odległości dwóch metrów, na ziemii leżał płaczący ze śmiechu Tomislav. Sophie przewróciła jedno z krzeseł i ukryła się za nim jak za tarczą. Chwilę przyglądała się tarzającemu się po podłodze, po czym z prędkością światła nabrała na łyżeczkę krem i z dzikim okrzykiem „ATAK!!!” wychylając się zza krzesła – tarczy wystrzeliła łyżeczką krem w stronę mężczyzny. Śmiech Tomo nagle umilkł, a zastąpił go chichot Sophie. Zdziwiony Brodacz przejechał ręką po policzku i zauważył, że ma na nim krem czekoladowy. Potem zaobserwował ukrywającą się za krzesłem dziewczynę z miską masy.
- A więc chcesz wojny? To będzie wojna! – krzyknął i szybkim ruchem zgarnął z szafki margarynę pokrojoną w kostki i opadając za inne przewrócone krzesło rzucił kawałkiem w stronę Sophie. – THIS IS WAR, BABY! - Nie był pewny czy trafił, ale utwierdziło go o tym przekleństwo, które wyrzuciła z siebie dziewczyna. Chcąc sprawdzić gdzie dokładnie trafił wychylił kawałek głowy zza krzesła. Jednak od razu schował się z powrotem, bo w jego stronę mknęła już kolejna porcja czekoladowej masy.
I tak rozpoczęła się wojna. Dwoje przyjaciół rzucało się na zmianę kremem czekoladowym i margaryną. Kiedy Tomo skończyła się amunicja postanowił, że nada się na nią także stojąca na szafie torebka mąki ryżowej. Kiedy dziewczyna zobaczyła co planuje zrobić Chorwat, zaczęła uciekać. Kiedy wpadła do salonu okazało się, że był to ślepy zaułek. Tomo spróbował wtedy obsypać Sophie. W połowie mu się to udało, ale druga połowa mąki, w wyniku walki wręcz, do której doszło wylądowała na nim. Po tej akcji oboje ostatecznie porzucili walkę i opadli na podłogę. Sophie przypomniała sobie jednak, że ma jeszcze dwa jointy. I choć tej dwójce leżącej na podłodze wydawało się świetnym pomysłem żeby sobie zapalić, to w rzeczywistości tak nie było. Tak naprawdę, ta dwójka powinna iść już grzecznie spać. Dziewczyna włączyła jeszcze jedną ze swoich płyt i po raz kolejny dziś razem z Tomo oddali się w ręce przyjaciółki Marysi. Znów leżąc na plecach i dopalając jointa Sophie zaczęła śpiewać refren lecącej w tle piosenki.
- Rozumiem tylko refren tej piosenki. Nie mam pojęcia co śpiewają później, ale wiem jedno. To polskie reggae… Bro… Znaczy Sis… W każdym razie: zaaaaajebista muzyka… - powiedział kładąc się na podłodze obok Sophie.
- Tomo? – zapytała cichym głosem dziewczyna wciąż wpatrując się w sufit.
- Hmm?
- Co słychać u Shannona? – zapytała rozmarzonym głosem brzmiąc trochę jak Luna Lovegood*.
- Czemu pytasz? – zapytał zdziwiony Tomo machając ręką w powietrzu jakby chciał coś złapać, ale nie udawało mu się to.
- Po prostu odpowiedz. – powiedziała dziewczyna bezbarwnym tonem.
- U Shannona… No dobrze chyba. Nie widziałem żeby płakał gdzieś po kątach.
- Ale… On jest szczęśliwy?
- Nie wiem. Chyba tak. Ale mówiłem ci wcześniej, że po tym jak wyjechałaś nigdy do końca znowu nie był sobą nie? To pewnie do końca też nie jest szczęśliwy. Nigdy tego nie powiedział, ale na pewno chciałby żebyś do niego wróciła. – powiedział jej mężczyzna wciąż próbując złapać coś co latało nad nim.
- Teraz już by raczej nie chciał. – mówiła wciąż tym samym pustym tonem
- No nie wiem. Ja tam myślę, że w sumie teraz to by nawet bardziej chciał. Miał cos w oczach, jak tam u nas na niego wpadłaś… Ale Sophie, czemu mnie o to pytasz? – zapytał po raz kolejny. Sophie zamyśliła się na chwilę, po czym odpowiedziała w dalszym ciągu tym samym, wypranym z emocji głosem. Może jedynie można było dostrzec w nim trochę smutku.
- Nie wiem Tomo. Naprawdę, nie mam zielonego pojęcia dlaczego cię o to pytam. – Tomo skinął głową. I lekko już z irytowany tym czymś latającym nad jego głową machnął gwałtownie ręką żeby to coś odgonić. Niestety bezskutecznie.
- Sophie, możesz mi powiedzieć, co to do kurwy nędzy lata nade mną? – zapytał zirytowany mężczyzna. Sophie odwróciła wzrok w jego stronę. Jednak nic nie zauważyła. Potem jednak ją olśniło.
- To pewnie gnębiwtryski.
- Co? Co to gnębiwtryski? – zapytał zdziwiony Chorwat wciąż obserwując latające cosie.
- To takie małe stworzonka. Wlatują do głowy przez uszy i mieszają nam w głowach. Powodują złe samopoczucie. – Odpowiedziała Sophie z na wpół przymkniętymi oczami.
- Aha. – dodał tylko Tomo. Chwilę później oboje usnęli. W salonie Sophie, umazani kremem czekoladowym i margaryną, na dywanie obsypanym mąką.  Kompletnie zjarani.

***
- Hej! – odezwał się Shannon machając do dziewczyny i podchodząc do niej. – To jest Jared, mój brat. – powiedział wskazując na stojącego obok mężczyznę z cyklamenowym mohawk’iem na głowie. Jared wyciągnął rękę w stronę dziewczyny obdarzając ją jednym ze swoich „czarujących uśmiechów”. Pomimo zdziwienia, które go ogarnęło nie dał nic po sobie poznać.
- My się już chyba poznaliśmy. Florence prawda? – zapytał patrząc jej w oczy. Dziewczyna jednak bynajmniej nie zareagowała jakoś specjalne na to spojrzenie. Skinęła głową i oddała uścisk. - Ciekawe włosy. – dodał Jay śmiejąc się lekko. Flo z przyklejonym do twarzy uśmiechem kontemplowała wygląd Jareda. Nic dziwnego, że był taki pewny siebie. Facet miał prezencję! Tym bardziej gdy Flo przypomniała sobie ich spotkanie w drzwiach domu Sophie, gdzie nie miał na sobie koszulki… I jeszcze do tego te duże niebieskie oczy, które sprawiały wrażenie jakby mogły zaglądać gdzieś wgłąb duszy. Nic dziwnego, że spodobał się Sophie. Chociaż to nieco komplikuje plan… Florence postanowiła się dowiedzieć czy łączy ich coś ze sobą, żeby nie skończyło się to fail’em. Ale w międzyczasie… trochę złośliwości nie zaszkodzi, prawda?
- Taaak. Jared. W koszulce i zapiętymi spodniami nie poznałam… - zaśmiała się widząc jak Jay lekko się zmieszał, a Shannnon stoi kompletnie oniemiały.
- Coś mnie ominęło? – zapytał brunet.
- Z mojej strony nie. Po prostu spotkałam się z twoim bratem przez przypadek. Byłam rano odwiedzić Sophie, a Jared otworzył mi drzwi. Tylko w nieco innym wydaniu… ubraniowym. Okrojonym, że się tak wyrażę. – powiedziała po czym oddaliła się w stronę stajni. Dwójka mężczyzn stała dalej nieco zmieszana i patrzyła na siebie. Shannon na początku był zły. Nie żeby dalej czuł coś do Sophie, ale dziwił się Jaredowi. Żeby przespać się z jego byłą? Miał ochotę zrobić mu scenę, ale zaraz potem oprzytomniał. Jay nigdy by czegoś takiego nie spróbował. A nawet jeśli, to Sophie mogła się zmienić, owszem, ale nie na tyle, żeby pójść do łóżka z Jaredem. Co prawda kiedyś, Jay w imieniu udowodnienia jakim to nie jest seksownym mężczyzną próbował kilku swoich sztuczek na niej, ale zawsze kończyło się to tak samo – dostawał kosza. Shannon rozchmurzył się i zdał sobie sprawę jak musiało to wyglądać dla Florence.
- Mhm… Spędziłeś noc u Sophie w „okrojonym wydaniu ubraniowym”? – zapytał Shannon po czym zaczął się śmiać w głos.
- Hej! To nie tak. – próbował bronić się Jared, ale Shannon dalej się śmiejąc  ruszył za Florence.- Hej! Gdybyś nie zamknął drzwi idioto, to spałbym w domu! Z resztą do NICZEGO między nami nie doszło! – krzyknął Jay doganiając swojego brata. Ale to tłumaczenie wywołało jeszcze większy śmiech u Shanimala.
- Mówiłem żebyś nie wychodził w nocy na dwór, bo ktoś cię zgwałci… - dodał Shan przez łzy po czym wszedł do siodlarni, w której czekała już na niego Flo. Zirytowany Jay zatrzymał się na chwilę, wziął kilka głębszych wdechów żeby się uspokoić. Gdy tętno wróciło do normy poszedł za bratem.

Florence stała na środku placu do jazdy, a Shannon siedząc na koniu próbował wykonywać jej polecenia.
- Słuchaj mnie Shan. Musisz cofnąć swoją łydkę do tyłu. Tak. Jeszcze trochę. Nie, nie aż tyle… - dziewczyna tłumaczyła mu jak powinny być ustawione nogi, gdy siedzi na koniu. Jared stał przy płocie, którym ogrodzony był cały plac. Shannon powiedział mu w domu, że „ta laska ewidentnie na niego leci”. Jared nie chciał sam przed sobą tego przyznać, ale to była prawda. Florence kiedy tylko miała okazję rzucała Shannonowi znaczące spojrzenia, albo zatrzymywała swój wzrok na jego oczach. Co jakiś czas – jak na przykład właśnie teraz, gdy tłumaczyła mu jak ma cofnąć łydkę w siodle i podchodząc do niego sama mu ją przestawiała po czym przesuwała dłonią po nodze Shannona. Kiedy tłumaczyła mu jak trzymać w rękach wodze jej dłonie również na stanowczo zbyt długą chwilę spoczywały na dłoniach starszego Leto. A kiedy zabierała swoją rękę z powrotem, zrobiła to przesuwając nią po udzie Shanimala. „DAMN” zaklął Jay w swojej głowie. „Za łatwo mu poszło…”.
- Okej, teraz skróć wodze. Nie. Nie tak. Masz przesunąć rękę tak, żebyś trzymał wodze bliżej pyska konia. – tłumaczyła uśmiechając się. Shannon za to specjalnie udawał, że dalej nie wie o co chodzi.
- Flo, ja tego nie łapię. Pokaż mi jeszcze raz dokładnie jak mam to zrobić. – dziewczyna po raz kolejny podeszła do niego i zaczęła poprawiać mu ręce przeciągając swoje ruchy. – Podziwiam cię wiesz? – powiedział do niej Shannon pochylając się nieco w dół, aby zrównać się z dziewczyną twarzami. – Ty to wszystko ogarniasz… - mówił zbliżając się coraz bardziej do Flo. Dziewczyna uśmiechnęła się zalotnie. Szybko jednak obróciła konia w bok, ruchem niewidocznym dla Jareda, tak, że teraz była zasłonięta i przez Shannona i przez Chesnuta, na którym siedział.
- Bracie, ty się tak nie rozpędzaj w tym naszym planie. – powiedziała do kumpla.
- Spokooooojnie. Chcę tylko wypaść wiarygodnie. – zaśmiał się Shann prostując się z powrotem.
- Dobra. Zrób kilka kółek dookoła placu, a ja idę pogadać z obiektem zemsty. Pojeździj tak z trzy minutki, a potem podjedź. Okej? – Shannon skinął głową i pokierował konia przed siebie. Dziewczyna chwilę stała odwrócona przodem do Shannona, a tyłem do Jareda i nuciła cicho jedną z ulubionych piosenek.
- Enemy of mine, I’ll fuck you like the devil… - po czym przybrała nie wzbudzający podejrzeń wyraz twarzy i ruszyła w stronę Jay’a. – W sumie to nie mieliśmy okazji porozmawiać. – powiedziała do mężczyzny i stanęła obok, wciąż jednak patrząc na Shannona.  – Jeździsz? – zapytała, aby jakoś zacząć konwersację.
- Kiedyś trochę jeździłem, ale nie miałem na to zbyt wiele czasu, więc musiałem zrezygnować z tej przyjemności.  – Flo skinęła głową. – No dalej, zapytaj. – powiedział mężczyzna śmiejąc się lekko i patrząc na Florence. Zdziwiona dziewczyna odwzajemniła spojrzenie. Wiedziała o co mu chodzi. W sumie na jego miejscu też wpadłaby na to o co chce zapytać. Ale… Czemu by się nie podroczyć…?
- Słucham? O co niby?
- O to, czego naprawdę chcesz się dowiedzieć, ale nie wypada pytać tak wprost. – Odpowiedział wciąż się uśmiechając.
- Jared, nie mam pojęcia o czym ty mówisz. Chyba za dużo analizujesz. – prychnęła odwracając wzrok w stronę Shannona.
- Więc nie interesuje cię co jest między mną a Sophie tak? – zapytał z lekko złośliwym wyrazem twarzy.
- To, że się przyjaźnimy, nie znaczy, że ma mi się spowiadać ze swojego życia seksualnego mój drogi. Ale skoro masz aż tak dużą ochotę się pochwalić, to nie krępuj się. – powiedziała, czym w niemałym stopniu zszokowała Jareda. Spodziewał się raczej milczenia. Ale nie dał nic po sobie poznać. Keep calm and carry on Jared…
- Tak się składa kochana, że nie mam takiej potrzeby. Moją potrzebą jest wyjaśnienie ci sytuacji, którą uznałaś za jednoznaczną dziś rano, ponieważ nie lubię nieścisłości i niedopowiedzeń. – zaczął spokojnie. – Otóż między mną a Sophie nie ma nic, co mogłoby zaliczać się do jej życia seksualnego.
- Doprawdy? – zapytała unosząc brwi.
- W rzeczy samej moja droga. Po prostu mam brata idiotę i okoliczności zmusiłby mnie do znalezienia innego noclegu niż mój dom. A że Sophie i ja się przyjaźnimy… TAK. PRZYJAŹNIMY. – dodał widząc jej spojrzenie w stylu „Przyjaźnimy? Serio? Proszę cię…” – I to od dawna nawiasem mówiąc, to zostałem u niej. I do niczego między nami nie doszło. – Florence stała w ciszy trawiąc zdobyte informacje. Po chwili odezwała się
- W takim razie wybacz moje brudne myśli i skojarzenia. – powiedziała przyjmując niewinny wyraz twarzy. Oboje roześmiali się po czym kontynuowali rozmowę. Co jakiś czas Jared rzucał jej jednak znaczące spojrzenia i ważył słowa.
I tak zakończyła się faza druga planu zemsty, a rozpoczęła faza trzecia. Krótka pogawędka z Jaredem, wbrew pozorom przyniosła Florence wiele informacji. Kobieta potrafiła być bardzo spostrzegawcza. Dowiedziała się, że nic nie łączy Jareda i Sophie. A co oprócz tego? Jared Leto jest pewny siebie (może nawet trochę za bardzo), ostrożnie dobiera słowa, ma zabójczą mimikę twarzy, a kiedy chce jego spojrzenie może przewiercić ci duszę na wylot. Ale co najważniejsze: Jared próbował poderwać Florence. „BINGO!” krzyknęła w duszy dziewczyna. Nie planowała tego. Myślała, że sama będzie musiała się wysilić żeby na nią poleciał, a tu taka miła niespodzianka! Taki obrót sprawy znacząco ułatwiał działania. Choć trzeba było być ostrożnym. W każdym razie, przynęta zarzucona – haczyk połknięty. Chwilę później na koniu podjechał do nich Shannon i po skończonej jeździe cała trójka udała się do stajni, żeby odprowadzić konia.
- Mam pomysł. – odezwał się Jared, kiedy razem z bratem mieli już wychodzić ze stajni. – Co powiesz na mały wypad na miasto Flo? Razem ze mną i Shannonem. – powiedział patrząc z pozornie niewinnym uśmiechem na brata. Ten tylko skinął głową. – Wiesz, moglibyśmy się lepiej poznać i takie tam. To jak? – Flo stała przez chwilę kontemplując cały pomysł. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw zgodziła się.
- Proponuję klub Violet Vinyl. W Dover. To o osiemnastej? – zapytała, a mężczyźni skinęli głowami, po czym ruszyli w stronę wyjścia. Jared poszedł przodem, a Shannon zostając lekko z tyłu obrócił jeszcze głowę w stronę dziewczyny ukazując jej skonsternowane spojrzenie. W odpowiedzi Flo poruszyła ustami w niemym „zaufaj mi” na co Shannon wywrócił oczami i poszedł za bratem.


*Luna Lovegood – dla nie czytających/nie oglądających Harry’ego Pottera wyjaśniam, że Luna była taką dziewczyną, która miała rozmarzony głos i oryginalne spojrzenie na świat. Większość ludzi zazwyczaj postrzegała ją właśnie jako kogoś, kto jest na haju :) Link do jednej ze scen z Luną.

***

Witajcie! :)
Niespodziewanka! Rozdział miał być w sobotę, ale ze względu na to, że mam dobry humor (z podziękowaniem za wszystkie piękne Echelonowe życzenia urodzinowe od wspaniałych THE PIEROGIS♥, ale i nie tylko) postanowiłam podarować Wam nowy rozdział już dziś :) Mam nadzieję, że choć jedna osoba się ucieszy :)
A ja... stara siedemnastoletnia dupa ze mnie od dziś. ;D
No nic. To miłego czytania :) I za wszystkie ewentualne błędy przepraszam ;)

PS. W kolejnym rozdziale mam dla Was kolejną niespodziewankę! :)

PPS. Jakby ktoś chciał dać mi mini prezent urodzinowy, to podpowiadam, że KOMENTARZ będzie prezentem idealnym! :D

NIGHTY NIGHT ECHELON xoxo!

1 komentarz:

  1. "Kto jest za legalizacją niech podniesie ręce w górę" reggae!:D no, no dość fajna i zabawna notka. Przez całą akcję z Mofo miałam duży uśmiech, no i Sophie!mistrzyni. Aż mi się przypomniało jak się kiedyś z bratem rzucałam budyniem, zajebiste są takie akcje. Moja znajoma będąc na woodstocku 2011 razem z kumplami rzucali mąką w ludzi pod główną, to był czad! (Ludzie szli z tesco z piwem a oni z mąką :P)Ale wracając...jestem ciekawa jak rozwinie się dalej plan Shannona i Flo. Utarcie noska Jaredowi może być przyjemne aczkolwiek lekko złośliwe ale co tam...czekam na to! :)
    Ty nic nie mów o wieku, dobra?! ja się cieszę jeszcze moją 18, ale już niedługo :( Ostatnio jak sobie liczyłam to mi wyszło że chyba mi życia nie starczy na moje plany... trzeba będzie zrobić małą redukcję :P
    Pozdrawiam :) moooooocno! zielono!trawiasto!

    OdpowiedzUsuń