Just tonight
I will stay and we’ll throw it all away. (…) And if I, I am through, then it’s
all because of you. Just tonight.
- Sophie uspokój się już, błagam cię… - powiedział spokojnym tonem
Shannon poprawiając trzymaną na prawym ramieniu dziewczynę.
- Co? USPOKÓJ SIĘ?! Ty jesteś ZOMBIE! Chcesz zeżreć mój mózg! –
krzyczała przerażona. Shan tylko westchnął zrezygnowany i zamknął za sobą drzwi
od domu Sophie. Wciąż trzymając ją na rękach skierował się na pierwsze piętro
gdzie znajdowała się sypialnia dziewczyny. – Gdzie ty mnie do cholery niesiesz?
– zapytała teraz już po prostu wystraszona blondynka.
- Do twojej sypialni.
- Pięknie. Teraz jeszcze oprócz pozbawienia mnie mózgu chcesz mnie
zgwałcić?! – Pisnęła. – PSYCHOPATA! Puuuuuśśććć mnieeee… - wyjęczała będąc na
granicy płaczu.
Shannon wszedł do sypialni, położył Sophie na jej łóżku i usiadł
naprzeciwko. Dziewczyna podciągnęła kolana pod brodę i wystraszona patrzyła na
mężczyznę.
- Sophie? – odezwał się spokojnie chcąc ją uspokoić.
- Zostaw mnie w spokoju. – powiedziała cichym tonem odsuwając się
w kąt łóżka. Shann postanowił, że pójdzie zrobić jej herbatę. Miał nadzieję, że
przez ten czas dziewczyna trochę oprzytomnieje.
Kiedy ponownie wszedł do pokoju blondynka wciąż siedziała skulona
na łóżku. Stanął w drzwiach i odstawił kubek z herbatą na stojącą obok wejścia
szafkę, żeby móc zamknąć drzwi od pokoju. Gdy Sophie usłyszała, odgłos
zamykanych drzwi, powoli podniosła wystraszony wzrok z obawą ponownego
patrzenia na żywego trupa. Swoim wzrokiem napotkała jednak Shannona. Ze zdziwienia
rozszerzyła powieki. Na chwilę zamarła. Na jej twarzy malowało się zdziwienie
zmieszane ze znikającym strachem i nowo narodzoną ulgą. Rozejrzała się po pokoju, jakby sprawdzając
czy nikogo innego w nim nie ma i szybkim ruchem podniosła się z łóżka i
pobiegła w stronę Shannona wtulając się z całej siły w jego nagi tors.
- Shannon! – krzyknęła przytulając się do zdziwionego bruneta
jeszcze mocniej. – Jak dobrze, że tu jesteś! Tu były zombie! I one… one
chciały… Ja i Tomo… My próbowaliśmy, ale… - próbowała wydusić z siebie
historię, jednak nie dała rady, bo z oczu po raz kolejny zaczęły lecieć słone
łzy. W końcu zaczęła płakać na dobre. Shannon czując ulgę, że już jest z nią
lepiej mocno otoczył dziewczynę umięśnionymi ramionami.
- Cii… No już dobrze. – powiedział głaskając ją po głowie. – Nie
ma już żadnych zombie. – Sophie jednak nie przestawała płakać, a jej uścisk nie
rozluźniał się. Pomimo tego, że dziewczynie wydawało się, że zaraz zgniecie
Shannonowi żebra, to brunet czuł jaka tak na prawdę jest słaba. Nocne bieganie
po plaży nie służy dobrze organizmowi, który wcześniej został potraktowany
alkoholem i narkotykami. Shannon podniósł dziewczynę do góry i zaniósł ją do
łóżka. Ona jednak wciąż nie chciała go wypuścić ze swoich ramion. Położył się
więc razem z nią. Sophie z mokrą od łez twarzą przysunęła się bliżej mężczyzny
i wtuliła w jego tors, na którym lekko odznaczały się mięśnie brzucha. Dłonie
natomiast zacisnęła na ramionach mężczyzny. Wydawały się jej one w tym momencie
pewnego rodzaju azylem. Czuła się tak bezpiecznie… Jakby już nic nie mogło jej
skrzywdzić. No bo jak? Przecież Shannon tu jest, on na to nie pozwoli. I on tak
pięknie pachnie…
Shannon leżał naprzeciwko swojej byłej dziewczyny. Kiedy pierwszy
raz się tutaj z nią zobaczył oczywiście przypomniały mu się wspólne chwile
spędzone w Los Angeles. Ale wtedy bardziej zdominowało zaskoczenie i nie
przywiązywał do nich większej wagi. Teraz, gdy pierwszy szok już minął
wspomnienia zaczynały znów napływać do głowy. Te dobre, te złe. Niektóre z
pozoru nic nie znaczące, ale jednak posiadające w sobie jakąś magię. A co się działo teraz? Leżał z Soph w jednym
łóżku. Tak jak kiedyś. Dziewczyna wtulała się w jego klatkę piersiową. Tak jak
wtedy w Los Angeles. Jej twarz, jak zawsze znajdowała się tak blisko jego
ciała, że jej równy, spokojny oddech łaskotał przyjemnie jego skórę na brzuchu.
Tak samo, jak kiedyś. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie.
Po chwili Sophie już prawie spała. Shannon miał ogromną ochotę
zostać tu gdzie był na całą noc. Było mu tak… dobrze. Czuł się tak, jak kiedyś.
Cztery lata temu… Jak mógł to wszystko zmarnować? Jakim idiotą był? „A gdyby
tak zostać tu jednak do rana?” – w głowie huczało mu to jedno pytanie. Jednak
nie był na tyle pijany czy na tyle na haju, aby to zrobić. Zdrowy rozsądek
wziął górę. „Nie bądź idiotą!” skarcił w myślach samego siebie „Dobrze wiesz,
że zachowuje się tak tylko dlatego, że spaliła o jednego jointa za dużo. Aleś
ty naiwny”. Shannon dobrze wiedział, że Sophie go nienawidzi. I gdyby tylko
była w pełni świadoma tego co się w tym momencie właśnie dzieje, to pewnie
wywaliłaby go przez okno w sypialni.
Shann delikatnym ruchem zdjął z siebie ręce Soph i powoli, żeby
jej nie obudzić usiadł na łóżku tyłem do dziewczyny. Już wstawał, gdy nagle
poczuł, że coś ciągnie go za rękę w dół. Odwrócił się i zobaczył zmartwioną
twarz z oczami dookoła których rozmazał się tusz do rzęs otuloną blond włosami.
- Nie idź. Zostań tu, proszę. – wyszeptała ledwo otwierając usta.
Brunet tylko pokręcił przecząco głową. – Proszę cię. Boję się, oni tu wrócą.
Musisz zostać! – powiedziała już głośniej podnosząc się tak, że teraz klęczała
na łóżku.
- Nie mogę zostać Sophie. – „Zachowaj rozsądek!” myślał. – Nie
wrócą. Nikt nie wróci, obiecuję ci. NIKT CIĘ NIE SKRZYWDZI. Idź już spać. –
dokończył wstając z łóżka i kierując się w stronę drzwi. Sophie jednak szybkim
ruchem zeskoczyła z materaca i zagrodziła mu drogę swoim ciałem.
- Nie! Nigdzie nie idziesz! – krzyknęła kładąc mu dłonie na
żebrach, jakby chciała go powstrzymać siłą.
- Sophie daj spokój. Zachowujesz się tak, bo nie jesteś sobą. Idź
już spać proszę cię. Obiecuję, że żadne zombie więcej tu nie przyjdą. –
powiedział błagającym tonem, przeciągając delikatnie dłonią po policzku
dziewczyny.
- Co? Jak się niby zachowuje? Po prostu chce, żebyś został ze mną
na noc. – odpowiedziała cicho znów próbując się przytulić. Shannon był o krok od tego żeby się zgodzić, ale ta
cząstka racjonalnego myślenia ciągle walczyła o swoje. Delikatnym ruchem,
czując coś ciężkiego na swoim sercu odsunął jej dłonie od siebie i kręcąc
głową.
- Nie. Nie mogę, przepraszam. – powiedział przesuwając ją lekko na
bok. Przeczesał dłonią jej długie blond włosy, po czym odwrócił się i skierował
w stronę drzwi. Dziewczyna widząc to szybko pobiegła wgłąb pokoju gdzie
znajdowały się drzwi do jej toalety. Nie miała pojęcia co nią kierowało. Jakaś
jej część zdawała się szeptać coś o tym, że postępuje źle. Że nie powinna znów
tego robić. Przecież to idiotyzm, to nie ma sensu. Ale ta druga część wręcz krzyczała.
„No dalej. Zrób to. Znowu. Pokaż mu! Niech zobaczy!”. Shannon zrobił krok za
drzwi, ale po chwili usłyszał odgłos tłuczonego szkła.
Biegiem ruszył do
łazienki w pokoju Sophie. Wszedł do pomieszczenia i to co zobaczył… Co tu się
do cholery dzieje?! Sophie siedziała na podłodze, a dookoła niej porozrzucane
były kawałki rozbitego lustra, które jeszcze przed chwilą wisiało na ścianie
łazienki. Siedziała na ziemi i trzymała się za dłoń, która w wyniku uderzenia w
taflę lustra była cała porozcinana. Kafelki były umazane jej krwią. Kiedy
Shannon wszedł nie podniosła wzroku od razu na niego. Kontemplowała jak krew
stróżkami spływa po jej knykciach.
- Nie wrócą tak? – zapytała w końcu podnosząc głowę na oniemiałego
bruneta. – NIKT mnie nie skrzywdzi? – dodała z gorzkim uśmiechem. – Cóż,
zapomniałeś o mnie samej. Samemu też można wyrządzić sobie krzywdę wiesz? –
powiedziała łapiąc za jeden z odłamków lustra i szybkim ruchem zostawiła
płytkie rozcięcie na swoim przedramieniu. Shannon z prędkością światła
doskoczył do niej, samemu lądując na zakrwawionej podłodze wyrwał jej z ręki
odłamek.
- Co ty wyprawiasz?! – krzyknął łapiąc ją mocno za rękę i patrząc
w oczy. Sophie znów uśmiechnęła się z nienawiścią.
- Jedyne czego od ciebie chciałam, to żebyś został. Tylko tyle!
Ale nie! Ty nie mogłeś zrobić tej jednej rzeczy prawda? Oczywiście, że nie. –
Mówiła coraz ciszej. – Ty, wolałeś mnie zostawić. Znowu. – wyszeptała
spuszczając głowę na dół. - Wtedy też mnie zostawiłeś. Pamiętasz? – dodała
jednak po chwili znów unosząc wzrok do góry i patrząc na niego z wrodzoną
bezczelnością i chamstwem. – O taaak. Wtedy też mnie zostawiłeś. I wiesz co? To
bolało. A ja, nie umiałam się tego bólu pozbyć. I zgadnij co zrobiłam kochanie…
- powiedziała przybliżając swoją twarz do jego twarzy tak, jakby chciała go
pocałować. W rzeczywistości jednak miało to na celu odwrócenie jego uwagi.
Szybkim ruchem złapała wolną dłonią kolejny odłamek i zostawiła drugą szramę na
ręce. – Wtedy kochanie zrobiłam to, co robię teraz. – Shannon był wściekły na
siebie za to, że nie zdążył zabrać jej tego pieprzonego kawałka, ale to zdanie
kompletnie zbiło go z pantałyku.
- Co zrobiłaś? – zapytał teraz trzymając już jej obie ręce i
uniemożliwiając dalsze kaleczenie się.– Pocięłaś się? - Sophie tylko uśmiechnęła
się gorzko po raz kolejny.
- Nie raz… Nie dwa… - odpowiedziała jakby bagatelizując całą
sprawę. Wściekły Shannon podniósł ją do góry. Rozejrzał się po łazience w
poszukiwaniu apteczki. Gdy już ją zlokalizował wyciągnął bandaże i zaczął
opatrywać rękę Sophie.
- I po co to wszystko? – zapytał ze smutkiem patrząc w oczy
blondynki. Ona tylko się roześmiała niczym Joker.
- Ha! Myślałby kto, że ciebie to obchodzi? Po co pytasz? I tak
masz to głęboko w swojej gwiazdorskiej dupie!
- NIE, NIE MAM! – krzyknął tracąc już powoli cierpliwość.
- Nie?! To ciekawe dlaczego zostawiłeś mnie wtedy w LA co? –
zapytała z wyrzutem. – Zostawiłeś mnie. Kazałeś się wynosić! – zaczynała
krzyczeć. - Potraktowałeś jak jakąś dziwkę, która pieprząc się z tobą, bo
miałeś ochotę kogoś przelecieć, wpadła, bo zapomniała o pierdolonych kondomach!
– wykrzyczała mu to prosto w twarz próbując się wyrwać. Shannon miał ochotę
wrzeszczeć na cały głos. Ale bynajmniej, nie był zły już na Sophie tylko na
siebie. – Ale to nie koniec kochany. – kontynuowała łamiącym się głosem. –
Oczywiście postanowiłam urodzić… to dziecko. Bo pomimo, że jego ojciec byłby
totalnym śmieciem, to miałoby najbardziej kochającą matkę na świecie. Ale wiesz
co? Poroniłam. – kolejny uśmiech przepełniony goryczą. – Byłam w siódmym
miesiącu. Lekarze powiedzieli, że prawdopodobnie miał wpływ na to stres w
pierwszych miesiącach. A wiesz, co
robiłam w pierwszych miesiącach? – zapytała wyraźnie czekając na odpowiedzieć.
Shannon bał się odezwać więc tylko odwrócił wzrok, na rękę, którą bandażował. –
Taki byłeś odważny wykrzykując mi w twarz, że jestem dziwką, a teraz odwracasz
wzrok… No więc wiedz, kochany Shannonku, że przez pierwsze miesiące
wypłakiwałam oczy, cięłam się i byłam w pieprzonej depresji. Tylko to dziecko
sprawiało, że nie próbowałam się zabić. Ale jak już wiesz, potem dziecka nie
było i nic już nie stało na przeszkodzie, żeby podciąć sobie żyły, albo wziąć o
kilka tabletek za dużo. Szczęśliwym trafem… A może to jednak pech tak chciał? W
moim życiu pojawiła się Florence. Nie mam pojęcia jak jej się to udało, ale
teraz jak widzisz stoję tu przed tobą, a nie rozkładam się gdzieś w trumnie,
kilka metrów pod ziemią. – powiedziała rozkładając ręce na boki jakby chciała zaprezentować
własną osobę. – A ty stoisz przede mną. Jak gdyby nigdy nic się nie stało. –
zakończyła szeptem swój monolog.
- Sophie… - zaczął cichym głosem. Nie bardzo wiedział co
powiedzieć. Istnieje tyle słów, a Shannon i tak nie mógł znaleźć tych odpowiednich.
– Ja… Słuchaj, zdaję sobie sprawę, że nic co teraz powiem i tak nie ma już
najmniejszego znaczenia. Dla ciebie i tak już pewnie na zawsze pozostanę
śmieciem. Dla siebie samego z resztą też. To wszystko co wtedy powiedziałem nie
było prawdą. Ani jedno słowo. Byłem pijany i… wziąłem też wtedy ciężkie dragi,
nie miałem pojęcia co mówię, robię, co
się ze mną dzieje i… - widząc, że Sophie chce mu przerwać uciszył ją gestem i
kontynuował – …i zdaję sobie sprawę, że to
nie jest wcale żadne usprawiedliwienie. Wiem o tym. Nie oczekuję wcale,
że mi wybaczysz, zapomnisz o wszystkim, bo o tym nie da się zapomnieć. Ja o
tobie tak naprawdę nigdy nie zapomniałem. Taaak, to brzmi pozersko prawda? Ale
to prawda. Przez cały rok kiedy odeszłaś nie było dnia żebym nie żałował
własnej głupoty. A przez cały ten czas, aż do teraz, zawsze kiedy jestem sam i
myślę o różnych rzeczach, to jesteś tam też ty. Zawsze mam w głowie świadomość
tego co zrobiłem. I zdaję sobie sprawę z tego, że skoro mi nie jest z tym
łatwo, to jak ty sobie z tym poradziłaś? A to jeszcze bardziej utwierdza mnie w
przekonaniu, że byłem…
- Chujem? Śmieciem? Czymś czego ludzie brzydzą dotknąć się nawet
patykiem? – zaczęła wyliczać obelgi z uśmiechem na twarzy.
- Nawet gorzej. Z tym, że do tej pory nie miałem pojęcia co się z
tobą działo po wyjeździe. Próbowałem dzwonić, kontaktować się jakkolwiek, ale
nie odpowiadałaś. Miałem tylko nadzieję, że jesteś szczęśliwa i masz dobre
życie. – Sophie przez cały monolog Shannona zachowywała kamienną twarz.
Obiecała przecież sobie, że nie będzie już więcej przez tego idiotę płakać, ale
czuła, że pod powiekami zbierają się łzy i aż palą od środka żeby tylko
pozwolić im wypłynąć.
- No i miałam dobre życie! Dopóki nie przywlokłeś tu swojej dupy!
– znów krzyknęła dając upust emocjom. Shannon pokiwał głową.
- Gdyby tylko mógł zmienić to, co się tam stało, zrobiłbym to. Ja…
Ja naprawdę się cieszyłem wiesz? Kiedy minęło działanie dragów dotarło do mnie,
jakie tak naprawdę miałem szczęście! Ale wtedy było już za późno. – powiedział
znów patrząc Sophie w oczy. Jej rysy lekko złagodniały, ale w oczach wciąż
jarzyły się jeszcze iskierki nienawiści. Twarz lekko pobladła. Nie bardzo
wiedziała co powiedzieć. Wciąż go nienawidziła, nie było mowy o wybaczeniu, ale
to ostatnie zdanie nieco przyćmiło jej mózg. „ Naprawdę się cieszyłem”.
Naprawdę się cieszył? Sophie czuła w swojej głowie coś dziwnego. Jakby jakaś
dziwna gęsta mgła przepływała przez jej przez czaszkę. Znów miała ochotę poczuć
to bezpieczeństwo, które czuła już tej nocy wcześniej. Minęła nienawiść, a
zastąpiła ją potrzeba… poczucia bezpieczeństwa. Całe to wyznanie, które
zaserwowała Shannonowi spowodowało, że znów poczuła się jak wtedy, kiedy
pierwszy raz pocięła swoje przedramiona. Nie. Sophie dalej nie była sobą. Dziś
w nocy działo się z nią coś dziwnego. Emocje targały nią na wszystkie strony i
zmieniały się zbyt szybko. Najpierw czuła nienawiść do zombie, potem strach,
potem znów nienawiść, po raz kolejny strach. Potem było coś miłego… Poczucie
bezpieczeństwa, potrzeba drugiej osoby, może coś jakby… miłość? Nie. Za duże
słowo. Wewnętrzny spokój. Potem jednak znów poczuła strach i nienawiść, a w tym
momencie powróciła ta potrzeba schronienia się w azylu, który mogły jej te
szerokie, umięśnione od wieloletniej gry na perkusji ramiona Shannona. Jej
twarz robiła się coraz bardziej blada.
Nie bardzo wiedząc co robi, podeszła do Shannona i utonęła w jego
uścisku. Ten jednak, choć po raz kolejny zdziwiony zachowaniem dziewczyny
odwzajemnił gest i schował swoją twarz we włosach Sophie. Nie zdawał sobie z
tego sprawy, ale… Czuł, że mu tego brakowało. Bardziej niż wszystkiego innego
czego doświadczył od ich ostatniego spotkania. Czyżby jednak jakieś uczucia
zostały przy życiu? Przecież był pewny, że wszystko już wygasło. ..
Sophie stała z Shannonem przez dłuższą chwilę. Kiedy odsunęli się
od siebie oboje byli raczej zaskoczeni swoim zachowaniem. Shan widząc jednak,
że dziewczyna zaraz opadnie z sił po raz kolejny już dziś podniósł ją i zaniósł
z powrotem do łóżka po drodze zgarniając z szafki herbatę. Podał osłabionej
Soph kubek i poczekał aż wypije do końca. Gdy Sophie położyła się już z
zamiarem snu, złapała siedzącego po turecku Shannona za rękę.
- Nie idź. Zostań. – powiedziała cicho. Shannon już bez
zastanowienia odpowiedział jej.
- Spokojnie. Nigdzie nie idę. – po czym położył się obok Sophie,
która od razu wpasowała się w jego nagi tors. Shann przykrył ich oboje kołdrą i
otoczył dziewczynę szczelnie swoim ramieniem. Sophie znów miała swój azyl.
Kilka sekund potem w swoje objęcia złapał ją także Morfeusz. Pomimo tego, że
Shannon wiedział, że nie powinien tu zostawać, to zignorował to. Wolał
osobiście przypilnować dziewczyny, żeby znów nie zrobiła sobie krzywdy. A
przynajmniej tak to sobie tłumaczył. Nie ważne, że rano pewnie tego pożałuje…
- Nigdzie nie idę. Zostanę z tobą. – wyszeptał w jej włosy i sam
zamknął oczy.
***
Było ciemno. Nocne niebo było czyste, a od nieprzeniknionego mroku
chronił tylko blask gwiazd i światło księżyca, który prezentował swoją tarczę w
pełnej okazałości. Ta noc była piękna. Jednak nie dla wszystkich.
Shannon dryfował w zimnej wodzie Morza Północnego. Jego ciało było
bezwiednie niesione z prądem wody. Miał zamknięte oczy. Kontemplował dotyk wody
na swoich plecach częściowo przykrytych tylko cienkim materiałem t-shirtu. Na
początku było to po prostu delikatne smaganie małych fal. Lekko łaskoczące,
jednak przyjemne. Z czasem zaczęło się jednak przekształcać w coś dziwnego. W
pierwszym momencie coś jakby małe igiełki kłuły jego plecy. Kolejne odczucie
bardziej przypominało lekkie szczypanie. Z upływem czasu woda zaczynała coraz
bardziej szczypać skórę dryfującego z ciągle zamkniętymi oczami mężczyzny. W
końcu szczypanie zmieniło się w palący wręcz ból. W pewnym momencie Shannon
krzyknął na całe gardło. Przez jego ciało przeszedł spazm bólu jakiego nigdy
w życiu jeszcze nie czuł. Miał wrażenie,
że mięśnie na jego plecach zostały przecięte ukośną linią przez jakieś
niewidzialne szpony. Że jakieś pazury wyrywają mu z nich kawałki mięsa.
Gwałtownym ruchem obrócił się w wodzie. I pomimo, że próbował płynąć jakaś
niewidzialna siła uniemożliwiała mu to. Machał rękoma i nogami, ale nie
przynosiło to efektów. Kiedy pierwszy ból rozciętej skóry minął pozostało
uczucie palących ran. Shannon próbował utrzymać się na powierzchni, jednak
poczuł, że niewidoczne szpony zostawiają kolejny ślady na jego plecach, tnąc
głęboko mięśnie i tworząc na nich wielkie „x”. Znów z gardła wyrwał mu się
okrzyk nieopisanego bólu. I wtedy poczuł ten dziwny zapach. Nie wiedział co się
dzieje. Ten zapach… Był znajomy, ale skąd pochodził? Wciągnął nosem powietrze
próbując zlokalizować źródło ów woni. Była nieprzyjemna, drażniła nozdrza i
gardło. Poczuł, że szpony, które poharatały jego plecy zostawiają kolejne
ślady, tym razem jednak na łydkach. Na moment ból sparaliżował mu nogi i wodzie
udało się wciągnąć mężczyznę pod swoją powierzchnię. Po chwili jednak znów
wynurzył się, a gardło paliło go żywym ogniem. Już wiedział skąd ten zapach. To
nie była woda. Pomimo, że z jednej strony widział rozciągającą się na tysiące
kilometrów taflę wody, a po drugiej plażę oświetloną blaskiem księżyca, to nie
pływał w wodzie. Otaczało go morze wódki. Rozejrzał się dookoła szukając
jakiejkolwiek pomocy, ale jedyne co zauważył to mrok. Nagle poczuł, że coś spod
wody łapie go za koszulkę i ciągnie na dół z siłą, z którą nawet nie miał
szansy wygrać. Nie zdążył złapać powietrza w płuca, więc gdy tylko znalazł się
pod wodą do gardła wlał mu się płyn. Na początku smakował jak zwykła wódka, z
czasem zaczął przybierać na sile, sprawiając wrażenie, że od środka pali go
płynny ogień. Coś niewidzialnego trzymało go pod powierzchnią wody za koszulkę.
Szybkim ruchem rozerwał ją zostawiając w objęciach ów potwora i najszybciej jak
umiał wypłynął z powrotem w stronę gdzie mógł znaleźć życiodajny tlen. Po
drodze na powierzchnię, gdzieś pod wodą, w ciemności dostrzegł jednak twarz
dziecka. Małej dziewczynki. Wynurzył się na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza i
od razu zanurkował wgłąb płynnego mroku. Chciał wyciągnąć to dziecko z wody.
Nie znał go, ale czuł, że musi to zrobić. Kiedy znów przykryło go morze poczuł,
że na rany na plecach i nogach zaczynają palić tak, jak poprzednim razem
gardło. Rozglądał się dookoła, szukał przytępionym wzrokiem blond włosów małej
dziewczynki, którą wcześniej tu widział, jednak nie znalazł nic. Ból tylko
nasilał się. Jakby ktoś rozgrzanym metalowym prętem przypalał świeże rany
cięte. Kiedy po raz kolejny się wynurzył był już tylko kilka metrów od brzegu,
pomimo tego, że sekundę wcześniej pod sobą miał bezdenne czeluści morza palącej
wódki. Próbował dostać się do plaży, ale ogromne fale, które wzięły się nie wiadomo
skąd skutecznie mu to utrudniały. Po długiej walce z żywiołem wyczołgał się na
piasek i zdyszany opadł na poranione plecy, z których krew ciekła stróżkami.
Twarz oświetlało mu mocne światło księżyca. Przejechał ręką po piasku, ale znów
coś mu się nie zgadzało. Shannon powolnym ruchem, podniósł się po pozycji
siedzącej. Czuł, jak przy próbie podniesienia napinające się mięśnie rozrywają
rany jeszcze bardziej. Rozejrzał się dookoła. W pierwszym momencie myślał, że
siedział na piasku, ale gdy przyjrzał się dokładnie podłożu, dostrzegł, że jest
inaczej. To, co powinno być plażowym, złotym piaskiem, w rzeczywistości było
białym proszkiem. Mężczyzna nabrał trochę na dłoń i przyjrzał się zjawisku.
Niby zwykły proszek, ale… Jakby znajomy. Wciągnął nosem powietrze i czując ten
zapach, już wiedział. Siedział na białym proszku, który potocznie zwany był po
prostu amfetaminą. Szybkim ruchem zerwał
się na nogi i zaczął otrzepywać mokre ubrania z narkotyku. Był kompletnie
zdezorientowany. Co to było za miejsce? Żadnej roślinności, tylko amfetaminowa
plaża, morze alkoholu, gwieździste niebo
i ciemność dookoła. Czuł się trochę jak w luku Davy’ego Jonesa*. Zaczął
rozglądać się w poszukiwaniu jakiejś drogi, którą mógłby uciec. Wrócić do domu,
gdzie wszystko było normalne. Jednak jego oczekiwania spełzły na niczym. Zaczął
nerwowo chodzić w kółko, jednak po chwili zrezygnował, bo rozcięta skóra na
nogach i plecach przy każdym ruchu napinała się i nie pozwalała na skupienie
się. Postanowił więc znów usiąść, jednak w pewnym momencie zauważył, że stoi
przed nim jakieś dziecko. Mały chłopiec, a oko czteroletni. Był cały oblepiony
białym proszkiem, a miejsca na twarzy, dłoniach i szyi pokryte amfetaminą były
wypalone. Ten narkotyk niszczył to dziecko. Shannon miał wrażenie, że jest do
niego nieco podobne. Wyglądał trochę jak mały Shannon, tylko że z ciemno blond
włosami, a nie brązowymi. Zaraz odrzucił jednak to odczucie, zrzucając złudzenie na otaczające go używki. Był
zdziwiony, że dziecko było tu samo. Żadnych opiekujących się nim dorosłych. I
pojawił się tak nagle!
- Co to robisz? – zapytał kucając, aby zrównać się z chłopcem.
Dziecko jednak patrzyło mu tylko w oczy, a jego twarz wyrażała lekkie
zaniepokojenie. Chłopczyk zrobił mały krok do tyłu. – Nie musisz się mnie bać.
– powiedział Shannon uśmiechając się lekko i próbując sprawić wrażenie miłego.
– Kim jesteś? – dziecko jednak wciąż tylko patrzyło. W końcu chłopczyk uśmiechnął
się krzywo i z cynizmem spojrzał w oczy Shannona.
- Nie poznajesz mnie? – powiedział pewny siebie. Zdziwiony Shannon
uniósł brwi i pokręcił przecząco głową. – No tak. Jak mógłbyś, przecież
zniszczyłeś mnie zanim jeszcze się urodziłem. – Dodał chłopczyk pewnym siebie
tonem, jak dorosła osoba. Zdziwiony Shann podniósł się do góry.
- O czym ty mówisz? – zapytał wciąż spokojnie, ale z widoczną
konsternacją. Dziecko roześmiało się gorzko po czym wyciągnęło wskazujący palec
w stronę morza, które ze spokojnego nagle stało się wzburzone jak przy
najgorszym sztormie. Shannon powędrował wzrokiem w kierunku, który wskazywał
chłopiec. Z początku nic nie widział, ale w końcu dostrzegł jeszcze jedno
dziecko. Tym razem dziewczynkę. To była ta sama dziewczynka, którą wdział wtedy
pod wodą. Idąc powoli, próbowała dostać się na brzeg poprzez wzburzone morze
rzucające falami, które przewracały ją co chwilę. Chłopiec stał teraz już z
poważną miną patrząc na bruneta, a palcem wskazując ciągle w stronę
dziewczynki. Shannon nie wiele myśląc ruszył w jej stronę. Wbiegł do morza, nie
zważając na znów palące rany. Szybko dotarł do dziewczynki, wziął ją na ręce i
wyniósł na brzeg.
- Nic ci nie jest? – Zapytał stawiając przemoczone dziecko przed
sobą i odgarniając jej z twarzy długie blond włosy. Dziewczynka w odpowiedzi
pokręciła głową. Zaraz po tym odwróciła się tyłem do Shannona, a przodem do
chłopca stojącego obok i przytuliła go do siebie. Po tym geście wciąż nie
zwracając uwagi na Shannona roześmiała się w głos.
- Widziałeś go? Jaki bohater! – powiedziała prześmiewczym tonem do
swojego przyjaciela. Ten tylko zawtórował jej śmiechem i przytaknął.
- Taaa. Myślałby kto, że taki odważny nie? Szkoda, że dopiero
teraz. – Dodał już smutniej.
- Dokładnie. Prędzej pomyślałabym, że sam mnie wrzuci do wody i
jeszcze przytrzyma głowę pod jej powierzchnią… - prychnęła. Skonsternowany
mężczyzna siedział na ziemi i przyglądał się całej sytuacji. To nie było
normalne. To były dzieci, a zachowywały się jak dorośli. Słowa, gesty mimika
twarzy. I o czym one do cholery rozmawiały?! Na dodatek Shann miał wrażenie, że
je zna.
- Chwileczkę… - odezwał się cicho unosząc lekko rękę do góry.
Dziewczynka uniosła w zdziwieniu brwi.
- Ty, patrz. Chyba zaczyna kojarzyć. – zwrócił się do swojego
kompana, po czym zaczęła kontemplować zachowanie Shannona.
- Ja was znam. To znaczy, nie wiem kim jesteście, ale… Ty – wskazał
palcem na dziewczynkę. – Masz na imię Hayley. – powiedział cicho na co dziecko
skinęła głową wciąż z uśmiechem cynika. – A ty… - przeniósł wzrok na chłopca,
który stał z założonymi rękoma jakby czekając na coś. – Ty jesteś Jasper. –
dziecko uśmiechnęło się i prześmiewczym gestem zaczęło bić brawo.
- Tak jest.
Ale dalej nie wiem kim jesteście i co tu robicie. – powiedział
jakby lekko zawiedziony wpatrując się w dzieciaki. – Co MY tu robimy? – dodał
wskazując rękami na wszystko co ich otaczało. Dziewczynka zrobiła mały krok do
przodu.
- Oczywiście, że wiesz kim jesteśmy. Musisz się tylko trochę
wysilić. Połączyć fakty geniuszu. – powiedziała już nieco milszym tonem kucając
przed siedzącym na białym proszku Shannonem. – Rozejrzyj się. Co widzisz? –
zapytała. Brunet podniósł głowę i rozejrzał się tak, jak mu powiedziała Hayley.
- Morze alkoholu i plażę z amfetaminy. – powiedział z obrzydzeniem. – No i nas. – dodał już
normalnym tonem. Dziecko kiwnęło głową.
- Piłeś kiedyś alkohol? – zapytała.
- No tak. – odpowiedział Shann wyrazem twarzy pokazując jak
oczywista była odpowiedź.
- Brałeś amfetaminę? – mężczyzna zamyślił się. Po chwili rysy jego
twarzy spoważniały.
- Tylko… jeden raz. – powiedział trochę nieobecny.
- Pamiętasz kiedy to było prawda? – zapytała siadając obok niego.
Brunet skinął głową.
- Tak. Aż za dobrze. Wziąłem to gówno raz. Wcześniej się napiłem.
Nie miałem wtedy pojęcia co robię, poszedłem do Sophie i…
- Teraz spójrz na nas. Jak myślisz kim jesteśmy? – Przerwała mu
dziewczynka. Shannon podniósł głowę. Bacznie przyjrzał się przesiąkniętej wódką
Hayley i okrytemu białym proszkiem Jasperowi. – To nas niszczy. – dodała z
powagą podnosząc się na nogi. Wtedy to dotarło do Shannona. Coś jakby uderzyło
go w głowę i zaskoczył.
- Wy… jesteście rodzeństwem prawda? Bliźnięta? – zapytał chcąc się
upewnić, że się nie myli. W odpowiedzi otrzymał dwa skinienia głowami. – Boże.
To nie możliwe… - zaczął. Chciał się podnieść, ale coś jakby trzymało go przy
ziemii. – Ja… wy… Wy jesteście moimi dziećmi prawda? – zapytał z lekką obawą w
głosie.
- Mała poprawka: BYLIBYŚMY twoimi dziećmi. Tamtego wieczoru, kiedy
ujebałeś się w trupa i naćpałeś tak naprawdę nas zniszczyłeś. Pewnie powiesz,
że to mama nas zabiła, ale nie. To nieprawda. To ty. Gdybyś jej wtedy nie
porzucił, nie wyjechałaby i nie zrobiła sobie i nam tych wszystkich rzeczy.
Stres, depresja, ból. Końcem końców to twoja wina. Teraz jesteśmy bardziej… czymś w stylu
iluminacji Hayley i Jaspera w twojej głowie. Bo tak chcieliście nazwać swoje
dzieci pamiętasz? Jeszcze za nim Sophie naprawdę zaszła w ciążę rozmawialiście
o tym, idioto i nie rób takich oczu, bo doskonale to pamiętasz! – Ostatnie
zdanie chłopiec wykrzyknął widząc otwierające się szeroko oczy Shannona. – No
ale teraz już nas nie ma. – powiedział
rozkładając ręce na boki. – Zabiłeś nas. – powiedział z nienawistnym uśmiechem
cedząc każdą sylabę. Shannon był wściekły. Poderwał się z impetem na nogi.
- DOBRZE WIEM CO ZROBIŁEM I ŻĄŁUJĘ TEGO KAŻDEGO DNIA! – wykrzyczał
w stronę małego chłopca. Jego twarz jednak zamiast strachu przyjęła wyraz
nienawiści. Machnął ręką w powietrzu i Shannon poczuł jak jakaś siła odrzuca go
w powietrze, do tyłu. Następnie jego ciało uderzyło z impetem o ziemię. Jasper
stojąc nad nim leżącym na plecach odezwał się. – Uspokój się z łaski swojej!
Jakbyś nie zauważył jesteśmy w TWOJEJ GŁOWIE! To nie ja, tylko ty sam fundujesz
sobie te uświadamiającą gadkę! A wiesz dlaczego? Bo część ciebie owszem, żałuje
tego wszystkiego, ale inna część próbuje ci wmówić, że to nie jest twoja wina.
I wiesz co? – zapytał pochylając się nad nim. Wtedy jednak pojawiła się Hayley.
Usiadła na leżącym na ziemi obolałym Shannonie. Oparła swoje dłonie, które
miały w sobie siłę nie proporcjonalną do wielkości i przygwoździła go jeszcze
mocniej do podłoża prawie zgniatając Shannonowi ramiona. Spojrzała mu prosto w
oczy.
- Ale ta druga część się myli. To była, jest i zawsze będzie TWOJA
WINA. Czas to sobie uświadomić! – wykrzyczała mu w twarz po czym podniosła go
lekko do góry i z całej siły uderzyła nim o podłoże. Shannona przeszył ból.
Wtedy rozległ się wielki huk. Morze wzburzyło się. Wiatr swoją siłą ściągnął
dziewczynkę z mężczyzny, a ten od razu podniósł się na nogi. Zauważył, że
dzieci stoją obok siebie przed nim i wpatrują się w swojego domniemanego ojca z
nienawiścią i żalem w oczach. Wiatr swoim podmuchem wzbił do góry tuman białego
proszku. Utworzył on swojego rodzaju trąbę powietrzną i niebezpiecznie zbliżał
się w stronę Jaspera. Shan chciał pobiec w stronę dzieci, aby je zabrać i uciec
jak najdalej od szalejących żywiołów jednak coś przykuło jego nogi do ziemii i
nie mógł się ruszyć.
- NIE! – krzyknął widząc, że trąba powietrzna wchłania w siebie
Jaspera. Widział jak chłopiec znajduje się w środku tornada. Jak biały proszek
oblepia go i wypala dziury na skórze. Wtedy poczuł na swoim sercu
niewyobrażalny ciężar. Zaczął szarpać się na wszystkie strony próbując wyrwać nogi
z niewidzialnych kajdan. – Jasper! Nie! NIE! – krzyczał co sił w płucach widząc
rozpadające się w huraganie ciało małego chłopca. Hayley, która dotychczas
tylko przyglądała się śmierci swojego brata przeniosła wystraszony wzrok na
morze po czym zwróciła się do walczącego z niewidzialną siłą Shannona.
- Tato. Pomóż mi proszę. – Shannon spojrzał na wystraszone
dziecko.
- Hayley choć tutaj. Choć do mnie. – powiedział chcąc przytulić
dziecko i własnym ciałem ochronić przed wszystkim. Czuł, że musi ją uratować.
Dziecko jednak stało tylko nieruchomo wpatrując się w falę, która właśnie
utworzyła się na morzu i niebezpiecznie szybko zbliżała się w jej stronę.
- Tato. Nie, proszę, nie rób mi tego. – powiedziała odwrócona w
stronę morza.
- Hayley! Jestem tutaj, choć do mnie! – krzyczał Shannon czując
jak upada na ziemię i nie może się ruszać. – HAYLEY! HAYLEY CHOĆ DO MNIE! –
krzyczał do dziewczynki leżąc przygwożdżony do ziemii. Dziecko jednak tylko
wciąż powtarzała te same słowa w stronę zbliżającej się fali. Z oczu zaczęły
lecieć jej łzy.
- Tato… proszę nie. Nie niszcz mnie. Błagam cię… - powiedziała
kiedy kilkudziesięciu metrowa fala zakryła ją. Shannon wydał z siebie krzyk
protestu widząc jak dzieje się z nią to samo co z chłopcem. Wódka z której składało
się morze zaczęła formować coś w stylu płynnego tornado, a ciało Hayley
wypalało się, aż w końcu rozpadło się na części. Mężczyzna leżący na ziemi
poczuł jak jego serce płonie i rozpada się tak samo jak jego dzieci.
- NIE! – wykrzyknął i poczuł jak
po twarzy spływają mu łzy. Amfetamina, na której leżał zaczęła oplatać
jego ciało. Proszek przyciskał go do podłoża coraz bardziej i bardziej. Shannon
zaczynał tracić oddech. Kiedy już prawie stracił przytomność poczuł jak zakrywa
go fala i tonie. Opada na dno. Dalej była już tylko ciemność.
Shannon Leto otworzył przerażone i wilgotne oczy po czym zachłannie
wciągnął do płuc powietrze, jakby przez długi czas pozbawiony był dostępu do
tlenu. Pierwsze co zauważył, to wpatrująca się w niego para wściekłych, ale
pięknych zielonych oczu, które otoczone były czarnymi obwódkami z rozmazanego
tuszu do rzęs.
*Luk
Davy’ego Jonesa – nazwiązanie do „Piratów z Karaibów na krańcu świata”
popłakałam się, dziękuję, dobranoc xD
OdpowiedzUsuńNiee no opowiadanie jest EPICKIE, a wszyscy, którzy je czytają (tak, tak do Was piszę xD) macie KOMENTOWAĆ! Każdy chyba wie, że te opowiadanie jest nieziemsko boskie, prawda? ;3
NO oczywiście , że boskie ale to jest takie oczywiste że myślałam że nie muszę tego pisać. Ja też się popłakałam:).W sumie nawet nie powinnam tu tego komentować ale co tam hłe hłe. I właśnie dupki żołędne KOMENTOWAĆ, to wcale nie jest takie trudne
OdpowiedzUsuńW.o.W! wow! wOw! kurde, dostaniesz ode mnie! przez ciebie obgryzłam sobie paznokcia, no!z tego napięcia, eh... Nie wiem jak ty czujesz, ale dla mnie to jest drugi mój ulubiony rozdział! cała ta akcja między Soph i Shannem, rozbite lustro...bardzo bardzo dobre. A sen Shannonka, masakryczny. W sensie przerażający, wgl motywy martwych dzieci, uśmierconych są dla mnie okropne i jak sobie pomyśle, że mogłabym mieć taki sen, to się boję. Ale super się to czytało, głównie dlatego, że po prostu to świetnie napisałaś. Cały opis trafnie ukazywał to, co miał ukazywać, chociaż to wypalone amfą dziecko- dla mnie nie do wyobrażenia ( ale ja jakoś ran nie potrafię sobie wyobrazić, ale pewnie dlatego, że po prostu jest mi słabo jak je widzę i mój mózg automatycznie się blokuje). Jestem strasznie ciekawa czy Shannon jakoś się tym przejmie. Bo to straszne uświadomić sobie takie coś...Brr.
OdpowiedzUsuńJeszcze słowo dla animacji! Trafione w 10. A Joker, mrrr, strasznie za akurat TYM Jokerem przepadam! <3 a gif z Avrilką, no gapiłam się na niego dobrą chwilę :) No i luk Jonesa, od razu przypomina mi się ta scena z Jackiem i tym orzeszkiem i wgl jego ucieczka( matko jak ja kocham JACKA SPARROWA <3)
Słowem podsumowanie... nawet nie wiesz jak poprawiłaś mi humor po całym dniu na uczelni ( a tak btw Mam filozofię z gościem który jest krzyżówką Jezusa & Kurta Cobaina i wołamy na niego Jezus Kurt :) i nawet jest całkiem całkiem więc zabijając nudę jaką jest filozofia, studiuję jego fizjonomię :)) A więc kochana...oby tak dalej i życzę weny! :*
Zapomniałam jeszcze! piosenka...ja się nie dziwię że tak piszesz jak słuchasz takich rzeczy :) Ja jestem wybredna pod względem wokalistek i naprawdę nie wiele jest mnie w stanie uwieść, a The Pretty Reckless i blondi, tego nie zrobili, mimo to piosenka była fajna, jednak bardziej podobał mi się klip. No i ta czarna suknia <3! Ah... podsumowując... fajny podkład do tekstu!
OdpowiedzUsuńWczoraj zaczęłam czytać to opowiadanie i przerobiłam już wszystkie rozdzialiki, tak mnie wciągnęło ;)
OdpowiedzUsuńChyba powoli się uzależniam :P rozdział świetny jak zawsze, co tu więcej dodać. Rzeczywiście nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału i tego co dalej będzie między naszym Shannimalem i Sophie ^^
Ciekawa jestem jak też potoczy się sprawa między Flo i Jaredem, bo coś tą dwójkę ciągnie do siebie (przynajmniej Jaya do Flo :>). Myślę, że byliby dobrym połączeniem, na pewno ciekawym jeżeli chodzi o wygląd (te ich włosy, nie ma co). Fajnie byłoby, gdyby pan Jared Fuckin' Leto próbował zarywać do naszej niebiesko-włosej koleżanki, która zgrywałaby nieprzystępną (ale tak naprawdę leciałaby na niego, ale nie chciała tego pokazać, żeby nie dać mu satysfakcji ;D-takie małe gierki :P. Takie moje małe sugestie, ale jak Ty to zadecydujesz dalej pociągnąć to już Twoja sprawa ;)
Pisz, pisz i jeszcze raz PISZ, czekam na następny z ciekawością <3
I zapraszam na mojego bloga z opowiadaniem, dzisiaj go założyłam i może kogoś zaciekawię ;)
OdpowiedzUsuńhttp://my-dreams-will-never-change.blogspot.com/
specjalnie otworzyłam kompa by dodać KONENT ARZ bo wole na telefonie w szkole czytać, a tam komentarzy nie uznają =/. TO twoje opowiadanie jest uzależniające , CODZIENNIE JAK FB SPRAWDZAM CZY NIE MA CZEGOŚ NOWEGO =)
OdpowiedzUsuńŁoł. na razie jestem w stanie napisać tylko to, bo jestem w szoku. I to nie kwestia tego że kocham to opowiadanie, a samej treści snu Shannonna. Jest to jedno z niewielu opowiadań, które mają sens i nie są tylko o tym jaki to duży sprzęt ma Shann. podziwiam
OdpowiedzUsuń