sobota, 8 grudnia 2012

Rozdział 15


Ships are launching from my chest. 
Some have names, but most do not.
If you find one, please let me know what piece I've lost...

Radical face - Welcome Home (klik)



ZBIEŻNOŚĆ OSÓB I NAZWISK JEST PRZYPADKOWA!!! 
(nie licząc członków zespołu 30 seconds to Mars)

***



Sophie obudziło skomlenie. Donośne, wyraźne i irytująco nie dające spać.
- Nauczyłbyś się korzystać z łazienki psie... - Powiedziała dziewczyna nie otwierając oczu. Odpowiedziało jej tylko pełne wyrzutu szczeknięcie. Była dziesiąta, więc Syriusz i tak pozwolił jej spać dłużej niż zazwyczaj. - Dobra, już wstaje... - Powiedziała podnosząc się z łóżka i apatycznym krokiem podeszła do szafy. - Hmm... Co mamy dziś w planach? - powiedziała w stronę psa, który ułaskawiony tym, ze jego pani już wstała i zaraz wyjdzie na dwór leżał grzecznie z pyskiem złożonym na łapach i przyglądał jej się. - No w sumie... To nic. - Dodała uśmiechając się. Pies jakby rozumiejąc co ma na myśli zamerdał wesoło ogonem. Sophie leniwym ruchem wyciągnęła z szafki swoje ulubione szare, workowate dresy, które nosiła w taki dni jak dzisiaj - kiedy nie musiała nic robić i miała wszystkich w głębokim poważaniu. Do tego wybrała czarną bluzkę bokserkę. Wypuściła psa na podwórko i wzięła się za śniadanie. O dziwo była dziś w wyjątkowo dobrym humorze. Podejrzewała, ze to dzięki Florence. Perspektywa braci Leto obrywających od przyjaciółki cieszyła ją trochę bardziej niż powinna... Po szybkiej toalecie i śniadaniu postanowiła wybrać się na spacer na łąkę, po której chodziły konie. Pobiegła do swojej sypialni i zauważając czarną bluzę leżąca na półce (nie wiedząc jak się tam znalazła) pociągnęła za materiał ściągając ubranie z szafki. W ostatnim momencie spostrzegła, ze razem z bluzą z szafki spada coś jeszcze. Całkiem spore, czarne...
- NIE! - krzyknęła łapiąc w locie lustrzankę, która niebezpiecznie szybko zbliżała się do ziemii. W ostatniej chwili zdążyła chwycić za czarny pasek aparatu z żółtym napisem "NIKON". W duchu dziękowała koniom za wyrobienie u niej tego refleksu. Trzymając aparat już pewnymi rękoma ruszyła z powrotem na dół po drodze przeglądając zdjęcia. Ostatnie, które zrobiła pochodziły z ogniska, które trzy tygodnie temu zorganizowała Florence. Przerzucała zdjęcia i z uśmiechem na twarzy przypominała sobie tych wszystkich ludzi których poznała tego jednego wieczora. Nagle trafiła na zdjęcie samej siebie całującej w policzek jakiegoś mężczyznę. Ciemnowłosego, w glanach, skórzanej kurtce i granatowej koszulce. Zamyśliła się na chwilę rozpamiętując wydarzenia tamtej nocy. Seth... O tak, pamiętała go! Spędzili wtedy razem... Ciekawą noc. To był ostatni raz kiedy spała z jakimś mężczyzną. Pamiętała, że Florence potem nie mogła wyjść ze zdziwienia. Seth był facetem, który był samotnikiem i raczej nie wchodził w bliższe kontakty z nikim. Albo przynajmniej takiego udawał. Sophie była już po kilku drinkach i choć wcale nie była pijana, to nie chciała uwierzyć, ze Seth aż tak stroni od wszystkich. A w szczególności od kobiet. Był przecież cholernie przystojny!  Zawzięła się wtedy no i końcem końców przespała się z nim. Może to nie było zbyt mądre, ale wcale tego nie żałowała. Po raz kolejny uśmiechnęła się do siebie
- Trzeba mu przyznać, że był dobry... - Powiedziała do Syriusza zauważając, ze zwierzak, który zdążył już wrócić z porannego spaceru patrzy się na nią z zaciekawieniem.  Odłożyła aparat i założyła na nogi sztyblety. Już miała wychodzić, kiedy kierowana jakimś impulsem zgarnęła jeszcze z szafki swojego Nikona D200. Skoro będzie na padoku, to czemu nie pobawić się znów w fotografa? Kiedyś robiła to dość często, ale ostatnio przez nawał pracy nie miała czasu na takie przyjemności jak fotografowanie.  I właściwie na takich czynnościach upłynął jej cały tydzień. Wstawała, wypuszczała psa, szła na padok fotografować konie, potem gdy wracała eksperymentowała z różnymi nowymi przepisami. Po raz kolejny zaczęła czytać całą serię Harry'ego Pottera, grała na gitarze (jednak został jej tylko elektryk, bo czyjąś dupa połamała Jimmy'ego...).





Jednym słowem: odpoczywała. Żadnych natrętnych dzieciaków, żadnych braci Leto ani innych gadów tego rodzaju. Od czasu do czasu wpadała tylko Florence żeby sprawdzić jak się ma jej przyjaciółka no i żeby zdać relacje z wizyty u Marsiaków. 
A jak mijał tydzień naszemu kochanemu zespołowi? Jared cieszył się pobytem w Kingsdown. No może nie do końca, bo w głowie wciąż częściowo tkwiła mu opowieść Flo. Rozmowy z bratem ograniczał raczej do minimum. Chodził na spacery szukając weny, przesiadywał na plaży ze swoją gitarą. Jeśli ktoś by mu powiedział, że siedzenie na plaży z gitarą przysporzy weny, to pewnie by takiej osobie powiedział, żeby sobie wsadziła te frazesy w buty. Ale okazało się, ze owe "frazesy" są jak najbardziej prawdziwe. Kiedy siedział późnym wieczorem na mostku, z gitarą w ręku, zamykał oczy i pozwalał chłodnej bryzie owiewać swoją twarz. Wiatr przynosił ze sobą słowa do nowych piosenek. Swoim świstem tworzył osobliwą muzykę, którą Jared przenosił na struny gitary.
Shannon pomimo tego, że ich zakład został oficjalnie rozwiązany, dalej chodził do stajni i uczył się jeździć. Spodobało mu się to. Od dziecka uwielbiał zwierzęta, a kontakt z końmi miał na niego dobry wpływ. Uspokajał się, a wszystkie pogmatwane sprawy układały się w jego głowie. Otoczenie też nabierało innego wyrazu, gdy w krajobraz przed nim były wpisane końskie uszy, szyja i głowa. Oprócz jazdy upodobał sobie jedno miejsce na plaży. Coś jakby zakątek otoczony skałami gdzie nikt go nie widział. Jego oraz butelki Jacka Daniel'sa, z którą zaprzyjaźnił się ostatnimi czasy może trochę za bardzo.
Tomo często spędzał czas z Jaredem na komponowaniu muzyki. Pilnował żeby w piosenkach nie zabrakło rockowego brzmienia. Zwiedzał tez miasto i jako jedyny człowiek w domu, który myślał o tak przyziemnych sprawach jak jedzenie, robił zakupy. Zazwyczaj przygotowywał tez kolację. Choć wydawałoby się to dziwne, to panowie wcale nie mieli większych problemów z tym, kto ma gotować. Śniadanie zazwyczaj robił im Jay, bo wstawał pierwszy. O zapas kawy zawsze dbał Shannon. Nie umie żyć bez kawy. Obiady jedli rzadko kiedy, więc jak ktoś był głodny, to obowiązywała samoobsługa.
I takie niezobowiązujące życie toczyło się przez tydzień. Ale nic co dobre przecież nie trwa wiecznie. Na tym polega złośliwość świata. Nie pozwala nam zapomnieć ze powinniśmy cieszyć się naszym szczęściem póki trwa. Świat uświadamia nam, ze szczęście samo w sobie nie jest stanem stałym. Szczęście to chwile. Chwile dla których tak naprawdę żyjemy i które powinniśmy doceniać kiedy tylko możemy, bo nie wiadomo kiedy znów będziemy mieli do tego okazję.

***
Sophie trzymając w ręku aparat przeszła przez bramę i weszła na teren stadniny. Humor zdecydowanie jej dopisywał, od dawna nie czuła się tak dobrze. Dlaczego? Miała tydzień wolnego, nie musiała robić kompletnie nic. A przed nią jeszcze 3 takie tygodnie! Codziennie razem z Syriuszem i Nikonem  odwiedzała padoki, na których pasły się konie, plażę, las – czyli najpiękniejsze miejsca w Kingsdown.
Wyjaśnienie spraw z Shannonem też podziałało na nią raczej pozytywnie. Nie chodzi tu o to, że mu kompletnie wybaczyła, ale po prostu było jej lżej. Byłaby nawet w stanie normalnie z nim rozmawiać.  Było w niej to poczucie lekkości ducha i wolności umysłowej. Nie miała żadnych niedokończonych spraw.
Sophie weszła do stajni i szukała Flo. Dziewczyna nie odbierała telefonu, a Soph chciała ją zaciągnąć na zdjęcia. Tego dnia Sophie dopadła wena twórcza, a Florence była jej ulubioną modelką. Nie znalazłszy jej w stajni skierowała się na ujeżdżalnię. Tam jak zwykle znalazła kilka koni. Na niektórych jeździli jej znajomi trzymający swoje wierzchowce w tej stajni, a na innych dzieciaki uczyły się podstaw. Niestety w oczy nie rzuciła jej się niebieska czupryna kumpeli. Dostrzegła jednak znajomą, męską blond czuprynę. Należała ona do Dominica, jednego z instruktorów i dobrego przyjaciela. Akurat prowadził komuś jazdę. Był na końcu ujeżdżalni i Sophie nie dostrzegała dokładnie kto siedział na koniu, ale bynajmniej nie było to dziecko. Podeszła bliżej żeby zapytać się Doma o Florence.  Stanęła obok niego i wtedy zauważyła kto siedzi na koniu. Damn. Cóż za zbieg okoliczności… kompletnie niespodziewany…
- Okej, będziesz musiał odchylić plecy bardziej do tyłu. Tak jak teraz. Cofnij ramiona… - Blondyn udzielał standardowych wskazówek swojemu jeźdźcowi kiedy nagle usłyszał za sobą znajomy głos.
- Hej Dom. – przywitała się Soph z uśmiechem.
- Hej. – opowiedział zdziwiony przenosząc na nią wzrok. Shannon siedział na koniu i jak gdyby nigdy nic,. Łapiąc spojrzenie Sophie uśmiechnął się do niej.
- Cześć Sophie. – powiedział tylko poprawiając wodze w rękach.  Dziewczyna skinęła głową z lekkim uśmiechem. „To chyba wyglądało trochę sztucznie” pomyślała dziwiąc się, ponieważ ten uśmiech był jak najbardziej naturalny. Coś w środku jej się przestawiło i nie czuła już tej potrzeby bezustannego gnojenia Shannona. Razem z tym odeszła potrzeba wymuszania uśmiechu.  Ale mimowolnie część jej „wredoty” wydostawała się na zewnątrz. – Co cię tu sprowadza? Słyszałem, że wzięłaś dłuższe wolne? – zaczął Dom wyrywając dziewczynę z zamyślenia.
- Ach, no tak. Wiesz, nawet ja, pomimo tego, że naprawdę lubię tą robotę, to czasami potrzebuję odpoczynku. – odpowiedziała mu pogodnie. Dam tylko skinął głową. – Szukam Florence. Nie wiesz przypadkiem gdzie się podziała? Nie odbiera telefonu…
- Flo ma tu być dopiero za dwie godziny. Pewnie jest jeszcze w domu i pije kawę. – Zaśmiał się Dom, a Sophie mu zawtórowała. Oboje wiedzieli jaką dziewczyna ma słabość do tej czarnej cieczy… Co więcej Sophie przypomniało się, że ten pan, który aktualnie siedział na koniu także ma pewne skłonności co do picia dużej ilości kawy… Nagle zdała sobie sprawę z tego, że jest ciekawa jak sobie radzi pan Leto w jeździectwie. Może zostać tu trochę dłużej i się pośmiać?
- Tak pewnie tak. No ale jak już tu jestem… Co ćwiczycie? – zapytała z zainteresowaniem. Shannon był zdziwiony choć nie dawał tego po sobie poznać. Siedział cicho skupiając się na siwym koniu, na którym aktualnie siedział. Dawno nie widział Sophie w dobrym humorze, uśmiechającej się tak dużo i nie ociekającej sarkazmem. Musiał przyznać przed sobą, że ten widok przypomniał mu stare czasy… Zapomniał jak bardzo lubił, kiedy Sophie była taka energiczna i zadowolona. Zazwyczaj wtedy, kiedy wszyscy u nich w domu byli niczym ponure zombie, ona latając z uśmiechem po całym domu potrafiła postawić całe towarzystwo na nogi. W duchu uśmiechnął się do swoich wspomnień. Potem zdał sobie sprawę o co zapytała się właśnie Sophie. Co ćwiczymy? Chwila, ona ma zamiar patrzeć jak się zabijam na koniu?
- Właśnie próbujemy pierwsze galopy. – odpowiedział jej Dom. Dziewczyna w zdziwieniu uniosła brwi do góry.
- Czy ja usłyszałam GALOPY? – Dom roześmiał się i kiwnął głową.
- Ta jest. Facet ma wrodzony talent, mówię ci… - Sophie otworzyła szeroko oczy. Shannon i TALENT DO JAZDY KONNEJ?! To chyba jakiś żart…
- Ty sobie jaja robisz nie? Kto normalny po niecałych dwóch tygodniach jazdy uczy się galopu? – zapytała ze zdziwieniem. Nagle usłyszała znaczące odchrząknięcie dochodzące od strony konia. Albo może bardziej Shannona.
- Sophie, czuję się urażony twoim brakiem wiary we mnie… - powiedział Shan patrząc na dziewczynę z wyrzutem. Była zdziwiona tym naturalnym zachowaniem. Ale skoro ścieżka wojenna dobiegła końca, to czemu by tego nie kontynuować? Zaśmiała się tylko.
- Nie chodzi o mój brak wiary w ciebie, tylko… Nie no dobra, może jednak chodzi… - dodała po zastanowieniu. Shannon tylko pokręcił głową.
 - Chamstwo… - dodał. Dom też już nieco rozbawiony postanowił wkroczyć do akcji.
- Okej Shannon. Udowodnij jej, że się myli. – powiedział na co nasz jeździec uniósł brwi. – No to galopujemy. Wyprostuj plecy… Cofnij łydki do tyłu. Tak, właśnie tak. Teraz złap wodze tak, żeby były lekko napięte. Ale tylko lekko napięte, jeżeli pociągniesz mocniej, to Argus się zatrzyma. – Sophie dopiero wtedy uświadomiła sobie, że koń na którym siedzi Shannon ma na imię…
- Argus…? – zapytał skonsternowany Shannon.
- Tak, tak ma na imię koń. Argus. A dokładniej…
- Pełne imię to Argus Apocraphex! – krzyknęła Sophie nie wytrzymując i zanosząc się śmiechem. Shannon po chwili zrobił to samo. Oboje śmiali się w głos uświadamiając sobie niedorzeczność tej sytuacji, a Dom skonsternowany patrzył na nich jak na dwójkę idiotów.
- Coś mnie ominęło? – zapytał w końcu Dom kiedy Shannon i Sophie się uspokoili.
- Ach, dłuższa historia, kiedyś ci wytłumaczę Domciu… - powiedziała Sophie poklepując kumpla po ramieniu.
- Nazwałaś konia ARGUS APOCRAPEX?! – zapytał Shannon przez łzy, które pociekły mu z oczu przez ten spontaniczny napad śmiechu.
– Odwal się! Nie pamiętasz, że kilka lat temu byłam zagorzałym Echelonem? – zapytała pokazując mu język - No okej, dawaj ten galop. – dodała dziewczyna. Po chwili Argus z Shannonem na grzbiecie galopował dookoła nich. Dom trzymając lonżę korygował poszczególne błędy Shannona, choć o dziwo nie było ich wiele. Sophie była pod wrażeniem. I to niemałym. Shannon siedział wyprostowany i skupiony, widać było, że w siodle czuje się pewnie. Oczywiście jak na kogoś kto jeździ przez tak krótki czas! Nie dajcie sobie wmówić, że Leto jest AŻ TAK zdolny! I ogólnie całkiem nieźle się prezentował razem z mierzącym ponad 180 centymetrów wzrostu siwym Argusem. Nigdy by nie pomyślała, że Shann nauczy się jeździć. Kiedy w końcu się zatrzymał i Dominic i Shannon spojrzeli na nią ciekawi reakcji. Pokiwała z uznaniem głową. – No nie powiem… Całkiem, całkiem panie Leto… - zawróciła się do Shannona, który w odpowiedzi wzruszył ramionami udając skromnego i poklepał konia po szyi. „Całkiem ładny gest. Pochwalił zwierzaka – to się rzadko spotykane” pomyślała dziewczyna. Potem odwróciła się do Dominica. – No Howard, dobra robota. Powinieneś dostać podwyżkę! Kto tu jest szefem?! – zapytała z udawanym oburzeniem klepiąc go po plecach.
- A taka jedna… Blondynka, kręcone włosy, coś koło metra siedemdziesięciu wzrostu, całkiem ładna. Ocieka sarkazmem i jest zapatrzona w siebie. – powiedział dom wykrzywiając twarz z pogardą. Sophie w odwecie strzeliła mu z łokcia w żebra. – Hej! – krzyknął w proteście Dom przez śmiech. – Zapomniałem dodać, że jest agresywna… - Teraz już oboje się roześmiali.
Shannon zagalopował jeszcze raz po czym skończyli już jazdę. Sophie, choć nie miała tego w planach, towarzyszyła im do końca. Kiedy odprowadzili już Argusa z powrotem do stajni udała się w stronę swojego auta. Chciała pojechać do Flo. Za chwilę jednak usłyszała za plecami wołanie.
- Hej Soph! Czekaj! – nie kto inny, tylko Shannon szybkim krokiem zbliżał się do dziewczyny. Kiedy już ją dogonił Soph ruszyła dalej powolnym krokiem w stronę samochodu, a Shann razem z nią.
- Coś się stało? – zapytała marszcząc brwi.
- Co? Nie, ta tylko, chciałem zapytać jak się trzymasz? – powiedział Shann idąc razem z dziewczyną.
- Wiesz, jak to mówią Japończycy: Oko jako tako. – odpowiedziała. – Jak widzę, wasz zakład dalej trwa? – zapytała w końcu zadziornym tonem zbijając Shannona z pantałyku.
- Zakład? Jaki zakład? – zapytał Shann udając, że nie wie o co chodzi. Jednak pod spojrzeniem Sophie pod tytułem „Daruj sobie robienie z siebie głupka” odpuścił sobie. – Nie,  zakład, że tak się wyrażę, umarł śmiercią naturalną. Został rozwiązany.
- To cóż takiego skłoniło cię do dalszego obijania swojego gwiazdorskiego tyłka w siodle? – zapytała z odrobiną sarkazmu, która towarzyszyła jej praktycznie zawsze i wszędzie. Mężczyzna wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Najpierw lekko, a potem uśmiech stopniowo się powiększał. – Co jest? – zapytała zdziwiona lekko Soph.
- Nic. Po prostu… Szczerze mówić, to nie ma konkretnego powodu. Po prostu mi się spodobało. Widocznie mój tyłek lubi się obijać o siodło. – kolejne wzruszenie ramion. – I wiesz co? Te zwierzęta mają coś w sobie… - dodał już troszkę poważniej.
- Tak, wiem coś o tym. – powiedziała kiwając głową i stając obok auta. Shannon zatrzymał się naprzeciwko i nastała cisza. Trochę niezręczna. Shannon odezwał się pierwszy.
- Dobra, mam dość. Ta rozmowa była sztuczna jak cycki Dolly Parton. – powiedział przewracając oczami. Sophie roześmiała się tylko.

Dolly Parton*



- Wybacz, raczej ciężko przyzwyczaić się do bycia miłym dla kogoś na kogo wcześniej pluło się jadem. – odpowiedziała. Tym razem bez cienia złośliwości.
- Ale… Cholera, to brzmi idiotycznie kiedy to mówię, ale: Między nami okej? Rozmawiamy normalnie? Nie zabijamy się nawzajem? – zapytał niepewny. Sophie zmyśliła się na chwilę. Jest ok? Czy rozmawiają normalnie?
- No chyba to właśnie robimy nie? Nie przypominam sobie żebym cię obraziła… - zamyśliła się po raz kolejny.
- W sumie racja. To chyba dlatego jest mi tak dziwnie… - powiedział Shann na co Sophie roześmiała się ukazując wszystkie zęby. Taaaak. Nie obrażanie nie było w jej stylu… Shannon zapatrzył się na ten piękny widok. Wesoła Sophie. I wtedy znowu poczuł to coś. Jakieś ukłucie w środku. Już po raz kolejny w tym tygodniu. O co chodzi?
- Shannon? Ziemia? – Sophie pomachała mu ręką przed oczami. Widocznie musiał się zamyślić.
- Wybacz. Po prostu… Dawno cię takiej nie widziałem.
- To znaczy jakiej? – zapytała unosząc brew w zaciekawieniu.
- Uśmiechniętej. – powiedział – Przynajmniej nie w moim towarzystwie. – Dodał po chwili. Sophie znowu mimowolnie się uśmiechnęła. Odwróciła się na pięcie i otworzyła drzwi do auta.
- Musze lecieć. Na razie! – Krzyknęła i wsiadła do samochodu. Zanim zamknęła drzwi usłyszała jeszcze głos bruneta.
- Cześć Zośka! – Krzyknął po polsku  i ruszył z powrotem w stronę stajni. Dziewczynę aż zamurowało.
- Coś ty powiedział? – zapytała wychylając się z auta. Shannon odwrócił się i powtórzył powoli sylabami.
- C Z E Ś Ć   Z O Ś K A. – Sophie zmarszczyła brwi. – Tak, pamiętam jak masz na imię. – Powiedział uśmiechając się delikatnie. Sophie bez słowa wróciła do auta. Kiedy Leto zniknął jej z oczu roześmiała się sama do siebie.
- Pamięta! HA! – powiedziała przez śmiech. Nie miała pojęcia co wywołało ten napad śmiechu. Może śmieszny akcent Shannona z którym wymówił „Cześć Zośka”? A może to był  śmiech radości? „Tylko radości z czego?” zapytała dziewczyna samą siebie. Nie powiedziała tego sobie na głos, ale gdzieś w głowie jakiś głosik szeptał, że cieszy się, bo o ile to polskie „cześć” Shannon słyszał od niej wiele razy i w końcu też się nauczył, to o tym, że jej oryginalne imię brzmi „Zośka” wspomniała mu dwa razy. I było to dawno, dawno temu. A jednak zapamiętał. Po takim czasie…

***

Chwilę później parkowała już swojego jeepa przed szarym blokiem. Mieszkanie Florence było niewielkie. Ot, mała, studencka można powiedzieć klitka. Dziewczyna choć utrzymywała, ze nie ma problemów finansowych, to Sophie wiedziała, że jest inaczej. Ale dziewczyna uparcie nie dawała sobie pomóc. Florence mieszkała sama. Jej rodzice mieszkali aktualnie w Chorwacji i jeżeli chodzi o pomoc finansową, to nie mogła na nich liczyć. Sami mieli problemy. Florence pracowała w stajni przez cały rok, ale oprócz tego w roku szkolnym pracowała jako nauczycielka klas 1-3 w szkole podstawowej. Dziwne prawda? Niebieskowłosa wariatka ucząca dzieci… Dyrektorka szkoły na początku nie bardzo chciała ją przyjąć, ale jak się potem okazało, Florence była bardzo odpowiedzialna, a przy tym – co najważniejsze! – dzieciaki wprost ją uwielbiały. Miała z nimi niesamowity kontakt.
Sophie była w drodze na 3 piętro. Kiedy od drzwi Florence dzieliło ją już tylko kilkanaście stopni usłyszała zirytowany męski głos.
- Nie obchodzi mnie to. Masz się stąd wynieść!
- Co? Przecież zawsze ci płacę! – odkrzyknęła mu kobieta. Sophie przystanęła na chwilę przysłuchując się rozmowie.
- Tak! Ale ZAWSZE po terminie!
- Ale jednak płacę! – próbowała kontrować dziewczyna.
- Są inny, którzy będą płacić w terminie. Do jutra ma cię tu nie być, rozumiemy się? – powiedział mężczyzna nienawistnym tonem po czym zaczął iść w stronę schodów, na których aktualnie stała Sophie. Blondynka ruszyła na górę udając, że dopiero co tu przyszła i wcale nie podsłuchiwała rozmowy. Mijając się z owym mężczyzną, ciemnowłosym na oko czterdziestoparo-letnim poczuła silną woń papierosów i piwa. Obrzydlistwo. Kiedy doszła już na górę zobaczyła, że Florence zamyka drzwi od domu. Szybkim ruchem złapała za klamkę uniemożliwiając jej to. Zdziwiona Flo odwróciła się za siebie. Widząc swoją przyjaciółkę uśmiechnęła się krzywo.
- Słyszałaś prawda? – zapytała. Sophie w odpowiedzi kiwnęła głową. Weszła do domu i zamknęła za sobą drzwi. Ruszyła za Florence do małego salonu. Siadając na wysłużonej kanapie obrzuciła ją surowym wzrokiem.
- Jesteś idiotką wiesz? – zapytała. Florence otworzyła usta, ale Sophie nie dała jej nic powiedzieć. – I to kompletną! Znamy się tyle czasu, zrobiłabym dla ciebie wszystko, a ty nie mogłaś mi powiedzieć, że nie masz na czynsz?! Przecież bym ci pożyczyła! – Zdenerwowana Sophie stała teraz przed Florence, które odwróciła głowę w drugą stronę i nie odzywała się. – Wiesz co? Mniejsza już o ten pieprzony czynsz. Tyle razy powtarzałam, żebyś zamieszkała ze mną!
- Sophie ty i tak już dla mnie za dużo robisz! Kto normalnie dostaje taką pensję za prowadzenie jazd konnych?! – odpowiedziała jej w końcu zirytowana Flo. – Kto znalazł mi to pieprzone mieszkanie kiedy się uparłam mieszkać sama?! Kto zbajerował tak tego właściciela idiotę, żebym mogła mu płacić połowę, co? A ja i tak nie dałam rady! – Mówiła podniesionych głosem niebieskowłosa. – Kto praktycznie udostępnił mi najlepsze swoje konie co? Przecież normalni ludzie całe życie pracują na to, żeby mieć szansę jeździć jedne z najlepszych sportowych koni w Anglii, a ty od tak powiedziałaś, że są do mojej dyspozycji! Sophie nie mogę cię prosić o nic więcej! – Krzyknęła podnosząc się na nogi i równając z blondynką. Soph spojrzała na nią z politowaniem.
- Jesteś kompletną idiotką. – powtórzyła po raz kolejny, tym razem już spokojniej. – Nie możesz mnie o nic prosić? Błagam cię! Nie wiem czy pamiętasz, ale cztery lata temu była taka sytuacja… hm.. jak to było? – zapytała samą siebie marszcząc brwi i udając, że się zastanawia. – A tak, już pamiętam! Byłam w depresji, prawie się zabiłam, a TY uratowałaś mi życie. Masz rację, nie masz prawa prosić mnie O NIC. – powiedziała kiwając głową. Flo spojrzała na nią wściekła. Z oczu pociekło jej kilka łez. Zaraz po tym roześmiała się smutno i przytuliła do Sophie.
- Ktoś musiał. Co ja bym bez ciebie zrobiła? – Zapytała wciąż ściskając Sophie. Blondynka oddała uścisk i też się roześmiała.
- Nie wiem, może miałabyś normalny kolor włosów? – zapytała co spowodowało śmiech u obu kobiet.
Kiedy w końcu sytuacja się ustabilizowała Sophie odezwała się znowu.
- Okej, a teraz bierz torbę, pakuj swoje manatki i przeprowadzasz się do mnie. No już! Migiem! – zaczęła ją poganiać. Florence bez zbędnych dyskusji zaczęła się pakować. Z pomocą Sophie jeszcze tego samego dnia wieczorem wszystkie swoje rzeczy miała w swoim nowym domu. Kiedy po godzinie dwudziestej pierwszej skończyły ze wszystkim opadły wyczerpane na kanapę. Choć mieszkanie Flo wydawało się małe, to zmieściła tam całkiem sporo swoich klamotów. Spakowanie tego wszystkiego, przewiezienie i rozpakowanie pochłonęło więcej energii niż się spodziewały.
- Co powiesz na herbatę? – zapytała blondynka spoglądając kątem oka na Florence.
- Jak zrobisz… - odpowiedziała nie odwracając głowy. Sophie westchnęła.
- Liczyłam na ciebie… - powiedziała zawiedziona na co odpowiedziało jej parsknięcie przyjaciółki. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Dziewczyny spojrzały po sobie.
- TY OTWIERASZ! – krzyknęły obie jednocześnie.
- Sophie… No proooooszęęę, idź otworzyć… - powiedziała Flo błagalnym tonem. Blondynka wywróciła tylko oczami.
- OTWAAAAARTEE! – krzyknęła wciąż nie podnosząc się z kanapy. – Florence zaśmiała się. No tak, czemu ona sama na to nie wpadła?
Po chwili drzwi uchyliły się i weszło przez nie trzech znajomych mężczyzn. Słysząc, że ktoś jest w salonie skierowali tam swoje kroki.
- Dzień dobry, dobry wieczór drogie panie! – krzyknął Tomo wchodząc do pokoju i usadawiając się na jednym z foteli. Sophie spojrzała po nich skonsternowana.




- Panowie wybaczą, o tej godzinie: AKWIZYTOROM DZIĘKUJEMY. Tam są drzwi. – powiedziała unosząc brwi i ręką machając za siebie. Jared zajął w tym czasie drugi fotel, a Shannon stal oparty w drzwiach.
- Spokojnie, zaraz sobie pójdziemy, my tylko na chwilę. – powiedział Jay. – No chyba, że bardzo nas nie chcecie…? – zapytał mrużąc oczy. Dziewczyny tylko przypatrywały się im uważnie.
- Dokładnie. Nie chcemy was. Drzwi w tamtą stronę. – powiedziała Flo wykonując podobny gest jak jej przyjaciółka.
- Okej, w takim razie… - zaczął Tomo podnosząc się z fotela.
- STOP! CHWILUNIA! SIADAJ! – wykrzyknęła nagle ożywiona Florence. – Włóż rękę do prawej kieszeni swoich spodni i pokaż mi wysoko do góry co tam masz panie kolego… - dodała podejrzliwym tonem. Trójka mężczyzn zaśmiała się.
- Spostrzegawcza bestia. – powiedział Jared do Florence na co kobieta zrobiła minę w stylu „Przecież to oczywiste” co wywołało jeden ze sławnych uśmiechów Jareda Leto.
- Tak. I wiesz co jeszcze zauważyłam? – zapytała – Kolorek ci się zmył z włosków! Teraz już jesteś tylko blond panie Leto! – powiedziała niby szeptem. Jared zrobił wielce niezadowoloną minę.




  Tomo w tym czasie ujawnił zawartość swojej kieszeni. W ręku trzymał dużą butelkę Malibu. Florence z zadowoleniem pokiwała głową.
- Tak myślałam. – przeniosła spojrzenie na Jareda i zmierzyła go od góry do dołu. Mężczyzna będąc pod ostrzałem jej wzroku rozłożył ręce na boki rozchylając poły swojego płaszcza, chcąc pokazać, że nic ze sobą nie ma.
- Jak chcesz możesz sprawdzić osobiście – powiedział do niej Jared znacząco poruszając brwiami. „A ten ciągle to samo…” pomyślała niebieskowłosa. Nie zwracając większej uwagi na zaczepkę Jareda kontynuowała poszukiwania.
– Okej, gdzie ten trzeci? – zapytała unosząc się do góry i spoglądając na drzwi przy których stał Shannon. – Choć, choć tutaj… - pokiwała na niego palcem. Rozbawiony Shannon jak na grzecznego chłopca przystało stanął przed kobietą i czekał jakby na werdykt. Na pierwszy rzut oka niby nic, ale… - Zdejmuj marynarę kolego. Migusiem! – powiedziała uśmiechając się do siebie.
- Jak chcesz mnie rozebrać, to nie tak szybko… - odpowiedział jej.
- Och, trzymają się was dzisiaj żarty Leciątka… - powiedziała wstając z kanapy i podchodząc do Shannona. Wsadziła mu rękę pod marynarkę. Tak jak myślała – w tylnej kieszeni jego spodni była kolejna butelka, którą zakrywała marynarka. Wyciągnęła ją i uważnie się przyjrzała.
- Hej Sophie, patrz! Chłopaki mają niebieskie! – krzyknęła machając butelką blue curacao wyciągniętą od Shannona do blondynki, która przyglądała się rozbawiona całej sytuacji siedząc na kanapie. Soph zaśmiała się.
- Nie, nie wierzę, że nasz blondi nic ze sobą nie ma! – powiedziała ożywiona Sophie do Florence. Flo przybrała na twarz uśmiech niczym zawodowa agentka. Odwracając się od Shannona rzuciła butelką w stronę Sophie nawet na nią nie patrząc. Z gardeł mężczyzn wydarł się zduszony okrzyk. Przerażenia. Jednak Soph bez wysiłku złapała trunek jedną ręką. Uwielbiały to robić. Ludzie zawsze panikowali kiedy butelka z alkoholem była zagrożona. I to zdziwienie Marsiaków…
- Zdziwiony? – zwróciła się Sophie do przyglądającego jej się Tomo.
- Umiesz robić ciekawsze numery? – zapytał tylko podekscytowany Chorwat. Obie kobiety będące w pokoju spojrzały po sobie i roześmiały się tylko. – Musze to zobaczyć! – powiedział Tomo. W tym czasie Flo zbliżyła się do Jareda. Ten w myśl zasady o ostrożności wstał i stanął za fotelem, aby byś czymś oddzielonym od Florence.
- Wyskakuj z flaszki Jared! – powiedziała do niego Florence.
- Sama mi ją zabierz. – odpowiedział prostując się i przywołując na twarz pewną siebie minę. Shannon żeby mieć lepszy widok opadł na kanapę obok Sophie i przyglądał się całej sytuacji.
- Bracie, nie wiesz w co się pakujesz! – ostrzegł Jareda.
- Dam sobie radę. – Zapewnił go blondyn spoglądając na niego na pół sekundy. I cóż – to był błąd. W tym czasie Flo wykonała szybki ruch i złapała go mocnym chwytem za koszulkę.
- Dawaj Leto! – powiedziała stanowczo. Jared szukał ucieczki. Przecież nie może tak szybko dać się złapać! Co by tu… WŁAŚNIE!  Krzyknął sam do siebie w myślach. Sekundę potem jego dłonie powędrowały w stronę żeber dziewczyny. Jeden sprytny ruch i… jej ręka puściła koszulkę!
- Wiedziałem, że masz łaskotki! – krzyknął rozbawiony Jay po czym puścił się biegiem na górę uciekając przed Florence.
- O nie. Zginiesz za to… - powiedziała dziewczyna mściwym tonem i pobiegła za nim na piętro. A zaraz za tą dwójką w akompaniamencie szczekania pognał Syriusz.
Shannon, Tomo i Sophie już prawie leżeli ze śmiechu. Bitwa pomiędzy niebieskowłosą wariatką i kolesiem z blond szczotką na głowie. Genialne przedstawienie!
- Chłopaki? – zaczęła Sophie opanowując się w końcu. – On serio ma jakąś flaszkę ze sobą? – Tomo pokręcił przecząco głową i razem z Shannonem wymienili spojrzenia. Po chwili Shann wyciągnął zza siebie butelkę czystej. To samo zrobił Tomo.
- Akurat Jay jest czysty. – zaśmiał się Shanimal. Sekundę później dało się słyszeć głuche łupnięcie dochodzące z góry i szczekanie psa.
- Auć. Biedny Jared, to musiało boleć… - powiedziała Sophie patrząc wymownie na sufit i kręcąc głową.
- Skąd wiesz, że to Jay, a nie Florence? – zapytał Tomo marszcząc brwi.
- Zaufaj mi… - rzuciła, a po chwili do salonu wbiegł wielki kudłaty pies trzymając w zębach całkiem znajomego czarnego buta…
- Czy to jest… - zaczął Tomo
-… but Jareda? – dokończył za niego Shannon. Oboje w zdziwieniu wpatrywali się zwierzakowi rozrywającego na strzępy buta wokalisty, o którego jeszcze niedawno toczyli zaciekły bój przed domem. Soph tylko skinęła głową.
- Okej, to czemu zawdzięczamy tę niespodziewaną, ale jakże dobrze wyposażoną – uniosła w górę butelkę curacao – wizytę?
- Chcieliśmy się pożegnać. – powiedział Tomo siadając z powrotem na fotel.
- Pożegnać? Przecież mieliście wyjeżdżać w niedzielę, a dziś jest wtorek.
- Tak, ale Emma dzwoniła, że jesteśmy potrzebni w The Lab. – powiedział Shannon. – No i czwartek rano wyjeżdżamy.
- Tak. Więc dzisiejszy wieczór jest dobry na małe party! – wykrzyknął uradowany Tomo z butelką w dłoni.
Z góry dało się słyszeć kobiecy krzyk.
- Matko, co tam się dzieje? – zapytał samego siebie Tomo patrząc na sufit. Pozostała dwójka zrobiła to samo. Wgapiając się w górę nasłuchiwali różnych dziwnych odgłosów. Najpierw stukot. Znowu krzyk Flo. Głuche łupnięcie. Jakiś dziwny szum. Krzyk Jareda. Śmiech Florence. Głuche uderzenie. Szum ustaje. Florence wpada zdyszana i rozczochrana do pokoju i z ulgą opada na kanapę.
Cała trójka: Shannon, Tomo i Sophie spojrzeli na nią, a na ich twarzach wymalowane były identyczne odczucia: konsternacja i rozbawienie.
- Powiedz, że spuściłaś mu łomot? – zapytał Shannon z nadzieją. Florence zastanowiła się przez chwilę.
- No… może nie tak do końca łomot… Chociaż kilka kuksańców dostał! Ale powiedzmy, że zemsta była… satysfakcjonująca. – dodała uśmiechając się niczym famme fatale. Przeniosła spojrzenie na psa. – Och, Syyyriuuuuusz! Jaki ładny bucik! – powiedziała zbliżając twarz do psa. Ten spojrzał na nią z zaciekawieniem. – Rozerwij go na strzępy mały okej? Zrób to dla ciotuni Florence… - powiedziała do berneńczyka proszącym tonem. Pies jakby rozumiejąc o co go prosi z dziką radością poderwał się na równe nogi i zaczął szarpać czarnym obuwiem Jareda na wszystkie strony. Kiedy dało się słyszeć, że ktoś powoli schodzi po schodach pobiegł w ich stronę i stanął naprzeciw zmierzającego na dół mężczyzny.
- Ty wstrętny koczkodanie… Masz mojego buta… - odezwał się z nienawiścią Jared. Pies w odpowiedzi szczeknął radośnie i pobiegł do góry wymijając Jareda, który bezskutecznie próbował go przechwycić. Chwilę potem do pokoju wszedł Jay. Bez płaszcza. W jednym bucie. Z ociekającymi wodą włosami, rozdartą i również ociekającą koszulką i tak samo mokrymi spodniami. W oczach miał chęć mordu. Shannon i Tomo nie wytrzymali, zanieśli się śmiechem na cały dom. Jay spojrzał z nadzieją na Sophie, ale ta, choć próbowała być poważna w końcu też dała się ponieść dzikiej radości. Jared skierował się w stronę wolnego fotela. Przechodząc obok kanapy wyszeptał Florence do ucha swoim tonem, który powodował ciarki na karku
- To jeszcze nie koniec niebieska… - Flo w odpowiedzi złapała go za mokre włosy.
- Oczywiście, że nie. – odpowiedziała, również wprost do ucha mężczyzny nie omieszkując zahaczyć go kilkukrotnie wargami. Przyciągnęła go jeszcze bliżej siebie. – To dopiero rozgrzewka Jaaaaay… - dodała przeciągając jego imię i przejeżdżając językiem po krótkim fragmencie szyi blondyna. Po tych słowach puściła jego mokre włosy i wręcz odepchnęła od siebie, wciąż z uśmiechem.
- Okej, dobra, wystaaarczyy! – krzyknęła Sophie próbując po raz kolejny opanować śmiech. To co? Ja pójdę po kieliszki? – zapytała na co cztery głowy godnie skinęły w potwierdzeniu.
- Pomogę ci! – krzyknął Shannon i pobiegł za nią do kuchni. Perkusista był cholernie ciekawy co jest między tą dwójką – Jaredem i Florence. Czy w ogóle coś jest, czy jedno z nich po prostu udaje? Po chwili jednak opuściły go te myśli, a ich miejsce zajęły rozmyślania na temat jego i Sophie. Kiedy wrócił do domu po dzisiejszej jeździe i spotkaniu z dziewczyną zaczął się zastanawiać o co chodzi z tym ściskiem w klatce piersiowej. Doszedł do wielu wniosków, ale ten najbardziej pasujący mówił, że to tęsknota za tą dziewczyną. I coś jeszcze. Coś do czego nie chciał się przed samym sobą przyznać. W dalszym ciągu, gdzieś w środku coś do niej czuł.
 Im dłużej przebywał w jej towarzystwie, tym bardziej czuł się jak kiedyś. Jakby te cztery lata w ogóle nie miały miejsca. Jakby cały czas byli razem i tylko poprztykali się o jakieś głupstwo.
Wiedział jednak, że to nie prawda. Musiał utrzymywać w sobie tą świadomość, ponieważ to była jedyna rzecz, która powstrzymywała go od podejścia do Sophie i pocałowania jej... 


All my nightmares escaped my head... Bar the door, please don't let them in! You were never supposed to leave, now my head's splitting at the seams...



****

*Dolly Parton - gwiazda muzyki country, która przeszła już stanowczo za dużo operacji plastycznych. Bez urazy dla fanów! 

Dzień dobeeerek! 
Jak się macie ludziska? ;) Jak się podobał nowy rozdział? A może się nie podobał? ;> Dajcie znać.
A tak poza tym, to wiecie co? ZIIIMAAA! ♥ Mam za oknem przepiękny, inspirujący do pisania wiod ośnieżonych drzew... ;) 
Mam nadzieję, że kolejny rozdz. uda mi się napisać szybciej, chociaż jak to zwykle bywa w grudniu - nauczyciele fiksują i zadają dużo pracy domowej i robią sprawdziany. To się wiąże nie tyle z moim uczeneim się, co tym, że świadomość kolejnej pracy klasowej czy kartkówki odbiera mi chęci na wszystko. No i zabija moją wenę twórczą i kreatywność. D: No nevermind, już się nad sobą nie użalam!
Powiem Wam za to, że byłam dziś w pięknym, zimowym terenie na koniu razem z Asią, która jak mniemam czyta to właśnie :) I las zimą... Zapiera dech w piersiach! Szczególnie z końskiego grzbietu! ♥ Zmarzłam cholernie, byłam cała mokra od śniegu (tak jak i mój koń) ale było warto! Jutro znów się przejedziemy :)

No to miłego dnia/wieczora kochani!
I pamiętajcie - DZISIAJ REVyRT! ;D ♥


I na "do widzenia" gif, w który nie mogę przestać się wgapiać. 

Shaaaaaannon! ♥♥♥


2 komentarze:

  1. Dominic Howard <3 Nie, nie, nic nie mówię :D dziękować i podobać się mi :D wszystko fajnie zrównoważone tzn. wątki,naprawdę się działo i było zabawnie. Nie mogę, Flo i Sophie są świetne <3 No i niesamowicie podobała mi się niezapowiedziana wizyta trójcy: the divaH, the animal & Jesus kooocham <3 Flo jaki radar, jak wyhaczyła ten alkohol :) Ogólnie martwi mnie jedno...wyjeżdżają z K. :( Ale LA nie jest złe, co nie? Wybacz jeśli plotę 3 po 3 ale mój mózg nie kontaktuje dobrze ost. ReVyRT <3 dopiero za 2 razem uświadomiłam sobie ile było tam śmiesznych momentów, a Jared i Rippley uwieeeeelbiam <3!
    Pozdrawiam cieplutko! (u mnie dziś, 7:30, Wrocław, -14C!Brr!ale kocham to)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chłopaczki wyjeżdżają? łeee, no jak to?! Mam nadzieję, że jednak nie będzie to długa przerwa między ich spotkaniami z dziewczynami. no i muszą to ładnie oblać, takie trzy dobre alkohole przywieźli :D No i Shannon, który w końcu sobie uświadamia, że jednak coś czuje. Milusio, fajnie poczytać, że już on i Sophie poprawiają swoją relację. Życzę weny i czekam z niecierpliwością na następny rozdział, pozdrawiam :)

    - Gemmei (http://www.93million-miles.blogspot.com/)

    OdpowiedzUsuń