And this chaos it defies imagination!
Do what the fuck you want to, there’s no one to appease!!!
Do what the fuck you want to, there’s no one to appease!!!
OSTRZEŻENIE!!!
WSZYSTKIE TEORIE I "PRZESŁANIA ŻYCIOWE" ZAWARTE W PONIŻSZYM ROZDZIALE NIE NADAJĄ SIĘ DO ZASTOSOWANIA W ŻYCIU CODZIENNYM. ZA SKUTKI STOSOWANIA NIE ODPOWIADAM. JAK I RÓWNIEŻ ZA SKUTKI PRZECZYTANIA OWEGO ROZDZIAŁU.
DALEJ CZYTASZ JUŻ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
***
Słyszeliście kiedyś taką mądrą zasadę, że jeżeli pijesz
alkohol, to nie wolno mieszać? Oczywiście, że tak. Jestem niemal pewna, że
każdy to wie. Cóż, trójka mężczyzn z zespołu o wdzięcznej nazwie 30 seconds to
Mars albo tego nie wiedziała, albo po prostu stwierdzili, że ich zasady nie
dotyczą. Nawet te o podstawach biologicznych. Jak się bawić, to się bawić!
Żałować będziemy jutro! – oto jaką zasadę wyznawali nasi panowie. I pewne dwie
panie również…
Shannon, Jared, Tomo, Sophie i Florence. Cała piątka bawiła
się dzisiejszego wieczora świetnie. Wygłupom nie było końca…
Po drugiej kolejce curacao z sokiem pomarańczowym…
- No i wtedy, Shannon…
- Nieee! Sophie błagam nie kończ! – krzyknął zażenowany
Shann zakrywając twarz dłońmi.
- Cicho Shanny! Chcę to usłyszeć! – uciszyła go Florence i
zwróciła się z powrotem w stronę Sophie. – I co było potem?! – zapytała
podekscytowana. Jared i Tomo leżeli na ziemi dosłownie turlając się ze śmiechu.
- No i Shannon przerąbał ten zakład z Jamie’m! – krzyknęła
Sophie.
- NIE!
- TAK! No i skończyło się na tym, że biegał po plaży w Los Angeles tylko w
spódniczce z trawy! – Zakończyła Sophie zanosząc się śmiechem razem z Tomo i Jay’em.
Shannon za to – co mu się rzadko zdarzało – spłonął rumieńcem i nie patrzył na
niebieskowłosą.
- Shanny, powiedz, że miałeś na sobie majtki… - powiedziała
Flo z resztkami nadziei. Brunet jednak tylko zamknął oczy i pokręcił przecząco
głową. Florence rozszerzyła oczy ze zdziwienia. – No nieee! O to, to bym cię
nie podejrzewała Leto! – skwitowała i zaniosła się śmiechem.
- Ach, to był akurat jeden z jego bardziej… grzecznych
wybryków, że tak się wyrażę. Znam o wiele ciekawsze historie… - zaczęła Sophie.
Shannon zaalarmowany tym wszystkim zareagował.
- Sophie! Nie, no dość, wystaaarczyyy tego Blondi! Znajdź
sobie inną ofiarę! Może drugą blondynkę
– Jareda? – Jay słysząc to lekko się wzdrygnął.
- Sorry Shannon. To nie ze mną chodziła. – powiedział do
brata wzruszając ramionami. – Nic na mnie nie masz, Słonko… - zwrócił się pewny
siebie do dziewczyny.
- Och, czyżby? – zapytała unosząc brwi. Mężczyzna pewny
swego skinął głową i upił swojego drinka składającego się z Malibu i soku
kaktusowego. Sophie tylko uśmiechnęła się z wyższością. – Nie masz pojęcia jak
bardzo się mylisz… Wiem o tobie baaardzo dużo, Jaaaaaayyyy…
- Nie wydaje mi się…
– Widocznie zapomniał, że Sophie mieszkała z nimi przez dłuższy czas… -
Co na przykład? – podniósł się na nogi i spojrzał na dziewczynę z góry. Sophie
również wstała, jako, że wszyscy siedzieli na podłodze. Blondynka zaczęła
chodzić dookoła Jareda. Ten wziął kolejnego łyka ze swojej szklanki. I to był
błąd. W tym momencie odezwała się
Sophie.
- Chociażby to, gdzie trzymasz swoje gumki… - Na to
stwierdzenie zszokowany Jared wypluł płyn, który aktualnie znajdował się w jego
ustach. Wszystko poleciało – na jego szczęście – na stojącego nieopodal
kwiatka. Towarzystwo wybuchnęło śmiechem. – Swoją drogą, to trochę głupie
miejsce…
- Chwila, wydawało mi się, że faceci noszą gumki w
portfelach? – zaśmiała się Florence.
- Niektórzy owszem, ale nie Jay. Shannon z resztą też nie… -
powiedziała wzruszając ramionami.
- Zgrywasz się… - powiedział już trochę ostrożniej Jared.
- Serio? – zapytała Sophie i podeszła bliżej do Jareda. Sekundę
potem stanęła mu za plecami i włożyła rękę do tylnej kiszeni jego dżinsów
wyciągając z niej małą paczuszkę z napisem „Durex”. Jared z prędkością światła
obrócił się do dziewczyny próbując zabrać jej swoją własność, ale Sophie była
szybsza. Rzuciła ją w stronę Florence. Ta zaczęła się jej przyglądać.
- Zobaczmy, jakiż to rozmiar ma nasz pan Leto…
Jared wywrócił tylko oczami i usiadł z powrotem na podłogę.
Obserwował wyraz twarzy Flo. Ta jednak zachowała pokerową twarz. Odrzuciła mu
paczkę.
- Co? Zatkało, Kochanie? – odezwał się Jared do Florence, na
co ta tylko się uśmiechnęła.
- Nie mój drogi. Po prostu nie wierzę, że taki chudzielec
może być tak dobrze wyposażony. Obstawiam, że trzymasz to w kieszeni żeby sobie
podnieść samoocenę… - powiedziała z pięknym uśmiechem. Siedzący obok niej
Shannon parsknął śmiechem.
- High five, Flo! – krzyknął Shaniasty i razem przybili
piątkę.
Jared nie dawał po sobie poznać jak bardzo to stwierdzenie
ukłuło jego ego. „Podnosić sobie samoocenę”… Też coś…
Sophie usiadła obok
niego z uśmiechem wyższości.
- A to dopiero początek Jay. Chcesz więcej? – zapytała
poruszając znacząco brwiami.
- Nie, dziękuję. Tyle wystarczy… - odpowiedział pokazując
język niczym obrażone dziecko, czym rozbawił całe towarzystwo.
- A jakiż to rozmiar posiada drugi pan Leto hmm…? – zapytała
rozbawiona Florence patrząc na Sophie. Sophie otworzyła usta żeby coś powiedzieć,
ale w pewnym momencie złapała spojrzenie Shannona i dotarła do niej podświadoma
wiadomość: „Sophie… Nie odzywaj się…”. I tak też zrobiła. Właściwie, to nie
wiedziała dlaczego Shannonowi zależy na tym, żeby nie ujawniać tych danych. Przecież ten facet ma raczej powód do
dumy (i to jakiej!), a nie jakichś krępowań… Po prostu wzruszyła ramionami i
napiła się drinka. Florence udając wielce zawiedzioną zmieniła temat.
Sophie jednak nie bardzo słuchała co mówiła jej przyjaciółka,
bo nadal spoczywało na niej, teraz już wdzięczne, spojrzenie Shannona.
Zapatrzyła się w ten widok, a jej podświadomość powędrowała z powrotem do Los
Angeles. Przypomniała sobie kiedy ostatni raz kochała się z Shannonem.
Pamiętała zadziwiająco dużo szczegółów… Kiedy muskał swoimi wargami jej usta,
powoli przesuwając się dalej. Przez kości policzkowe, szyję, obojczyk. Coraz
niżej… Gdy jego dłonie błądziły, pod jej koszulką. Delikatne ruchy, które pod
wpływem rosnącego pożądania stawały się coraz gwałtowniejsze, aż w końcu jej
koszulka lądowała gdzieś w pokoju. Bluzki z guzikami zawsze miały pecha.
Podniecony Shannon nie tracił czasu na ich rozpinanie. Kiedy budził się w nim
ten „zwierzak” bluzka była rozrywana, a guziki zazwyczaj wylatywały w powietrze
niczym wystrzelone z procy. Ciąg dalszy… Kiedy oboje płonęli z wzajemnego
pożądania, kiedy tracili nad sobą kontrolę i dawali się ponieść… Mimowolnie na twarz wpełzł jej perwersyjny
uśmiech. Nie przypominała sobie, żeby z kimkolwiek innym było jej tak dobrze. O
tak. Shanimal był świetnym kochankiem… Kiedy się ocknęła i uświadomiła sobie
jaki miała wyraz twarzy od razu go zneutralizowała. Spojrzała na Shannona z
nadzieją, że tego nie wyłapał. Jednak czekało ją zdziwienie – Shann nie
zwracając uwagi na resztę towarzystwa wpatrywał się właśnie w nią. Mało tego,
wpatrywał się w nią tym swoim perwersyjnym wzrokiem...
3 kolejki kamikaze później
(nie zapominajmy, że jedna kolejka, to 4 shoty na osobę…)
- To zaśpiewajcie nam coś polskiego! – Krzyknął Shannon. –
Pamiętam tą piosenkę „Whisky”, której mnie kiedyś nauczyłaś. Masz coś w tym
klimacie? – Sophie zastanowiła się przez chwilkę, ale Florence była szybsza.
- Soph! Dawaj „Autobiografię” ich nauczymy! – Soph bardzo
spodobał się ten pomysł. Zagrała na gitarze całą piosenkę chłopakom po polsku
razem z Flo*. Potem przetłumaczyły ją na angielski.
- To jest… Łał. – powiedział Jay z uznaniem kiwając głową. –
Genialny tekst. Musicie mnie tego nauczyć!
- Tak, ja też chcę! – powiedział podekscytowany Tomo. – W
sumie, to nie powinno być trudne. Polski chyba nie różni się aż tak bardzo od
chorwackiego nie?
Chwilę później Dziewczyny próbowały nauczyć trójkę
delikwentów refrenu. Tomo faktycznie nie miał większych problemów. Shannon o
dziwo też nie. Za to Jay… Polski jest dla niego zbyt twardym językiem…
- Okej, Sophie, powtórz to jeszcze raz! Muszę to zaśpiewać!
– powiedział Jay zdeterminowany, że tym razem uda mu się dokładnie wymówić
polskie słowa.
- Trzech
- T… Cz.. Czech… - powtórzył powoli starając się nie
pomylić. Sophie znów zaczęła się śmiać.
- TRZECH Jared! Tam jest „T” na początku, łapiesz? – blondyn
kiwnął głową.
- Dobra! Śpiewajmy to już! – Sophie złapała leżącą nieopodal
gitarę i zaczęła grać.
- To na trzy. Uwaga… RAZ… DWA… TRZY! – gdy zabrzmiało „trzy”
pięć głosów zaczęło zgodnie fałszować znany wszystkim Polakom utwór.
- Było nas trzech, w każdym z nas inna krew! Ale jeden
przyświecał nam cel…
Litr czystej później…
(Nie martw się, ja też nie mam pojęcia, jak oni jeszcze
ogarniali…)
- Co powiecie na karty? – zaproponowała Sophie.
- Oooo… Ja jestem na taaaak! – wykrzyknął od razu Shannon.
Jared i Florence również wyrazili swoje chęci, jednak Tomo…
- O nie, ja odpadam! – powiedział unosząc do góry ręce.
- Co? Ale Toooomuuuśśś! – powiedziała błagalnym tonem
Sophie. – Dlaczego, Bro?
- Moi kochani, jam człowiek uczciwy, od hazardu stronię na
wszystkie możliwe sposobności! Poczciwa ma żona w domostwie w zacnych Stanach
oczekuje, iż jej małżonek klasę zachowa i prowadzić będzie się godnie podczas
krajoznawczej i poglądy rozbudowującej podróży kształcącej w Anglii się
odbywającej w domu dziewoi zacnej imieniem Sophie oraz towarzyszki jej
błękitnowłosej, Florence… - Tomo zakończył swoją przemowę, a wszyscy zgromadzeni
patrzyli na niego jak na kosmitę.
- Czemu on mówi jak Yoda ze średnowiecza? – zapytała Flo z
jedną brwią uniesioną. – Przetłumaczy ktoś?
- No problemo seniorita! – krzyknął Jared. – Tomislav
szanowny nasz z małżonką swą, zacną również, wychowawczą rozmowę odbył zaś i…
- JARED! – krzyknęła na niego zdenerwowana Florence. Co oni
pierdolą?! Shannon błagam, w tobie moja nadzieja. Przetłumaczysz z języka
Yodo-Tomo na angielski?
- Aj, aj kapiatnie! – krzyknął Shannon salutując niczym
pirat.
– Kamrat nasz od
dziewki swej rozkazy otrzymał, że żagla na maszt ma nie wznosić, albowiem może
to sprowadzić na tego oto majtka burzę z piorunami! Sztorm najprawdziwszy! Wiedz,
panienko Florence, że obce panny na pokładzie okrętu nieszczęścia przynoszą na
takich majtków jak Tomislav. Mógłby nasz majtek zdegradowany zostać przez
Bosmana, co się złą sławą cieszy i groźne imię nosi – VckBee** – do rangi
szczura lądowego! Więc ryzyko rumu tego nie warte!
Florence zaprezentowała książkowy wręcz przykład facepalm’u.
- Sophie? Proszę…? – zwróciła się do przyjaciółki z ostatnią
nadzieją.
- W skrócie, Vicky, żona Tomusia, musiała się dowiedzieć o
naszym ostatnim polowaniu na zombie i chyba jej się to nie spodobało, więc
wnioskuję, że Tomo usłyszał coś w stylu „Jeszcze jeden taki numer, a
pożałujesz”. Mam rację? – zapytała się Tomo
- Si siniora. – Odpowiedział Chorwat siląc się na hiszpański
akcent i kiwając głową.
- NO I CZY DO CHUJA PANA NIE MOŻNA BYŁO TAK OD RAZU?! –
wykrzyknęła Florence do trójki mężczyzn siedzących na podłodze obok niej.
Spowodowało to tyle, że zaczęli się niekontrolowanie śmiać przewracając się na
plecy. I trwając tak przez dobre pół godziny i kompletnie zapomnieli o grze w
karty. Jednakże…
…2 kolejki kamikaze później…
…przypomnieli sobie z powrotem.
- Okej, to Tomo odpada, więc robi za sędziego. To w co
gramy? – zapytał rozochocony Jay.
- Hmm… A co powiecie na kenta***? – zaproponowała Sophie.
- Okej! Ja biorę Florence! – krzyknął Jared przeskakując
obok niebieskowłosej, zdziwionej jego entuzjazmem.
- Zdrada… To boli bracie… - powiedział z wyrzutem Shannon
łapiąc się za serce i udając płacz.
- Czego się mażesz? Masz Sophie! – odpowiedział mu Jay.
- Dobra, masz rację. Z was dwojga wolę piękną kobietę niż
starego pryka, wokalistę od siedmiu boleści… - powiedział Shannon obejmując
Sophie i przytulając ją mocno do siebie. Soph, choć była po takiej ilości
alkoholu, wciąż kontaktowała (no dobra, może nie do końca..). I choć nieco
zdziwiło ją zachowanie Shana, to nie zaprotestowała. Też go uścisnęła i pokazała
Jaredowi język. Shannon za to zarobił od brata w żebra.
Po ustaleniu tajnych znaków gra rozpoczęła się. Tomo wpadł
na pomysł, że uwieczni całą grę na fotografiach. Co rusz więc pstrykał zdjęcia
skupionym graczom. Myślicie, że w Kenta nie da się kantować? Cóż za nonsens…
Tomo próbował czuwać czy nikt nie oszukuje, ale jak można ogarnąć tą czwórkę po
pijaku, skoro nawet na trzeźwo jest ciężko? Czwórka piekielnych hazardzistów
stosujących metody oszustw o jakich nawet niektórzy nałogowi gracze nie wiedzą…
Obie drużyny szły łeb w łeb. Był remis i rozgrywała się
ostatnia partia. Wszyscy skupieni, obserwujący bacznie swojego partnera,
ukradkiem spoglądając na przeciwników. Słychać tylko przekładanie kart z ręki
do ręki. W końcu zabrzmiało oczekiwane przez wszystkich słowo. Tomislav trzymał
w górze aparat, żeby uwiecznić chwilę chwały zwycięskiej drużyny oraz ból i
rozpacz wynikające z klęski drugiej drużyny.
- KENT! – krzyknął Shannon. Wszystkie oczy zwróciły się na
niego. Chwila ciszy, która dla Jareda i Florence zdawał się wiecznością. Sophie
powolnym ruchem, z pokerową twarzą położyła na ziemi swoje karty, jedna po
drugiej odkrywając ich zawartość.
Pierwsza: Królowa trefl.
Druga: dziewiątka trefl.
Napięcie rośnie… Słychać werble…
Trzecia i ostatnia karta… AS TREFL!
I wtedy wiele rzeczy zdarzyło się na raz. Tomo wydał z
siebie okrzyk, niekoniecznie zdradzający jakieś emocje. Po prostu krzyk, bo coś
się działo, jak to nasz kochany Tomo. Jared rzucił swoimi kartami i z
frustracją jęknął. Florence wykrzyknęła donośnie „No kurwa no! Oszukiwali na
bank!”. Cała ta frustracja została uwieczniona na zdjęciu przez naszego
nadwornego sędziego-fotografa Tomo. Sophie krzyknęła z radości i zwróciła się w
stronę również zadowolonego Shannona. Mężczyzna w przypływie euforii, którą
potęgowało stężenia alkoholu w jego krwi przyciągnął do siebie dziewczynę i
pocałował prosto w usta. Sophie nie bardzo zdając sobie sprawę z tego co robi
odwzajemniła pocałunek. Miał to być krótki całus celebrujący zwycięstwo, ale
wskutek utracenia kontroli nieoczekiwaniu przedłużył się i nabrał mocy. I wtedy
błysnął flesz aparatu. Po chwili Shannon i Sophie zorientowali się, że właśnie
całują się na oczach Jareda, Florence i Tomo, chociaż tydzień temu skakali
sobie do gardeł. Oderwali się od siebie i spojrzeli po towarzystwie. Wszyscy
jednak byli w takim stanie, że wywołało to jedynie śmiech i gwizd Tomo, a nie
powszechne potępienie. Tak więc szybko zapominając o tym małym incydencie
wrócili do picia.
Kolejna kolejka? ZAWSZE!!!
Kolejny litr wódki później… (Jared skończył swoje litrowe Malibu.
Samodzielnie.)
- Nie, nie, nie i jeszcze raz NIE, Tomoooo! – krzyknęła
Sophie. – To za sprawą antychrysta, który przyjdzie do nas na ziemię będzie
koniec świata!
- Bullshit, młoda damo! Ten twój antychryst to mi może co
najwyżej buty wyczyścić! To bieguny się
do siebie zbliżają! To powoduje zakłócenia pola elektromagnetycznego! – odparł
Chorwat.
- No i co z tego?! To znaczy co, odbiorę telefon i mnie coś
pierdolnie? – prychnęła blondynka na co Tomislav wielce się oburzył. Jak mogła
podważać jego teorię o końcu świata?! Że niby jakiś antychryst? Pff! Też coś!
Dwoje ludzi toczyło tą rozmowę już długo… Zbyt długo. Byli
tym tak pochłonięci, że nie zauważali co się dzieje dookoła. Co z tego, że Shannon leżał na środku kuchni z gitarą w ręku i wył „You’re beautiful” Jamesa Blunta jak wilkołak do Księżyca?
Tymczasem Jay i Florence… Nie koniecznie toczyli
konwersację. Toczyli… wojnę! Na spojrzenia konkretnie. Kto pierwszy się
zaśmieje lub odwróci wzrok przegrywa.
Mężczyzna z blond irokezem (troszeczkę przyklapniętym)
siedział na wprost niebieskowłosej kobiety wpatrując się w jej równie
niebieskie tęczówki. Bój trwał od dobrych piętnastu minut. Co jakiś czas, jedno
z nich rzucało tylko krótką uwagę.
- Ale ty masz piękne oczy… - odezwał się w końcu Jay. Nie
zmienił jednak wyrazu twarzy. Przez resztę rozmowy, również zachował neutralny.
Co było trudne biorąc pod uwagę to, jak bardzo uwielbiał manipulować swoimi
rysami twarzy.
- Spadaj. – zripostowała tylko dziewczyna również zachowując
pokerową twarz. Teraz, i przez resztę rozmowy.
- Naucz się przyjmować komplementy kobieto.
- Umiem je przyjmować. Po prostu nie robią one na mnie
wrażenia, kiedy są od ciebie.
- Auć. To bolało.
- Ach, wybacz. Zapomniałam, że nie jesteś przyzwyczajony, że
ktoś rani twoje delikatne, męskie ego, którego wielkość jest przeciw
proporcjonalna do wielkości twojego przyrodzenia.
- Auć. Znowu. Już trzeci raz tego wieczora… Kochanie, jeżeli
tak, to w takim razie, moje ego jest… maluuuuuutkie.
- I znowu to robisz.
- Co robię?
- Udajesz, że masz dużego penisa, żeby podnieść sobie
samoocenę.
- Wcale nie udaję.
- A ja myślę, że jednak tak.
- Chcesz się przekonać?
- Nie, dziękuję.
- Nie wiesz co tracisz…
- Wiem. Stosunek z zapatrzonym w siebie narcyzem. Ty tracisz
o wiele więcej.
- A czy ja powiedziałem, że chcę to stracić?
- Nie wiem. Powiedziałeś?
- Nie.
- Co „nie”?
- Nie, nie chcę stracić takiej okazji.
- Jakiej okazji?
- Na seks z piękną kobietą oczywiście.
- Leto, czy ty próbujesz zaciągnąć mnie do łóżka?
- A czy wspominałem już jakie masz piękne oczy?
Jakoś koło 3:00 w nocy.
W butelkach nie było już prawie nic, nasi imprezowicze byli
półżywi. Tomo zaległ na materacu rozłożonym w salonie i smacznie chrapał. Jared
usnął na kanapie przytulony do pustej butelki Malibu, którym nie chciał się z
nikim podzielić. Wypił ją całą sam, doprawiając się po drodze kilkoma innymi
trunkami. Sophie widząc, że towarzystwo odpada udała się na górę (raczej
instynktownie) do swojej sypialni i odpłynęła do krainy Morfeusza na swoim
łóżku. Nie ważne, że w ubraniu i butach. Florence z Shannonem siedzieli na
piętrze, na korytarzu pod ścianą. Pomiędzy pokojem Sophie, wolną sypialnią i
naprzeciwko drzwi łazienki. Z jakichś powodów to miejsce stało się idealne do
rozmowy. O czym? A o czymże może rozmawiać dwójka pijanych osób, jeżeli nie o
życiu, miłości i o sensie swojej egzystencji?
- Więc to jest jej prawdziwe imię? – zapytała Florence chcąc
się upewnić, że dobrze zrozumiała.
- O taaaak kochana! – odpowiedział Shannon kiwając głową. –
Jest łaaadne prawda? – odpowiedziało mu skinięcie.
- Ona znaczy dla ciebie bardzo wiele prawda? – zapytała Flo
z wielkim przejęciem siadając bliżej mężczyzny.
- Yhym. Florence, ja ją kocham. – powiedział brunet patrząc
na dziewczynę. Ta tylko w zrozumieniu po raz kolejny skinęła głową. – Nie wiem
jak dam sobie radę kiedy stąd wyjadę… - dodał załamując ręce i patrząc
dziewczynie w oczy. – Rozumiesz mnie nie?
- Oczywiście! Ależ! Cóż zrobić Shannonie? Takież to nasze
życie! Pełne pułapek! – powiedziała zamaszyście gestykulując rękoma. Shannon
zmarszczył brwi i upił łyk niebieskiego płynu, który jakimś cudem zachował się
w butelce.
- Coooo masz na myśliiii? – zapytał lekko kiwając się na
boki.
- Och, to dobre pytanie mój bracie! – ożywiła się Flo. –
Widzisz… W życiu każdy z nas szuka jednej rzeczy. Wiesz jakiej? – zapytała go
przybliżając się jeszcze bliżej. Shann zastanowił się na chwilę. Chciał upić
kolejny łyk curacao, ale z wielkim zawodem odkrył, że w butelce nie ma już nic.
- Kolejnej pełnej butelki? – zapytał z nadzieją.
- Nie! To znaczy, tego też często szukamy, ale… Chodzi o to,
że szukamy MIŁOOOOŚCI! – krzyknęła Flo z impetem machając rękoma tak, że w
końcu straciła równowagę i wylądowała na Shannonie. Mężczyzna pomógł jej się
podnieść.
- Mówisz najpierw o pułapkach życia, a teraz, że w życiu
szukamy miłości? – zdziwił się na wpół ogarniający rzeczywistość perkusista.
- I to się łączy Shann! – powiedziała podekscytowana. – W
życiu szukamy miłości. I zawsze jest nam bardzo ciężko ją znaleźć. A wiesz
czemu? – Shann pokręcił przecząco głową. – Bo miłość o tym wie! Wie, że jej
szukamy!
- Serio? – Shannon zrobił wielkie oczy. Tego się nie
spodziewał…
- No taaak! I na tym polega cały pic bracie! Ona wie, że my jej szukamy nie? No i wyobraź sobie, że
żeby było nam jeszcze ciężej, to ona zastawia na nas pułapki, łapiesz?
- No ale jakie na przykład? – zapytał zafascynowany mężczyzna.
- No dajmy na to, że znalazłeś super dziewczynę nie?
Myślisz, że to ta jedyna i wydawałoby się, że znalazłeś miłość. Aż tu nagle,
idziesz sobie ulicą, widzisz inną laskę, całkiem ładną. Spojrzałeś się na nią,
a ta twoja dziewczyna dostaje świra, bo spojrzałeś na inną. I wtedy BOOM! I
znowu jesteś singlem bracie! – zakończyła Florence.
- Kurde, nigdy wcześniej tak o tym nie myślałem. I to
wszystko robi ta miłość? – zapytał Flo. Dziewczyna skinęła głową. – Ale
Florence, dlaczeeeegoooo?
- Mnie nie pytaj, ja tu tylko sprzątam. – powiedziała
niebieskowłosa unosząc ręce do góry. – Ale jakbym już miała koniecznie mówić
dlaczego tak jest… To obstawiam, że tylko po to, żeby nam skomplikować życie.
O. – dodała na koniec opierając się plecami o ścianę. Shan zrobił to samo.
- Florence, ja będę za nią tęsknił. Nie dam sobie rady bez
niej w Los Angeles. – odezwał się w końcu brunet smutnym głosem.
- Rozumiem cię Shanny. Ale nie ma w LA czegoś, co by ją
zastąpiło? – zapytała poklepując go po plecach, chcąc dodać otuchy. Shannon w
odpowiedzi pokręcił głową.
- Nie. – powiedział wstając chwiejnie. Podtrzymał się ściany
i pomógł wstać Flo, która była w podobnym stanie. Nogi wykrzywiały się na boki.
Nigdy wcześniej nie czuli tak wyraźnie tego, że Ziemia obraca się wokół własnej
osi jak w tym momencie. – Nic nie zastąpi mojego Maleństwa – Molly. Nie ma drugiego takie motoru na całym
świecie, a ja muszę zostawić ją tutaj, w Kingsdown. – powiedział smutnym głosem
patrząc w podłogę. Florence natychmiast
przytuliła przyjaciela i poklepała go po plecach.
- Dasz sobie radę, Shann! To tylko miesiąc, potem Babu ci ją
przywiezie! – próbowała go pocieszyć dziewczyna. Shannon w końcu uśmiechnął się
smutno.
- Masz rację. Dzięki, Flo.
- Niezamaco – odpowiedziała. – Okej, tam masz wolne łóżko,
idź się przekimać bro. – powiedziała wskazując na drzwi od wolnego pokoju. Sama
skierowała się do sypialni Sophie. Po chwili jednak przyszło jej do głowy jeszcze
jedno pytanie. – HEEEJJ SHAAN! – krzyknęła. Mężczyzna wychylił głowę z pokoju.
-No?
- Mam pytanie.
- Wal śmiało.
- Skąd się wzięła ksywka „Babu”? – zapytała z
zainteresowaniem aż wypływającym z jej oczu. Shannon tylko uśmiechnął się
złośliwie.
- Tooo jest kochana tajemnica lasuuuuu. Jestem jeszcze za
mało pijaaaaany żeby ci to powiedzieć. Branoc baby! – krzyknął i schował się do
pokoju. Niepocieszona Florence, niepewnym krokiem, podtrzymując się ścian
doszła do łóżka, na którym spała Sophie. Niewiele myśląc opadła obok niej. Gdy
tylko jej głowa dotknęła poduszki zmorzył ją sen.
Mniej więcej 4:00 nad ranem.
Nieprzytomny Jared uchylił lekko powieki. Niczym zombie
wstał chwiejnie na nogi i potykając się co chwila i odbijając od ścian skierował
swoje kroki do kuchni w poszukiwaniu czegoś do picia, bo gardło miał suche
niczym piaski wysuszone słońcem Sahary. W ręce wciąż trzymając pustą butelkę po
Malibu. Kiedy się zorientował przyłożył ją do ust, ale ku rozczarowaniu nic z
niej nie wyleciało.
Gdy wrócił, napojony
i już bez butelki, spostrzegł, że na ziemii jest rozłożony materac, na którym
leży jakaś kołdra. Uznał, że to tam właśnie spał i tam też się położył. Jednak
gdy przykrył się kołdrą, okazało się, że nie jest sam. Nie widział jednak wiele.
Ktoś był odwrócony do niego plecami. Zobaczył kątem oka długie ciemne włosy.
Jego mózg wysilił się najbardziej jak mógł w danym momencie. Co wywnioskował?
Długie włosy = dziewczyna
Dziewczyna w moim łóżku = musiałem ją przelecieć wczoraj wieczorem.
Przespałem się z nią = musi być niezłą laską.
Niewiele więc myśląc objął ową istotę ramieniem.
- Hej kochanie… - wymruczał cicho. Odpowiedziało mu tylko
zduszone:
- Mhhmm… - nie słysząc żadnych protestów znów zapadł w
spokojny, mocny, pijacki sen.
Jakoś koło… Eee… cholera wie, w każdym bądź razie było już jasno na
dworze…
Sophie leżała na łóżku wtulając się w swoja pachnącą
poduszkę, stopniowo wracając do rzeczywistości. Potężny „kac – morderca”
skutecznie przyćmiewał jej świadomość. Z upływającymi sekundami zaczynała sobie
uświadamiać, że jej poduszka jest w dotyku trochę nie podobna do poduszki. W
wyniku dedukcji jednak, doszła do tego, że ktoś ją musiał tu przytransportować.
Chłopaki raczej by na to nie wpadli, więc to pewnie Florence ją tu
przyprowadziła. I znając ją, to pewnie usnęła tu na łóżku. Więc to
najprawdopodobniej do niej się właśnie przytulała. A skoro tak, to… można spać
dalej. Sophie poprawiła się i wciąż obejmując przyjaciółkę ramieniem (nie wyobrażajcie
sobie za dużo, po prostu nie miała siły podnosić ręki) z powrotem zapadła w
sen.
- Ekhem… Sooooooph… - usłyszała cichy głos. Oj. Coś tu się nie zgadzało. Dlaczego to był męski
głos? Dziewczyna gwałtownie poderwała się do góry i otworzyła oczy. Szybko
jednak tego pożałowała, bo gwałtowny ruch spowodował potężny ból w czaszce, a
światło wpadające w oczy raziło niemiłosiernie. Kiedy już wróciła jej świadomość,
zobaczyła, że wcale nie leży w swojej sypialni. Jest w pokoju gościnnym. A w
łóżku obok niej leży…
- Shannon?! – powiedziała zdziwiona, nieco głośniej niż
powinna.
- Błaaaagam, nie krzycz… - powiedział błagalnym tonem.
- Co ty tu robisz?
- Ja? Śpię. I z tego co pamiętam, to kładłem się tutaj sam,
więc co TY tu robisz? - zapytał z lekkim
uśmiechem. Sophie zapewne zaserwowałaby mu jakąś sarkastyczną odpowiedź, ale…
Problem tkwił w tym, że naprawdę nie miała pojęcia jak się tu znalazła. Shannon
jednak się uśmiechał… O nie…
- Powiesz mi co ja tu robię? – zapytała Soph. – Tylko nie
mów mi, że my…? – zapytała z lekką obawą, ale Shan od razu pokręcił głową.
- Nie. Powiedzmy, że… brakuje
ci po prostu czułości kochana. – odpowiedział po czym przytulił do siebie
mocno blondynkę.
- Leto, co ty do kurwy nędzy wyprawiasz? – zapytała
zduszonym głosem wciąż tkwiąc w silnym uścisku Shanimala.
- „Leto”? – uniósł brwi do góry. – Oooohhh… To już nie
jestem „Shanny”, „Shannonek”, „Shanciu” i Shanimalek”? - zapytał z wielkim smutkiem na twarzy.
Sophie rozszerzyła oczy.
- Że CO?! – wykrzyknęła zapominając się.
- Litości… Nie wydzieraj się… Nie pamiętasz? Serio?
- Pytanie powinno raczej brzmieć: Jakim cudem ty pamiętasz?
Boże… Shannon co ja tu robię? – odezwała się załamanym głosem.
- No cóż… Więc jakoś w nocy, grzecznie sobie spałem, aż tu
nagle słyszę, że ktoś otwiera drzwi…
Wcześniej w nocy…
Sophie powolnymi ruchami zwlekła się z łóżka i skierowała do
łazienki na korytarzu. Nie ważne, że miała toaletę w swojej sypialni – ona
wolała tą na korytarzu. Wychodząc z pokoju miała wrażenie, że na coś nadepnęła.
Owe coś mogło nawet z siebie wydać coś w stylu „ała”, ale… WHO CARES?
Kiedy wyszła z łazienki wpakowała się szybko z powrotem do
swojego cieplutkiego łóżka. Ale w tym łóżku… Ktoś już był.
- Sophie? – zapytał zdziwiony męski głos.
- Dzień dobry, Shanny. – odpowiedziała dostrzegając, kto
jest właścicielem owego głosu i z uśmiechem kładąc się obok niego.
- Czemu leżysz ze mną w łóżku? – Zapytał skonsternowany. „Co
to w ogóle za pytanie?!” pomyślała tylko dziewczyna.
- No nie wiem… Bo chcę tu spać? Oj Shannonciu… - powiedziała
i położyła się blisko niego. Bardzo blisko.
***
- Nie. Nie, nie, nie i NIE. Nie możliwe żebym tak
powiedziała! – wykrzyknęła zbulwersowana.
- Nie patrz się tak na mnie. – wzruszył ramionami. – Ja
tylko opowiadam jak było. Ach. I krzyknij jeszcze raz, a obiecuję, że wrzucę
cię z łóżka. BOLI. MNIE. GŁOWA. Rozumiesz?
- Ja pierdolę… - powiedziała tylko opierając głowę na
dłoniach i czekając na ciąg dalszy tego horroru.
***
- Dobrze się czujesz? – zapytał brunet z troską.
- Tak Shanimalku. Ja się po prostu za tobą stęskniłam. – Powiedziała
leżąc z zamkniętymi oczami ciągle u jego boku.
- I dlatego właśnie wkładasz mi rękę pod koszulkę? –
zapytał. Dłoń dziewczyny nie wiedzieć kiedy znalazła się pod cienkim materiałem
jego t-shirtu. Zaczęła powoli błądzić po jego ciele. Tak bardzo lubił kiedy to
robiła… Kreśliła palcami małe kółka po jego mięśniach. Potem zjeżdżała na
podbrzusze, które Shannon miał szczególnie wrażliwe, a ona dobrze o tym
wiedziała. Gdy przejeżdżała palcami po skórze w tamtym miejscu, mężczyznę
przechodziły przyjemne dreszcze… Brakowało mu tego dotyku, ale nie mógł
pozwolić na dalszy rozwój wydarzeń w tym kierunku. Odsunął więc od siebie dłoń
Sophie, co było nie lada wyczynem. Torturą wręcz, można powiedzieć…
Niezrażona tym jednak Sophie objęła mocno Shannona i
układając swoją głowę na jego klatce piersiowej usnęła.
***
- NIE WIERZĘ W TO. Nie wierzę i koniec.
- Sophie, ja sam w to nie wierzyłem kiedy się działo... –
odpowiedział jej prychając.
- To może to ci się przyśniło?
- Serio? To jak wyjaśnisz to, że obudziłem się przed chwilą,
a ty tuliłaś się do mojej gołej klaty? Ach, nawiasem mówiąc, nie wiesz
przypadkiem gdzie jest moja koszulka? Bo jak usypiałem - TAK, Z TOBĄ! – to
miałem ją na sobie. A teraz jak widać… A nie, nie widać, BO JEJ NIE MAM… -
powiedział mężczyzna przez śmiech. Sophie natomiast zażenowana samą sobą
zarumieniła się. Takich numerów to ona dawno nie odwalała… Shannon roześmiał
się tylko.
- Zapomniałem jak zabawnie wyglądasz kiedy się rumienisz! –
powiedział rozbawiony i po raz kolejny ją przytulił. Sophie sama nie mogła już
dłużej wytrzymać i też się roześmiała i oddała uścisk.
„O Jeeezz… Już zapomniałam jakie ma cudowne mięśnie… I ten
zapach. Pure Shannimal – muddafuggin’ sweat”. Pomyślała sobie wcale nie mając
ochoty się od niego odklejać.
W tym momencie drzwi od pokoju otworzyły się i weszła przez
nie wyglądająca… ŹLE… Florence.
- Hej Shann, nie wiesz, gdzie jest… - zaczęła bardzo cichym
i półżywym tonem, ale urwała w połowie zdania widząc na jaką sytuację trafiła.
– Oj, czyżbym przeszkodziła? – zapytała wciąż słabo, ale siląc się na uśmiech i
mierząc bez koszulkowego mężczyznę wzrokiem.
- Nie, wchodź. – odpowiedziała jej Sophie.
- W sumie szukałam ciebie. Gdzie masz tabletki na ból głowy?
- Są w… o kurwa. – przerwała blondynka uświadamiając sobie
straszną rzecz.
- Nie… błagam, nie mów, że nie masz… - powiedziała załamanym
tonem. Sophie tylko pokręciła przecząco głową.
– To ja idę dalej spać. W razie pożaru nie budzić, tylko przenieść w
bezpieczne miejsce. – rzuciła na odchodne.
- Ale kiedyś będę musiała cię obudzić, Sunshine! – zawołała
do niej Soph. Florence zrobiła krok do tyłu z powrotem z pokoju.
- 3 rzeczy Soph. Pierwsza: Przestań wydzierać mordę, bo
pożałujesz. Druga: Shannon, ubierz się. I trzecia: Wake me up, when september ends… - z tymi słowami opuściła pokój. Ledwo żywa, z podkrążonymi oczami,
podtrzymując się ścian.
Sophie i Shannon spojrzeli po sobie i postanowili, że już
czas najwyższy żeby podnieść się z wyrka. Co zabawne, po tej długiej rozmowie
objawy kaca jakby zmalały. Tak im się wydawało. Ale potem wstali na nogi i
wszystko powróciło.
Sophie nie znalazła nigdzie jednak koszulki Shannona, to
było nawet bardziej niż dziwne. Wygrzebała więc z szafki jedną ze swoich
koszulek, która była rozmiaru XL w rozmiarówce męskiej. Lubiła takie wielkie
koszulki, zazwyczaj kupowała je na koncertach na których bywała. Ta, którą
aktualnie miał na sobie Shannon miała logo My Chemical Romance.
Zeszli oboje na dół. Chcąc sprawdzić stan domu Sophie
skierowała swoje kroki do salonu. Widok, który tam zastała prawie zwalił ją z
nóg. Na palcach pobiegła do kuchni, gdzie pół przytomny Shannon robił już swoją
cudowną kawę.
- Musisz to zobaczyć… - powiedziała do niego. Zgarnęła z
szafki swój aparat i poszła z powrotem do dużego pokoju, gdzie na jednym
materacu, pod wspólną kołdrą spał Jared i Tomo. Ale nie po prostu spali. Byli
odwróceni do siebie przodem i jeden przytulał się do drugiego z tak wielką
czułością… Obrazu dopełniał wielki berneńczyk leżący razem z nimi. Sophie
pstryknęła zdjęcie. Shannon ledwo powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem.
- Dawno go nie widziałem w takim stanie… - powiedział śmiejąc
się cicho. – Jak pokażę to zdjęcie Babu i Emmie to jebną ze śmiechu…
- Mam pomysł. – powiedziała do niego Sophie konspiracyjnym
szeptem. Shannon zmrużył oczy i czekał zaciekawiony na ciąg dalszy. – Widzisz
to kudłate bydle tam na materacu? – Shannon odruchowo spojrzał we wskazanym
kierunku.
- Tomo?
- Nie idioto! – Sophie strzeliła go w łeb otwartą ręką. –
Syriusz. Widzisz… To jest szkolone bydlę… Trzymaj to. – powiedziała do bruneta
podając mu aparat. – Włącz nagrywanie.
– Tak jest. - mężczyzna wykonał rozkaz i czekał na rozwój
zdarzeń. Sophie ukucnęła i zawołała Syriusza. Pies podniósł głowę po czym
posłusznie przydreptał do swojej pani.
- Syriusz, tam jest Jared. – powiedziała do niego blondynka
wyraźnie wskazując palcem śpiącego blondyna. Pies spojrzał najpierw na Jareda,
a potem z powrotem na dziewczynę jakby czekając na dalsze instrukcje. – Okej. A
teraz, IDŹ OBUDŹ JAREDA. – powiedziała do niego bardzo wyraźnie wciąż wskazując
ręką na blondyna.
Syriusz machnął ogonem i radośnie podbiegł do Jay’a. Stanął
naprzeciwko jego twarzy. Po chwili przeciągnął po twarzy wokalisty swoim
długim, psim jęzorem soczyście ją obśliniając. Shannon ledwo powstrzymywał się
od wybuchnięcia śmiechem. Gdyby Jay nie spał, to już leciałby do łazienki
krzycząc „GDZIE JEST PŁYN DO DEZYNFEKCJI?!” Jako że młodszy Leto nie zareagował
na liźnięcie, zwierzak powtórzył zabieg.
- Mmm… Kochanie… Jeszcze pięć minut skarbie… - wyjęczał
śpiący Jared. Sophie i Shannon zaczynali już chichotać. Kolejne liźnięcie. – Mmm, aż tak bardzo masz
na mnie ochotę kotku? – Shannon oddał szybko aparat Sophie i zgiął się wpół
łapiąc za usta żeby nie zacząć się śmiać na cały dom. Pies widząc, że jego
starania idą na marne postanowił objąć inną taktykę. Podbiegł do wystających
spod kołdry nóg Jareda i łapiąc zębami za nogawkę jego spodni zaczął wyciągać
mężczyznę z wyra. A warto zauważyć, że Jay był raczej drobny. Syriusz za to…
był wielkim psem ważącym ponad 50kg. Więc nie było dla niego wielkim problemem
wyciągnięcie blondyna z łóżka. Kiedy Jay opadł z materaca na ziemię ocknął się
i poderwał gwałtownie do góry z krzykiem. W tempie ekspresowym spróbował wstać
na nogi jednak kiedy tylko przestał podpierać się rękoma o co tylko się dało,
runął w hukiem z powrotem na ziemię. Syriusz zadowolony z siebie stał naprzeciwko
niego merdając ogonem. Shann i Sophie już legalnie mogli wybuchnąć gromkim
śmiechem. Shannonowi poleciały z oczu tak długo wstrzymywane łzy. Nie pamiętał
kiedy ostatnio Jay był aż taki pijany! To było… Dobrych kilka, a nawet
kilkanaście lat temu!
- Ałaaa…. Kurwa, no zabiję… - jęczał boleśnie Jared leżąc na
podłodze twarzą w dół.
W międzyczasie Królowa Chorwacji również się obudziła.
Godzina 16:00
- Nigdy więcej. Nigdy więcej z wami nie piję. – powiedział
grobowym tonem pociągając łyk herbaty rumiankowej.
- Oj nie przesadzaj Jay… Nikt nie kazał ci wypijać całego
Malibu samemu. Trzeba było się podzielić. – powiedziała Sophie wzruszając
ramionami.
Trójka mężczyzn siedziała razem z Sophie w kuchni. Minęły
już dwie godziny odkąd wszyscy wstali i tak naprawdę dopiero zaczynali ogarniać
co się dzieje dookoła. Sophie z Shannonem byli już po trzeciej kawie (a warto
wspomnieć, iż była to kawa wg przepisu Shannona…). Tomo wystarczyła jedna żeby
stanąć na nogi. Jay za to – nie kawowy człowiek. – Męczył którąś już z rzędu
herbatkę.
Oczywiście jak się domyślacie same napoje niewiele im
pomogły. Najbardziej przydatne były cudotwórcze pastylki Jareda. Nikomu nigdy
nie mówił skąd je ma (i dlaczego w ogóle je ma skoro pije stosunkowo rzadko),
ale wszyscy byli wdzięczni, bo ten specyfik był G E N I A L N Y. Florence nieświadoma niczego dalej próbowała
„przespać chorobę”. Tomo, stwierdził, że to okrutne pozwolić biednej
dziewczynie tak cierpieć, więc poszedł ją obudzić. Chwilę potem dało się słyszeć
dwie pary nóg schodzących powoli po schodach. Sekundę później niebieskowłosa
mętnym wzrokiem przeleciała po zgromadzonych w kuchni. W końcu zlokalizowała
swój cel siedzący na krześle przy oknie – Jared Leto.
Florence powoli podeszła do niego i uśmiechając się usiadła
mu na kolana. Wtuliła się w niego najmocniej jak umiała.
- Jaaaayyyy… - powiedziała błagalnym tonem. Mężczyzna
zachichotał.
- Gdybym wiedział, że jedyne czego potrzebuję żebyś się do
mnie przytuliła do pastylki na kaca, to upiłbym cię wcześniej… - powiedział ze
śmiechem. Flo odkleiła się od niego i spojrzała oburzona. To znaczy taki był
zamysł - „oburzenie”. Jednak wyszło ono nieco zdeformowane.
- No wiesz co? Jak ty możesz insynuować, że przytuliłam cię
tylko dlatego, że coś chcę?
- Ach, czyli tabletek nie chcesz? Okej. – powiedział Jay
chowając do kieszeni małe pudełeczko.
- NIE! – Flo zaprotestowała nieco za głośno i zbyt gorliwie.
– Och, daj mi je po prostu… Proszę? – Jared zastanawiał się przez chwilę.
- Ach, gdyby nie to, że jutro wyjeżdżamy, to powiedziałbym,
że nie ma nic za darmo, ale biorąc pod uwagę, że mam za mało czasu żeby
wymyślić dla ciebie jakąś rekompensatę… znaj mą dobroć kochana. – Powiedział
dając jej tabletki. Flo obdarowała go wdzięcznym uśmiechem.
- Dziękuję. Życie mi ratujesz. – Już chciała się podnieść
kiedy jakaś ręka przyciągnęła ją z powrotem.
- Tutaj proszę. – powiedział Jay wskazując na swój policzek
i czekając na całusa. Florence najpierw się zdziwiła, ale zaraz potem złapała
wolną ręką twarz Jareda i pocałowała go prosto w usta.
- A tutaj może być? W końcu za tak cenną rzecz należy się
trochę większe podziękowanie.- powiedziała po czym podniosła się z jego kolan i
udała się na górę żeby się przebrać i wykąpać.
***
Około godzinę później całe marsowe towarzystwo pożegnało się
z dziewczynami. Podziękowali za miły wieczór, a za ewentualne szkody… nie,
wcale nie przeprosili. Oni nie przepraszają za szkody powstałe podczas imprez.
To jest jak to ujął Tomo…
-...część zabawy. Z resztą nie macie dowodów, że to nasza
sprawka.
- Nich wam będzie. – powiedziała Soph stojąc w drzwiach
razem z Flo. Przytuliła jeszcze każdego z kumpli. Uścisk z Shannonem trwał
jednak trochę dłużej. Nie na tyle żeby inni to zauważyli, ale na tyle, żeby
Sophie mogła odczuć, że Shann wcale nie chciał wypuścić jej ze swoich objęć.
Chyba komuś jeszcze „brakowało czułości”… Ten jeden, głupi mogłoby się wydawać,
uścisk miał w sobie coś więcej niż tylko standardowe „szkoda, że już
jedziecie”. – Ale odwiedzicie nas
niedługo znowu nie? – zapytała na co trzy głowy skinęły jednocześnie. – Dobra,
trzymam za słowo.
- No to do zobaczenia dziewczyny! – krzyknął Jay. Tomo i
Shan mu zawtórowali po czym cała trójka ruszyła w stronę domu Babu. Sophie
poszła na piętro żeby w końcu się ogarnąć. Florence nie zdążyła odejść jeszcze
od drzwi. Usłyszała pukanie. Otworzyła drzwi, a za nimi stał…
- Jared? Zapomniałeś czegoś? – zapytała śmiejąc się.
- Ja? Nie, skąd. – odpowiedział mężczyzna marszcząc brwi. –
Za to ty owszem.
- Słucham? – zapytała zdziwiona dziewczyna. – Niby czego?
- Dać mi buzi na do widzenia, Słonko. – powiedział Jared z
szerokim uśmiechem odsłaniając wszystkie zęby. Florence uniosła jedną brew. Jej
spojrzenie mówiło tylko coś w stylu „Chyba sobie jaja robisz…”
- Do widzenia Jay. – powiedziała grzecznie po czym zamknęła
drzwi. Kiedy tylko się odwróciła usłyszała ponowne pukanie. Westchnęła się i po
raz kolejny otworzyła drzwi z zamiarem wykopania Leto za płot. Nie zdążyła
jednak nic powiedzieć, bo gdy tylko drzwi się uchyliły Jared wszedł do środka. Szybkim
ruchem popchnął dziewczynę na ścianę, ujął jej twarz w dłonie i zaczął całować.
Florence pomimo pierwszego szoku odwzajemniła pocałunek. Nie oponowała, a nawet
całkiem jej się ten spontan spodobał. I wcale nie był on taki niewinny… - po
dłuższej chwili Jared odsunął swoje usta od Florence i uśmiechnął się
triumfalnie.
- Do zobaczenia, Panno Ferry. – wyszeptał jej w usta po czym
wyszedł z mieszkania zamykając za sobą drzwi. Po minucie Flo oprzytomniała.
- Cześć Jay…
***
**VckBee – nick żony Tomo, Vicky, na twitterze. https://twitter.com/vckbee
*** kent – popularna gra karciana, więcej info -> http://pl.wikipedia.org/wiki/Kent_(gra)#Zasady
***
Witaaajcie! ;D
No i jest nowy rozdział :)
Taka niespodziewanka, bo miał być w sobotę, ale że mam dobry humor, bo nie musiałam iść dziś do szkoły, to macie dzień wcześniej :) Zuza, Ola, cieszycie się? xD
Podobało się czy niekoniecznie? :P
Tak, ja wiem... Oni mają straszne problemy z trafianiem do swoich łóżek... xD
Ale tak poza tym... Ależ piękna ziiimaa! ♥ I nie ma to jak 14 stopni mrozu nie? xD Już się nie mogę świąt doczekać... ;)
No nevermind. Jak zwykle:
BŁAGAM O KOMENTARZE I OPINIE
POD GROŹBĄ SKOPANIA DUPY.
Miłego dnia ludziska! Provehito in Altum! xoxo
PS.
Na do widzenia chciałam się z Wami podzielić pewną cudooooowna piosenką, która chodzi mi od dłuższego czasu po głowie i nie chce wyjść... ENJOY! ;)
Jeeeej, ale się uśmiałam. *_____* Uwielbiam takie imprezy, bo zawsze można się pośmiać. Podziwiam ich jednak, że żadne z nich nie rzygało oO No i szkoda, że Sophie i Shannon tylko ze sobą spali no i ten jeden buziak, łeee. Chcę więcej! No i Dziadu próbujący poderwać Flo, wciąż się z niego nabijam ;p Jednym słowem, rozdział świetny, mam nadzieję, że nie każesz długo czekać na następny. Życzę weny i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCieszę się , bardzo, bardzo :D Jak ty wyrabiasz z tymi rozdziałami? :O Boski, wciąż szczerzę się jak idiotka xD Nie ma co, głowy to oni mają (nie licząc małej pomyłki z miejscami spania :P) I oczywiście rozumowanie Jay'a :
OdpowiedzUsuń"Długie włosy = dziewczyna
Dziewczyna w moim łóżku = musiałem ją przelecieć wczoraj wieczorem.
Przespałem się z nią = musi być niezłą laską."
Normalnie jebłam xD Czekam na następny i mam nadzieję, że jakoś się ułoży, bo akcja bez chłopaków..Hmmm...jakoś tego nie widzę. Ta piątka to mieszanka wybuchowa i miejmy nadzieję, że rozłąka długo nie potrwa ;)
Weny, weny i jeszcze raz duuużo weny (choć jak widzę nie masz z nią najmniejszego problemu :* )
Zapraszam chętnych: http://my-dreams-will-never-change.blogspot.com/
Woooooohoo, zaszaleli nie ma co! Ja teeeż tak chcę :D Bardzo miło wyszła ta cała imprezka pożegnalna. Oddaj, malibu! :( Mniami <3 W sumie było tu sporo momentów i teraz nawet nie wiem który najlepszy :) Ale chyba najbliżej mojego serca jest wątek Jay'a i Flo, są przeccudni! WIEM! Wiesz, co mnie rozwaliło kompletnie? Nawet teraz się śmieję :D a mianowicie akcja Sophie z durexami :D So epick! <3
OdpowiedzUsuń"- Co? Zatkało, Kochanie? – odezwał się Jared do Florence, na co ta tylko się uśmiechnęła.
- Nie mój drogi. Po prostu nie wierzę, że taki chudzielec może być tak dobrze wyposażony. Obstawiam, że trzymasz to w kieszeni żeby sobie podnieść samoocenę…" KOOOCHAM :D i tą następną rozmowę/flirt J i F też :)Co mi się jeszcze podobało...akcja z tą dziwaczną mową- dobre to było, bro ;) i TomosJaredos razem :D hahaha wyobraziłam sobie jak Jay leci do łazienki krzycząc: "Germs. Everywhere germs"
+ Panic Station <3 's so f-ing perfect! (chociaż Supremacy, mmmm ^^)
+ mam ochotę oblać tego Sylwestra baardzo porządnie, a ty mi wcale nie odradzasz...:) Jak się bawić, to się bawić o tak!
BigMursHug!