I can't get these memories out of my mind. And some kind of madness has starting to evolve.
I tried so hard to let you go, but some kind of madness, is swallowing me whole.
Muse - Madness
- Nie wierzę! Gotowy przed czasem! - Powiedziała z uznaniem Sophie wchodząc na halę i widząc Shannona siedzącego już na koniu. Mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się lekko i wyprostował. – To pochwal się czego cię nauczyli w Los Angeles. – Shannon posłusznie skrócił nieco wodze, które trzymał w rękach i spróbował ustawić konia. Najpierw zebrał* Argusa w stępie. Po chwili zaczął kłusować, a siwek posłusznie wykonywał wszystkie polecenia bruneta. Shannon natomiast prezentował sobą bardzo dobrą postawę i całkiem niezły jak na nowicjusza dosiad. Zmieniał strony jeżdżąc kłusem zmieniając przy tym również nogę***, na którą anglezował**. Robił koła, slalomy, nawet jeździł przez drągi leżące na ziemi, a Sophie nie musiała go specjalnie poprawiać. Po chwili przeszedł do stępa.
- I jak, pani trener? – zapytał nie kryjąc samozadowolenia.
Blondynka na początku nie chciała mu dać tej satysfakcji zadziwienia jej, ale z
drugiej strony… Są święta… Niech z tego powodu i Leto ma trochę radości!
- Pokaż jak galopujesz. – powiedziała jeszcze. Kilka sekund
później Argus galopował dookoła hali. Nie koniecznie ustawiony, ale nie
wymagajmy za wiele. Shannon i tak zrobił bardzo duże postępy przez ten krótki
czas i tym samym wywarł na Sophie spore wrażenie. – Okej, wystarczy. – dała mu
sygnał do zatrzymania się. Shann znów posłał jej pytające spojrzenie. – Jest…
Dobrze. Nawet bardzo. A nawet trochę bardziej niż bardzo. – powiedziała w końcu
śmiejąc się lekko. – Jestem pod wrażeniem Shann. Nauczyli cię całkiem sporo! Galop jest do dopracowania oczywiście, ale… No nie
powiem…! – Sophie nie wiedziała co ją bardziej bawi w tym momencie. To, że jest
miła dla Shannona i jej to nie przeszkadza, bo przecież uwielbiała się z niego
nabijać, czy to, jak bardzo zdziwioną minę miał Shannon.
- Łał. W życiu chyba nie usłyszałem od ciebie tylu
pochlebstw na raz nie przerywanych żadnym sarkazmem! – powiedział wybuchając
śmiechem. Sophie w odpowiedzi skrzywiła się i pokazała mu język. – Chociaż nie!
Poczekaj! – wykrzyknął mężczyzna jakby nagle wpadł na jakiś pomysł. – Po seksie
też nie szczędziłaś mi komplementów skarbie… - powiedział bezczelnie się do
niej szczerząc. Dziewczyna pokazała mu tylko środkowy palec. Idiota...
- Musiałam być miła. Przecież byliśmy sami, a ty jesteś ode
mnie silniejszy. Gdybym uraziła wtedy twoją męską dumę, kto wie ile moje zwłoki
leżałyby gdzieś w krzakach Los Angeles zanim ktoś by je znalazł… - powiedziała
spokojnym i racjonalnym tonem jakby tłumaczyła komuś równanie matematyczne.
- Bullshit. Zawsze ci się podobało. - prychnął.
- Czyżby? – zapytała nieco zdziwiona, że Shann w ogóle
poruszał ten temat. Czyżby kryło się pod tym drugie dno…? Shannon z
przekonaniem pokiwał głową. – A niby dlaczego jesteś tego taki pewny?
- Pewna jesteś, że chcesz znać odpowiedź? – zapytał
ostrzegawczym tonem. Sophie na chwilę zmarszczyła brwi. O co mu chodzi?
- Wal. – odpowiedziała mu jednak pewna siebie.
- Cóż… - powiedział i zatrzymał Argusa na wprost dziewczyny
tak, aby mógł bez przeszkód na nią patrzeć - …gdyby było inaczej to każdego
dnia rano, po tym jak zostawałaś na noc, nie musiałbym wysłuchiwać narzekań
mojego brata na twoje krzyki w nocy i jego „dobrych rad” żebym zaczął cię
kneblować, bo to przyniesie korzyść wszystkim. On będzie mógł w nocy spać, nie
słuchając twoich krzyków, a tobie się spodoba, bo ostre gierki potęgują
doznania. – wyjaśnił, a wypowiadając każde słowo, patrzył jej w oczy z
perwersyjnym uśmiechem.
Nawet nie robił tego specjalnie, ten uśmiech był po prostu jego nieodzowną częścią i w wielu przypadkach nieświadomie go nadużywał.
Nawet nie robił tego specjalnie, ten uśmiech był po prostu jego nieodzowną częścią i w wielu przypadkach nieświadomie go nadużywał.
- Holy moly… Tyle czasu się z wami nie widziałam, ze
odzwyczaiłam się od takich tekstów… - powiedziała tylko wywracając oczami.
- Jakich tekstów? – zapytał Shanimal udając niewiniątko.
- Ociekających perwersją, obrzydliwych, odrażających,
niestosownych, z podtekstami i przesyconych dwuznacznością. – powiedziała bez
mrugnięcia.
- Słucham? Że my? Takie rzeczy? NIGDY. My jesteśmy
grzecznymi chłopcami z Bossier City. – powiedział Shannon puszczając na chwilę
wodze i unosząc ręce w obronnym geście. Oczywiście całe jego zaprzeczanie było
tak dalekie od prawdy jak to tylko możliwe. Słowa Sophie natomiast były prawdą.
Najczystszą prawdą. I każdy Echelon, który znał ten zespół wystarczająco długo
mógł potwierdzić, że 30 seconds to Mars uwielbia wręcz żarty z podtekstami.
Jednak mieli oni w sobie coś takiego, że nikogo specjalnie te żarty nie raziły
swoją niestosownością… Jak dotąd nikt jeszcze nie nazwał ich „bandą obleśnych
kolesi po trzydziestce/czterdziestce”. Dziwne prawda? A jednak możliwe. – Z
resztą, z kim ja rozmawiam o niewinności… Wybacz, że cię zanudzam Sophie… -
powiedział Shannon szczerząc się jak głupek za co powędrował do niego po raz
kolejny gest uwzględniający środkowy palec prawej ręki Soph.
- Przestań się mądrować stary perwersie i rozstępuj konia.
Jak skończysz, to rozsiodłaj Argusa i daj znać, bo chcę go puścić na wybieg.
Będę w biurze. Żeby tam dojść musisz przejść przez całą dużą stajnię, na końcu
korytarza skręć w prawo i po schodach na górę. – wyjaśniła mu po czym opuściła
halę.
- No i jak tu z taką gadać, co siwy? – powiedział Shannon do
Argusa robiąc jeszcze jedno kółko stępem kiedy dziewczyna już opuściła halę. –
Co ja mam z nią zrobić, hm? – zapytał głaszcząc go po szyi. Koń jakby w
odpowiedzi, o sobie tylko znanym znaczeniu, parsknął głośno. – A co to niby
miało znaczyć po końsku? Po angielsku nie możesz? – zaśmiał się nieco błagalnie
Shannon. – Okej, spróbujmy zgadnąć o co mogło ci chodzić… Pogadać z Jaredem? Zapytać co o tym sądzi? –
zapytał z nadzieją jakby naprawdę czekał na odpowiedź. Ku jego zdziwieniu koń
nagle zaczął trzepać swoją głową na boki, jakby chciał powiedzieć „nie”. –
Okeeeej… to było nieco przerażające, zaczynam myśleć, że mnie rozumiesz… ale
powiedzmy, że ta mucha przez którą zacząłeś trzepać głową jakbyś chciał
zaprzeczyć, to miał być znak od siły wyższej na „nie”. Opcja druga… Nic nie
robić. Nie próbować dostać szansy. Po prostu pożegnać się i wyjechać z powrotem
do Los Angeles? – zapytał kierując te słowa do konia. Tym razem Argus bardzo
gwałtownie się zatrzymał. Rozejrzał się nerwowo na boki i zaczął gwałtownie, w
wielkim popłochu cofać w tył. Zdezorientowany Shann szybko zareagował łapiąc za
wodze, zatrzymując konia i próbując go uspokoić. Kiedy zwierzę się zatrzymało odwróciło
głowę do tyłu w stronę swojego jeźdźca. Shannon zobaczył, że Argus wybałusza na
niego swoje i tak wielkie, niebieskie**** oko.
– Aż taki zły pomysł? – zaśmiał się przez chwilę traktując to zachowanie
jako reakcję na drugą sugestię. Koń pewnie się czegoś po prostu
wystraszył i tyle. Zdarza się. Jednak przejeżdżając obok miejsca, w którym siwy
zaczął swój „wsteczny” nie było tam już niczego co potencjalnie mogłoby go
wystraszyć. – To jest dziwne… - powiedział Shann już bardziej do siebie podejrzliwym
tonem. – Dobra, skończmy ta zabawę. Ostatnia opcja Muddafugga. Jak na to
zareagujesz, to od dziś zaczynam wierzyć, że Kingsdown jest jakimś miejscem
przesyconym magią. – zaśmiał się brunet kręcąc głową i samemu nie wierząc w to,
co mówi. – No więc opcja trzecia: Zostaję tu i… próbuję ją do mnie przekonać.
Co ty na to? – zapytał nie oczekując tak naprawdę żadnej odpowiedzi. Dwa dziwne
zachowania konia, to wystarczająco, ale… Kiedy Shanny skończył swoje pytanie,
Argus jakby tylko na to czekając uniósł głowę do góry i ni stąd ni zowąd zarżał
donośnie stawiając uszy na baczność, jakby nagle coś go zainteresowało, coś mu
się spodobało. Perkusista wybałuszył oczy i zaniósł się śmiechem. – Ty chyba
sobie żartujesz koniu! Wyraźniejszej odpowiedzi na „tak” nie mogło być… Nie
wierzę… - Shannon dojechał do drzwi hali
i zsiadł z konia. Wychodząc z pomieszczenia uśmiechał się jeszcze pod nosem,
sam do siebie. Argus szturchnął go nosem w ramię. – Tak, wiem… Lepiej tutaj niż
w Hogwarcie. Tam przynajmniej konie nie odpowiadały ludziom…
I have finally seen the light and I have finally realised what you mean.
And now, I need to know is this real love, or is it just madness keeping us afloat...
Gdy skończył rozsiodływać konia poszedł po Sophie i razem
wypuścili go na padok. Zadowolony z wolności koń wybiegł na dwór najszybciej
jak umiał doganiając resztę stada, która stała daleko pod lasem, na ogrodzonym
pastwisku.
- Z czego się tak cieszysz? – zapytała zdziwiona Sophie
patrząc na Shannona, który szczerzył zęby jak głupi patrząc na niknącego w
białym śniegu siwego konia.
- Hm? – ocknął się i zorientował, że faktycznie wygląda jak
debil ciesząc się z niczego. – Po prostu lubię patrzeć na galopujące konie. Nic
takiego. Powiedział wzruszając
ramionami. Soph skinęła głową i razem z brunetem ruszyła w drogę powrotną, do
domu. Szli powoli, w ciszy, obserwując tylko piękny zimowy krajobraz typowej
angielskiej wioski. Sophie, choć miała to na co dzień, nigdy jej się nie
nudziło podziwianie widoków. Shannon za to doceniał to kilkakrotnie bardziej.
Los Angeles było tłocznym miastem. Nawet kiedy chodzi z Jaredem na spacery czy
wspinaczki, to nie było tam tak spokojnie jak w Kingsdown. W Los Angeles nie
mieli też śniegu, który tak uwielbiał. W międzyczasie padający śnieg przybierał
na sile, więc razem z Soph byli już całkiem mocno obsypani białym puchem.
- Mam prośbę. – zaczęła blondynka. Shann posłał jej pytające
spojrzenie. – Jak dojdziemy do domu, musisz mi zrobić ta swoją sławną kawę. –
powiedziała uśmiechając się.
- Słucham? A skąd ty wiesz o mojej „sławnej” kawie? –
zapytał rozbawiony. Kiedy ostatnio się widzieli, to było przed opracowaniem
jego tajnej receptury na najlepszą kawę na świecie.
- Cóż... Powiedzmy, że nie tylko Echelon oglądał ostatniego
VyRTa… - zaśmiała się po czym zaczęła śpiewać na cały głos niczym orkiestra
mariachi, która pojawiła się w The Lab podczas grudniowego VyRTa.
Shannon
zaniósł się śmiechem.
- Ty chyba żartujesz? – wydusił z siebie wciąż próbując
opanować rozbawienie. – Niemądra kobieto, wiesz, że mogłaś być z nami w The Lab
zamiast to oglądać, prawda? – zapytał unosząc brwi.
- Tak, ale wolałam się z was ponabijać razem z Flo w domowym
zaciszu jedząc popcorn. – oznajmiła wzruszając ramionami. – Ale w każdym razie, to niesamowite
co robicie dla Echelonu. Ta transmisja, podpisana gitara, zaproszenie Sierry do
studio… Świetna sprawa! – powiedziała z uznaniem i wciąż się uśmiechając.
- Wiesz, powinnaś kiedyś wpaść do nas kiedy będziemy robić
kolejnego VyRTa. To jest genialne doświadczenie! – Shannon podjął temat i
zaczął opowiadać dziewczynie o wszystkich przygotowaniach, durnych pomysłach,
wprowadzonych i nie wprowadzonych w życie. Nawet nie zauważyli kiedy doszli do
bramki.
Tak jak Shannon się spodziewał, kiedy Sophie zobaczyła
Flofie zaniemówiła. Z wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczami obeszła ją dookoła.
- Ty… Jared… - próbowała coś wykrztusić nie wiedząc czy
najpierw ma się roześmiać czy od razu zacząć grozić – Jesteście martwi,
chłopaki… - powiedziała w końcu uśmiechając się, ale na Shannona patrząc swoim
„evil eye”. Shann uśmiechnął się tylko pewny siebie i poszedł do domu. Zły
ruch. Sophie, którą miał teraz za plecami nie wahała się ani chwili. Z rozbiegu
wskoczyła mu od tyłu na plecy. Wcześniej jednak złapała w rękę sporo śniegu.
Niczego nie spodziewający się mężczyzna, kiedy poczuł, że „coś” siedzi mu na
plecach ledwo ustał na nogach. Soph wykorzystała to, że facet próbuje złapać
równowagę i wcisnęła mu głęboko za koszulkę garść śniegu. Shannon czując zimno
na plecach podniósł ręce do góry i próbował usunąć źródło tego zimna.
Dziewczyna zeskoczyła z niego i wpadając spontanicznie na pomysł złapała
kolejną, nieco większą, garść śniegu i łapiąc go mocno za spodnie bez wahania
wrzuciła mu go za czarne bryczesy, które miał na sobie. Shannon wydał z siebie
niezadowolone warknięcie, a Sophie czym prędzej pobiegła do domu, zostawiając wytrzepującego
zza ubrań śnieg mężczyznę na dworze.
- Dzieeeeeń dobry! – krzyknęła wchodzą kilka minut później
do salonu, gdzie siedzieli Jared, Florence i oczywiście Amelia. Mała widząc
drugą ciocię od razu rzuciła się jej na powitanie w ramiona. – Hej, jak się
masz Amelka? – zapytała odstawiając ją na podłogę. Dziewczynka pospiesznie zaczęła
opowiada Soph co się działo od kiedy się nie widziały. Co w szkole, jakich ma
znajomych i wszystko inne co było ważne dla ośmiolatki. W pewnym momencie do
domu wpadł Shannon.
- SOPHIE! ZGINIESZ! – krzyknął będąc jeszcze w korytarzu,
zdejmując buty i kurtkę. Amelia spojrzała zdziwiona na rozbawioną Sophie
patrzącą w stronę drzwi wejściowych. Nie uzyskując odpowiedzi przeniosła wzrok
na Jareda.
- Spokojnie, to tylko mój brat. Shannon. Jest całkiem miły…
- odpowiedział jej mężczyzna lekko się śmiejąc i zastanawiając się co takiego
zrobiła mu dziewczyna. Ociekający wodą z roztopionego śniegu, którym obrzuciła go Sophie, Shann wszedł do salonu i szybkim krokiem ruszył w stronę
kanapy, na której siedziała blondynka razem z Amelką.
- Jak cię zaraz dorwę, to na długo zapamiętasz moją zemstę…
- zagroził jej Shann coraz bardziej zbliżając się do bezczelnie szczerzącej się
Soph. Flo i Jay uważnie przyglądali się całej sytuacji. – Zawlokę cię na dwór
i… - zaczął brunet złowieszczym tonem, już był praktycznie przy kanapie, ale
wtedy zauważył parę przenikliwych zielonych oczu wpatrujących się w niego,
należących do jakiegoś dziecka. – Och… - zająknął się na chwilę nie wiedząc o
co tu chodzi. Jak wychodził, to nie było tu żadnych dzieci… Posłał Sophie
pytające spojrzenie, ale nie dostał odpowiedzi... Ani Flo, ani Jared, którzy
siedzieli teraz obok siebie nie pofatygowali się żeby wyjaśnić mu kim jest
mała. Pozostało mu jedno… - Cześć.
Jestem Shannon. – powiedział zmieniając wyraz twarzy z „grożącego” na
uśmiechnięty. Dziewczynka najpierw zmierzyła go wzrokiem po czym też z uśmiechem
uścisnęła mu dłoń.
- Mam na imię Amelia. – odpowiedziała bez cienia
nieśmiałości. – Co chcesz zrobić mojej cioci? – zapytała patrząc teraz już
podejrzliwie, nieco spod byka na mężczyznę.
- Jest bardzo dużo rzeczy, które Shannon chciałby zrobić
Sophie… - Jared nie wytrzymując wymamrotał pod nosem cicho, tak, że tylko Flo
go usłyszała. Florence, choć szturchnęła go za to w żebra, uśmiechnęła się pod
nosem, bo Jay miał rację.
- Ja? Tylko chciałbym z nią porozmawiać. – próbował się
wytłumaczyć. Dziewczynka jednak nie zdjęła z niego swojego przenikliwego
wzroku.
- To dlaczego krzyczałeś?
- Bo… Ja bardzo, BARDZO chciałbym z nią TERAZ porozmawiać. –
odpowiedział miłym tonem starając się być wiarygodny. Mała przenosiła wzrok z
Sophie na Shannona i z powrotem.
- Powinnaś z nim porozmawiać. Jest jakiś niecierpliwy... i nerwowy! - powiedziała przyciszonym tonem do Sophie, myśląc, że Shann nie słyszy. Jared i Flo dusili się próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Wytrzyma. Porozmawiam z nim później kochanie. - odpowiedziała blondynka. Amelia dała sobie spokój i odwróciła
się z powrotem w stronę telewizora. Wciąż nieco skonsternowany Shannon
odetchnął i postanowił, że wypadałoby się w końcu przebrać. Przez wyczyn Sophie
całe jego ubranie, włącznie z bielizną, było mokre.
Reszta dnia minęła bez większych ekscesów. Amelka, która
przy pierwszym spotkaniu tak bardzo podejrzliwie patrzyła na Shannona wieczorem
już się z nim przyjaźniła. Shanimal miał podejście do tych małych potworków. W
przeciwieństwie do brata bardzo dobrze wiedział jak robi się kakao…
Jedyne co mogło wzbudzić niepokój braci Leto, to fakt, że
Sophie i Florence podejrzanie często opuszczały pokój. Razem. A kiedy jeden z
nich wchodził do pokoju, w którym właśnie rozmawiały rozmowa cichła. I choć
Shannon nie bardzo przywiązywał do tego wagę, bo jego uwagę skutecznie
absorbowała pewna mała dziewczynka, to Jareda to męczyło. Próbował wyciągnąć
raz od jednej raz od drugiej czego dotyczą
te ich
rozmowy, ale obie utrzymywały, że to nic takiego, po prostu
rozmawiają o tym co zawsze.
Wieczorem, około osiemnastej, Sophie i Shannon siedzieli
razem w salonie i próbowali nie dać się ograć w chińczyka Amelii. Jednak
średnio im to wychodziło. I wcale nie dawali jej wygrać specjalnie! To dziecko
miało to tej głupiej gry jakiś dar! Kiedy ktoś zadzwonił do drzwi i Sophie
poszła sprawdzić kogo przyniosło Amelka została sama z Shannonem. Siedzieli
naprzeciwko siebie i mała mierzyła go wzrokiem. W pewnym momencie roześmiała
się na co mężczyzna się zdziwił.
- Aż taki jestem śmieszny? – zapytał udając ubolewanie.
- Nie, po prostu… Czemu jej nie powiesz? – zapytała nie
ukrywając, że kompletnie nie rozumie Shannona. Brunet jednak zmarszczył czoło.
- Słucham? Czego?
- No że ją lubisz! – odpowiedziała jakby to była najbardziej
oczywista rzecz na świecie. Shanimal w zdziwieniu uniósł brwi do góry.
- Co? Czemu tak myślisz? Znaczy, pewnie, że ją lubię, ale
domyślam się, że masz na myśli „lubię, lubię”, prawda? – zapytał też lekko
śmiejąc się na to określenie, którego sam używał będąc małym chłopcem. Dziewczynka
potwierdziła jego przypuszczenia kiwając energicznie głowa.
- No bo to widać! – po raz kolejny rzuciła oczywistą
odpowiedź nieco poirytowana brakiem kompetencji jej nowego kumpla. Shannon nie bardzo wiedział co ma jej powiedzieć. Jak to dziecko
zauważyło, że ma coś do Sophie? Przecież nic takie nie zrobił! Dziewczynka
widząc jego zmieszanie kontynuowała – Inaczej na nią patrzysz. To widać. I
patrzysz na nią częściej i jak tak patrzysz, to prawie zawsze się uśmiechasz.
Ale nie tak normalnie, tylko tak inaczej.
- Inaczej to znaczy jak? – zapytał śmiejąc się lekko przez
tą psychoanalizę w wykonaniu dziecka.
- No… Tak, jakbyś ją lubił lubił. – powiedziała wzruszając
ramionami czym ostatecznie rozbawiła mężczyznę. – Powinieneś jej powiedzieć. –
dodała po chwili poważnym tonem.
- Powiem. Obiecuję. – powiedział mężczyzna kładąc sobie rękę
na sercu, a drugą podnosząc do góry, wyglądając jakby składał przysięgę. – Ale
nie teraz. – wymamrotał pod nosem.
Come to me, just in a dream... Come on and rescue me! Yes, I know, I can't be wrong and baby, you're too headstrong...
Po chwili do pokoju weszła Sophie z Ivy, mamą Amelii, która po krótkim zapoznaniu się z braćmi Leto zabrała małą do domu. Oczywiście zanim Amelcia opuściła mieszkanie podziękowała Jaredowi za kakao i naleśniki oraz uwiesiła się Shannonowi na szyi i powiedziała mu, że odwiedzi ich kiedyś w Los Angeles.
Come to me, just in a dream... Come on and rescue me! Yes, I know, I can't be wrong and baby, you're too headstrong...
Po chwili do pokoju weszła Sophie z Ivy, mamą Amelii, która po krótkim zapoznaniu się z braćmi Leto zabrała małą do domu. Oczywiście zanim Amelcia opuściła mieszkanie podziękowała Jaredowi za kakao i naleśniki oraz uwiesiła się Shannonowi na szyi i powiedziała mu, że odwiedzi ich kiedyś w Los Angeles.
- Powiedz jej! – powiedziała mu jeszcze po cichu tak, że
tylko Shannon to słyszał. Brunet skinął głową i puścił do małej oko, to
utwierdziło ja w przekonaniu, że może już jechać z mamą do domu.
- Co ona ci tam jeszcze szepnęła? – zapytała zaciekawiona
Sophie, kiedy Ivy opuściła już dom razem z małą.
- To tajemnica lasu. – odpowiedział jej po czym oddalił się
wgłąb domu zostawiając dziewczynę skonsternowaną.
Nieco później, kiedy mieszkanie opuszczała Florence podobnie
skonsternowany stał przy drzwiach Jared, któremu niespecjalnie chciała
powiedzieć coś o tej całej Ninie, do której rzekomo się wybierała. Żeby było
ciekawiej, Sophie też nic mu nie powiedziała.
Dzień zakończył z przekonaniem, że wszyscy robią mu na złość
i dlatego nic mu nie mówią. Cały świat przeciwko niemu!
***
Moje wytłumaczenia terminów jeździeckich poniżej są dla tych
osób, które kompletnie nie znają się na jeździe konnej i są BAAAAAAAARDZO
UPROSZCZONE, więc osoby jeżdżące, które wiedzą o czym mówię, a bardzo dobrze
wiem, że takie tu są, więc bez ściem(!), upraszane są o nie krytykowanie moich
metod tłumaczenia, gdyż, albowiem, bo, ponieważ są one przeznaczone dla laików,
aby prościej im było wyobrazić sobie o czym piszę w danym momencie opowiadania.
PEACE AND LOVE PEOPLE!
*zebrać konia, to w bardzo uproszczonym
tłumaczeniu spowodować aby koń ustawił głowę i szyję w takiej pozycji jak na
zdjęciu poniżej. Oczywiście koń ustawia nie tylko głowę i szyję, ale to jest
to, co postronni obserwatorzy zauważają w pierwszej kolejności.
**anglezować – przedstawione na filmiku w
TYM LINKU „wstawanie-siadanie” podczas gdy koń kłusuje
***anglezować na dobrą nogę – nie wiem czy
kogokolwiek to zaciekawi, ale chodzi w tym mniej więcej o to, żeby podczas tego
całego „wstawania-siadania” w kłusie wstawać wtedy, kiedy koń stawia do przodu
przednią zewnętrzną nogę. Łapiecie? Nie? To trudno, macie pecha xD
****niebieskie oko – Tak. Konie czasami mają niebieskie
oczy. Czasami oboje oczu jest niebieskie, a czasami jedno. Potocznie nazywa się
to „rybim okiem” Według mnie wygląda to pięknie, ale nie każdemu się podoba.
Zdjęcie poniżej :)
***
WITAAAAAAM!
No i jest pierwszy rozdział po przerwie. Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was nim, ale to dopiero rozgrzewka, później będzie ciekawiej :) Cóż... Chyba nic ciekawego do powiedzenia nie mam... No chyba, że tyle, iż kocham to zdjęcie poniżej *,* ♥ THE SHANIMAL!
tak więc... CZYTAJCIE I KOMENTUJCIE! :)
Bye!
ohh kobieto, myślałam że pójdę spokojnie spać, taki normalny rozdział, ale NIEE! musiałaś wstawić to zdjęcie Jareda? MUSIAŁAŚ NIE? xD btw. żądam więcej Amelki :D
OdpowiedzUsuń