So
if by the time the bar closes and you feel like falling down...
I'll
carry you home tonight
- Okej Sophie, chodźmy już, bo długa droga przed nami… A taksówka już
czeka. - rzucił Shannon czekając aż blondynka zdejmie z Jareda swój podejrzliwy
wzrok.
- No dobra, dobra, idę już… - powiedziała w końcu wzdychając i
wychodząc przed Shannonem przez drzwi. Shanimal wychodząc z baru złapał
jeszcze za butelkę z whisky, która przypadkiem stała na blacie. Pełna. Dogonił
dziewczynę i wsiedli razem do taksówki. Kiedy siedzieli już w środku Shannon
wyjął zza kurtki butelkę i machając nią uśmiechnął się do Sophie.
- Jaaaaa cieeee! Popatrz co się tu zawieruszyło! - powiedział brunet udając
wielce zdziwionego czym rozbawił Soph. - Chyba nie pozwolimy, by się
zmarnowało, nie? – zapytał poruszając znacząco brwiami.
- To by była zniewaga! - odpowiedziała uśmiechnięta Sophie udając totalne
oburzenie samą myślą. Oboje zdążyli pociągnąć po dwa łyki (z czego Sophie
zdecydowanie wlała w siebie więcej trunku…) kiedy odezwał się kierowca
taksówki.
- Jesteśmy już prawie na miejscu. – rzucił uśmiechając się. Ta pijana parka
rozbawiła go i przypomniała czasy kiedy on sam tak imprezował. Shanny kiwnął mu
głowa na znak, że słyszał, po czym zwrócił się na powrót do swojej towarzyszki.
- Sophie…
- Mhm? – mruknęła nie patrząc na niego, tylko obserwując migające za szybą
auta światła mijanych samochodów.
- Mam pomysł... Ciasto. Takie dobre ciasto… – Soph uniosła jedną brew i
spojrzała na niego. - Zrobimy dziś ciasto? – zapytał niezrażony, bardzo
podekscytowany, Shanimal uśmiechając się od ucha do ucha.
- Że co? – wydusiła z siebie zaskoczona blondynka częściowo śmiejąc się.
– Shannon, ty gamoniu, jest trzecia w nocy! – „krzyknęła” szeptem patrząc
mu konspiracyjnie w oczy - A ty chcesz PIEC CIASTO? – zapytała chcąc uświadomić
mu jak bardzo niedorzeczny jest ten pomysł.
- Tak, chcę! – Powiedział jej stanowczo mężczyzna wyraźnie zadowolony ze
swojego pomysłu. - Proszę się tu zatrzymać. – Wtrącił po chwili kierując słowa
do taksówkarza. - Dalej przejdziemy się piechotką. To tylko kilka minut drogi.
- CO? – zdziwiła się Sophie. – Nie, nie. Proszę go nie słuchać! Proszę
jechać dalej, nigdzie nie będę szła! Tam na dworze jest zimno! – jęknęła
dziewczyna w proteście na kolejny durny pomysł Shannona.
- Proszę się zatrzymać, ja płacę. – kontynuował jednak Shann pokazując
dziewczynie język. Taksówka się zatrzymała, a brunet wysiadł z niej
ciągnąc za sobą dziewczynę. Po chwili zapłacił kierowcy, a samochód
odjechał.
- Odbiło ci totalnie… Co ty robisz? – zapytała trochę zirytowana otulając
się ramionami, bo było jej zimno. W końcu mamy grudzień. I pada śnieg! Byli już
w wiosce, a wszystko było kompletnie ośnieżone, bo sypało już popołudnia do
teraz.
- Idziemy na spacer - powiedział Shann, po czym zdjął z siebie płaszcz i
wyciągnął ją w stronę dziewczyny widząc, że ona nie zabrała swojej z klubu i
chcąc pomóc jej ją założyć. Ta jednak zignorowała gest i ruszyła przed siebie w
stronę domu. – Przestań marudzić i rzucać fochami, tylko zakładaj tą
kurtkę, bo mi się przeziębisz! – powiedział poirytowanym
tonem. Sophie jednak nie odpuszczała. Szła przed siebie nie
zwracając na niego uwagi. – Tak będzie? Nie jest ci już zimno? Okeeeej. –
powiedział Shannon, podstępnie się do siebie uśmiechając, po czym w mgnieniu
oka podbiegł do dziewczyny i szybkim, choć w miarę delikatnym, ruchem
przewrócił ją na śnieg.
- AAAAAA!!!!!!! – wydarła się Sophie na całe gardło - SHANNON TY KRETYNIE!
– krzyknęła leżąc w śniegu zmarznięta.
- Teraz założysz płaszczyk? – zapytał grzecznie wyciągając do niej rękę aby
pomóc jej wstać. Ta jednak zignorowała wyciągniętą dłoń i po prostu wyszarpnęła
kurtkę z drugiej.
- Jak cię zaraz dorwę to cię już żadna z tych twoich fanek nie zechce… -
powiedziała złowróżbnym tonem blondynka i zaczęła się podnosić na nogi.
- Przesadzasz… to tylko trochę śniegu… - zadrwił z niej ze złośliwym
uśmieszkiem i upijając spory łyk z butelki whisky, którą miał znów w rękach.
Otrząsnął się czując jak robi mu się ciepło dzięki bursztynowemu płynowi.
- Trochę śniegu? – zadrwiła – TROCHĘ KURWA MAĆ ŚNIEGU?! – wykrzyknęła
teraz już porządnie zdenerwowana Soph. – Jakbyś nie zauważył mam na sobie tylko
tą krótką sukienkę, cienkie rajstopy i szpilki! – powiedziała wściekła patrząc
na Shannona wzrokiem bazyliszka.
- Shannonie Leto… Mam na sobie SZPILKI, a ty, kazałeś mi się w nich
przebijać przez zaspy! Po czym w jedną z nich mnie wrzuciłeś! Ach, no i
aktualnie, to mam ten cholerny śnieg POD sukienką, więc wychodzi na to, że
równie dobrze mogłabym siedzieć w tej zaspie nago! – wykrzyczała wskazując ręka
na stertę śniegu, w której przed chwilą leżała i zakładając płaszcz Shannona,
zapinając się pod samą szyje i wkładając ręce do kieszeni. – Taki jesteś
cwaniak, to się rozbierz i wytarzaj w śniegu… - powiedziała poważnym tonem
patrząc mu w oczy. Przez moment oboje mierzyli się wzrokiem jednak po paru
sekundach Shannon uśmiechnął się.
- Nie ma sprawy kochanie. Dla ciebie wszystko! – powiedział czym zdziwił
dziewczynę. Upił łyka whisky i oddał blondynce butelkę. Ona obserwowała go
tylko ze ściągniętymi brwiami, w konsternacji, próbując stać w pionie,
przezwyciężając skutki spożytego etanolu. Czy on naprawdę zamierzał…
- Czy ty naprawdę zamierzasz się rozebrać i wytarzać w śniegu? – zapytała z
niedowierzaniem, zaczynając się śmiać.
- Tak! – powiedział mężczyzna zaczynając odpinać garnitur, w którym był na
przyjęciu.
Po kolei ściągał z siebie buty, skarpetki i spodnie. Potem poleciała
również marynarka i koszula. Sophie obserwowała to wszystko oniemiała. On wypił
stanowczo za dużo… Po pozbyciu się ciuchów Shannon stanął przed dziewczyną w
samych slipkach, prezentując się, i udając, że wcale nie jest mu zimno.
- Dwie rzeczy Shannon, pierwsza: jesteś idiotą. – powiedziała przez śmiech.
– Druga: wciąż masz na sobie majtki. Zadanie jest niekompletne, kolego! –
powiedziała poważnie. Shann zamyślił się przez moment, a po chwili zaczął
zdejmować również swoje czarne slipki. – Hej! Przecież ja żartowałam! - krzyknęła Sophie. To naprawdę był tylko żart… Shannon roześmiał się w
odpowiedzi i spojrzał jej w oczy.
- Nie mów, że się wstydzisz…? – zapytał unosząc brwi. - Przecież już
widziałaś mnie nago. - zaczął się śmiać. – I to nie raz… - mruknął pod
nosem.
- Eee… no… tak, ale… - blondynka zaczęła obserwować Shanny’ego – Po prostu
wyglądasz jak debil stojąc nago, w śniegu, przed moim domem, o trzeciej w nocy…
- westchnęła nie bardzo wiedząc gdzie patrzeć, bo nie kto inny, a Shannon Leto
we własnej osobie, stał przed nią, na śniegu, tak, jak go pan Bóg stworzył i
miał zamiar wskoczyć w śnieg. Zrezygnowana spojrzała na niego z zażenowaniem w
oczach mieszającym się z rozbawieniem – Okej, Shann, nie przedłużajmy już, bo
sam się przeziębisz…
- Martwisz się o mnie? – zapytał z uśmiechem wyłapując kontekst. Sophie
zignorowała jednak to pytanie.
- Zaliczaj szybkie tarzanko i idziemy do domu! – powiedziała tak
naprawdę nie wierząc, że to zrobi. Liczyła na jakiś sarkazm z jego strony,
jednak ku jej zdziwieniu mężczyzna wziął rozbieg i krzycząc na cały głos
„KAŁABANGA!” zanurkował w śniegu. Aż tak pijany, to nie był dawno… Jej oczy
otworzyły się tak szeroko jak się dało, a szczęka mało nie uderzyła o ośnieżoną
ziemię.
Po chwili Shannon, wciąż nagi, wygrzebał się z białego puchu. Shopie zdała
sobie sprawę, że instynktownie zaczęła podziwiać jego ciało. Był cholerne
przystojny i umięśniony… Zaczęła tęsknić za jego dotykiem i pieszczotami , jej
oczy błądziły po jego ciele, a ręce chciały zrobić to samo. Jak najszybciej
znaleźć się na nim i… NIE! STOP! Idiotko, o czym ty myślisz?! Ocknęła się, gdy
spostrzegła, że Shann złapał jej spojrzenie.
- Nie dołączysz do mnie? – zapytał ją szczerząc się jak durny.
- Nie, dzięki. Wolę być zdrowa i oszczędzić sobie tej żenady. –
odpowiedziała pukając się w czoło.
Shannon nie zwracając na nic uwagi podniósł się na nogi i ubrał na siebie
slipki. Po chwili, śmiało podszedł do dziewczyny i przytulając się do niej
wytrzepał mocno rozpuszczonymi, całkiem już długimi, włosami, w których było
pełno śniegu. W wyniku tego i Sophie, po raz kolejny w przeciągu dziesięciu
minut, była oblepiona białym puchem, który stopniowo zamieniał się w wodę.
- Shannon! Ty gnojku! – krzyknęła zdenerwowana tym dziewczyna. Shann
wiedząc, że to wszystko zaraz się źle skończy złapał z ziemi spodnie, koszulę,
buty i marynarkę po czym zaczął uciekać w stronę domu Babu. - Jak ja cię dorwę…
- zagroziła dziewczyna po czym zdejmując z i tak mokrych stóp szpilki, puściła
się biegiem za nim. Goniła go tak szybko jak mogła, gdy nagle Shanny zatrzymał
się, a ona wpadła wprost w jego nagie ciało. Jej serce zaczęło bić nieco
szybciej, a oczy patrzyły się wprost w jego klatę. Trochę bała się podnieść
wzrok, bo wiedziała, że kiedy napotka jego brązowy oczy, mężczyzna doskonale
domyśli się co siedzi właśnie w jej głowie. Pomimo tego, że to Shannon był
praktycznie nagi (nie licząc majtek), to Sophie zaczęła lekko drgać. Brunet
wyczuł to i przytulił ją mocniej do siebie. Dziewczyna chcąc wybrnąć z tej,
nieco krępującej, sytuacji, powaliła go na ziemię i zaczęła okładać śniegiem w
odwecie.
- Starczy już Soph! Proszę cię! - zaczął błagać mężczyzna kapitulując
kompletnie. Dziewczyna przestała, ale po chwili stwierdziła, że zemsta nie była
wystarczająca.
- Shanniasty… - zaczęła słodkim głosikiem. - Czy ty czasem nie masz
łaskotek…? – zapytała niewinnym tonem. Mężczyzna drgnął słysząc te słowa. I
bynajmniej NIE z zimna.
- Nie. Nie, nie, nie, nie! Nie zrobisz tego Sophie… NIE! – Shannon
już wiedział co zaraz go czeka. Miał okropne wręcz łaskotki. Zdał sobie sprawę,
że już wolałby już leżeć na śniegu w samych slipkach, niż jeżeli ona miałaby go
łaskotać. Po chwili uświadomił sobie, że właściwie to właśnie to robi, ale...
Najgorsze miało dopiero nadejść… Dziewczyna długo się na zastanawiając
zabrała się na łaskotanie mężczyzny sama śmiejąc się przy tym okrutnie. Po
jakimś czasie Shannon nie wytrzymał i znów zaczął błagać o litość.
- SOOOOPHIE! PRZESTAŃ BŁAGAM! JUŻ NIE BĘDĘ, PRZEPRAAAASZAAAAAAM! – słysząc
to i zdając sobie sprawę z tego, że facet naprawdę ma już dość szybko zeszła z
niego i zaczęła biec do domu.
- Kto pierwszy w domu, ten wybiera jakie ciasto robimy! – krzyknęła
zostawiając go leżącego w śniegu. Shannon zaczął się ubierać i po chwili, z
uśmiechem na ustach, również skierował się do domu. Po drodze, choć była ona
krótka, zaczął rozmyślać co stracił ten cały czas kiedy nie był z nią…
Po wejściu do kuchni zastał Sophie rozbawioną i siedzącą na blacie.
- Robimy babkę! – oznajmiła mu.
- Babkę? Ale koniecznie z jakąś polewą, nie będę jadł takiej suchej… -
powiedział wykrzywiając się lekko i nie przyjmując nawet sprzeciwu.
- Ale masz wymagania, królewiczu… - rzuciła blondynka z uśmiechem
złośliwego chochlika kornwalijskiego. – Okej, ale sam sobie zrobisz tą polewę!
– powiedziała stawiając warunek. Mężczyzna kiwnął głową zgadzając się po czym
wzięli się do roboty. W międzyczasie oczywiście dokańczając butelkę whisky,
którą Shann zawinął z baru. Brunet pomógł dziewczynie powyciągać
wszystkie składniki, jednak ciasto robiła sama.
- Ej! – krzyknęła w końcu do niego zwracając uwagę na to wręcz rażące
lenistwo perkusisty – Ale wiesz, że kto nie robi ten nie je, prawda
Shaniasty?
- Ja polewam żeby nam w gardle nie zaschło! - powiedział Shann podając
blondynce szklankę wypełnioną do połowy bursztynowym płynem.
- Ta, właśnie widzę… - zaśmiała się. - Zaraz spalimy Babu dom i na tym się
skończy. – dodała śmiejąc się jeszcze głośniej i kontynuowała robienie ciasta.
Nagle w twarz zaskoczonej blondynki poleciała garść mąki. Zdezorientowana, nie
wiedziała co się stało. Jednak kiedy usłyszała głośny śmiech Shannona, który
stał obok skojarzyła, że to ten kretyn, jak zwykle z resztą, musiał ja obrzucić
białym proszkiem. Stwierdziła że będzie udawać że nic się nie stało. Shannon,
który robił w tym momencie polewę, był również skonsternowany. Liczył na
kontratak, a spotkał się z… niczym. Przyjął więc porażkę i postanowił
zamilknąć.
Kiedy dziewczyna skończyła robić cisto i podała
mu blaszkę, do której było wylane. Shannon schylił się, aby włożyć ją do
piekarnika i w tym momencie wiedział już, że to błąd. Gdy się wyprostował
poczuł jak jakaś maź spływa po jego, jeszcze przed chwilą białej, koszuli. Cóż…
To było jajko. A konkretnie dwa jajka rozbite przez blondynkę na jego plecach w
ramach odwetu za mąkę. Shannon powoli prostował się, a Sophie zanosiła się
śmiechem. Była bardzo usatysfakcjonowana zaskoczeniem współ – kucharza…
Stwierdzając, że teraz właściwie i tak nie ma nic do roboty, ponieważ trzeba
poczekać aż ciasto się upiecze, skierowała swoje kroki do salonu, gdzie zaległa
na kanapie. Ociekający jajkami Shannon wciąż stał w kuchni, po raz drugi już,
zdejmując swoją koszulę, na której tym razem rozsmarowane zostały dwa jajka.
Blondynka leżała na kanapie przeglądając kanały w telewizji. Po chwili
usłyszała zbliżające się do niej, specyficzne, złośliwo – Shannonowe kroki i
już wiedziała, że zemsta nadchodzi… W tym momencie pożałowała swojego
położenia. Leżała, praktycznie bezbronna na kanapie. Zanim nawet zdążyła
pomyśleć o tym, żeby wstać i uciec Shannon dopadł do niej i przypierając ją do
kanapy uśmiechnął się złowieszczo co, choć nie powinno, rozbawiło Sophie.
- Zamsta… - wysyczał niczym psychopata po czym zaczął łaskotać Sophie.
Dziewczyna zwijała się ze śmiechu. Próbowała się bronić, odepchnąć go, jednak
Shannon był zbyt silny jak dla niej.
- Shaaaaaanoooon! Przeeestaaaań! No już! Durniu, ciasto się pali!!! –
wykrzyczała przez spazmy śmiechu spowodowane długotrwałym łaskotaniem. Łzy
spływały jej po policzkach i nie mogła się opanować, bo Shannon nie przestawał.
- Trudno, będzie spalone.– zlekceważył ją wzruszając ramionami. Na chwilę
jednak ustał ze swoją zemstą.
- Tak, a przy okazji zjaramy kuchnię… Masz rację, to nic takiego… - ten
argument był nieco silniejszy. Shannon,, wywracając oczami, zszedł z niej,
niezadowolony, i poszedł wyłączyć piekarnik. Kiedy wyjmował ciasto Shopie
zdążyła do końca opróżnić butelkę whisky. Odstawiając pustą flaszkę na blat
stołu znów zaległa na kanapie.
- Aaaaaaleeeeeeż miiii sięęęe kręęęeciiiii w głooooowieeeee… - powiedziała
niemalże pijackim bełkotem wydłużając sylaby.
- Bo wypiłaś stanowczo za dużo procentów, kochanie. – zaśmiał się Shann
wchodząc z powrotem do pokoju i patrząc na pustą butelkę na stole i
dziewczynę w czarnej sukience, słaniającą się na kanapie.
- Wcale bo nie! – zaprotestowała natychmiast. – I nie mów do mnie KOCHANIE.
– prychnęła.
- A dlaczegóż to mam tak do ciebie nie mówić, skarbie? – zapytał Shann
stając przed nią i wycierając ręce w ścierkę, którą trzymał.
- Bo nie masz takich uprawnień! Dlatego! I SKARBIE też do
mnie nie mów. To zarezerwowane dla uprzywilejowywowanyyyyyych! A tyyyyy jesteś
nieupw… nieupff… NIEUPFOWAŻNIOOOOOAAAANYYY! – wydusiła w końcu z siebie z
trudnościami. Shann próbował się nie śmiać, ale nie umiał powstrzymać
złośliwego grymasu rozbawienia.
- Jesteś pijana. Chodź, pomogę ci wejść na górę i odprowadzę do sypialni. –
zaproponował grzecznie Shannon odrzucając ścierkę na fotel, podchodząc do
dziewczyny i wyciągając w jej stronę ramiona, żeby pomóc jej wstać.
- WCALE BO NIE JESTEM NO! – bulwersowała się - Nie wierzysz, to patrz,
ZROBIĘ JASKÓŁKĘ! – powiedziała pewna siebie po czym, pewna siebie, z impetem
odtrącając pomocne ramiona Shanny’ego, poderwała się z kanapy. Zrobiła to
trochę zbyt energicznie, więc od razu musiała się czegoś przytrzymać, bo
zachwiała się niebezpiecznie. Pod ręką był tylko Shannon, więc, chcąc nie
chcąc, złapała go za ramię.
- Chętnie popatrzę… - powiedział mężczyzna wiedząc jaki będzie finał tego
przedstawienia. Kiedy Sophie trzymała już jako tako równowagę i puściła go,
Shann stanął naprzeciwko niej. Soph, teraz już o własnych siłach, wyprostowała
się.
- Patrz i podziwiaj. – powiedziała wyniośle po czym przystąpiła do
wykonywania ów akrobacji. Uniosła ręce na boki, nie zauważając, że są nieco
poza poziomem. Podniosła niepewnie jedną nogę i wtedy… Jack Daniel’s dał o
sobie znać. Blondwłosa od razu runęła przed siebie prosto w ramiona Shannona.
Ten, jednak nie spodziewał się tego, bo myślał, że poleci w bok, na kanapę,
więc pod wpływem uderzenia przewrócił się na podłogę razem z Sophie.
- Pięknie ci to wyszło. A czy jaskółki umieją latać? Pokażesz mi? – zapytał
zaczynając rechotać jak głupi.
- Cóż… umieją. Latają bardzo ładnie! – powiedziała z entuzjazmem. –
Pokazałbym ci jak, ale jestem już zmęczona… Chyba sobie tutaj dziś tak poleżę…
- oznajmiła kładąc się bardziej na nim, układając głowę na jego gołej klatce
piersiowej i przymykając oczy. Cała ta sytuacja rozbawiła mężczyznę jeszcze
bardziej, jednak kiedy poczuł na sobie przyjemny ciężar ciała dziewczyny
uświadomił sobie, że od dawna nie było mu tak wygodnie i tak dobrze gdy
leżał na ziemi. Odruchowo otulił ją ramionami przytrzymując przy sobie. Po
chwili zauważył , że sukienka Sophie, przez upadek, nieco się podwinęła i ukazywała
teraz kawałek majtek dziewczyny. Ale będąc "grzecznym chłopcem" Shann
po prostu poprawił ją, umieszczając na swoim miejscu kawałki materiału, przypadkiem, zahaczajac
dłonią o udo Sophie.
- Wiesz Shannisty… - zaczęła Sophie nie otwierając oczu i nie podnosząc
nawet głowy do góry żeby na niego spojrzeć. – Czasem to ty jednak jesteś
uroczy. Ale tylko czasem.
- Ja zawsze jestem uroczy… – prychnął Shannon przeczesując
palcami włosy leżącej na nim Sophie.
- Nie schlebiaj sobie. – oznajmiła po czym powoli przeniosła się w bok i
sturlała się z Shannona. Podniosła się na nogi i poszła szybkim krokiem do
kuchni. Zdezorientowany Shann od razu poszedł za nią. Kiedy tylko wszedł przez
próg kuchni poczuł na twarzy coś dziwnego… Biały proszek… MĄKA.
- FFFFUUUUUUUUUUUUU! – krzyknął wycierając się z pyłu.
- JAK WOJNA, TO WOJNA LETO! – krzyknęła Sophie chichocząc i, nieco się
zataczając, uciekła na górę do swojego pokoju.
- Sama tego chciałaś… - powiedział, bardziej do siebie, mężczyzna. Złapał w
rękę torebkę mąki i pobiegł za nią.
I know you've suffered, but I don't
want you to hide. (...)
I'll make you
feel pure.
Trust
me.
You can be
sure.
Shopie wpadła do pokoju jak burza, ale nawet nie zdążyła się schować, bo za
jej plecami, błyskawicznie, pojawił się Shanimal z torebką mąki.
- I jak, nadal chcesz wojny? – zapytał łapią ręce dziewczyny w swoją,
jedną, dłoń, przyciskając ją mocno do ściany i eksponując swoją amunicję w
postaci mąki pszennej.
- Nie, nie… Ja jednak podziękuję… - powiedziała lekko spanikowana wiedząc,
że jak Shanny ma inne zamiary, to ma, delikatnie mówiąc, przerąbane. Mężczyzna
stając blisko niej i wpatrywał się w jej oczy. Coś w nim drgnęło. Poczuł coś
dziwnego, była tak blisko… Między nim a ścianą… Niewiele myśląc powoli
przybliżał się do niej, centymetr po centymetrze, coraz bliżej. Dziewczyna nie
oponowała, po prostu przyglądała mu się. W następnej chwili Shannon zorientował
się, że całuje blondynkę, która stała przed nim. Delikatnie musnął jej wargi
swoimi. Nie odrywając się od jej ust puścił jej ręce i oparł swoje dłonie na
ścianie po obu jej stronach. Na sekundę odsunął się od dziewczyny, ale mając
wrażenie, że te kilka milimetrów między nimi, to za duża odległość po raz
kolejny zatopił w niej swoje usta. Dziewczyna wplotła dłonie w jego długie,
rozpuszczone włosy i oddała pocałunek.
Nie była pewna co robi. Z jednej strony nie chciała go całować,
chciała, żeby sobie poszedł. Ale jej druga część chciała go całować, dotykać,
pieścić, być jak najbliżej jego ciepłego ciała. Alkohol zawsze bardzo
skutecznie przyćmiewał jej racjonalną część, więc po prostu robiła to, na co w
danej chwili miała ochotę, nie parząc na konsekwencje. Jednak chwilowo doznała
przebłysku i odsunęła od niego usta.
- Nie… Shannon, proszę cię, nie… - wyszeptała mu do ucha. Shannon spojrzał
na nią zdezorientowany i niepocieszony, że przerwała im tą cudowną chwilę.
Zauważył, że ma w oczach obawę i strach, ale jednocześnie miała rozszerzone z
podniecenia źrenice, a jej ciało samo lgnęło do niego. Miał wrażenie, że po
prostu musi pomóc jej pokonać tą barierę strachu, która nie pozwala jej się do
niego przemóc. Widział jej usta przed sobą, pełne, delikatne... Postanowił
pocałować ją jeszcze raz, tym razem mocniej i namiętniej. Sophie nie odsunęła
się, tylko oddała pocałunek. Wsunęła nieco swój język w jego usta i przylgnęła
bliżej do bruneta. Jej ręce same powędrowały na jego plecy. Poczuła bijące od
niego ciepło, specyficzną fakturę jego skóry i ten przyjemny zapach jego ciała
zmieszany z perfumami…
Shannon zaczął już powoli rozpracowywać zamek z przodu jej sukienki,
jednak... Sophie zaczęła drżeć. Nie wiedziała co ma teraz zrobić. Coraz
bardziej go chciała, ale wciąż przez skorupę alkoholu przebijała się świadomość
przypominająca jej wszystkie powody „przeciw”.
- Nie… - powiedziała bardzo cicho przestając go całować, zabierając dłonie
z jego pleców i zdejmując jego dłonie z zamka sukienki na powrót go zapinając.
Mężczyzna jednak nie odsunął się, po prostu przestał ją całować. Wciąż
wpatrywał się intensywnie w jej oczy pozostawiając między nimi jedynie kilka
centymetrów przestrzeni. – Shannon, NIE. – dodała bardziej stanowczo. Shann
jednak wciąż nie miał zamiaru się odsunąć.
- Czego się boisz Sophie? Przecież… - zaczął Shannon, ale przerwał niepewny
co chce powiedzieć. Och, oczywiście Shannon wiedział co chciał powiedzieć, ale
nie był pewny czy powinien. Przecież… To była prawda. To nie było coś nowego,
tylko coś, co bardzo długo się w nim ukrywało. A skoro już na nowo to znalazł,
(albo raczej szanowny pan Jack Daniel to odnalazł i rzucił prosto w twarz) to
czemu by nie… spróbować? Właściwie… Co ma do stracenia? - Sophie, przecież ja
wciąż cię kocham. – wypowiedział te słowa patrząc na nią szczerze, nie
ukrywając żadnych emocji na swojej twarzy.
I want to
reconcile the violence in your heart .
I want to
recognise your beauty's not just a mask.
I want to exorcise the demons from your past.
I want to satisfy the undisclosed desires in your heart.
Dziewczyna jednak nie wydawała się bardzo zdziwiona
tym faktem. Zdziwiona była tym, że powiedział to na głos… Jednakże, ku
niezadowoleniu Shannona, nie wydawało się to przekonywać dziewczynę. Dlaczego?
Nie wierzyła mu?
- Shanny, ja już to słyszałam… I sam dobrze pamiętasz jak to się skończyło.
- powiedziała mu wzdychając. Chciała odejść, zwiększyć odległość między nimi,
ale mężczyzna złapał ją za rękę przytrzymał przy sobie.
- Nie wierzysz mi? – zapytał ściągając brwi.
- Wierzę, Shannon… Po prostu… To jest zły pomysł. Nie wchodzi się dwa razy
do tej samej rzeki. Ja się do tego powiedzenia stosuję i… Ty też powinieneś.
Oszczędzisz sobie wielu… nieprzyjemnych chwil. – powiedziała uśmiechając się
jakby pocieszająco i delikatnie przejeżdżając dłonią po jego policzku. Zabrała
dłoń z jego twarzy, ale Shann złapał ją w międzyczasie za drugą dłoń i splótł
ich palce.
- Cóż, ja się stosuję do innego powiedzenia… Mianowicie: serce nie
sługa. – powiedział patrząc dziewczynie w oczy - Dzięki temu można
dostarczyć sobie wielu pięknych chwil. - powiedział
parafrazując słowa dziewczyny sprzed chwili.
- Shaaaaaaaann… - jęknęła Sophie zabierając rękę z jego uścisku. –
Przestań.
- Soph… Ja się zmieniłem. BARDZO.
- Nie mów tak. Nie tylko o to chodzi… - jęknęła wywracając oczami.
- To o co? - zapytał z nadzieją, że uda mu się jakoś przekonać dziewczynę,
że to wszystko jednak MA sens i żeby przestała przeciwstawiać się samej
sobie.
- Ty pojedziesz z powrotem do Los Angeles, a ja zostanę tutaj. Zostanę z
żałosną nadzieją, że może kiedyś wrócisz. - powiedziała patrząc gdzieś w bok z
kamiennym wyrazem twarzy.
- Przecież możesz pojechać ze mną. - powiedział Shann jakby to było coś
oczywistego.
- Mogę lecieć z tobą do Los Angeles na jakiś czas, owszem, ale wiesz, że
nie mogę tam zostać, że nie mogę zostawić tego wszystkiego tutaj. A oprócz
tego, nawet jeżeli jakimś cudem udałoby mi się czasowo przeprowadzić do LA, to
w trasę z tobą nie pojadę. Pojedziesz sam, z chłopakami, a ja po prostu nie
zniosłabym myśli, że mógłbyś być tam z jakąś groupie i… - chciała dokończyć ale
Shann położył jej palec na ustach.
- Dosyć. – powiedział cicho i przytulił ją mocno do siebie. - Gadasz
głupoty. - Sophie nie zdawała sobie z tego sprawy, ale łamał jej się głos, a w
oczach miała już łzy. Trzymając blondynkę mocno w ramionach położył ich oboje
na łóżko przy którym stali. - To, że kiedyś zachowałem się jak dupek i
kretyn nie oznacza że mógłbym cię skrzywdzić TERAZ. Wtedy… To było co innego. Byłem
młody, głupi, podjarany tym, że liznęliśmy z chłopakami trochę sławy, byłem też
na dragach, nachlany i nie wiedziałem gdzie jestem i co się dzieje dookoła.
Mogliby mnie wywieźć na inny kontynent, a ja bym nawet nie zauważył. Ale jedna
rzecz pozostała niezmieniona Sophie. Nigdy. NIGDY tego nie zrobiłem. NIGDY cię
nie zdradziłem, słyszysz? NIGDY. – Powiedział dobitnie chcąc się upewnić, że
dziewczyna to zrozumie. Delikatnie dotknął jej policzka i powoli zaczął go
gładzić dłonią. Powoli zjechał ręką nieco niżej, na szyję. Soph przymknęła oczy
rozkoszując się tym przyjemnym uczuciem.
- Shannon, ja tak nie chcę. Owszem, może i mogłabym do ciebie wrócić, ale
nie wiem co byłoby potem. Może za jakiś czas po prostu stwierdziłbyś, że
faktycznie, miałam rację i to nie ma sensu. I co wtedy? Znów będę sama. I to za
jaką cenę!
- Nie byłoby tak. Nie będzie tak… - zaczął, ale dziewczyna nie dała mu
dokończyć.
- Nie Shannon. Tego NIE MOŻESZ wiedzieć. – powiedziała bez cienia
wątpliwości w głosie i dając mu do zrozumienia, że nie ma co się z tym
sprzeczać.
- W takim razie co mam zrobić żebyś mi zaufała? – zapytał z nadzieją w
oczach wciąż gładząc ją dłonią po policzku, szyi i obojczyku.
- Nie wiem Shanny… To nie jest takie proste… - uśmiechnęła się smutno. – Po
prostu… To nie jest rozmowa, którą powinno się przeprowadzać będą w stanie
upojenia alkoholowego. – dodała uśmiechając się nieco bardziej na co Shannon
zaśmiał się cicho. - Chcę spać. – powiedziała odwracając się do niego plecami i
mrugając oczami, aby nie pozwolić polecieć łzom, które czaiły się w
kącikach. Położyła się na boku, a Shannon, kładąc się obok, otulił
ją szczelnie swoimi ramionami i wtulił głowę w jej włosy.
- Nie idziesz do siebie? – zapytała dziewczyna zdziwiona tym, że Shannon z
nią został. Myślała, że przez to, co mu dziś powiedziała, nie będzie miał
ochoty z nią zostać.
- Chyba sobie żartujesz… Powiedziałem ci, że ciągle cię kocham, a ty dałaś
mi się przytulić. Miałbym z tego tak łatwo zrezygnować? – prychnął jakby to
była najbardziej niedorzeczna rzecz na świecie czym rozbawił Sophie. Zaśmiała
się lekko, ale nic nie odpowiedziała. Shannon przytulił ją mocniej do siebie. -
Jutro wrócimy do tej rozmowy. – szepnął całując ją we włosy i zamykając oczy.
- Kocham cię, ale jednocześnie tak się boję… - wyszeptała dziewczyna po
jakimś czasie, już praktycznie przez sen.
- Nie masz czego. – odpowiedział jej, choć wiedział, że nie słyszy go, bo
jest już w krainie Morfeusza, i jeszcze mocniej objął jej ciało. – Obiecuję.
Rano, Sophie obudziła się z dość mocnym bólem głowy. Pierwszą rzeczą, którą
postanowiła, jeszcze nawet przed otwarciem oczu, było odnalezienia Jareda i
jego cudownych tabletek. Jay powinien być gdzieś w domu…
Po chwili postanowiła, że wypadałoby zobaczyć chociaż którą mamy godzinę.
Próbowała się poruszyć, ale nagle poczuła, że coś oplata jej talię. Otworzyła
powoli oczy i dosłownie kilkanaście centymetrów przed sobą ujrzała twarz
śpiącego Shannona. Jego ręka obejmowała ją mocno. Widząc to, wciąż jeszcze
pewnie nieco pijane, Zwierzątko śpiące w jej łóżku z tą niewinną minką od razu,
wbrew sobie, pozwoliła uśmiechowi wypłynąć na jej twarz. Kierowana impulsem
przejechała dłonią po jego policzku. Po chwili jednak zorientowała się co robi
i cofnęła dłoń, aby przypadkiem go nie obudzić. Ten krótki gest wystarczył, aby
na śpiącej buzi Shannona również pojawił się nikły uśmiech. Próbując go nie
obudzić wyślizgnęła się z jego objęć i usiadła na łóżku chcąc powoli wstać.
Shannon jednak czując ruch obok niego obudził się. Dziewczyna widząc otwierające
się na nią czekoladowe oczy, czym prędzej zerwała się na nogi chcąc jak
najszybciej ulotnić się z pokoju. Ten gwałtowny ruch jednak rozbudził bruneta
jeszcze bardziej.
W momencie kiedy Sophie robiła pierwszy krok w stronę
drzwi Shanny zdążył złapać ją za rękę.
- Dziś robimy Jaredowi poprawiny urodzin. Musze iść i wszystko
przygotować…- wyrzuciła z siebie szybko chcąc ponaglić Shannona, aby puścił jej
rękę. Rzuciła to tak, jakby wczorajsze zdarzenie nie miało miejsca. Oboje
jednak bardzo dobrze pamiętali jak usnęli…
- Tobie również DZIEŃ DOBRY Sophie… - powiedział Shannon pociągając ją
mocno w swoją stronę tak, że z cichym piskiem przewróciła się na łóżko.
- Nie cierpię gdy to robisz… - wycedziła obrażona podnosząc się z
materaca.
- Co robię?
- Świadomie używasz swojej przewagi w sile fizycznej! - powiedziała
oburzona. Shannon natomiast zaśmiał się, w międzyczasie wykonując poranne
przeciąganie i, nieumyślnie, prezentując swoje umięśnienie, na którym to Soph
zdążyła zawiesić oko.
- Ekhem… - odkaszlnął Shann chcąc zwrócić uwagę dziewczyny, która
ostentacyjnie się na niego gapiła.
- Yyyy… Tak… Muszę lecieć. Zaplanować wszystko… Zrobić śniadanie i… w
ogóle… - zaczęła się plątać we własnych słowach. W końcu zrezygnowana
westchnęła i ruszyła w stronę wyjścia z pokoju.
- Śniadanie? - podłapał Shannon - A dostanę teeeeeeż? - zapytał błagalnym
tonem robiąc minę szczeniaczka w stronę blondynki. Ta w odpowiedzi uniosła
tylko brwi i spojrzała na niego niby z zażenowaniem.
- Chyba śnisz. - prychnęła po czym po raz kolejny próbowała zbliżyć się do
drzwi pokoju i po raz kolejny zatrzymał ją w połowie kroku głos Shannona.
- Wrócimy do tamtej wczorajszej rozmowy po przyjęciu… – powiedział Shann
spokojnym ignorując jej odmowę prośby o pożywne śniadanko.
- Nie wiem o czym mówisz… - powiedziała łapiąc już za klamkę i udając, że
nie wie o co chodzi Shannonowi.
- Bardzo dobrze wiesz. – rzucił Shannon nie umiejąc odmówić sobie lekkiego
uśmiechu. Dziewczyna puściła to jednak mimo uszu i otworzyła drzwi. - A
sukienka, pomimo, że troszkę się w nocy pogniotła, to dalej cudnie na tobie
leży, kochana... - rzucił jeszcze do dziewczyny, która wychodziła już przez
drzwi. Sophie chciała udać, że ma to gdzieś, albo, że tego nie słyszała, ale...
końcem końców po prostu się potknęła i łapiąc równowagę, machnęła ręką przez co
strąciła wiszący na ścianie korytarza obrazek w ramce przedstawiający plażę w
Kingsdown. Zdjęcie upadło na podłogę, a szkło stłukło się z głośnych hukiem.
Soph nie zaglądając nawet z powrotem do sypialni po prostu, z zażenowaniem,
zatrzasnęła do niej drzwi. W międzyczasie usłyszała jeszcze chichot Shannona
wydobywający się z pokoju. Westchnęła i, klnąc pod nosem, zaczęła zbierać
kawałki szkła i ramki. Będzie musiała odkupić Robertowi tą ramkę...
***
No wiiiiiiiiiiiiiiitaaaaaaaaam!
Mamy pięęęęęęęękny niedzielny wieczór... I nowy rozdział dla Was :) Nie
wiem czy to czytacie, w sensie te moje bazgroły pod rozdziałem, ale jak tak, to
mam coś tam do powiedzenia dziś chyba... :)
No więc ostatnio ujawnili się pod rozdziałami nowi czytelnicy wyrażający
swoje opinie i jestem im za to cholernie wdzięczna, więc bardzo, bardzo, bardzo
dziękuję! Te Wasze opinie w komentarzach bardzo mi pomagają ulepszyć bloga +
rozdziały no i dają naprawdę dużo weny (między innymi dzięki temu rozdział 25 choć tak długi,
dostaliście już dziś :) ). Tak wiec innym polecam pójść za przykładem i również
sypnąć mi krytyką :)
Co do rozdziału... Nie wiem jak (i czy w ogóle!) Wam przypadł do gustu,
ale... muszę się przyznać, że mi osobiście bardzo fajnie się go pisało :) Trochę
mam wrażenie, że ktoś może po tym rozdziale nieco znielubić Sophie, ale... co
zrobić, że jest taka, a nie inna? :P
Okej, to z mojej strony chyba tyle :)
Provehito in altum kochani! ♥
PS.
Przepraszam za popierrrrrrrrrr... formatowanie tekstu, ale blogger coraz bardziej mnie nienawidzi i odwala mi takie oto maniany z odstępami w tekście itp itd... ;/ One raz są widoczne jak sprawdzam podgląd rozdziału przed wrzuceniem, a raz jest normalne, wiec ręce mi opadają, ale nie mam pojęcia jak się to Wam wyświetla... Dajcie znać. Najwyżej rozpieprzę bloggera w drobny mak i przeniosę się na inny serwis jak to cos nie przestanie wariować ;/
PS.
Przepraszam za popierrrrrrrrrr... formatowanie tekstu, ale blogger coraz bardziej mnie nienawidzi i odwala mi takie oto maniany z odstępami w tekście itp itd... ;/ One raz są widoczne jak sprawdzam podgląd rozdziału przed wrzuceniem, a raz jest normalne, wiec ręce mi opadają, ale nie mam pojęcia jak się to Wam wyświetla... Dajcie znać. Najwyżej rozpieprzę bloggera w drobny mak i przeniosę się na inny serwis jak to cos nie przestanie wariować ;/
ojojojjj rozpieszczasz nas :D ostatnio Flo i Dżeju dzisiaj oni no no xD tak zajebiście mi się go czytało, że jak doszłam do końca to taka mina w stylu looney "ale dlaczego ;C" ale to nic, wierzę że szybko dodasz coś nowego :D wgl miałam iśc spać a zacieszam z Shanna i rozmyslam jak to by on wyglądał w samych slipkach 3:)
OdpowiedzUsuńno heh, hej :) widzę że się rozpędzasz, ale to dobrze. przeczytałam oba rozdziały za jednym razem i nie mogę przestać się cieszyć!hahahha! flo i jared rozwalili mi system xd zresztą sophie też nie była gorsza xd Fajnie, ze ich do siebie po woli zbliżasz, aż jestem ciekawa co będzie już nie długo! ale jeszcze jedno.... SHANIMAL TARZAJĄCY SIĘ W ŚNIEGU *___* hahhahaha! Mega to była. Biedaczek, powinien obalić butelkę rumu by go choroba nie zmogła :p Pisz szybko dalej! :*
OdpowiedzUsuńSoph ma w dziób, tyle w temacie. Shann w śniegu... Kobieto ropraszasz moje myśli, które już próbują ogarnać się z fg mode XD. Dziś raczej nie będzie eseju, tak to rozdział po rozdziale się nie da. ;)
OdpowiedzUsuńAle z może przydatnych i konstruktywnych uwag: bardzo dobrze zmieniłaś czcionkę z oczojebnej czerwonej, na stonowaną - niebieską. Duży plusik. Teraz jakiegoś minusika... O! Mam - caps i przeciąganie minimalnie przeszkadzają w czytaniu, ale że minimalnie to takie pół minusika, ok? Teraz cały minusik - zdarza się, że masz podwojony przecinek czy inne cholerstwo jak np. przecinek i kropka obok siebie (chodzi o to: .,).
Holy guacamole, zapomniałam o największej pochwale dotyczącej tego rozdziału! Czcionka! Zapanowałaś nad nią! Jestem z Ciebie dumna :3
Dobra, dla mnie te dopiski pod rozdziałem "od autorskie" są najciekawsze. :D
Więc pozdrawiam i życzę weny.
Lidka.
PSek: co do czytelników i komentowania - wiem, że komentarze to bardzo miła rzecz itp ale "zmuszanie" tudzież "żebranie" o nie w pewnym stopniu irytuje czytającego. Kiedy widzisz, że wyświetlenia skaczą a komentarze się nie pojawiają znaczy, że albo nikt nie ma zarzutów, albo nie mają wystarczjących argumenów by takowe poprzeć. A takimi osobami przejmować się nie musisz. ;)
Najlepsze ff ever :D Uwielbiam Flo, to chyba moja ulubiona postać z wszystkich ff jakie czytałam, jest taka.. inna :D Przynajmniej tak mi się wydaje ;p Mam nadzieje, że kolejny rozdział dodasz wkrótce, bo już się nie mogę doczekać no :(
OdpowiedzUsuńhttp://24.media.tumblr.com/tumblr_m60at6hGkI1qhzrcqo1_1280.gif maska z Hurricane w tle, niebieskie włosy.. Czyżby Flo naprawdę istniała? :D haha xd
OdpowiedzUsuńMimo, że jestem tu świeżakiem, to czekałam na ten rozdział z wielką niecierpliwością ;D Czekam na nexta :D
OdpowiedzUsuńMasz talent dziewczyno, świetne to jest! Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :>
OdpowiedzUsuńkiedy następny rozdział...?
OdpowiedzUsuńSuper napisane. Musze tu zaglądać częściej.
OdpowiedzUsuń