wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział 26

No one’s the same as they used to be, much as we try to pretend.
No one’s as innocent as could be, we all fall short, we all sin.




Shannon zszedł do kuchni gdzie zastał siedzącą przy stole z kubkiem kawy Sophie. Dziewczyna była jeszcze nie do końca rozbudzona, ale czytając jakąś gazetę z koniem na okładce co chwile patrzyła za okno.
Kiedy usłyszała kroki Shannona wchodzącego do kuchni od razu przeniosła na niego oskarżycielskie spojrzenie.
- Co zrobiłem…? – zapytał brunet niepewnie, lekko się krzywiąc, ale bez większej presji robiąc kawę według sobie tylko znanej receptury.
- Ty i twój cholerny braciszek… - westchnęła z rezygnacja dziewczyna. Shann wciąż nie wiedząc co ma na myśli posłał jej kolejne spojrzenie, które prosiło o wyjaśnienia. – Rozejrzyj się. – rzuciła w odpowiedzi spokojnym tonem. – Kto jest w tym pomieszczeniu? – zapytała równie spokojnie zmuszając się nawet do uśmiechu.
- My? – zapytał Shann z ironią upijając łyczek parującej kawy.
- Brawo Sherlocku! A czy słyszysz albo może czy widzisz żeby ktokolwiek inny był jeszcze w domu? – dodała złośliwie. Shannon zmarszczył brwi. Przez chwilę przysłuchiwał się dźwiękom wkoło, ale nic nie wskazywało na to żeby ktoś jeszcze tu był. Rozglądając się również nie zobaczył nikogo.
- Hm… No nikt. – powiedział wzruszając ramionami i siadając przy stole naprzeciwko dziewczyny z kawą i tabletką na ból głowy. Sophie nie odezwała się. Po prostu siedziała wpatrując się w Shannona z wyczekiwaniem. W głowie odliczała sekundy.
Trzy… Dwa… Jeden…
- OSZ CHOLERA! – załapał w końcu Shannon. – Jared i Florence! – powiedział robiąc facepalm i śmiejąc się lekko.
- Ciebie to bawi? – zapytała Sophie. Shannon zmieszał się na chwilę.
- Yyy… A powinno mnie martwić, czy coś…?  - zapytał skonsternowany.
- Tak geniuszu! Jared miał przytransportować tutaj swój cholernie pijany tyłek i jeszcze bardziej pijaną dupę Florence! Dzwoniłam, ale żaden z telefonów nie odpowiada. – powiedziała lekko zaniepokojona. Shann wstał i odstawił pusty kubek do zmywarki. Po chwili z lekkim uśmiechem podszedł do Sophie i pogłaskał ją przelotnie po plecach.
- Nie martw się, na pewno wszystko jest w porządku. Jared nawet jak jest pijany to potrafi zadbać o kobietę. Serio. – powiedział uspokajająco do dziewczyny.
- Taaak, albo ewentualnie wykorzystać to, że oboje są pijani i się z nią przespać. Tym bardziej, jeżeli dziewczyna od dłuższego czasu mu się podoba, ale nie koniecznie odwzajemnia zainteresowanie... – Powiedziała blondynka z chamskim uśmieszkiem nie patrząc na Shannona. Mężczyzna, który wychodził z kuchni stanął jak wryty. Spojrzał na Sophie z szeroko otwartymi oczyma.
- Sophie, trochę przeginasz. – powiedział grobowym tonem, bez cienia uśmiechu. – O Jaredzie można mówić różne rzeczy, ale dobrze wiesz, że nigdy nie zachowałby się w ten sposób, jak jakiś palant. – powiedział poważnym tonem, patrząc na Sophie surowym wzrokiem. Soph spojrzała na niego i zdała sobie sprawę, że faktycznie trochę przegięła. Przecież to był Jared… Shan miał rację, dobrze wiedziała, że Jay nie jest chamem.
- Ja… Przepraszam. – wybełkotała cicho. – Po prostu się zmartwiłam o Flo… Uwierz, że mam swoje powody. Różne historie miały miejsce w przeszłości, Shann… A z resztą… Masz rację, pewnie zaraz wrócą. wzruszyła ramionami. Shannon kiwnął tyko głową i ruszył na górę żeby doprowadzić się do stanu używalności. Weźmie kąpiel, ubierze czyste ubrania, wtedy tabletka powinna zadziałać już na tyle, że będzie w stanie zjeść jakieś śniadanie i… Pogadać z pewną blondynką o niedokończonych sprawach poprzedniego wieczoru.

***

- Gdzie idziesz? – zapytał Shannon gdy schodził po schodach wykąpany, ogarnięty i głodny, dostrzegając Sophie, która ubrana w kurtkę i trapery właśnie chwytała za klamkę drzwi.
- Zauważyłeś może czego jeszcze brakuje w domu oprócz Florence i twojego brata? – zapytała unosząc brwi. Shannon teatralnie rozejrzał się dookoła.
- Alkoholu? - zapytał zaczepnie. Sophie wywróciła oczami z politowaniem, ale mimowolnie się uśmiechnęła.
- Alkoholik... - skwitowała mężczyznę, który po prostu roześmiał się na to stwierdzenie. - A coś innego?
- Yyy… Nie…? – odpowiedział bardzo niepewnie. Dziewczyna pokręciła głową i ignorując go otworzyła drzwi.
- Taka wielka, kudłata, czarno – brązowo – biała bestia… Lubi gryźć buty Jareda… - rzuciła śmiejąc się i stawiając krok za drzwi.
- SYRIUSZ! – wykrzyknął Shannon po raz kolejny dziś robiąc facepalm w reakcji na własną głupotę.
- Tak jest. Jest u sąsiadki, idę go odwiedzić i zaraz wracam. Chyba sobie do tego czasu poradzisz sam w domu? – zapytała z kpiącym uśmieszkiem.
- Myślę, że ze śniadaniem sobie poradzę… - powiedział Shann kręcąc głową i kierując się do kuchni.
- Cudownie. To na razie! – rzuciła po czym zaczęła zamykać drzwi. Wtedy, znów z opóźnieniem, mózg Shannona załapał kolejną rzecz.
- SOPHIE! CZEKAJ! – dziewczyna słysząc wołanie zatrzymała się po raz kolejny i przewracajac oczami spojrzała na mężczyznę.
- Czego znowu?
- Mówiłaś, że idziesz Syriusza odwiedzić? – zapytał mrużąc oczy.
- No tak. – kiwnęła głową.
- A czemu go po prostu nie przyprowadzisz? – zapytał jakby to było coś oczywistego.
- Ponieważ mi się to nie opłaca. – wzruszyła ramionami. – Wieczorem znów musiałabym go odprowadzić do pani Funnell. – powiedziała nie patrząc na niego i zamykając za sobą drzwi. Shannon stał przed drzwiami jeszcze chwilę, nieco skonsternowany.
- To coś się dzieje dziś wieczorem? – mruknął sam do siebie wracając z powrotem do kuchni.


***


- We’re driving fast in my car! We’ve got our riot gear on, but we just want to have fun!
- No proszę... A jednak potrafisz śpiewać! Chociaż może piosenka średnio trafiona... - rzekła Sophie wchodząc do kuchni, w której buszował Shannon z słuchawkami na uszach podśpiewując sobie kawałek Paramore. Słysząc to zaśmiał się.
- Tylko nie mów Jaredowi, bo jeszcze każe mi śpiewać na nowym albumie. A i tak słyszałem już niepokojące pogłoski, że nasza Królowa Chorwacji ma śpiewać chórki w kilku piosenkach... - rzucił jakby od niechcenia, ale widząc oczy Sophie, które na wiadomość o domniemanych wokalach Tomislava mało nie wyskoczyły z orbit ze zdziwienia, zaniósł się gromkim śmiechem.
- To Tomuś śpiewa? - zapytała w końcu odzyskując nieco rezon.
- Yhym. - mruknął Shann biorąc łyka kawy - Tak trochę. Jared usłyszał kiedyś jak sobie podśpiewuje kiedy siedzieliśmy u niego i uparł się, że trzeba to wykorzystać, że to będzie coś nowego, ciekawego, świeżego, ekscytującego bla, bla, bla... no wiesz, jaredowa gadka. - machnął ręką. - No i biedaczek nie ma wyjścia. Będzie stał za mikrofonem razem z Jamie'm i robił chórki. - uśmiechnął się złośliwie pod nosem i upił kolejny łyk siadając przy stole z kawałkiem świątecznej karpatki upieczonej przez Florence. 
- JAMIE TEŻ?! - zapytała zdziwiona. - Matko, zaraz jeszcze Emmie każe śpiewać... - powiedziała z udawanym przerażeniem. I zrobiła to w złym momencie, bo Shannon miał właśnie usta pełne ciasta. Jednakże jego wyczulone poczucie humoru i nieumiejętność ukrywania śmiechu spowodowały, ze wypluł wszystko przed siebie, na szczęście nie w blondynkę (tym razem!), wybuchając niekontrolowanym śmiechem. Sophie zmarszczyła brwi.
- O nie... Nie mów, że to też już zrobił...? - zapytała przerażona. Na odpowiedź jednak musiała trochę poczekać, bo Shanny nie umiał się uspokoić. Po jakimś czasie udało mu się jednak wydusić z siebie kilka słów.
- Cóż... PRÓBOWAŁ. Ale okazało się, że Emma wyje gorzej niż ja po pijaku... - powiedział wzruszajac ramionami. Sophie zaczęła się śmiać, a w międzyczasie zabrała z blatu ścierkę i rzuciła ją Shannonowi. 
- Sprzątaj to swoje wyplute ciasto, Leto. - oznajmiła mu samemu usadawiając się na drugim krześle, również z kawałkiem ciasta, i obserwując sprzątającego bruneta. Postanowiła podebrać mu trochę kawy z kubka. Jednak gdy wyciągnęła rękę w jego stronę Shannon odwrócił się w jej stronę.
- Hej! ŁAPY PRECZ OD MOJEJ KAWUSI. - powiedział celując w dziewczynę oskarżycielsko palcem. Ona w odpowiedzi jednak tylko pokazała mu język.
- Chciałam tylko spróbować. - wzruszyła ramionami.
- Nie. Dotykaj. Mojej. Kawy. - wycedził Shannon. Sophie uniosła brwi w zdziwieniu, ale tylko wywróciła oczami w odpowiedzi.
- Tak w ogóle, to ile ty tego pijesz? Rano jak zszedłeś była jedna. Jak wychodziłam kończyłeś drugą. A ta jest już trzecia! Jakim cudem ty w ogóle usypiasz? - zapytała nie będąc w stanie pojąć czegoś takiego. - Flo też pije sporo kawy, ale po wyglądzie twojej, czarnej jak smoła, a jej, kremowej, z mlekiem, wnioskuję, że jej są sporo słabsze... 
- Ach... - westchnął Shannon prostując się i wyrzucając do kosza pozbierane z podłogi kawałki ciasta. - Nowicjusze... - to było jedyne podsumowanie wywodu Soph. Blondynka w odpowiedzi prychnęła kręcąc głową i zaczęła wpatrywać się w kawę w kubku. Bardzo podejrzliwym wzrokiem.
- Eee... Sophie? Co to jest...? - zapytał w pewnym momencie Shannon z częściowym przerażeniem patrząc na zawartość kosza na śmieci. Dziewczyna podniosła głowę żeby sprawdzić co spowodowało owe "przerażenie". Widząc w co wpatruje się Shann roześmiała się.
- To, mój drogi, jest nasze wczorajsze ciasto... - odpowiedziała przez śmiech. Shannon rozszerzył oczy.
- Chwila... Z tego co zapamiętałem, to wczoraj wyglądało ono całkiem apetycznie... Co się z nim stało, że teraz wygląda jak... jakiś brązowo - żółty glut? - zapytał na co blondynka wybuchnęła śmiechem.
- Wczoraj, to ty byłeś pod wpływem, Shanny... To zmienia światopogląd. Zastałam... TO COŚ.. - powiedziała wskazując palcem na kosz na śmieci, w którym spoczywał ów glut zwany kiedyś dumnie "ciastem" - ...na blaszce, na stole kiedy rano tu przyszłam. Nadawało się tylko do śmieci. - powiedziała z udawanym żalem po czym wróciła do wgapiania się w podejrzanie czarną kawę Shanimala.
Brunet rzucając martwemu glutkowi ostatni spojrzenie, wzruszył ramionami z rezygnacją i zamknął kosz.
- Soph, tam naprawdę nie ma żadnych chemikaliów... Po prostu kofeina. - powiedział podchodząc do dziewczyny i podnosząc ze stołu kubek z kawą, której przyglądała się badawczo.
- Na bank dodałeś jakieś wspomagacze... - powiedziała nieprzekonana, niechętnie odrywając wzrok od obiektu swoich badań.
- Receptura jest tajemnicą, przykro mi. - powiedział z tajemniczym półuśmieszkiem na twarzy. - A tak w ogóle... - zmienił nagle temat - ...to co jest dziś wieczorem, ze nie przyprowadzałaś psa?
- Co jest dziś wieczorem? - powtórzyła jego pytanie z jednoczesnym zdziwieniem i zadowoleniem na twarzy. - Dziś wieczorem robimy powtórkę z rozrywki, mój drogi. Poprawiny urodzin Jareda! - odpowiedziała wyraźnie ucieszona - Z tym, że dziś w innym klubie. - dodała po chwili.
- Poprawiny? Jedna zajebista impreza to za mało? - zapytał śmiejąc się lekko - No chyba, że nie chodzi o samą imprezę, a o to, co było potem... - powiedział siadając naprzeciwko dziewczyny. Soph nagle nieco spąsowiała.
- Przecież nic takiego nie było potem... - powiedziała akcentując ostatnie słowo tak, jak Shannon. Mężczyzna spojrzał na nią z lekkim politowaniem, ale zaraz potem przybrał bardziej neutralny wyraz twarzy. I tak chciał z nią dziś wrócić do tej rozmowy. Może na trzeźwo potoczy się to trochę inaczej...
- Umiesz mi dziś przedstawić racjonalne powody, dla których nie chcesz dać mi drugiej szansy? - zapytał starając się mówić swoim delikatnym tonem. - Znaczy... Ja wiem, boisz się, ale wczoraj nie umiałaś określić konkretów. Zwalmy wczorajszy brak argumentów na alkohol, ale dziś już chyba myślisz jasno, prawda? - zapytał. Miał jednak cichą nadzieję, choć może to nieco egoistyczne z jego strony, że ją po prostu zatka i nie będzie umiała znaleźć dobrego uzasadnienia dla swojej wymówki. Wtedy o wiele łatwiej byłoby ją przekonać, że ten cały pomysł z wróceniem do siebie nie jest wcale taki zły.
Sophie siedziala przy stole i wpatrywała się w Shannona z lekko wytrzeszczonymi oczyma. Zaskoczył ją trochę tą nutką filozofii w swoim tonie. Otworzyła usta żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie dało się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi wejściowych i głośny krzyk Jareda.
- DZIEEEEEEEEŃ DOBRY! - Shannon zmarszczył brwi, niezadowolony, że brat przeszkodził im w tej, jakby nie patrzeć WAŻNEJ, rozmowie. Sophie spojrzała najpierw w stronę, z której dochodził głos wokalisty, a zaraz potem na Shannona z nieco zbolałą miną. Właściwie to też jej cała ta, nieco dziwna, sytuacja trochę ciążyła. Wolała to wyjaśnić, ale... Musi poczekać aż będą sami.
- Pogadamy jutro Shann... - powiedziała cichym tonem wstając od stołu i przelotnie przejeżdżając swoją dłonia, po ramieniu Shannona i wychodząc z kuchni żeby dowiedzieć się gdzie podziewał się Jay razem z Flo przez całą noc oraz żeby opieprzyć przyjaciółkę za nieodbieranie telefonu. I Jaredowi tez się oberwie. Niby nigdy nie rozstaje się ze swoim Blackberry, tak? Ciekawe bardzo...


***

- Soph, jesteś pewna?
- Jasne, że tak.
- Nie przeginamy trochę?
- Flo... Błagam. To my. Nie takie rzeczy się odwalało, pamiętasz?
- W sumie...
- To nic takiego. Z resztą, wiesz jak jest... No damage - no fun!
- Haaaa! Dobra, masz rację! To kiedy?
- A jak myślisz, kiedy będzie na to idealna pora, miejsce i okazja?
- DZIŚ.
- Dokładnie, kochana. DZIŚ.


***

- Ja dalej tego nie rozumiem... Co to za dziwna tradycja z tymi całymi poprawinami...? - zapytał po raz kolejny Jared siedząc w aucie razem z dziewczynami i Shannonem.
- Polska tradycja! Jedna z najlepszych! - odezwała się Florence.
- Czego tu nie rozumieć, Jay? Była świetna impreza, więc żeby powrót do rzeczywistości nie bolał tak bardzo, to następnego dnia idzie się na jeszcze jedną. - wyjaśniła Sophie i razem z Florence wybuchnęła śmiechem.
- Ja na początku też tego nie czaiłem, ale po kilku takich maratonach zaczynasz załapywać. - odezwał się Dom, który odwoził całą czwórkę do klubu. Oczywiście, jak to często bywa, biedaczek dał się namówić Sophie na robienie za ich kierowcę. Wspaniały z niego przyjaciel, czyż nie?
- Może i masz rację... - skwitował w końcu Jay dając za wygraną i zaczynając się śmiać. - Ale dziś może trochę mniej etanolu... - powiedział nieco zbolałym tonem czym rozśmieszył wszystkich. - No co? Ja po prostu prawie nie piję, więc tak duże dawki alkoholu w tak małych odstępach czasowych mogą zaszkodzić mojemu organizmowi! - zaprostestował gorliwie.
- Oczywiście Jay, oczywiście, że masz rację... Trzeba uważać z twoim delikatnym wegańskim organizmem, prawda? - powiedziała Florence tonem jakby mówiła do małego dzidziusia i głaszcząc, niezbyt zadowolonego z takiego potraktowania, mężczyznę po głowie, teatralnie zalizując mu rozpuszczone, przydługie włosy. Na tą scenkę wszyscy oprócz samego Jareda zanieśli się śmiechem.
- HA - HA - HA, no bardzo zabawne, naprawdę... - powiedział ponuro co jeszcze bardziej rozbawiło towarzystwo. 


***


- Jack! Louis! Aaaaaaaaa!!! - słowa wykrzyczane przez Florence i jej wysoki pisk radości to jedyne co przez chwilę było słychać przed klubem. Jared i Shannon automatycznie skrzywili się na ten wysoki dźwięk, ale Sophie tylko roześmiała się i pobiegła za Flo w stronę dwóch mężczyzn stojących w drzwiach klubu Vasco.
Jared i Shannon powoli podeszli do ów dwójki mężczyzn.
- My się chyba jeszcze nie znamy, prawda? Jestem Jack. - odezwał się pierwszy z nich wyciągając rękę do Shannona.


Jack




- Shannon. - perkusista odwzajemnił uśmiech. Jack przywitał się również z Jaredem, a potem drugi z nich przedstawił się jako Louis również witając się z braćmi Leto.

 Louis



- Jay, Shannon, to są nasi bardzo starzy, bardzo dobrzy kumple. - powiedziała Florence gwoli wyjaśnienia. - A teraz chodźmy już do środka, co? Śnieg zaczyna padać! - powiedziała machając ręką gdzieś w stronę nieba żeby podkreślić znaczenie jej słów.
Po chwili wszycy siedzieli przy wspólnym stoliku i... nadzwyczaj dobrze się dogadywali. W pewnym momencie jednak Jack podniósł się bez ostrzeżenia z miejsca.
- Dobra, dosyć tego siedzenia, bo przyrośniemy do krzeseł. Kto idzie ze mną zatańczyć? - zapytał patrząc wymownie na Florence. Dziewczynie nie trzeba było powtarzać dwa razy, o nie! Jack, widząc, że kumpela załapała wyciągnął w jej stronę rękę. - Moja droga? - zapytał wyczekująco na nią patrząc.
- Chętnie zatańczę, mój drogi! - powiedziała rozradowanym tonem ujmując jego dłoń i wstając od stołu. Gdy tylko stanęła na nogach mężczyzna niespodziewanie zakręcił nią wokół jej własnej osi. Niebieskowłosa pisnęła cicho po czym, tracąc równowagę, poleciała prosto na, przygotowanego na to, Jacka.
- No patrzcie, trafił swój na swego! Dwa czubki! - zaśmiał się Shannon, a reszta zawtórowała mu w tym. Jared również, aczkolwiek nie udało mu się ukryć lekkiego grymasu niezadowolenia.
Shannon, mając już wieloletnią wprawę w obserwowaniu emocji brata zachichotał pod nosem zauważając tą nutkę zazdrości.
- Wyluzuj Jay, bo ci żyłka pęknie. - szepnął bratu na ucho wciąż szczerząc zęby. Jared w odpowiedzi zgromił go wzrokiem.
- Cieszmy się, bo nas wariatów jest mało! - krzyknęła w końcu Florence tym razem sama obracając się wokół własnej osi. Jack przytrzymał ją za rękę by tym razem nie straciła równowagi, a zaraz potem przyciągnął ja z powrotem do siebie pozwalając dziewczynie efektownie wychylić się w tył na jego ramieniu. Kiedy powróciła do pozycji pionowej Jack pocałował ją w policzek.
Gdy skończyli swój "mini pokaz tańca" Louis zagwizdał, a Shannon razem z Sophie zaczęli klaskać i się śmiać. Jared również śmiał sie, ale jednocześnie próbował upchnąć gdzieś głęboko w sobie Cubbinsa krzyczącego "ZABIERZ TEGO KOLESIA OD FLORENCE! NO JUŻ! NIECH ZABIERA OD NIEJ ŁAPY! I USTA! I WSZYSTKIE INNE CZĘŚCI CIAŁA! GRRR!!!".
- Jared, coś ty nagle tak spąsowiał, co? -  zapytał w pewnym momencie Jack.
- Słucham? E tam, wydaje ci się! - powiedział Jay uśmeichając się do niego szeroko i biorąc łyka soku.
- Nie wydaje mi się żeby mi się przywidziało. - odpowiedział mu mężczyzna przerysowanym szeptem na co Jay wywrócił oczami - Ale spokojnie, nie masz powodu by być zazdrosny o mnie, ja w żadnym wypadku nie wystartowałbym do Florence! - powiedział głośno i wyraźnie Jack podnosząc teatralnie ręce do góry, jakby w geście obronnym. Louis i dziewczyny zaśmiali się głośno na to stwierdzenie.
- Och, czyżby? - zapytał Jared, a po chwili zdał sobie sprawę z tego, że nie do końca to przemyślał. To musiało zabrzmieć... Nieco dwuznacznie... To tak, jakby przyznał się, że naprawdę był zazdrosny... A PRZECIEŻ NIE BYŁ! Trzeba to naprawić! - Znaczy... No wiesz... Nie żebyś nie mógł, albo żeby coś, po prostu... Yyy... No przecież Flo jest inteligentna, atrakcyjna i w ogóle, więc... No... No wiesz... - "to był zły pomysł..." pomyślał wzdychając i dając sobie spokój z tłumaczeniami. Przy stole zapanowała cisza. Kątem oka widział jak Shannon próbuje się nie roześmiać przykrywając twarz dłońmi. Sophie przyglądała mu się ze stoickim spokojem na twarzy, ale było widać, że w duchu dusi się ze śmiechu tak jak Shannon. Louis i Jack nawet nie ukrywali szczerych uśmiechów rozbawienia, a Flo... on miała na twarzy piękny uśmiech samozadowolenia.
Jared wziął głęboki wdech. - Chodziło mi o to, że Florence jest atrakcyjną kobietą, a faceci startują do atrakcyjnych kobiet. Tyle. - powiedział bardzo spokojnie, bardzo powoli i ostrożnie po czym skierował swój wzrok nieco w dół, na swoją szklankę z sokiem pomarańczowym, która stała na stole.
- Chyba, że to geje. - rzucił mu Jack najnormalniej w świecie szczerząc się do niego. Jared na chwilę znieruchomiał. Powoli podniósł głowę i przeniósł wzrok ze szklanki na Jacka. Widząc wzrok swojego nowego kumpla nagle zaskoczył o co tu chodzi i... poczuł się jakby dostał kowadłem w głowę.



- Och... - wydusił z siebie zakłopotany. - No cóż, to wiele wyjaśnia. - dodał w końcu uśmiechając się i próbując wyjść z sytuacji zachowując twarz. - Wybacz, nie wiedziałem. - dodał grzecznie.
- Nic takiego... - wzruszył ramionami Jack rzucając Louis'owi przelotne spojrzenie. - No nic! To idziemy tańczyć! - krzyknął brunet po czym pognał na parkiet ciągnąc za sobą Florence.
Po chwili Jared również podniósł się z krzesła.
- A ty co, też na parkiet bracie? A myślałem, że na trzeźwo nie pójdziesz! - zaśmiał się Shannon. Jay wyrócił oczami.
- Nie, po prostu idę do łazienki. - wyjaśnił uprzejmie po czym skierował swoje kroki w przeciwny koniec lokalu. Kiedy tylko Jared zniknął z ich pola widzenia Shannon zaczął rozglądać się dookoła stolika.
- Szukasz czegoś? - zapytał Louis. Shann uśmiechnął się złowieszczo.
- Takiej butelki z przezroczystym płynem i napisem "Wódka". - wyjaśnił. Louis i Sophie wymienili spojrzenia.
- Tej butelki? - powiedziała Sophie wyciągając spod stołu flaszkę.
- Dokładnie tej. Pozwolisz? - zapytał ucieszony Shann odbierając od dziewczyny trunek, odkręcając i dolewając nieco do Jaredowej szklanki. Po tym manewrze odstawił butelke pod stół i usiadł z powrotem na swoim krześle. Po chwili zorientwoał sie, że pozostała dwójka mu się przygląda. - No co? - zapytał najnormalniej w świecie nie wiedząc o co im chodzi.
- Upijasz własnego brata? - zapytał Louis popijajac swojego drinka.
- No tak. - powiedział Shannon w dalszym ciągu dość oczywistym tonem.
- Przecież Jay nie chciał dziś pić. - zaśmiał się blondyn. Shanny wzruszył ramionami i parsknął śmiechem.
- On nigdy nie chce. Ale co byłby ze mnie za starszy brat gdybym pozwolił mu wrócić z imprezy kompletnie na trzeźwo? BEZNADZIEJNY BRAT! - wyjaśnił Shanny i opróżnił swoją szklankę. Po chwili spostrzegł, że u Sophie szklanka jest jeszcze w 3/4 pełna. - Obijasz się kochana... - rzucił do niech mimochodem wskazując na szklankę. Ta w odpowiedzi, żeby uniknąć jego dalszego marudzenia upiła spory łyk. - Tak lepiej! - ucieszył się Shaniak.
- I ty naprawdę myślisz, że on nie poczuje alkoholu jak się tego napije? - prychnął drugi mężczyzna unosząc brwi.
- Ja WIEM, że on tego nie poczuje. - powiedział Shann pozwalając uśmieszkowi wpełznąć na twarz
- Jak to?
- Normalnie... Po pierwsze: proporcje są takie, że to sok przeważa, a po drugie, Jay jest zazwyczaj tak mocno pochłonięty swoimi myślami, że nie zwróci uwagi na to, że soczek smakuje troszkę inaczej. - wzruszył ramionami.
- Sorry Shann, ale to troszkę naciągane... - powiedział Louis z wyrazem niedowierzania na twarzy.
- Stary, ja robię mu taki numery od dwudziestu lat i to ZAWSZE działa... - rzucił Shannon po czym wszyscy zanieśli się śmiechem. - Dobra, dość siedzenia! Idziemy wszyscy potańczyć! - krzyknął Shann wstając z miejsca z impetem. Pozostała dwójka spojrzała na niego niepewnie. - No nie bądźcie sztywniakami! Chodź Soph! - powiedział rozradowany łapiąc dziewczynę za rękę i pomagając wstać z miejsca. - Louis? Come on! - blondyn tylko lekko się zakłopotał.
- Nie.. Jeszcze nie teraz, Shannon. Za mało wypiłem... - zaśmiał się lekko. Shann westchnął zrezygnowany.
- Jak wolisz! - rzucił tylko odpuszczając sobie dalsze próby i idąc w stronę Jacka i Flo wariujących na parkiecie, pociągnął za sobą Sophie. Biegnąca za nim blondynka odwróciła jeszcze spojrzenie w stronę Louisa z niemą prośbą "POMÓŻ MI!" mężczyzna jednak w odpowiedzi tylko się zaśmiał i teatralnie pomachał jej ręką mówiąc "PA PA!". Po kilku sekundach para zniknęła Louis'owi z oczu. Mężczyzna spojrzał w stronę łazienki - Jareda wciąż nie było widać.
Po chwili, blondyn, upewniając się, że nikt nie patrzy, wyjął z kieszeni małą, przezroczystą, foliową torebkę. W środku niej znajdowały się dwie zielone pigułki. Wyjął jedną z nich i wrzucił do jaredowego drinka, mieszając, alby pigułka dobrze się rozpuściła. Po chwili wziął pustą szkalnkę Shannona, wrzucił do niej tabletkę po czym dolał whisky i sprite'a robiąc mu drinka, przy okazji rozpuszczając zielony specyfik. Kiedy odstawiał szklankę przeniósł wzrok na parkiet obserwując Jacka i Florence. Dziewczyna jakby wyczuwając, że ją obserwuje, odwróciła głowę w jego stronę. Louis zabierając rękę od, teraz juz pełnej, szklanki Shannona uśmiechnął się do niej i puścił oczko na co dziewczyna odpowiedziała również uśmiechem i mrugnięciem.
Gdy piosenka się skończyła dziewczyny, razem z Shannonem i Jack'iem, ktorzy toczyli ożywioną dyskusję o czymś co róż wybuchając śmiechem, zeszli z parkietu. Dochodząc do stolika Sophie i Florence zajęły miejsca. Shannon chciał usiąść na swoje miejsce, ale po chwili zrezygnował. Po prostu wziął w rękę swojego drinka i zwrócił się do Jacka.
- Nie wierzę ci. Chodź i udowodnij mi swoją teorię! - powiedział wyzywającym tonem. Jack uniósł brwi.
- Nie ma sprawy! - powiedział pewny siebie biorąc swoją szklankę i ruszając w stronę baru. Dziewczyny skwitowały całą scenę śmiechem.
- O czym oni gadają? - zapytał lekko skonsternowany Louis.
- Cóż... Jack twierdzi, że potrafi namówić każdą kobietę w tym klubie żeby go pocałowała w nie więcej niż trzy minuty... - zaczęła Florence.
-...a Shannon twierdzi, że to niemożliwe, bo skąd gej ma wiedzieć jak podrywać dziewczyny... - dokończyła Sophie i razem z przyjaciółką wybuchnęły śmiechem. Louis po chwili, którą zostawił sobie na zdziwienie również zaczął się śmiać.
- To się Shanny zdziwi! - dodał blondyn wciąż się śmiejąc.
- A co wam tak wesoło? - zapytał, pojawiając się znienacka, Jared.
- No nareszcie, a już mysleliśmy, że się utopiłeś w klozecie! - rzuciłas Sophie ignorując jego pytanie.
- Wesoło, bo to impreza! Poprawiny twoich urodzin, więc powienieneś coś wypić mój drogi! - rzucił Louis łapiąc szklankę z sokiem Jay'a i podając mu ją do ręki. - Na imprezie się bawimy Jared! Więc do dna! - zaśmiał się. Jared uniósł brwi.
- Zgaduję, że coś mi tam dolaliście... - powiedział nawet nie oczekując odpowiedzi i kręcąc głową.
- A nawet jeśli, to co? - zapytała podstępnie Florence wymieniając spojrzenia z Sophie.
- Po pierwsze: ta wasza wymiana spojrzeń była niepokojąca... Po drugie... A nawet jeśli to... TO NIC! - powiedział rozradowanym tonem i wychylił całą szklankę na raz. Wszyscy obecni przy stoliku otworzyli szeroko oczy z niedowierzania. Facet wychodzi do łazienki jako abstynent, a wraca i zeruje drinka! Ha!
- Noooo! A tobie co zrobili w tej łazience, że taki z ciebie nagle imprezowicz? - zapytała Soph. Jared roześmiał się i wzruszył ramionami. Towarzystwo skwitowało to śmiechem.
- Muszę was na chwilę przeprosić. - powiedziała Flo wstając od stołu - Łazienka. - dodała widząc spoczywające na niej spojrzenia.
- Poczekaj, pójdę z tobą. - rzuciła Soph do oddalającej się już niebieskowłosej.
Jared, nieświadomie odprowadzał Florence wzrokiem dopóki całkiem nie zniknęła mu z oczu. Odwrócił głowę z powrotem w stronę Louisa.
- No co? - zapytał widząc, że spoczywa na nim badawsze spojrzenie blondyna i że jest on nieco rozbawiony.
- Ależ ona ci sie podoba! To aż bije po oczach! - zarechotał Louis na co Jared po prostu uśmiechnął się ze zrezygnowaniem.
- Co zrobić? - zapytał Jay dolewając sobie soku i zaprawiając go wódką. - Jeszcze nigdy nie było mi tak ciężko przekonać do siebie dziewczynę. Ona jest uparta jak osioł! - powiedział z ubolewaniem Leto upijając duży łyk. Lou znów się roześmiał. - Człowieku, to nie jest zabawne! Ja naprawdę nie jestem już nastolatkiem żeby nie móc przestać myśleć o dziewczynie, a jednak... Jej udaje się zaprzątnąć mój mózg na tyle, że nie mogę skupić się na czymś innym w stu procentach!
- To się trochę wysil i zrób coś żeby w końcu trochę odpuściła. - wzruszył ramionami i wziął łyczka ze swojej szklanki.
- No przecież robię! - oburzył się Jay.
- Och czyżby? Co na przykład robisz? - zapytał z przekorą.
- No więc:... - zaczął z rozpędem Jared, ale po kilku sekundach ciszy wydał z siebie jęk zawodu. Właściwie to nie wiedział co robi.
- Leto, sam fakt, że okazujesz jej swoje zainteresowanie nie wystarczy. To jest Florence Ferry, ona nie poleci na nazwisko, ani status... - prychnął z pogardą.
- Wcale na to nie liczyłem. - odburknął mu Jay, ale w duchu czuł, że jego nowy kumpel miał trochę racji.
- Tak, pewnie... - Louis zbył jego bunt. Kątem oka zauważył, jak Jay nagle zaczął nerwowo mrugać. Zrobił skonsternowaną minę. - Wszystko okej? - zapytał.
- Yyy... Tak, tylko... Trochę dziwnie się czuję... - rzucił Jared bagatelizując ten fakt - Pewnie za szybko wypiłem tego drinka.
- Pewnie tak. - odpowiedział krótko Louis próbując ukryć lekki uśmiech za szklanką. - No w każdym razie, to, że jesteś przystojny... cholernie przystojny... I masz te swoje hipnotyzujące oczka i wystające kości policzkowe, które aż się proszą żeby... - Louis zaczął wymieniać zewnętrzne atuty Jared, ale Leto w pewnym momencie znacząco odchrząknął i spojrzał w bok uciekając od ostentacyjnego wzroku blondyna.
- Ekhem... Przepraszam, zagalopowałem się. - zaśmiał się Lou. - No w każdym razie, jeśli chcesz od niej czegoś więcej, to uroda nie wystarczy. Zrób dla niej coś specjalnego, żeby zobaczyła, że naprawdę ci zależy. Coś, czego by się po tobie nie spodziewała. - powiedział spokojnie.
- Tak, ale... to... to... - Jared chciał mu odpowiedzieć, ale język zaczął mu się lekko plątać i jakby nieco ciążyć. - ..to nie jest... takie...
- Jared? - zapytał przyglądając mu się uważnie. - Jesteś pewny, że wszystko okej?
- Eee... Nie. Chyba... Chyba muszę... Wyjść na dwór... Przewietrzyć się czy coś... Przepraszam na chwilę. - powiedział Jay i powoli podniósł się z krzesła. Zrobił pierwszy krok chcąc oddalić się od stolika, ale od razu zachwiał się i stracił równowagę.
- Poczekaj, pomogę ci. Pójdę z tobą. - powiedział Louis wstając i łapiąc Jareda pod ramię.
- Nie trzeba...  Dam sobie radę... - mówił Jared próbując iść o własnych siłach. Louis westchnął zrezygnowany.
- Daj spokój. Jesteś naćpany, muszę iść z tobą, bo sam nie trafisz do hotelu.
- Na... naćpany.. Cooooo? Jaki hotel... - pytał nieskładnie Jared czując, że traci świadomość. Zdążył zarejestrować jeszcze Louisa, który złapał go dłonią pod brodę i przybliżając swoją twarz do niego, patrząc głęboko w oczy uśmiechnął się perwersyjnie.
- Nie sądzisz chyba, że przepuściłbym okazję żeby dobrać się do takiej zajebistej dupki jak ty Leto, co? Będzie fajnie... - wymruczał mu do ucha i zanim Jared zdążył zaprotestować ruszył z nim do wyjścia. Droga między ich stolikiem, a drzwiami klubu, to ostatnie co Jared Leto zapamiętał z tego wieczoru.

***

- Szybko poszło. Myślałem, że na Shannona podziała z opóźnieniem. - zaśmiał się Louis gdy wychodząc z klubu zobaczył Jacka stojącego z nieogarniającym Shannonem i czekającego na niego i Jareda.
- No cóż... - wzruszył ramionami jack śmiejąc się. - To będzie ciekawy wieczór... - zaśmiał się do swojego kumpla po czym usadzili braci Leto, średnio kojarzących co się dzieje, na tylnym siedzeniu swojego czarnego volvo, samemu siadając z przodu.
- To dokąd jedziemy?
- Hotel Fine Clarima. It's gonna be so much fun!





***

SIEEEEEEEEEEMAAAAA!

Przepraszam Was najmocniej, że kazałam Wam tyle czekać na ten rozdział, ale miałam małe... no dobra, wcale nie takie małe, problemy z komputerem, i całkiem spore zamieszanie w domu... Wyjazdy, przyjazdy, rodzice, ciotki, wujkowie, kuzynki, bratanice, siostrzenice i takie tam. A mój Złomek... cóż, wyłączał się za każdym razem jak próbowałam cokolwiek tu napisać... ;/ No ale jakimś cudem, pisząc na telefonie, jakoś mi się udało go skończyć. Od wczoraj komputerek już się uspokoił i dał mi dokończyć rozdział na normalnej klawiaturze i... oto jest!
Powiem Wam, że trochę mi się plany pozmieniały, bo rozdział miał się kończyć o wiele później, ale jakoś tak się akcja rozwinęła, że z jednego wyjdą mi dwa! Chyba się nie pogniewacie? :)
No w każdym razie, zakończyłam rozdział w tym momencie... I zastanawiajcie się co takiego stanie się z braćmi Leto, Louisem i Jack'iem oraz co w związku z tym zrobią dziewczyny! <zła autorka ucina w nieodpowiednim momencie> xD hahahahha
Mam nadzieję, że nie wyszedł nudny ten rozdział... Wyszedł? To trudno xD
Następny dostaniecie... Nie wiem kiedy, zależy od zachowania mojego komputera vel Złomka jaką to ksywką cieszy się już od dłuższeeeeeeeego czasu.
W każdym razie jutro Weirdo! (czyt. ja, czyli wredna autorka ucinająca w nieodpowiednich momentach) wyjeżdża na Woodstock i... Miejmy nadzieję, że przyniesie on wenę! :D btw, właśnie dlatego, że jutro wyjeżdżam, to męczyłam się z kończeniem tego rozdziału koniecznie dziś, bo nie chciałam Was naciągać na kolejny tydzień czekania :P
Okej, to z mojej strony chyba tyle... A jak o czymś zapomniałam, to pewnie przypomnę to sobie w najmniej odpowiednim momencie... <głupek> No więc... Chyba tyle :)

HA! A JEDNAK NIE! Przypomniałam sobie teraz xD Chciałam Wam tutaj odpowiedzieć na komentarze do tamtego posta, bo nie chcę sobie sama nabijać komentarzy odpowiedziami tam :P (to tylko moja filozofia, nie próbujcie zrozumieć, ja sama jej nie rozumiem. A w ogóle to jestem w szoku, że aż tyle komentarzy nagle mi sypnęliście! :O DZIĘKUJĘ!).

Lidka Bobrowska - nie masz pojęcia jak się cieszę, że w końcu mam kogoś kto mi krytykuje cokolwiek :D hahah Serio!
Cóż, moje żebranie o komentarze - powiedzmy, że czekałam, aż ktoś zacznie marudzić 3:) Zaczęłaś Ty - okej, zamykam paszczę! hahah :)
A co do ".," itp, to po raz kolejny przez moją nieuwagę, nie pozostaje mi nic innego jak powiedziec "przepraszam" za takie niedociągnięcia :)

maarshawk - bardzo mi miło, że jakas postać z mojego opowiadania wydała się komus "inna", bo jest to dla mnie jeden z największych komplementów :D

riot - HAAAA! Po pierwsze: kradnę gifa! Jest osom i mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko jak go tu kiedyś użyje... :D Po drugie: Kto wie? Może moja Flo istnieje... Może całe opowiadanie to nie fikcja, tylko autentyczny opis prawdziwego życia? ;>

spongie - serdecznie witaj świeżaka! I bardzo się ciesze z Twojej obecności tutaj i że się podoba :D

Hayley Williams - och jeeeeeeeej! I AM BLUSHING! Dziękuję bardzo :D Mam nadzieję, że rozdział sie podobał :)


To by było na tyle z mojego marudzenia :)
PROVEHITO IN ALTUM!


PS.
Za wszelkie literówki i błędy interpunkcyjne SZCZRZE ŻAŁUJĘ, ale... no zdarza się xD

3 komentarze:

  1. Dobra, stwierdziłam, że jak w końcu go przeczytałam (a zbierałam się kilka razy, sorki) to wypada też skomentować.
    Hm... Poprawiny to całkiem dobry pomysł, ale to ciągłe imprezowanie i życie "na granicy" powoli męczy, taka opinia. Tu *werble* nie zauważyłam literówek, więc jest coraz lepiej.
    Czy nikt nie nakopał Lousiowi za moją Szynkę? Tylko ja mogę go wykorzystywać pod każdym względem. ;____;
    Dobra, co się będę rozpisywać.
    Lidka.
    Ps. Nawet nie wiesz jakiego miałam smajla, kiedy zobaczyłam moje imię pod rozdziałem. :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Konstrukcja będzie trochę dziwna, ale wole podpunkty niż pisanie akapitami. Plusy pewnie wypiszą wszyscy w komentarzach i nie będę zbyt kreatywna , więc napisze tylko te:
    +Dużo nabijania się z biednego Jr, a ja lubię nabijanie się z Jr w twoim wykonaniu. Dobrym motywem jest też to, że Shannon widzi wady swojego brata, ale nie pozwala jednak na psucie jego imienia wymysłami i plotkami. Nie no, wzorowy starszy brat jak się patrzy. Chociaż nie, wzorowy to on nie jest.
    +Shannon i Shopie zaczynają w końcu rozmawiać jak dorośli, zbierają się na to od kilku rozdziałów i pewnie zbierać się będą kolejne kilka.
    Za to wypisze dwie rzeczy, które są dla mnie minusami:
    -Błagam, niech to nie będzie kolejny „żart” ze strony dziewczyn, bo zrobiłoby się to już nudne i zbyt przewidywalne. Mimo, że niektóre fragmenty wskazują, że jednak jest to „kawał” to w tym wypadku w ogóle nie jest dla mnie śmieszny. O ile porwanie Jr na imprezę urodzinową było świetnym pomysłem to, to zupełnie na odwrót
    - Jak w poprzednim komentarzu, ciągłe imprezy bohaterów i litry alkoholu wlewane w siebie przez bohaterów już trochę męczą

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow! Można dodawać komentarze anonimowo? Zawsze tak było? ;)
    Bardzo lubię to opowiadanie, podoba mi się zabawna konwencja w której utrzymana jest większa część opowiadania. Nabijania się z Jareda nigdy nie jest za dużo i ono nigdy się nie nudzi. :D Generalnie jest zajebiście, ale się trochę poczepiam. Mogę?
    Robisz trochę błędów gramatycznych, które prawdopodobnie są wynikiem nieuwagi a nie nieznajomości zasad. Proponowałabym więcej czasu poświęcać na korektę po napisaniu i powinno być dobrze. ;)
    Masz też tendencję do pisania strasznie długich zdań. Na dłuższą metę to męczy czytelnika i sprawia, że człowiek gubi wątek.
    Zastrzeżenia co do fabuły mam ostatnio te same co osoba komentująca powyżej. Życie bohaterów kręci się od imprezy do imprezy i od wiadra wódki do wiadra whiskey i tak dalej. To zaczyna być męczące. To samo jeśli chodzi o ciągłe "dowcipy" robione przez dziewczyny chłopakom.
    Nie zmienia to jednak faktu, że uwielbiam to opowiadania i z niecierpliwością czekam na następny rozdział. ;)
    -M

    OdpowiedzUsuń