“Music means escape and exploration to another way of thinking, through the sounds, the melodies and the notes.”
~ Shannon Leto
L490
- Auć. Auć, auć, auć! Co do....? - odezwałem się sam do
siebie powoli otwierając oczy. Coś mnie trzymało... Chciałem poruszyć rękoma,
bo były w jakiejś dziwnej pozycji, ale nie mogłem. Powoli zaczynałem zauważać
różne, cholernie dziwne rzeczy...
Po pierwsze: moje ręce znajdowały się nad moją głową i były
przywiązane do pieprzonej ramy pieprzonego łóżka.
Po drugie: byłem kompletnie nagi!
Po trzecie: znajdowałem się w jakimś miejscu, do którego nie
pamiętam żebym przyjeżdżał.
I po czwarte... Jak mnie cholernie napierdala głowa! I w
ogóle całe ciało!
- Dobra... Wyluzuj, muddafugga... - powiedziałem do siebie
chcąc się uspokoić. Spróbujmy ułożyć to wszystko w jedną całość. Co to ja
wczoraj... Ach tak!
Byliśmy na tym całym przyjęciu i poznaliśmy Louisa i Jacka.
Potem… wydurnianie się przy stole, taniec, dyskusja przy barze, drinki i...
Ciemność. CIEMNOŚĆ WIDZĘ.
Rozmowa z Jackiem przy barze, to ostatnio co pamiętam. Ale
nie wypiłem dużo, nie byłem przecież praktycznie w ogóle pijany, więc dlaczego
nie pamiętam drogi do tego hotelu czy cokolwiek to jest? I dlaczego, do chuja
pana, wszystko mnie boli?
Po chwili fakty ułożyły się w jedno w mojej głowie. Musieli sypnąć
mi coś do drinka i...
- Ja pierdole... Nie... Błagam, powiedzcie, że nie zostałem właśnie
zgwałcony przez geja... JA JEBIE! - krzyknąłem z desperacją w głosie i zacząłem
wyrwać ręce ze sznura, którym były przywiązane do ramy łóżka. - Zapierdole.
Zajebie. Zabiję. Nawet kości kurwa z niego nie zostaną... - zacząłem kląć na
pieprzonego Jacka. Niech ja go tylko dorwę...
Po kilkunastu minutach szarpaniny w końcu udało mi się
rozplątać ręce. Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej. Wciąż czułem ten
pieprzony dyskomfort na całym ciele. Teraz dodatkowo psychiczny, bo mój umysł
podsuwał mi różne wizje tego, co mogło się wczoraj stać.
Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu moich ciuchów, ale
nie znalazłem nic. Kompletnie nic w co mógłbym się ubrać oprócz… butów. Ale nie
moich… To były trampki. Różowe trampki... Zauważyłem też, że na ziemi, koło
łóżka leży jakaś jednorazówka. I nawet coś jest w środku.
Wstałem, i rozcierając obtarte od sznurka nadgarstki
podszedłem do reklamówki. Zajrzałem do środka i... Spoczywało tam kilka
prezerwatyw i jeden papierek po odpakowanej.
Mimowolnie wyobrażając sobie co tu się wczoraj mogło dziać
odrzuciłem ze złością, zmieszaną jednak z lekkim strachem, jednorazówkę daleko
w kąt. Rozglądając się dalej po pokoju zauważyłem, że na szafce, która stoi pod
ścianą leży jakaś koperta. Niepewnie podszedłem do niej i wziąłem do ręki. Z
przodu widniał napis " SHANNON
"THE SHANIMAL" LETO
". Z lekką obawą otworzyłem kopertę, wyciągnąłem kartkę znajdującą się
wewnątrz i zacząłem czytać:
Drogi Shannonie!
Wczorajsza noc była... Cóż, "cudowna"
byłoby właściwie dość sporym niedopowiedzeniem!
Zdaję sobie sprawę z tego, że Ty sam niewiele,
albo nawet i nic, z tego co się działo nie pamiętasz i bardzo, BARDZO tego
żałuję, ale cóż... Nie było innej drogi, aby do Ciebie dotrzeć. Przykro mi...
Mam małą, choć może nieco naiwną, nadzieję, że
kiedyś będzie nam dane to powtórzyć.
Z wyrazami szacunku, uwielbienia i rozkoszy
Jack
PS.
Teraz już wiem czemu mówią na Ciebie
"Shanimal"!
Skończyłem czytać ostatnie zdanie i zrobiło mi się gorąco.
Moje nogi były jak z waty i poczułem się słabo. Wypuściłem kartkę z rąk i czym
prędzej pobiegłem do łazienki. Odkręciłem w umywalce zimną wodę i opłukałem nią
twarz próbując odzyskać świadomość. W mojej głowie przetaczały się jedynie
niecenzuralne słowa i wizje brutalnego mordu na tym kretynie. "Mam małą,
choć może nieco naiwną, nadzieję, że kiedyś będzie nam dane to
powtórzyć"?! CO TO KURWA NIBY MA BYĆ?! ZGWAŁCIŁ MNIE I MA OCHOTĘ TO
POWTÓRZYĆ?! TO JEST CHORE!
Po minucie oblewania twarzy lodowatą wodą podniosłem głowę i
spojrzałem w lustro. Moje włosy były rozczochrane na wszystkie strony, teraz
dodatkowo były mokre od wody. Oczy podkrążone niczym jakiś zombie. Nieogolony,
na widocznym kacu - choć nie po alkoholu i nie z własnej winy! Wciąż cholernie
blady na twarzy.
Wyglądam tragicznie.
Powoli podniosłem się znad umywalki do pozycji pionowej.
Chwiejnym krokiem zmierzałem do wyjścia z toalety kiedy niechcący potrąciłem
nogą kosz na śmieci. Plastikowy pojemnik przewrócił się, a ja odruchowo
schyliłem się, aby z powrotem go podnieść.
Złapałem dłonią za brzeg i postawiłem w prawidłowej pozycji.
Kolejne dwie sekundy zajęło mi uświadomienie sobie co właśnie widzę w tym oto
koszu na śmieci.
- Z... Zuż... Zużyty. Kondom... Zużyty... - wydukałem z
siebie nie mogąc w to uwierzyć. Poczułem jak oblewa mnie zimny pot i robię się
blady. To było za wiele. - Ojapierdole. - powiedziałem w panice praktycznie na
jednym wydechu i z prędkością światła rzuciłem się w stronę kibla. W następnej
sekundzie rzygałem do niego jakbym dzień wcześniej wypił hektolitry wódki
zapijając whisky i tanim, ruskim szampanem.
***
Usiadłem na łóżku próbując się uspokoić. Może któraś z tych
metod medytacji Shannona mi pomoże, bo jak nie, to przysięgam, ktoś dziś
zginie.
Po kilku sekundach uświadomiłem sobie, że ta cała medytacja
jeszcze bardziej mnie irytuje. "Uspokój się Jared... Spokojnie..."
powtarzał mi w duchu Bart.
Nie mogłem zebrać myśli. Naćpali mnie, upili, zabrali do
hotelu, prawdopodobnie wykorzystał mnie inny facet. W dodatku ZOSTAWIAJĄC LIST,
w którym zachwalał moje umiejętności i liczył, że kiedyś przetestuje moje
fantazje z Hurricane! I jeszcze to pudełko po prezerwatywach! W dodatku koleś
zrobił coś z moimi ciuchami! I w co ja mam się ubrać?! Tu nie ma nic!
Jakby tego było mało, to moje BlackBerry również tajemniczo
zniknęło…
Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, ale
wciąż... NIC. W końcu wpadłem na pewien pomysł. Podszedłem do telefonu
stojącego na szafce i wybrałem numer. Może Shannon mi pomoże... W końcu to mój
brat. Nie z takich sytuacji wyciągaliśmy się nawzajem przez te wszystkie lata.
Swoją drogą, ciekawe gdzie on jest...
Nikt nie odbierał telefonu aż w końcu sygnał się urwał.
- Kurwa... - zakląłem pod nosem. No nic. To może Sophie mi
pomoże...
Wybrałem numer znajomej blondynki, ale ta sama historia.
Nikt nie odbierał. Chciałem zadzwonić do Florence, ale... cóż za ironia - nie
pamiętam jej numeru telefonu...
- Co robić...? - zapytałem sam siebie. - Cóż, pozostaje
jeszcze jedna opcja... - mruknąłem pod nosem i wybrałem kolejny numer. Po
pierwszym sygnale odezwał się głos w słuchawce.
- Recepcja, słucham?
- Witam, dzwonię z pokoju numer... yy... - na chwilę się
zmieszałem, bo w sumie to nie wiedziałem w jakim jestem pokoju. Wychyliłem
głowę za róg i na drzwiach zobaczyłem cyferki. Thank God! - ...z pokoju 2177
i...
***
- Czy nikt już nie odbiera telefonów?! Kurwa zajebana mać. Co się dzieje?! –
krzyknąłem mając tego wszystkiego już serdecznie dość. – I w co ja mam się niby
ubrać?! Przecież nago stąd nie wyjdę, no… - jęknąłem i rozejrzałem się po
pokoju. Moje oczy zatrzymały się na jakimś kawałku materiału, który
przewieszony był przez oparcie krzesła w rogu. Podszedłem i podniosłem ów
rzecz. Czyżby było to moim wybawieniem…?
Po chwili, w niewdzięcznym ubraniu, rozejrzałem się po
pokoju po raz kolejny żeby sprawdzić, czy nic z moich rzeczy tu nie
zostało. Właściwie, to nie było tu nic
mojego…
Zgarnąłem więc znalezione w kopercie pieniądze – nie bez
wewnętrznej walki z sobą samym oczywiście, wcale nie miałem ochoty tykać tej
kasy, ale co zrobić? Czymś muszę zapłacić za dojazd do domu… – i wyszedłem z
pokoju. Pójdę do recepcji i udając, że wcale nie wyglądam jakbym dopiero co
przyjechał z Arabii Saudyjskiej, poproszę o zamówienie taksówki. Nic, kurwa,
wielkiego…
Prawda?
***
Wyszedłem z pokoju. Czułem się jak idiota. Pomimo tego, że
nigdy specjalnie nie przejmowałem się modą, nosiłem to, na co w danej chwili
miałem ochotę, ale… To, co miałem teraz na sobie… Ugh. Z własnej woli bym tego
nie włożył. Pozostaje mi liczyć na to, że gdy będę wsiadał do taksówki nie będzie
tam nikogo kto mnie rozpozna i nikogo z aparatem. Chociaż właściwie biorąc pod
uwagę mój wizerunek… I tak pewnie ludzie by się nie zdziwili jeśli chodzi o
ciuchy. Bardziej chciałbym uniknąć plotek o „Jaredzie Leto wymykającym się nad
ranem z hotelu”…
Zamknąłem drzwi od pokoju i zacząłem iść w stronę schodów.
Po drodze minąłem jakiegoś faceta mocującego się z zamkiem w drzwiach pokoju.
Prawdopodobnie obcokrajowiec, może był Arabem? Miał na sobie to ich tradycyjne
ubranie… Trochę jak sukienka. Cóż… Miło wiedzieć, że nie tylko ja wyglądam dziś
dziwnie…
Dwa kroki później usłyszałem jak mężczyzna warczy pod nosem
i klnie.
- Pierdolony zamek! Arrrrgh!
- zabrzmiało mi to jednak niepokojąco znajomo, więc odwróciłem się w
stronę faceta żeby dokładniej mu się przyjrzeć.
Ciemne włosy do ramion, niewysoki, dobrze zbudowany…
Niemożliwe…
Cóż, myślałem, że to niemożliwe, dopóki mężczyzna znów nie
krzyknął na zamek.
- MOTHERFUCKER!
Zrobiłem kilka kroków w jego stronę.
- Shannon? – zapytałem, wciąż nie będąc na sto procent pewny
czy właśnie widzę mojego brata w arabskich ciuchach w tym samym hotelu, w
którym nie pamiętam jak sam się znalazłem.
Mężczyzna słysząc imię znieruchomiał. Powoli wyprostował się
i zwrócił niepewnie w moją stronę.
- Ja pierdole, Jared?! – krzyknął rozszerzając oczy. – Nie
masz kurwa pojęcia jak się cieszę, że cię widzę… - powiedział jakby w to nie
wierzył.
- Co ty tu robisz? – zapytałem zdezorientowany. – I, holy
guacamole, dlaczego wyglądasz jak Arab?!
- A co TY tutaj robisz i czemu wyglądasz jakbyś… Kurwa,
nawet nie umiem tego określić! Spodnie od kremowego garnituru, o 3 numery za
krótkie, błękitne trampki i pulowerek w romby?! To jest mega dziwne nawet jak
na ciebie, bracie…
- Cóż… To całkiem ciekawa historia. Właściwie to nie
pamiętam jak się tu znalazłem, ale… - zacząłem, lecz Shannon nie dał mi
dokończyć
- …ale obudziłeś się rano nagi i przywiązany do łóżka? –
zapytał częściowo z uśmiechem, częściowo z zażenowaniem.
- Gwoli ścisłości, to byłem przywiązany do krzesła… Ale z
grubsza… tak. – powiedziałem przecierając twarz ręką.
- Co się wczoraj stało? – zapytał Shannon, pół żartem, pół
serio.
- Nie mam pojęcia… Chociaż mam jeden pomysł… - zacząłem niezbyt
zadowolony z tej idei. – Czy to ci nie wygląda na jeden z debilnych kawałów
pewnych dwóch dziewczyn? – powiedziałem wzdychając. Shannon kiwnął krótko
głową.
- Też mi to przyszło do głowy…
- I co z tym teraz zrobimy? – zapytałem znów przecierając
twarz, bo nieznośnie bolała mnie głowa.
- Ja mam ochotę na nie nawrzeszczeć. – powiedział Shann
wzruszając ramionami. Sam miałem ochotę zrobić to samo… - Jared? Wszystko okej?
– zapytał brat nagle patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- Tak… Po prostu boli mnie głowa…
- Może powinniśmy przejechać się do szpitala? Kto wie co
dosypali nam do drinków, to mogło ci zaszkodzić. – W Shannonie odezwała się
braterska troska. Często tak bywało kiedy wpadaliśmy w kłopoty. Shanny zawsze
próbował być dobrym starszym bratem i zajmować się mną, tym „młodszym
chudzielcem”, jak to czasami mnie nazywał.
- Nie, nie trzeba. Chodźmy do recepcji i zamówmy taksówkę.
Im szybciej będę w domu tym szybciej napiję się ciepłej herbaty. To powinno
pomóc.
***
Shannon wszedł do domu i szybko zrzucił z nóg mokre od śniegu
zalegającego na zewnątrz różowe trampki i powolnym krokiem wkroczył wgłąb
mieszkania, w którym – o dziwo - panowała cisza.
Było mu strasznie zimno więc od razu rozejrzał się za
jakimiś ubraniami. Miał dość tej pseudo arabskiej, cienkiej sukienki. Ku
swojemu zadowoleniu na poręczy schodów dostrzegł rzucone tam przez niego dzień
wcześniej czarne dresy. Na oparciu krzesła stojącego na korytarzu, kawałek
dalej, wisiała szara bluza Jareda. Szybko się przebrał i ruszył na poszukiwanie
reszty lokatorów. Czy raczej lokatorek…
Przeszedł po kolei przez korytarz w stronę salonu, aż w
końcu do kuchni. Nikogo tam nie znajdując udał się na drugi koniec domu do
pomieszczenia ze stołem bilardowym, ogromną kanapą i równie wielkim
telewizorem, które miało być czymś w rodzaju „mini sali kinowej”. Wchodząc wgłąb
pomieszczenia usłyszał w końcu przytłumione głosy. Nie bardzo jednak wiedział
skąd się wydobywają, bo w pokoju nie było nikogo. Wtedy zauważył, że jakby za
rogiem, gdzie pozornie kończyła się ściana znajdują się jakieś drzwi. Podszedł
do nich i otworzył zaglądając do środka. Głosy od razu stały się głośniejsze, a
oczom Shannona ukazały się drewniane schody prowadzące na dół. Dodatkowo do
jego nosa dotarł specyficzny zapach chloru. Wtedy brunet uświadomił sobie, że
już wie dokąd zmierzają. Bez zawahania zaczął pokonywać stopnie jeden po drugim
schodząc coraz niżej.
Shannon przesunął przeszklone drzwi i zrobił krok do przodu.
Nigdy wcześniej tu nie był. Babu oczywiście wspominał mu o tym, że „ gdzieś na
dole” jest kryty basen, ale nigdy nie było okazji go wypróbować. Teraz najwidoczniej dziewczyny postanowiły
zrobić z niego użytek.
Pomieszczenie było pomalowane na jasny błękit z
ciemniejszymi smugami, które z założenia miały pewnie przypominać coś na
kształt fali. Nie było tu okien, ale niewielkie lampki powczepiane w sufit
dawały wystarczająco światła, by było tu widno. Dno basenu również było podświetlone.
Woda rozpraszała blask małych lampek i całość tworzyła miły klimat. Na każdej
ścianie wisiały także kinkiety, w razie gdyby jednak komuś było za ciemno.
Podłoga natomiast wyłożona była czymś w rodzaju
antypoślizgowej gumy.
W basenie Shannon dostrzegł jakiś kształt poruszający się
pod wodą. Mignięcie niebieskich włosów utwierdziło go w przekonaniu, że to
Florence.
Kilka metrów od basenu, przy niewielkim stoliku, siedziała
Sophie, a obok niej… Shann nie wierzył własnym oczom. Jack. Jego domniemany
„kolega” z wczoraj.
W pewnym momencie blondynka zauważyła Shannona stojącego w
drzwiach. Odruchowo chciała się uśmiechnąć, ale powstrzymała się. Wiedziała, że
jest trochę zły za ten numer, nawet nie musiała na niego patrzeć. Wiedziała też
jednak, że najprawdopodobniej do wieczora mu przejdzie. Jared może będzie
trochę bardziej obrażony, ale jutro, bądź też po jutrze, odpuści.
Shannon, w pierwszym odruchu, miał ochotę przemierzyć
dzielącą ich przestrzeń z prędkością światła podejść do tego pajaca Jacka i go
udusić. Ciekawe, gdzie jest pajac numer 2, pomyślał jednak tylko i spróbował
się uspokoić.
Podszedł do stolika i jego wzrok spoczął na Sophie, która
teraz już nie umiała ukryć uśmiechu.
- Jak ci minęła nocka, Shanny? - zapytała patrząc mu
bezczelnie, prosto w oczy. – Nie wróciłeś na noc, więc wygląda na to, że
bawiłeś się całkiem nieźle… Tak sądzę… - Dziewczyna wciąż wpatrywała się w
Shannona. Oczekiwała, że zacznie się wydzierać czy coś w tym stylu. To byłoby
dla niego typowe. Shannon jednak zaskoczył ją i najspokojniej w świecie odsunął
od stołu wolne krzesło i usiadł na nim. Ze spokojem wymalowanym na twarzy.
Sophie zaniepokoiła się trochę widząc takie zachowanie. Coś jest nie tak.
Stoicyzm nie jest czymś normalnym u Shannona Leto. Nie kiedy jest zły.
Jack siedział wciąż na swoim miejscu, wzrok miał jednak
skierowany gdzieś w bok, bardziej w stronę ściany. Starał się nie patrzeć na
Shannona. Wcale nie chciał się tu na niego natknąć. Sophie mówiła, że pewnie
wróci później, więc miał nadzieję, że uda mu się wymknąć, ale jednak… Częściowo
wpadł w pułapkę. Shannon był postawnym mężczyzną, więc pozostawało mu mieć
nadzieję, że brunetowi nie przyjdzie do głowy żaden pomysł brutalnego
potraktowania go za głupi kawał. Perkusista jak na razie był bardzo spokojny,
co mogło dobrze wróżyć. Końcem końców jednak nie znał go dobrze, więc nie
wiedział czego może się spodziewać w ramach odwetu.
- Właściwie, to bywało lepiej. – odezwał się w końcu Shannon
w odpowiedzi na pytanie dziewczyny. Sophie ściągnęła brwi. Postanowiła jednak
pociągnąć to wszystko jeszcze trochę. W co ty ze mną grasz, Shaniasty,
zastanawiała się.
- Naprawdę? Co się stało, mój przyjacielu? – zapytała najuprzejmiej
jak umiała.
- Niby nic nadzwyczajnego, no wiesz… Byłem wczoraj z moim
bratem na imprezie, w końcu jesteśmy gwiazdami, nie…? Potem jakiś napaleniec próbował zaciągnąć
mnie do łóżka, a jakiś inny Jareda... No zdarza się. – wzruszył ramionami jakby
to było coś co zdarza się im na porządku dziennym - I wiesz co? – kontynuował -
Nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że przez tych dwóch cymbałów… – w tym
momencie, niby przypadkiem, Shannon posłał Jackowi pełne obrzydzenia
spojrzenie, zachowując jednak swego rodzaju klasę i spokój - …którzy, jak się
dziś okazało dorzucili nam wczoraj czegoś do drinków, wyobrażasz to sobie,
nawiasem mówiąc? Co za brak wyobraźni z ich strony! – wtrącił w międzyczasie –
No w każdym razie, okazało się, że mój brat jest na te proszki, czy cokolwiek
to było, uczulony. Najpierw bolała go głowa, a chwilę potem zemdlał. –
powiedział najspokojniej jak umiał z wymuszonym uśmiechem patrząc raz na
Sophie, raz na Jacka, jakby oczekując, że przyznają mu rację, że owi
„napaleńcy” to idioci. – Karetka zabrała go do szpitala i aktualnie próbują
oczyścić jego organizm z tego narkotyku. Lekarze mówili jednak, że istnieje
prawdopodobieństwo, że coś w jego organizmie zostało częściowo uszkodzone. Tym
bardziej, że jego organizm nie wrócił jeszcze do normy po tej transformacji w
Rayon. – zakończył smutnym głosem. – No więc jak widzisz, moja droga, bywało
lepiej. – Westchnął Shannon podnosząc się z krzesła i bez słowa oddalając się w
stronę drzwi. Idąc zauważył Florence wystającą ponad powierzchnię wody.
Opierała się o drabinkę do wychodzenia z basenu, a jej szczęka niemal dotykała
podłogi. Wywnioskował z tego, że widocznie słyszała co mówił o Jaredzie.
- Witaj Florence. – zwrócił się do niej uprzejmie z
wymuszonym uśmiechem na chwilkę przystając przy basenie.
- Hej… - odpowiedziała mu cicho. Mężczyzna nie zwrócił
jednak na to uwagi. Takie są skutki bezmyślności, pomyślał i szedł dalej. Po
chwili usłyszał za sobą szybkie kroki.
- Shannon, zaczekaj! – ktoś za nim krzyknął. Powoli odwrócił
się i zobaczył, że nikt inny, jak sam Jack zmierza ku niemu szybkim krokiem.
- Słucham cię, mój drogi przyjacielu… - wydusił z siebie
Shannon próbując nie zacisnąć dłoni na jego szyi.
- Ja… Słuchaj, naprawdę mi przykro z powodu Jareda… Nie
chciałem żeby tak wyszło, po prostu… To miał być tylko żart… Nigdy świadomie
nikogo bym nie skrzywdził. Kiedy teraz patrzę na całość, to faktycznie, był to
żałosny i dziecinny żart, ale… Przepraszam. Naprawdę. – powiedział Jack ze
szczerą skruchą w głosie. Shann wciąż utrzymywał kamienny wyraz twarzy. Nie
zabij go, nie zabij, nie zabij… powtarzał sobie w duchu.
- Wiesz co Jackie? – zapytał kładąc mu rękę na ramieniu i
przyciągając go do siebie z pojednawczym uśmiechem. – Wybaczam ci. Widzę, że ci
przykro, rozumiem to. Przecież… Skąd mogłeś wiedzieć, że Jay jest uczulony na
narkotyki, prawda? – powiedział jakby bagatelizując sprawę. Jack na początku
ściągnął brwi w zdziwieniu. Po chwili jednak stwierdził, że jeśli Shannon chce
to załagodzić, to nie ma co kombinować. Darowanemu koniowi nie patrzy się w
zęby!
- Czyli nie chcesz mnie za to zabić, czy coś? – zapytał
jeszcze chcąc się upewnić, teraz już nieco bardziej rozluźniony z lekkim
uśmiechem.
- Nieee… No coś ty, bądźmy dorośli. – Shannon prychnął jakby
to było coś idiotycznego.
- Naprawdę? – zapytał Jack teraz już kompletnie rozluźniony.
Shannon westchnął. Rozluźnił mięśnie twarzy i uśmiechnął się
serdecznie wciąż trzymając dłoń na ramieniu Jacka.
- NIE, TY TOTALNY SKURWIELU! – krzyknął nagle
niespodziewanie po czym jedną ręką, trzymaną na ramieniu mężczyzny, popchnął go
w bok wrzucając do basenu. – Chuj. – skwitował kręcąc głową z niedowierzaniem.
– W dodatku tępy.
Sophie i Florence patrzyły na niego z rozszerzonymi oczami.
Shanimal odpowiedział im serdecznym uśmiechem.
- Panie wybaczą, ale oddalę się teraz do mojego pokoju
posiedzieć w ciszy i z nadzieją, że mój brat wyjdzie ze szpitala bez szwanku i
setki tysięcy ludzi na świecie nie zawiodą się na Thirty Seconds to Mars,
ponieważ ich wokalista nie może dawać koncertów z powodu uszczerbku na zdrowiu
wywołanego przez… ŻART. – powiedział akcentując dobitnie ostatnie słowo. - A
temu mokremu sukinsynowi możecie przekazać, że jeżeli chce dożyć do końca
swoich dni, to lepiej żeby nie pokazywał mi się więcej na oczy. I ten jego
chłoptaś też. – powiedział wciąż z uśmiechem, który powoli zaczynał być
przerażający.
Po chwili opuścił pływalnię zostawiając całą trójkę samą
sobie.
Sophie stała wpatrując się w drzwi za którymi zniknął
Shannon. Florence powoli wynurzyła się z basenu i usiadła na podłodze po turecku.
Patrzyła się przed siebie, była blada jak ściana, a w oczach miała łzy.
- Co myśmy narobiły, Sophie? – zapytała blondynkę nie
patrząc na nią.
Soph nie odpowiadając na pytanie podeszła do niej szybkim
krokiem.
- Wstawaj. No już! Jedziemy do Jareda. – powiedziała po czym
podniosła ją na nogi i skierowała się w stronę wyjścia. W międzyczasie Jack
próbował wygramolić się z basenu. Właściwie, to nawet nie był zły na Shannona.
Wiedział, że właściwie na to zasłużył. Był w szoku, że nie oberwał bardziej…
- Jack, dasz sobie radę sam, prawda? – rzuciła jeszcze Soph
będąc już w drzwiach.
- Jasne. Jedźcie już. – powiedział blondyn machając na nie
ręką, by je pospieszyć. Sophie kiwnęła głową i razem z Florence opuściły
pomieszczenie. Biegły po schodach na górę. Coraz wyżej, żeby w końcu dostać się
do swoich pokoi. W mgnieniu oka przebierały stroje kąpielowe na suche ubrania,
a mokre włosy poupinały w kitki. Po kilku minutach były już gotowe. Kiedy
zbiegły po schodach na dół, do drzwi wejściowych uświadomiły sobie, że… nie
wiedzą gdzie jechać. W którym szpitalu leży Jared?
- Poczekaj tutaj. – powiedziała Sophie do Florence i weszła
po schodach na górę.
***
- Shannon? – odezwała się cicho Sophie pukając w drzwi od
pokoju perkusisty. Słyszała za nimi jednak tylko muzykę. Gitarę. – Shannon,
proszę cię, otwórz te drzwi… - powiedziała błagalnym tonem znów pukając. Nie
dostała odpowiedzi. Jedyne co usłyszała, to lekkie zawahanie w grze na gitarze.
Nieczysty dźwięk. – Shannon… Powiedz nam, w którym szpitalu jest Jared. Chcemy
do niego pojechać… - powiedziała zakłopotana. W końcu to przecież przez nią i
Florence Jay znalazł się w tym stanie. Poczucie winy zżerało ją od środka.
Dźwięki L490 ucichły. Usłyszały powolne kroki. Zamek w
drzwiach szczęknął. Klamka poruszyła się. Drzwi uchyliły się, a zza nich
wychylił się lekko Shannon.
- Nie wydaje mi się żeby Jared miał ochotę was widzieć, więc
może lepiej dajcie sobie spokój z odwiedzinami i wracajcie do zabawy nad
basenem. – powiedział cichym, spokojnym tonem. Chciał znów zamknąć drzwi, ale
Sophie zablokowała je stopą.
- Shannon, ja wiem o tym, że jesteście wściekli i macie do
tego wszelkie powody. To było szczeniackie, żałosne, niebezpieczne i
lekkomyślne, ale…
- Masz zamiar się tłumaczyć? Dobrze radzę, odpuść sobie.
Jeżeli bawi was wizja gwałtu na mężczyźnie, co jak widać również może się stać,
to w takim razie równie dobrze możecie ponabijać się z gwałtu na kobiecie.
Przecież to genialny temat do żartów, no nie? – zapytał z kpiącym uśmiechem.
- Hej, nie przeginaj, Shannon! – zdenerwowała się dziewczyna.
- Nie Sophie, jak na razie, to ty przeginasz! Mylisz to, co
jest zabawne z tym, co jest tragiczne. – odpowiedział jej spokojnym tonem,
jednocześnie otwierając drzwi na oścież i robiąc krok w jej stronę, czym
ostatecznie uciął jej krzyki buntu. – Jeżeli tak postrzegasz świat, to jest to
po prostu smutne. I niedojrzałe. – powiedział patrząc jej w oczy i marszcząc
czoło. – I jak już jesteśmy w tym temacie,
to teraz zaczynam zauważać coraz więcej twojej niedojrzałości. Ciągłe
imprezowanie, upijanie się do nieprzytomności, narkotyki, durne żarty… Czy ty
nie zachowujesz umiaru? – zapytał z autentycznym żalem wymalowanym w głosie –
Wiesz… Teraz już rozumiem też, że boisz się powrotu do związku ze mną. –
Powiedział Shannon łagodnie się uśmiechając. Sophie była lekko oszołomiona
słowami, które właśnie usłyszała.
- Rozumiesz…? – powiedziała częściowo twierdząco, częściowo
jednak z pytaniem.
- Tak. Rozumiem. Boisz się. Sęk jednak tkwi w tym, że tak
naprawdę, to nie boisz się tego, że to ja znów cię zranię. Ty po prostu boisz
się zobowiązać. Poprzednio to ja byłem zbyt niedojrzały, by podołać całej tej
sytuacji, przyznaję się, ale teraz, kiedy ja już swoje błędy zrozumiałem, to ty
zaczynasz popełniać je na nowo. – powiedział wzdychając. Sophie była w niemałym
szoku. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Na podstawie jednego żartu Shannon
rozpracował ją. Rozłożył na czynniki pierwsze i pokazał jej samej to, do czego
nie chciała przyznać się przed samą sobą. Rozgryzł jej intencje lepiej niż ona
sama. Sophie działała podświadomie, nie wiedząc do końca o co jej chodzi, aż tu
nagle… Shannon Leto. Wytłumaczył jej do czego dąży jej własna podświadomość. Co
kombinuje jej instynkt samozachowawczy.
I nawet gdyby chciała teraz zaoponować, to… Nie miała
żadnych podstaw. Choć nie podobało jej się to wszystko i bolało ją od środka,
to nie powiedziała nic w swojej obronie.
Nie pozwoliła sobie również na płacz. Przełknęła ślinę
zbierając myśli.
- Shannon, ja… Myślę, że masz rację. – wypowiedziała te
słowa jakby sama w to nie wierzyła. – Tak. Masz rację co do tego, że nie
zachowuje się jak dorosła, dojrzała osoba. Że boję się zobowiązać do czegoś
poważnego. I nie zamierzam się z tego wybraniać. Chcę powiedzieć ci tylko, że
nie jest tak dlatego, że ja NIE CHCĘ żeby było. Po prostu… Nie umiem teraz tego
zmienić. Nie wiem jak. – powiedziała patrząc mu w oczy. Shannon nie zdradzał
żadnych emocji. Po prostu wpatrywał się w stojącą przed nim kobietę czytając
jej emocje. – I Shannon… Ja wiem, że to było złe i głupie, ale ludzie czasami
robią głupie rzeczy. Właśnie dlatego, że jesteśmy ludźmi. Mylimy się, robimy
głupstwa, potem tego żałujemy.
- Zapomniałaś dodać, że potem ponosi się tego konsekwencje.
Szkoda tylko, że czasami ponoszą je niewinni. – Skwitował brunet nawet nie
próbując być dla niej miły. To, że zrozumiała swój błąd nie znaczy, że wszystko
nagle zostało naprawione.
Dziewczyna spuściła wzrok na dół. Nie mogła dłużej znieść
wwiercających się w nią brązowych oczu. Kiedy były spokojne lub przepełnione
szczęściem mogła się w nie wpatrywać godzinami. Tak ciepłe i pełne uczuć. Ale kiedy
gościły w nich tylko gniew, dezaprobata i chłód… nie mogła znieść tego
spojrzenia.
Stała tak chwilę szukając odpowiednich słów, którymi mogłaby
wyrazić to, co teraz się z nią dzieje, ale ich zabrakło. Nie było ich
wystarczająco w żadnym słowniku.
- Przepraszam. – powiedziała tylko na chwilę podnosząc wzrok
znów na bruneta. Twarz Shannona nawet nie drgnęła. Dziewczyna zaczęła się
oddalać. Ta rozmowa powinna się zakończyć w tym momencie.
- Buckland Hospital. – usłyszała nagle za sobą kiedy
stawiała stopę na pierwszym stopniu schodów. Odwróciła się żeby spojrzeć na
Shannona, ale zauważyła już tylko zamykające się za nim drzwi.
***
Hmm... Czy ja coś jeszcze chciałam Wam powiedzieć... Hmm... Chyba nie. A jak tak, to przypomni mi się pewnie jak kliknę "opublikuj"... :P
Ok, to koniec mojego marudzenia, teraz odpowiem na komentarze do rozdziału 26. Jak Was to obchodzi, to czytajcie, a jeśli nie, to w tym momencie możecie skończyć czytanie :) Bye! XO
Odnośnie imprezowania - wyprzedziłaś mi trochę akcje w rozdziale z tym komentarzem xD Jak widać, Shannon też miał już dosyć :) Tak była zaplanowana akcja, więc imprezy były niezbędne do udowodnienia nieogarnięcia dziewczyn. Może to okrutne z mojej strony, no ale cóż... jestę złę autorkę xD
Anonimowy#1
Za plusiki dziękuję bardzo, to zawsze miło słyszeć :)
Jeśli chodzi o ciągłe imprezowanie, to odsyłam troszkę wyżej, do mojej odpowiedzi na komentarz Lidki :) No i ów nieśmieszny żart mogłabym wytłumaczyć identycznie - udowodnienie niedojrzałości dziewczyn. Kolejny czytelnik wyprzedza akcje opowiadania! (Tak bardzo przewidywalne... ;C...)
Anonimowy#2
Ta opcja włączona jest od jakichś 4-5 rozdziałów haha :)
Follow your dreams! XOXO
PS
Podziękowania dla mojej kochanej @Living_Predator, która w pewnym stopniu pomagała mi z tworzeniem tego rozdziału xD Niestety nie wykorzystałam wszystkich jej pomysłów, ale... MOŻE KIEDŚ... XD hahah
Dziękuję K.! ♥
PPS
Jakby ktoś z Wam miał ochotę się pośmiać, to poniżej link do piosenki, przez którą dużą część wczorajszego wieczoru również spędziłam na podłodze turlając się ze śmiechu XD
NO I CZO TERAZ?! :O
OdpowiedzUsuńnie daj się prosić tak długo na następny rozdział, pls + ja się mojego otp chyba nie doczekam tu :c
Wiem, że zaraz zostanę rozszarpana przez stado wielbicielek Jareda, ale niech choruje przynajmniej dzieje się coś co (mam nadzieję) nie jest żartem.
OdpowiedzUsuńWytłumacz mi jedno bo nie rozumiem, czemu do połowy akcja opowiadana jest w pierwszej osobie, a potem już nie? Trochę dziwna niekonsekwencja.
Znalazłam błąd. :D "Po prostu wpatrywał się w stojącą przed nią kobietę czytając jej emocje." z tego co mi wiadomo Shannon nie jest "nią" ;)
A jeśli już o Shannonie mowa. Skąd masz ten pierwszy gif? Jest zajebisty. xD
pozdrawiam
-M
Za ten „żart” naprawdę znielubiłam Spohie i Florence, bo to jest po prostu przesada. Podawać narkotyk zmieszany z alkoholem komuś kogo nazywa się przyjacielem? Ile one mają lat? 13? Gdyby Jr był byłym narkomanem i zaprzepaściłyby całe jego leczenie? Gdyby zmieszanie tego ze zbyt dużą ilością alkoholu, którą w niego wlewali, by go zabiło? Mogło zdarzyć się wszystko, mogło skończyć się tragicznie i wtedy matce braci i policji też tłumaczyłby się „żartem”? Ostatnio było, że gwałciciel, który zgwałcił 5 latke też tłumaczył, że to „Tylko zabawa”, więc pewnie pękałby ze śmiechu! W życiu nie dałabym żadnej zwierzęcia pod opiekę, bo może i obdzieranie ze skóry okaże się przezabawne.
OdpowiedzUsuńNa miejscu braci nie wybaczyłaby tak łatwo, a nawet jeśli to bym niezapomniana, ale dość jęczenia, bo tża komentować.
O ile ostatnio „wyprzedziłam akcje opowiadania” to teraz jestem zmieszana co do Jr i szpitala. Jest
w końcu coś takiego jak to całe „uczulenie”, ale wątpię by Shannon nie siedział przy bracie, bo co jak co, ale widać, że brata kocha. Damnciu, masz mnie :/ Zabrzmi trochę sadystycznie, ale niech będzie ten najgorszy scenariusz co :D?
Jeśli te ciągłe imprezy z przerwami na poprawiny były potrzebne by pokazać jak szczeniackie są to zwracam honor, bo w takim przypadku wyszło świetnie. W ogóle cały akapit od wejściu Shannona do domu był chyba najlepszy z tego co tutaj czytałam, bo tak naprawdę nie wie się co czai się w głowie Shanna. Pokazuje opanowanie i zimną obojętność, a tak naprawdę wściekłość go rozsadza. Pokazał, że jest dorosłym mężczyzną który (przypuszczam) zachowuje się jak chłopiec by przypodobać się Shopie.
I oficjalnie zjebuje cię za: przewidywalność, nudę w opowiadaniu,to że tak długo nic nie dodawałaś, chorobę Jay'a. A tak naprawdę to tylko za zwlekę, bo chorobę Jr chcę, a pozostałych dwóch tu nie było :)
Anonim1 (cóż za wyszukana nazwa, co?)
To co zrobiły dziewczyny było nie stosowne i w dodatku naraziły życie drugiego człowieka ...
OdpowiedzUsuń(: lofka maxx(: LENA
OdpowiedzUsuń(: beka maxx z piosenki(:
OdpowiedzUsuńTakiego obrotu akcji to się nie spodziewałam. Podziwiam Shannona za dojrzałe zachowanie. W końcu fajnie to kontrastuje z jego "dziecięcym" zachowaniem i przez to mam wrażenie, że jest taki naprawdę, w realnym życiu. Zgadzam się, że żart był szczeniacki, ale wszyscy jesteśmy ludźmi, a w złości to nikt się nie kontroluje. W każdym razie nie masz pojęcia jakiego banana miałam na twarzy czytając moment, gdy chłopcy wymykali się z hotelu i nagle BOOM. Wpadają na siebie! No genialne i ta krótka wymiana zdań, świetna.
OdpowiedzUsuń( co do Arabów, przypomina mi się scena z Jacass 2, gdy chłopaki przebierają jednego z nich w terrorystę Araba i mają dla niego niespodziankę - brodę, na którą poświecili swoje włosy łonowe, łeee xd oczywiście kogo pomysł? Johnny'ego)
Przypuszczam, że Jared ze swoją włączającą się funkcją: divah, da dziewczynom się pomartwić o niego;) A i jeszcze jedno, urzekła mnie na swój sposób, analiza Sophie przez Shanna. Podsumował ją w końcu pięknie.
Życzę więcej weny i zapału
( btw Chapter 27 - zawsze kojarzy mi się fajnie, bo to kochany "misiowaty" Jared)
P.S. Nie daj Jaredowi cierpieć za mocno, bo się policzymy! (tak, grożę ci właśnie palcem!)