niedziela, 22 września 2013

Rozdział 27

“Music means escape and exploration to another way of thinking, through the sounds, the melodies and the notes.”
~ Shannon Leto



L490



- Auć. Auć, auć, auć! Co do....? - odezwałem się sam do siebie powoli otwierając oczy. Coś mnie trzymało... Chciałem poruszyć rękoma, bo były w jakiejś dziwnej pozycji, ale nie mogłem. Powoli zaczynałem zauważać różne, cholernie dziwne rzeczy...
Po pierwsze: moje ręce znajdowały się nad moją głową i były przywiązane do pieprzonej ramy pieprzonego łóżka.
Po drugie: byłem kompletnie nagi!
Po trzecie: znajdowałem się w jakimś miejscu, do którego nie pamiętam żebym przyjeżdżał.
I po czwarte... Jak mnie cholernie napierdala głowa! I w ogóle całe ciało!



- Dobra... Wyluzuj, muddafugga... - powiedziałem do siebie chcąc się uspokoić. Spróbujmy ułożyć to wszystko w jedną całość. Co to ja wczoraj... Ach tak!
Byliśmy na tym całym przyjęciu i poznaliśmy Louisa i Jacka. Potem… wydurnianie się przy stole, taniec, dyskusja przy barze, drinki i... Ciemność. CIEMNOŚĆ WIDZĘ.
Rozmowa z Jackiem przy barze, to ostatnio co pamiętam. Ale nie wypiłem dużo, nie byłem przecież praktycznie w ogóle pijany, więc dlaczego nie pamiętam drogi do tego hotelu czy cokolwiek to jest? I dlaczego, do chuja pana, wszystko mnie boli?
Po chwili fakty ułożyły się w jedno w mojej głowie. Musieli sypnąć mi coś do drinka i...
- Ja pierdole... Nie... Błagam, powiedzcie, że nie zostałem właśnie zgwałcony przez geja... JA JEBIE! - krzyknąłem z desperacją w głosie i zacząłem wyrwać ręce ze sznura, którym były przywiązane do ramy łóżka. - Zapierdole. Zajebie. Zabiję. Nawet kości kurwa z niego nie zostaną... - zacząłem kląć na pieprzonego Jacka. Niech ja go tylko dorwę...
Po kilkunastu minutach szarpaniny w końcu udało mi się rozplątać ręce. Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej. Wciąż czułem ten pieprzony dyskomfort na całym ciele. Teraz dodatkowo psychiczny, bo mój umysł podsuwał mi różne wizje tego, co mogło się wczoraj stać.
Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu moich ciuchów, ale nie znalazłem nic. Kompletnie nic w co mógłbym się ubrać oprócz… butów. Ale nie moich… To były trampki. Różowe trampki... Zauważyłem też, że na ziemi, koło łóżka leży jakaś jednorazówka. I nawet coś jest w środku.
Wstałem, i rozcierając obtarte od sznurka nadgarstki podszedłem do reklamówki. Zajrzałem do środka i... Spoczywało tam kilka prezerwatyw i jeden papierek po odpakowanej.
Mimowolnie wyobrażając sobie co tu się wczoraj mogło dziać odrzuciłem ze złością, zmieszaną jednak z lekkim strachem, jednorazówkę daleko w kąt. Rozglądając się dalej po pokoju zauważyłem, że na szafce, która stoi pod ścianą leży jakaś koperta. Niepewnie podszedłem do niej i wziąłem do ręki. Z przodu widniał napis " SHANNON "THE SHANIMAL" LETO ". Z lekką obawą otworzyłem kopertę, wyciągnąłem kartkę znajdującą się wewnątrz i zacząłem czytać:



Drogi Shannonie!
Wczorajsza noc była... Cóż, "cudowna" byłoby właściwie dość sporym niedopowiedzeniem!
Zdaję sobie sprawę z tego, że Ty sam niewiele, albo nawet i nic, z tego co się działo nie pamiętasz i bardzo, BARDZO tego żałuję, ale cóż... Nie było innej drogi, aby do Ciebie dotrzeć. Przykro mi...
Mam małą, choć może nieco naiwną, nadzieję, że kiedyś będzie nam dane to powtórzyć.
Z wyrazami szacunku, uwielbienia i rozkoszy
Jack

PS.
Teraz już wiem czemu mówią na Ciebie "Shanimal"! 



Skończyłem czytać ostatnie zdanie i zrobiło mi się gorąco. Moje nogi były jak z waty i poczułem się słabo. Wypuściłem kartkę z rąk i czym prędzej pobiegłem do łazienki. Odkręciłem w umywalce zimną wodę i opłukałem nią twarz próbując odzyskać świadomość. W mojej głowie przetaczały się jedynie niecenzuralne słowa i wizje brutalnego mordu na tym kretynie. "Mam małą, choć może nieco naiwną, nadzieję, że kiedyś będzie nam dane to powtórzyć"?! CO TO KURWA NIBY MA BYĆ?! ZGWAŁCIŁ MNIE I MA OCHOTĘ TO POWTÓRZYĆ?!  TO JEST CHORE!
Po minucie oblewania twarzy lodowatą wodą podniosłem głowę i spojrzałem w lustro. Moje włosy były rozczochrane na wszystkie strony, teraz dodatkowo były mokre od wody. Oczy podkrążone niczym jakiś zombie. Nieogolony, na widocznym kacu - choć nie po alkoholu i nie z własnej winy! Wciąż cholernie blady na twarzy.
Wyglądam tragicznie.
Powoli podniosłem się znad umywalki do pozycji pionowej. Chwiejnym krokiem zmierzałem do wyjścia z toalety kiedy niechcący potrąciłem nogą kosz na śmieci. Plastikowy pojemnik przewrócił się, a ja odruchowo schyliłem się, aby z powrotem go podnieść.
Złapałem dłonią za brzeg i postawiłem w prawidłowej pozycji. Kolejne dwie sekundy zajęło mi uświadomienie sobie co właśnie widzę w tym oto koszu na śmieci.
- Z... Zuż... Zużyty. Kondom... Zużyty... - wydukałem z siebie nie mogąc w to uwierzyć. Poczułem jak oblewa mnie zimny pot i robię się blady. To było za wiele. - Ojapierdole. - powiedziałem w panice praktycznie na jednym wydechu i z prędkością światła rzuciłem się w stronę kibla. W następnej sekundzie rzygałem do niego jakbym dzień wcześniej wypił hektolitry wódki zapijając whisky i tanim, ruskim szampanem.


***

Usiadłem na łóżku próbując się uspokoić. Może któraś z tych metod medytacji Shannona mi pomoże, bo jak nie, to przysięgam, ktoś dziś zginie.
Po kilku sekundach uświadomiłem sobie, że ta cała medytacja jeszcze bardziej mnie irytuje. "Uspokój się Jared... Spokojnie..." powtarzał mi w duchu Bart.
Nie mogłem zebrać myśli. Naćpali mnie, upili, zabrali do hotelu, prawdopodobnie wykorzystał mnie inny facet. W dodatku ZOSTAWIAJĄC LIST, w którym zachwalał moje umiejętności i liczył, że kiedyś przetestuje moje fantazje z Hurricane! I jeszcze to pudełko po prezerwatywach! W dodatku koleś zrobił coś z moimi ciuchami! I w co ja mam się ubrać?! Tu nie ma nic!
Jakby tego było mało, to moje BlackBerry również tajemniczo zniknęło…
Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, ale wciąż... NIC. W końcu wpadłem na pewien pomysł. Podszedłem do telefonu stojącego na szafce i wybrałem numer. Może Shannon mi pomoże... W końcu to mój brat. Nie z takich sytuacji wyciągaliśmy się nawzajem przez te wszystkie lata. Swoją drogą, ciekawe gdzie on jest...
Nikt nie odbierał telefonu aż w końcu sygnał się urwał.
- Kurwa... - zakląłem pod nosem. No nic. To może Sophie mi pomoże...
Wybrałem numer znajomej blondynki, ale ta sama historia. Nikt nie odbierał. Chciałem zadzwonić do Florence, ale... cóż za ironia - nie pamiętam jej numeru telefonu...
- Co robić...? - zapytałem sam siebie. - Cóż, pozostaje jeszcze jedna opcja... - mruknąłem pod nosem i wybrałem kolejny numer. Po pierwszym sygnale odezwał się głos w słuchawce.
- Recepcja, słucham?
- Witam, dzwonię z pokoju numer... yy... - na chwilę się zmieszałem, bo w sumie to nie wiedziałem w jakim jestem pokoju. Wychyliłem głowę za róg i na drzwiach zobaczyłem cyferki. Thank God! - ...z pokoju 2177 i...


***

- Czy nikt już nie odbiera telefonów?!  Kurwa zajebana mać. Co się dzieje?! – krzyknąłem mając tego wszystkiego już serdecznie dość. – I w co ja mam się niby ubrać?! Przecież nago stąd nie wyjdę, no… - jęknąłem i rozejrzałem się po pokoju. Moje oczy zatrzymały się na jakimś kawałku materiału, który przewieszony był przez oparcie krzesła w rogu. Podszedłem i podniosłem ów rzecz. Czyżby było to moim wybawieniem…?
Po chwili, w niewdzięcznym ubraniu, rozejrzałem się po pokoju po raz kolejny żeby sprawdzić, czy nic z moich rzeczy tu nie zostało.  Właściwie, to nie było tu nic mojego…
Zgarnąłem więc znalezione w kopercie pieniądze – nie bez wewnętrznej walki z sobą samym oczywiście, wcale nie miałem ochoty tykać tej kasy, ale co zrobić? Czymś muszę zapłacić za dojazd do domu… – i wyszedłem z pokoju. Pójdę do recepcji i udając, że wcale nie wyglądam jakbym dopiero co przyjechał z Arabii Saudyjskiej, poproszę o zamówienie taksówki. Nic, kurwa, wielkiego…
Prawda?
***
Wyszedłem z pokoju. Czułem się jak idiota. Pomimo tego, że nigdy specjalnie nie przejmowałem się modą, nosiłem to, na co w danej chwili miałem ochotę, ale… To, co miałem teraz na sobie… Ugh. Z własnej woli bym tego nie włożył. Pozostaje mi liczyć na to, że gdy będę wsiadał do taksówki nie będzie tam nikogo kto mnie rozpozna i nikogo z aparatem. Chociaż właściwie biorąc pod uwagę mój wizerunek… I tak pewnie ludzie by się nie zdziwili jeśli chodzi o ciuchy. Bardziej chciałbym uniknąć plotek o „Jaredzie Leto wymykającym się nad ranem z hotelu”…
Zamknąłem drzwi od pokoju i zacząłem iść w stronę schodów. Po drodze minąłem jakiegoś faceta mocującego się z zamkiem w drzwiach pokoju. Prawdopodobnie obcokrajowiec, może był Arabem? Miał na sobie to ich tradycyjne ubranie… Trochę jak sukienka. Cóż… Miło wiedzieć, że nie tylko ja wyglądam dziś dziwnie… 
Dwa kroki później usłyszałem jak mężczyzna warczy pod nosem i klnie.
- Pierdolony zamek! Arrrrgh!  - zabrzmiało mi to jednak niepokojąco znajomo, więc odwróciłem się w stronę faceta żeby dokładniej mu się przyjrzeć.
Ciemne włosy do ramion, niewysoki, dobrze zbudowany… Niemożliwe…
Cóż, myślałem, że to niemożliwe, dopóki mężczyzna znów nie krzyknął na zamek.
- MOTHERFUCKER!
Zrobiłem kilka kroków w jego stronę.
- Shannon? – zapytałem, wciąż nie będąc na sto procent pewny czy właśnie widzę mojego brata w arabskich ciuchach w tym samym hotelu, w którym nie pamiętam jak sam się znalazłem.
Mężczyzna słysząc imię znieruchomiał. Powoli wyprostował się i zwrócił niepewnie w moją stronę.
- Ja pierdole, Jared?! – krzyknął rozszerzając oczy. – Nie masz kurwa pojęcia jak się cieszę, że cię widzę… - powiedział jakby w to nie wierzył.
- Co ty tu robisz? – zapytałem zdezorientowany. – I, holy guacamole, dlaczego wyglądasz jak Arab?!
- A co TY tutaj robisz i czemu wyglądasz jakbyś… Kurwa, nawet nie umiem tego określić! Spodnie od kremowego garnituru, o 3 numery za krótkie, błękitne trampki i pulowerek w romby?! To jest mega dziwne nawet jak na ciebie, bracie…
- Cóż… To całkiem ciekawa historia. Właściwie to nie pamiętam jak się tu znalazłem, ale… - zacząłem, lecz Shannon nie dał mi dokończyć
- …ale obudziłeś się rano nagi i przywiązany do łóżka? – zapytał częściowo z uśmiechem, częściowo z zażenowaniem.
- Gwoli ścisłości, to byłem przywiązany do krzesła… Ale z grubsza… tak. – powiedziałem przecierając twarz ręką.
- Co się wczoraj stało? – zapytał Shannon, pół żartem, pół serio.
- Nie mam pojęcia… Chociaż mam jeden pomysł… - zacząłem niezbyt zadowolony z tej idei. – Czy to ci nie wygląda na jeden z debilnych kawałów pewnych dwóch dziewczyn? – powiedziałem wzdychając. Shannon kiwnął krótko głową.
- Też mi to przyszło do głowy…
- I co z tym teraz zrobimy? – zapytałem znów przecierając twarz, bo nieznośnie bolała mnie głowa.
- Ja mam ochotę na nie nawrzeszczeć. – powiedział Shann wzruszając ramionami. Sam miałem ochotę zrobić to samo… - Jared? Wszystko okej? – zapytał brat nagle patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- Tak… Po prostu boli mnie głowa…
- Może powinniśmy przejechać się do szpitala? Kto wie co dosypali nam do drinków, to mogło ci zaszkodzić. – W Shannonie odezwała się braterska troska. Często tak bywało kiedy wpadaliśmy w kłopoty. Shanny zawsze próbował być dobrym starszym bratem i zajmować się mną, tym „młodszym chudzielcem”, jak to czasami mnie nazywał.
- Nie, nie trzeba. Chodźmy do recepcji i zamówmy taksówkę. Im szybciej będę w domu tym szybciej napiję się ciepłej herbaty. To powinno pomóc.

***
Shannon wszedł do domu i szybko zrzucił z nóg mokre od śniegu zalegającego na zewnątrz różowe trampki i powolnym krokiem wkroczył wgłąb mieszkania, w którym – o dziwo - panowała cisza.
Było mu strasznie zimno więc od razu rozejrzał się za jakimiś ubraniami. Miał dość tej pseudo arabskiej, cienkiej sukienki. Ku swojemu zadowoleniu na poręczy schodów dostrzegł rzucone tam przez niego dzień wcześniej czarne dresy. Na oparciu krzesła stojącego na korytarzu, kawałek dalej, wisiała szara bluza Jareda. Szybko się przebrał i ruszył na poszukiwanie reszty lokatorów. Czy raczej lokatorek…
Przeszedł po kolei przez korytarz w stronę salonu, aż w końcu do kuchni. Nikogo tam nie znajdując udał się na drugi koniec domu do pomieszczenia ze stołem bilardowym, ogromną kanapą i równie wielkim telewizorem, które miało być czymś w rodzaju „mini sali kinowej”. Wchodząc wgłąb pomieszczenia usłyszał w końcu przytłumione głosy. Nie bardzo jednak wiedział skąd się wydobywają, bo w pokoju nie było nikogo. Wtedy zauważył, że jakby za rogiem, gdzie pozornie kończyła się ściana znajdują się jakieś drzwi. Podszedł do nich i otworzył zaglądając do środka. Głosy od razu stały się głośniejsze, a oczom Shannona ukazały się drewniane schody prowadzące na dół. Dodatkowo do jego nosa dotarł specyficzny zapach chloru. Wtedy brunet uświadomił sobie, że już wie dokąd zmierzają. Bez zawahania zaczął pokonywać stopnie jeden po drugim schodząc coraz niżej.
Shannon przesunął przeszklone drzwi i zrobił krok do przodu. Nigdy wcześniej tu nie był. Babu oczywiście wspominał mu o tym, że „ gdzieś na dole” jest kryty basen, ale nigdy nie było okazji go wypróbować.  Teraz najwidoczniej dziewczyny postanowiły zrobić z niego użytek.
Pomieszczenie było pomalowane na jasny błękit z ciemniejszymi smugami, które z założenia miały pewnie przypominać coś na kształt fali. Nie było tu okien, ale niewielkie lampki powczepiane w sufit dawały wystarczająco światła, by było tu widno. Dno basenu również było podświetlone. Woda rozpraszała blask małych lampek i całość tworzyła miły klimat. Na każdej ścianie wisiały także kinkiety, w razie gdyby jednak komuś było za ciemno.
Podłoga natomiast wyłożona była czymś w rodzaju antypoślizgowej gumy.
W basenie Shannon dostrzegł jakiś kształt poruszający się pod wodą. Mignięcie niebieskich włosów utwierdziło go w przekonaniu, że to Florence.
Kilka metrów od basenu, przy niewielkim stoliku, siedziała Sophie, a obok niej… Shann nie wierzył własnym oczom. Jack. Jego domniemany „kolega” z wczoraj.
W pewnym momencie blondynka zauważyła Shannona stojącego w drzwiach. Odruchowo chciała się uśmiechnąć, ale powstrzymała się. Wiedziała, że jest trochę zły za ten numer, nawet nie musiała na niego patrzeć. Wiedziała też jednak, że najprawdopodobniej do wieczora mu przejdzie. Jared może będzie trochę bardziej obrażony, ale jutro, bądź też po jutrze, odpuści.
 
Shannon, w pierwszym odruchu, miał ochotę przemierzyć dzielącą ich przestrzeń z prędkością światła podejść do tego pajaca Jacka i go udusić. Ciekawe, gdzie jest pajac numer 2, pomyślał jednak tylko i spróbował się uspokoić.
Podszedł do stolika i jego wzrok spoczął na Sophie, która teraz już nie umiała ukryć uśmiechu.
- Jak ci minęła nocka, Shanny? - zapytała patrząc mu bezczelnie, prosto w oczy. – Nie wróciłeś na noc, więc wygląda na to, że bawiłeś się całkiem nieźle… Tak sądzę… - Dziewczyna wciąż wpatrywała się w Shannona. Oczekiwała, że zacznie się wydzierać czy coś w tym stylu. To byłoby dla niego typowe. Shannon jednak zaskoczył ją i najspokojniej w świecie odsunął od stołu wolne krzesło i usiadł na nim. Ze spokojem wymalowanym na twarzy. Sophie zaniepokoiła się trochę widząc takie zachowanie. Coś jest nie tak. Stoicyzm nie jest czymś normalnym u Shannona Leto. Nie kiedy jest zły.
Jack siedział wciąż na swoim miejscu, wzrok miał jednak skierowany gdzieś w bok, bardziej w stronę ściany. Starał się nie patrzeć na Shannona. Wcale nie chciał się tu na niego natknąć. Sophie mówiła, że pewnie wróci później, więc miał nadzieję, że uda mu się wymknąć, ale jednak… Częściowo wpadł w pułapkę. Shannon był postawnym mężczyzną, więc pozostawało mu mieć nadzieję, że brunetowi nie przyjdzie do głowy żaden pomysł brutalnego potraktowania go za głupi kawał. Perkusista jak na razie był bardzo spokojny, co mogło dobrze wróżyć. Końcem końców jednak nie znał go dobrze, więc nie wiedział czego może się spodziewać w ramach odwetu.
- Właściwie, to bywało lepiej. – odezwał się w końcu Shannon w odpowiedzi na pytanie dziewczyny. Sophie ściągnęła brwi. Postanowiła jednak pociągnąć to wszystko jeszcze trochę. W co ty ze mną grasz, Shaniasty, zastanawiała się.
- Naprawdę? Co się stało, mój przyjacielu? – zapytała najuprzejmiej jak umiała.
- Niby nic nadzwyczajnego, no wiesz… Byłem wczoraj z moim bratem na imprezie, w końcu jesteśmy gwiazdami, nie…?  Potem jakiś napaleniec próbował zaciągnąć mnie do łóżka, a jakiś inny Jareda... No zdarza się. – wzruszył ramionami jakby to było coś co zdarza się im na porządku dziennym - I wiesz co? – kontynuował - Nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że przez tych dwóch cymbałów… – w tym momencie, niby przypadkiem, Shannon posłał Jackowi pełne obrzydzenia spojrzenie, zachowując jednak swego rodzaju klasę i spokój - …którzy, jak się dziś okazało dorzucili nam wczoraj czegoś do drinków, wyobrażasz to sobie, nawiasem mówiąc? Co za brak wyobraźni z ich strony! – wtrącił w międzyczasie – No w każdym razie, okazało się, że mój brat jest na te proszki, czy cokolwiek to było, uczulony. Najpierw bolała go głowa, a chwilę potem zemdlał. – powiedział najspokojniej jak umiał z wymuszonym uśmiechem patrząc raz na Sophie, raz na Jacka, jakby oczekując, że przyznają mu rację, że owi „napaleńcy” to idioci. – Karetka zabrała go do szpitala i aktualnie próbują oczyścić jego organizm z tego narkotyku. Lekarze mówili jednak, że istnieje prawdopodobieństwo, że coś w jego organizmie zostało częściowo uszkodzone. Tym bardziej, że jego organizm nie wrócił jeszcze do normy po tej transformacji w Rayon. – zakończył smutnym głosem. – No więc jak widzisz, moja droga, bywało lepiej. – Westchnął Shannon podnosząc się z krzesła i bez słowa oddalając się w stronę drzwi. Idąc zauważył Florence wystającą ponad powierzchnię wody. Opierała się o drabinkę do wychodzenia z basenu, a jej szczęka niemal dotykała podłogi. Wywnioskował z tego, że widocznie słyszała co mówił o Jaredzie.
- Witaj Florence. – zwrócił się do niej uprzejmie z wymuszonym uśmiechem na chwilkę przystając przy basenie.
- Hej… - odpowiedziała mu cicho. Mężczyzna nie zwrócił jednak na to uwagi. Takie są skutki bezmyślności, pomyślał i szedł dalej. Po chwili usłyszał za sobą szybkie kroki.
- Shannon, zaczekaj! – ktoś za nim krzyknął. Powoli odwrócił się i zobaczył, że nikt inny, jak sam Jack zmierza ku niemu szybkim krokiem.
- Słucham cię, mój drogi przyjacielu… - wydusił z siebie Shannon próbując nie zacisnąć dłoni na jego szyi.
- Ja… Słuchaj, naprawdę mi przykro z powodu Jareda… Nie chciałem żeby tak wyszło, po prostu… To miał być tylko żart… Nigdy świadomie nikogo bym nie skrzywdził. Kiedy teraz patrzę na całość, to faktycznie, był to żałosny i dziecinny żart, ale… Przepraszam. Naprawdę. – powiedział Jack ze szczerą skruchą w głosie. Shann wciąż utrzymywał kamienny wyraz twarzy. Nie zabij go, nie zabij, nie zabij… powtarzał sobie w duchu.
- Wiesz co Jackie? – zapytał kładąc mu rękę na ramieniu i przyciągając go do siebie z pojednawczym uśmiechem. – Wybaczam ci. Widzę, że ci przykro, rozumiem to. Przecież… Skąd mogłeś wiedzieć, że Jay jest uczulony na narkotyki, prawda? – powiedział jakby bagatelizując sprawę. Jack na początku ściągnął brwi w zdziwieniu. Po chwili jednak stwierdził, że jeśli Shannon chce to załagodzić, to nie ma co kombinować. Darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby!
- Czyli nie chcesz mnie za to zabić, czy coś? – zapytał jeszcze chcąc się upewnić, teraz już nieco bardziej rozluźniony z lekkim uśmiechem.
- Nieee… No coś ty, bądźmy dorośli. – Shannon prychnął jakby to było coś idiotycznego.
- Naprawdę? – zapytał Jack teraz już kompletnie rozluźniony.
Shannon westchnął. Rozluźnił mięśnie twarzy i uśmiechnął się serdecznie wciąż trzymając dłoń na ramieniu Jacka.
- NIE, TY TOTALNY SKURWIELU! – krzyknął nagle niespodziewanie po czym jedną ręką, trzymaną na ramieniu mężczyzny, popchnął go w bok wrzucając do basenu. – Chuj. – skwitował kręcąc głową z niedowierzaniem. – W dodatku tępy.
Sophie i Florence patrzyły na niego z rozszerzonymi oczami. Shanimal odpowiedział im serdecznym uśmiechem.
- Panie wybaczą, ale oddalę się teraz do mojego pokoju posiedzieć w ciszy i z nadzieją, że mój brat wyjdzie ze szpitala bez szwanku i setki tysięcy ludzi na świecie nie zawiodą się na Thirty Seconds to Mars, ponieważ ich wokalista nie może dawać koncertów z powodu uszczerbku na zdrowiu wywołanego przez… ŻART. – powiedział akcentując dobitnie ostatnie słowo. - A temu mokremu sukinsynowi możecie przekazać, że jeżeli chce dożyć do końca swoich dni, to lepiej żeby nie pokazywał mi się więcej na oczy. I ten jego chłoptaś też. – powiedział wciąż z uśmiechem, który powoli zaczynał być przerażający.
Po chwili opuścił pływalnię zostawiając całą trójkę samą sobie.
Sophie stała wpatrując się w drzwi za którymi zniknął Shannon. Florence powoli wynurzyła się z basenu i usiadła na podłodze po turecku. Patrzyła się przed siebie, była blada jak ściana, a w oczach miała łzy.
- Co myśmy narobiły, Sophie? – zapytała blondynkę nie patrząc na nią.
Soph nie odpowiadając na pytanie podeszła do niej szybkim krokiem.
- Wstawaj. No już! Jedziemy do Jareda. – powiedziała po czym podniosła ją na nogi i skierowała się w stronę wyjścia. W międzyczasie Jack próbował wygramolić się z basenu. Właściwie, to nawet nie był zły na Shannona. Wiedział, że właściwie na to zasłużył. Był w szoku, że nie oberwał bardziej…
- Jack, dasz sobie radę sam, prawda? – rzuciła jeszcze Soph będąc już w drzwiach.
- Jasne. Jedźcie już. – powiedział blondyn machając na nie ręką, by je pospieszyć. Sophie kiwnęła głową i razem z Florence opuściły pomieszczenie. Biegły po schodach na górę. Coraz wyżej, żeby w końcu dostać się do swoich pokoi. W mgnieniu oka przebierały stroje kąpielowe na suche ubrania, a mokre włosy poupinały w kitki. Po kilku minutach były już gotowe. Kiedy zbiegły po schodach na dół, do drzwi wejściowych uświadomiły sobie, że… nie wiedzą gdzie jechać. W którym szpitalu leży Jared?
- Poczekaj tutaj. – powiedziała Sophie do Florence i weszła po schodach na górę.
***
- Shannon? – odezwała się cicho Sophie pukając w drzwi od pokoju perkusisty. Słyszała za nimi jednak tylko muzykę. Gitarę. – Shannon, proszę cię, otwórz te drzwi… - powiedziała błagalnym tonem znów pukając. Nie dostała odpowiedzi. Jedyne co usłyszała, to lekkie zawahanie w grze na gitarze. Nieczysty dźwięk. – Shannon… Powiedz nam, w którym szpitalu jest Jared. Chcemy do niego pojechać… - powiedziała zakłopotana. W końcu to przecież przez nią i Florence Jay znalazł się w tym stanie. Poczucie winy zżerało ją od środka.
Dźwięki L490 ucichły. Usłyszały powolne kroki. Zamek w drzwiach szczęknął. Klamka poruszyła się. Drzwi uchyliły się, a zza nich wychylił się lekko Shannon.
- Nie wydaje mi się żeby Jared miał ochotę was widzieć, więc może lepiej dajcie sobie spokój z odwiedzinami i wracajcie do zabawy nad basenem. – powiedział cichym, spokojnym tonem. Chciał znów zamknąć drzwi, ale Sophie zablokowała je stopą.
- Shannon, ja wiem o tym, że jesteście wściekli i macie do tego wszelkie powody. To było szczeniackie, żałosne, niebezpieczne i lekkomyślne, ale…
- Masz zamiar się tłumaczyć? Dobrze radzę, odpuść sobie. Jeżeli bawi was wizja gwałtu na mężczyźnie, co jak widać również może się stać, to w takim razie równie dobrze możecie ponabijać się z gwałtu na kobiecie. Przecież to genialny temat do żartów, no nie? – zapytał z kpiącym uśmiechem.
- Hej, nie przeginaj, Shannon! – zdenerwowała się dziewczyna.
- Nie Sophie, jak na razie, to ty przeginasz! Mylisz to, co jest zabawne z tym, co jest tragiczne. – odpowiedział jej spokojnym tonem, jednocześnie otwierając drzwi na oścież i robiąc krok w jej stronę, czym ostatecznie uciął jej krzyki buntu. – Jeżeli tak postrzegasz świat, to jest to po prostu smutne. I niedojrzałe. – powiedział patrząc jej w oczy i marszcząc czoło.  – I jak już jesteśmy w tym temacie, to teraz zaczynam zauważać coraz więcej twojej niedojrzałości. Ciągłe imprezowanie, upijanie się do nieprzytomności, narkotyki, durne żarty… Czy ty nie zachowujesz umiaru? – zapytał z autentycznym żalem wymalowanym w głosie – Wiesz… Teraz już rozumiem też, że boisz się powrotu do związku ze mną. – Powiedział Shannon łagodnie się uśmiechając. Sophie była lekko oszołomiona słowami, które właśnie usłyszała.
- Rozumiesz…? – powiedziała częściowo twierdząco, częściowo jednak z pytaniem.
- Tak. Rozumiem. Boisz się. Sęk jednak tkwi w tym, że tak naprawdę, to nie boisz się tego, że to ja znów cię zranię. Ty po prostu boisz się zobowiązać. Poprzednio to ja byłem zbyt niedojrzały, by podołać całej tej sytuacji, przyznaję się, ale teraz, kiedy ja już swoje błędy zrozumiałem, to ty zaczynasz popełniać je na nowo. – powiedział wzdychając. Sophie była w niemałym szoku. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Na podstawie jednego żartu Shannon rozpracował ją. Rozłożył na czynniki pierwsze i pokazał jej samej to, do czego nie chciała przyznać się przed samą sobą. Rozgryzł jej intencje lepiej niż ona sama. Sophie działała podświadomie, nie wiedząc do końca o co jej chodzi, aż tu nagle… Shannon Leto. Wytłumaczył jej do czego dąży jej własna podświadomość. Co kombinuje jej instynkt samozachowawczy.
I nawet gdyby chciała teraz zaoponować, to… Nie miała żadnych podstaw. Choć nie podobało jej się to wszystko i bolało ją od środka, to nie powiedziała nic w swojej obronie.
Nie pozwoliła sobie również na płacz. Przełknęła ślinę zbierając myśli.
- Shannon, ja… Myślę, że masz rację. – wypowiedziała te słowa jakby sama w to nie wierzyła. – Tak. Masz rację co do tego, że nie zachowuje się jak dorosła, dojrzała osoba. Że boję się zobowiązać do czegoś poważnego. I nie zamierzam się z tego wybraniać. Chcę powiedzieć ci tylko, że nie jest tak dlatego, że ja NIE CHCĘ żeby było. Po prostu… Nie umiem teraz tego zmienić. Nie wiem jak. – powiedziała patrząc mu w oczy. Shannon nie zdradzał żadnych emocji. Po prostu wpatrywał się w stojącą przed nim kobietę czytając jej emocje. – I Shannon… Ja wiem, że to było złe i głupie, ale ludzie czasami robią głupie rzeczy. Właśnie dlatego, że jesteśmy ludźmi. Mylimy się, robimy głupstwa, potem tego żałujemy.
- Zapomniałaś dodać, że potem ponosi się tego konsekwencje. Szkoda tylko, że czasami ponoszą je niewinni. – Skwitował brunet nawet nie próbując być dla niej miły. To, że zrozumiała swój błąd nie znaczy, że wszystko nagle zostało naprawione.
Dziewczyna spuściła wzrok na dół. Nie mogła dłużej znieść wwiercających się w nią brązowych oczu. Kiedy były spokojne lub przepełnione szczęściem mogła się w nie wpatrywać godzinami. Tak ciepłe i pełne uczuć. Ale kiedy gościły w nich tylko gniew, dezaprobata i chłód… nie mogła znieść tego spojrzenia.
Stała tak chwilę szukając odpowiednich słów, którymi mogłaby wyrazić to, co teraz się z nią dzieje, ale ich zabrakło. Nie było ich wystarczająco w żadnym słowniku.
- Przepraszam. – powiedziała tylko na chwilę podnosząc wzrok znów na bruneta. Twarz Shannona nawet nie drgnęła. Dziewczyna zaczęła się oddalać. Ta rozmowa powinna się zakończyć w tym momencie.
- Buckland Hospital. – usłyszała nagle za sobą kiedy stawiała stopę na pierwszym stopniu schodów. Odwróciła się żeby spojrzeć na Shannona, ale zauważyła już tylko zamykające się za nim drzwi.




***
WITAAAAM!
No i... Tak właśnie wygląda rozdział 27 :)
Nie wiem czy Wam się spodobał, możliwe, że zrobiłam z niego tak totalnie przewidywalne gówno, że połowa z Was, właśnie w tym momencie przestaje to czytać, bo uświadamia sobie jak wielką jest to stratą czasu x) (Cudowny szyk zdania, nie? Ale nie zmieniam xD)
Chciałam być oryginalna z tym opowiadaniem, a i tak wyszło mi przewidywalne cholerstwo. Like always. Ale z drugiej strony... Zastanówmy się, czy po "NAKURWIAM WĘGORZA" Polski Echelon można jeszcze w ogóle czymkolwiek zaskoczyć...? XD btw, filmik z węgorzem... Pół wieczoru sikałam wczoraj ze śmiechu, w środku nocy śmiałm się na głos, moja rodzina zwątpiła już we mnie chyba totaaaaaalnie na maksa. Myślę, że rozważają wysłanie mnie do psychiatry xD hahahah
No ale wracając do tematu... Nawet nie wiem czy chcę od Was opinie odnośnie tego rozdziału, bo czuję, że dostanę zjebę za:
a) przewidywalność 
b) nudę w opowiadaniu
c) to że tak długo nic nie dodawałam... :P 
d) od co poniektórych mogę oberwać za chorobę Jay'a... xD

Jeśli w tym rozdziale znajdziecie jeszcze literówki + błędy gramatyczne, to idę się pociąć, bo czytałam go 4 razy x) Albo ewentualnie ogłoszę nabór na tzw. "BETĘ", która będzie sprawdzała moje dziadostwo przed wrzuceniem na bloga.
Hmm... Czy ja coś jeszcze chciałam Wam powiedzieć... Hmm... Chyba nie. A jak tak, to przypomni mi się pewnie jak kliknę "opublikuj"... :P

Ok, to koniec mojego marudzenia, teraz odpowiem na komentarze do rozdziału 26. Jak Was to obchodzi, to czytajcie, a jeśli nie, to w tym momencie możecie skończyć czytanie :) Bye! XO


Odnośnie imprezowania - wyprzedziłaś mi trochę akcje w rozdziale z tym komentarzem xD Jak widać, Shannon też miał już dosyć :) Tak była zaplanowana akcja, więc imprezy były niezbędne do udowodnienia nieogarnięcia dziewczyn. Może to okrutne z mojej strony, no ale cóż... jestę złę autorkę xD

Anonimowy#1
Za plusiki dziękuję bardzo, to zawsze miło słyszeć :)
Jeśli chodzi o ciągłe imprezowanie, to odsyłam troszkę wyżej, do mojej odpowiedzi na komentarz Lidki :) No i ów nieśmieszny żart mogłabym wytłumaczyć identycznie - udowodnienie niedojrzałości dziewczyn. Kolejny czytelnik wyprzedza akcje opowiadania! (Tak bardzo przewidywalne... ;C...)

Anonimowy#2
Ta opcja włączona jest od jakichś 4-5 rozdziałów haha :)
Za komplementy standardowo: THANK YOU THANK YOU THANK YOU! ♥
Zapewniam, że błędy gramatycznie w większości przypadków wynikają właśnie z mojej nieuwagi. Moja pięta achillesowa :P Jeśli chodzi o korektę, to przysięgam, czytam każdy rozdział jeszcze raz przed wrzuceniem, a czasami nawet 4 razy, ale jeżeli po raz któryś czyta się jakiś tekst, tym bardziej swój tekst, to zna się go już praktycznie na pamięć i oczy nie zawsze wyłapią literówek, bo lecą tekst z pamięci tak naprawdę. 
Długie zdania? o_o No tego to nie zauważyłam! Dziękuję za zwrócenie uwagi! :) Postaram się zmniejszyć liczbę "tasiemców" do minimum :) 
Odnośnie zastrzeżeń do fabuły odsyłam do moich odpowiedzi na komentarze powyżej :)


Okej ludziki kochane, dziękuję za Wasz opinie, znaczą dla mnie wiele i pomagają ulepszyć moje "dziadostwo" :) Komentujcie dalej! Liczę na Was! :) 

No to by było na tyle :) Się rozpisałam... :P
No ale nic. 
Bye bye Człowieki!
Follow your dreams! XOXO



PS

Podziękowania dla mojej kochanej @Living_Predator, która w pewnym stopniu pomagała mi z tworzeniem tego rozdziału xD Niestety nie wykorzystałam wszystkich jej pomysłów, ale... MOŻE KIEDŚ... XD hahah
Dziękuję K.! ♥


PPS
Jakby ktoś z Wam miał ochotę się pośmiać, to poniżej link do piosenki, przez którą dużą część wczorajszego wieczoru również spędziłam na podłodze turlając się ze śmiechu XD

Ylvis - The Fox


7 komentarzy:

  1. NO I CZO TERAZ?! :O
    nie daj się prosić tak długo na następny rozdział, pls + ja się mojego otp chyba nie doczekam tu :c

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem, że zaraz zostanę rozszarpana przez stado wielbicielek Jareda, ale niech choruje przynajmniej dzieje się coś co (mam nadzieję) nie jest żartem.
    Wytłumacz mi jedno bo nie rozumiem, czemu do połowy akcja opowiadana jest w pierwszej osobie, a potem już nie? Trochę dziwna niekonsekwencja.
    Znalazłam błąd. :D "Po prostu wpatrywał się w stojącą przed nią kobietę czytając jej emocje." z tego co mi wiadomo Shannon nie jest "nią" ;)
    A jeśli już o Shannonie mowa. Skąd masz ten pierwszy gif? Jest zajebisty. xD
    pozdrawiam
    -M

    OdpowiedzUsuń
  3. Za ten „żart” naprawdę znielubiłam Spohie i Florence, bo to jest po prostu przesada. Podawać narkotyk zmieszany z alkoholem komuś kogo nazywa się przyjacielem? Ile one mają lat? 13? Gdyby Jr był byłym narkomanem i zaprzepaściłyby całe jego leczenie? Gdyby zmieszanie tego ze zbyt dużą ilością alkoholu, którą w niego wlewali, by go zabiło? Mogło zdarzyć się wszystko, mogło skończyć się tragicznie i wtedy matce braci i policji też tłumaczyłby się „żartem”? Ostatnio było, że gwałciciel, który zgwałcił 5 latke też tłumaczył, że to „Tylko zabawa”, więc pewnie pękałby ze śmiechu! W życiu nie dałabym żadnej zwierzęcia pod opiekę, bo może i obdzieranie ze skóry okaże się przezabawne.

    Na miejscu braci nie wybaczyłaby tak łatwo, a nawet jeśli to bym niezapomniana, ale dość jęczenia, bo tża komentować.

    O ile ostatnio „wyprzedziłam akcje opowiadania” to teraz jestem zmieszana co do Jr i szpitala. Jest
    w końcu coś takiego jak to całe „uczulenie”, ale wątpię by Shannon nie siedział przy bracie, bo co jak co, ale widać, że brata kocha. Damnciu, masz mnie :/ Zabrzmi trochę sadystycznie, ale niech będzie ten najgorszy scenariusz co :D?

    Jeśli te ciągłe imprezy z przerwami na poprawiny były potrzebne by pokazać jak szczeniackie są to zwracam honor, bo w takim przypadku wyszło świetnie. W ogóle cały akapit od wejściu Shannona do domu był chyba najlepszy z tego co tutaj czytałam, bo tak naprawdę nie wie się co czai się w głowie Shanna. Pokazuje opanowanie i zimną obojętność, a tak naprawdę wściekłość go rozsadza. Pokazał, że jest dorosłym mężczyzną który (przypuszczam) zachowuje się jak chłopiec by przypodobać się Shopie.

    I oficjalnie zjebuje cię za: przewidywalność, nudę w opowiadaniu,to że tak długo nic nie dodawałaś, chorobę Jay'a. A tak naprawdę to tylko za zwlekę, bo chorobę Jr chcę, a pozostałych dwóch tu nie było :)

    Anonim1 (cóż za wyszukana nazwa, co?)

    OdpowiedzUsuń
  4. To co zrobiły dziewczyny było nie stosowne i w dodatku naraziły życie drugiego człowieka ...

    OdpowiedzUsuń
  5. (: lofka maxx(: LENA

    OdpowiedzUsuń
  6. (: beka maxx z piosenki(:

    OdpowiedzUsuń
  7. Takiego obrotu akcji to się nie spodziewałam. Podziwiam Shannona za dojrzałe zachowanie. W końcu fajnie to kontrastuje z jego "dziecięcym" zachowaniem i przez to mam wrażenie, że jest taki naprawdę, w realnym życiu. Zgadzam się, że żart był szczeniacki, ale wszyscy jesteśmy ludźmi, a w złości to nikt się nie kontroluje. W każdym razie nie masz pojęcia jakiego banana miałam na twarzy czytając moment, gdy chłopcy wymykali się z hotelu i nagle BOOM. Wpadają na siebie! No genialne i ta krótka wymiana zdań, świetna.
    ( co do Arabów, przypomina mi się scena z Jacass 2, gdy chłopaki przebierają jednego z nich w terrorystę Araba i mają dla niego niespodziankę - brodę, na którą poświecili swoje włosy łonowe, łeee xd oczywiście kogo pomysł? Johnny'ego)
    Przypuszczam, że Jared ze swoją włączającą się funkcją: divah, da dziewczynom się pomartwić o niego;) A i jeszcze jedno, urzekła mnie na swój sposób, analiza Sophie przez Shanna. Podsumował ją w końcu pięknie.
    Życzę więcej weny i zapału

    ( btw Chapter 27 - zawsze kojarzy mi się fajnie, bo to kochany "misiowaty" Jared)

    P.S. Nie daj Jaredowi cierpieć za mocno, bo się policzymy! (tak, grożę ci właśnie palcem!)

    OdpowiedzUsuń